Kraj

Dobrowolski: Tajne więzienia, kipiący garnek i peryferyjni machos (1)

Cały czas grozi nam atak, a zapobiec mu możemy jedynie my – mówią służby specjalne. A za nimi władza.

Obecność tajnych więzień CIA w Polsce pomiędzy grudniem 2002 a wrześniem 2003 roku to jedno z najciekawszych, najwięcej mówiących nam o państwie i o nas samych wydarzeń w najnowszej historii Polski. Odkąd sprawa została ujawniona przez „Washington Post” (2005), aż do niedawna, do końca roku 2013, polskie władze, zarówno osoby sprawujące akurat funkcje, jak i te, które sprawowały je w inkryminowanym okresie, stanowczo zaprzeczały. Dopiero najnowsze rewelacje, dotyczące m.in. formy, w jakiej CIA płaciło swemu polskiemu odpowiednikowi za udostępnienie willi położonej w odosobnionym miejscu na Mazurach (miało to być 15 mln USD przekazanych w gotówce w drewnianych skrzyniach), sprawiły, że zamieszani w sprawę przestali negować samo istnienie ośrodka, zastrzegając jednocześnie, że nie wiedzieli, nie chcieli i nie powinni byli wiedzieć o tym, jakie konkretnie działania były w nim przeprowadzane.

Oczywiście, jeśli Amerykanie potrzebowali kiedykolwiek więzień w jakimkolwiek kraju poza Ameryką (a logika podpowiada, że wszelkie służby wolą trzymać swoich jeńców raczej na własnym podwórku), to po to, by dokonywać w nich działań zabronionych przez prawo na ich terytorium. A więc to, że dochodziło tam do tortur, wydaje się równie mało wątpliwe, jak to, że więzienie w ogóle istniało. Podobnie też zresztą, o ile nie przyjmiemy założeń urągających inteligencji i przenikliwości naszych władz (zarówno tych najwyższego szczebla, jak i tych specyficznie delegowanych do współpracy z zagranicznymi tajnymi służbami), musimy stwierdzić z przekonaniem graniczącym z pewnością, że były one świadome, po co Amerykanom potrzebne są tego rodzaju eksterytorialne ośrodki.

Zarówno za ówczesnymi decyzjami, jak i za późniejszymi ich usprawiedliwieniami kryje się wart głębszego wglądu stan umysłów, który wydaje się dość reprezentatywnie pokazywać, jak widzą świat, państwo i swoją rolę ludzie władzy w Polsce. Co charakterystyczne i jakże znamienne, w tej kwestii nie ma w ogóle konfliktu, czy choćby debaty, wśród polityków – zarówno opozycja (prawicowa i lewicowa), jak i rząd(y), mówią na ten temat jednym głosem – właściwie nie mówią, tylko jednogłośnie nabierają wody w usta i, zbywszy sprawę ogólnikami, „nie mają komentarza”.

Czyż nie jest to bodaj jedyna rzecz, w której zgodni są i Miller, i Kaczyński, i Tusk?

Skoro rządzący przyjęli mafijną zasadę „omerty”, dyskusja i spór toczy się jedynie w mediach, a i w nich ci, którzy na kwestię patrzą z perspektywy praw człowieka, domniemania niewinności, prawa do procesu, odrzucenia tortur, stanowią raczej samotne wyjątki. Smutna prawda zdaje się taka, że szeroka opinia publiczna w Polsce nie oburzyła się z powodu więzień CIA w stopniu, który mógłby być porównany np. do fali ekscytacji związanej z błahymi wypowiedziami wicepremierki Bieńkowskiej na temat kolei – każe nam to sądzić, że polityka, jaką w 2002 roku realizowano wobec USA, była polityką „większościową”, zgodną z intuicyjnie odbieranym przez elity szerszym sentymentem społecznym, i wynikającą nie tyle ze specyficznego nastawienia ówczesnej władzy, ile z czegoś głębiej zakorzenionego w cywilizacyjnych i kulturowych determinantach polskiej polityki i jej pojęcia suwerenności.

Z drugiej strony sprawa ma wymiar również bardziej ogólny i dotyczy roli służb wywiadowczych nie tylko w naszym państwie – pomijając bowiem szczególnie żenujące okoliczności, o których wspomnieliśmy, prawdą jest również, że z punktu widzenia „świata międzynarodowych służb specjalnych” nie chodzi tu zapewne o nic szokującego czy odbiegającego od norm, racje zaś i język, jakimi posługują się zwolennicy „nadzwyczajnych metod operacyjnych”, nie odbiegają zapewne w Polsce od powszechnych standardów i nie czynią z naszego przypadku czegoś unikalnego. Zwróćmy uwagę, że o tej i podobnych sprawach czynniki oficjalne wszędzie mówią, jeśli już zmuszone są mówić, zasadniczo jednym językiem, językiem „tajnej służby”, który przejmują politycy oraz usłużni – albo: przekonani do sprawy – dziennikarze. Wszyscy przy tym jednomyślnie chcą narzucić wrażenie, jakby w ogóle był to jedyny adekwatny do tematu, bo przecież – a jakże! – „ekspercki” dyskurs. W żadnym innym języku rzekomo nie da się tych kwestii opisać, a w związku z tym każda realistyczna ocena musi od tego opisu wychodzić.

To, że w naszym dyskursie publicznym dopuszcza się do głosu opinie sędziego we własnej sprawie jako obiektywne i eksperckie, to powtarzające się zjawisko.

Widać to także przy okazji innych problemów społecznych, kiedy to hegemoniczny głos policyjny opisuje rzeczywistość – tak przez wiele lat funkcjonował, i wciąż funkcjonuje, w mainstreamowych mediach dyskurs dotyczący narkotyków. W tym jednak wypadku chodzi nie tylko o samousprawiedliwienie i dostarczenie legitymizacji działaniom nielegalnym i haniebnym. Musimy zadać sobie pytanie, jak bardzo hegemoniczny język, w jakim tajne służby opowiadają o sprawie tajnych więzień, jest językiem, który kształtuje działalność państwa, który, również od wewnątrz i „za kulisami”, czy pod powierzchnią oficjalnego dyskursu, formuje procesy decyzyjne w rządzie, wpływa na relacje między rządem a służbami, wytwarza swoistą presję oraz optykę? Jak bardzo, innymi słowy, perspektywa tajnych służb podporządkowuje sobie spojrzenie decydentów; do jakiego stopnia państwo przeniknięte jest agresywną mentalnością tajno-policyjną? A także – dlaczego tak się dzieje?

Nie można wątpić, że jest to jedna z ciekawszych, a jednocześnie najmniej w rzeczywistości zbadanych kwestii w psychosocjologii politycznej – trudno nawet wyobrazić sobie przeprowadzenie w związku z nią jakichś szerzej zakrojonych empirycznych badań, które mogłyby opierać się na dobrze zdefiniowanych kategoriach i miarach. To, czego na ten temat możemy się domyślać, musi opierać się na pojedynczych głosach insiderów, względnie na analizie ujawnionych tajnych dokumentów. Nie wiadomo jednak, czy jakiekolwiek instytucje naukowe zajęły się na poważnie takimi analizami, na podstawie np. bogatego materiału dostarczonego przez Wikileaks.

Pytania te nasunęły mi się w związku z pięcioma interesującymi, opublikowanymi w 265. wydaniu Kultury Liberalnej rozmowami na temat tajnych więzień. Dwie z ekspracownikami służb, Andrzejem Barcikowskim i występującym pod literackim pseudonimem Vincentem Severskim, kolejna z dziennikarzem Bartoszem Węglarczykiem, pozostałe dwie z senatorem Józefem Piniorem oraz historykiem Antonim Dudkiem. Poza dwoma ostatnimi, reszta tworzy dość jednolity obóz obrońców tajnych więzień, a w każdym razie „nadzwyczajnych metod operacyjnych”, mówiących tym samym językiem, co najwyżej w różnych jego wariantach. Role są dobrze zagrane i przystają do postaci.

Węglarczyk wypowiada się jako cyniczny, „pozbawiony wszelkich złudzeń”, chłodny obserwator brutalnej rzeczywistości, wyraźnie jednak zafascynowany światem szpiegów, niestroniący od wymiaru quasi-teologicznego („Nie powinno się o nich w ogóle mówić z bardzo prostego powodu – etyka i moralność wywiadu wykracza poza nasze rozumienie tych pojęć…” – przypomina to „niezbadane tajemnice Pana”). Barcikowski to twardy, militarystyczny, oficjalny dyskurs biurokratyczno-policyjny (w którym np. Snowden to „błąd kadrowy”), z elementami wskazującymi jakby na częściowy brain-washing („decyzja o zamachu [terrorystycznym] w Polsce już zapadła” – utrzymuje miedzy innymi Barcikowski i wydaje się być tego szczerze pewnym). Severski to z kolei bardziej już gawędziarz i piewca, jego dyskurs ma odcień bardziej literacki i imaginatywny, jak zresztą przystało na powieściopisarza.

Najwięcej o relacji między służbami specjalnymi a rządem, i to w najbardziej szczerym i cynicznym wariancie tej opowieści o szpiegach „nie takich jak my” (tzn. z „wyższej konieczności” działających poza zasadami powszechnie uznanej moralności), mówi Węglarczyk. Całkiem wprost i bez ceregieli: wszystkie rządy od środka poddane są stałemu naciskowi służb. „Kiedyś rozmawiałem z bardzo wysokiej rangi oficerem CIA, który brał udział w tego rodzaju prezentacjach dla prezydenta Billa Clintona. Powiedział mi, że każdego dnia prezydent przeciętnie trzy razy dowiaduje się o możliwym ataku na Amerykanów w samych Stanach albo gdzieś na świecie. Trzy razy w ciągu jednego dnia! Myślę, że kiedy człowiek codziennie otrzymuje takie informacje, jego sposób widzenia świata zmienia się dramatycznie”.

I nie przypadkiem Anglosasi nazywają wywiad „intelligence” – być może tym właśnie dla nowoczesnej władzy on jest, jej rozumem, wewnętrznym „głównym procesorem”, właściwym źródłem informacji i paradygmatycznym generatorem „prawdy”, wobec której „twardych realiów” ugiąć się musi wszelki idealizm.

Oraz wszelka inna ekspertyza, bo wprawdzie rządzący mogą wsłuchiwać się w wiele głosów eksperckich, ale gdy przekonani są o tym, że najściślej rękę na pulsie wydarzeń trzyma wywiad, uważają jego głos za rozstrzygający. Sprzyjać temu mogą także dwa, zaobserwowane przez psychologię władzy, fenomeny, o których wspominał niedawno w „GW” Bogdan Wojcieszke: powierzchowność i wybiórczość w przetwarzaniu informacji oraz dążenie do zwiększania kontroli. Wydaje się przy tym, że istnieje jakaś inherentna mechanika rządzenia, zupełnie niezależna od intencji rządzących, która w centrum procesu decyzyjnego umieszcza nie podmiot polityczny, lecz podmiot policyjny. Dlatego, jak sugeruje Węglarczyk, Obama, mógł „marzyć” o zamknięciu Guantanamo tylko tak długo, jak długo nie objął realnej władzy – a raczej jak długo ona jego nie objęła.

Tutaj jednak natykamy się na kolejne krytyczne pytania: czy to istotnie obiektywny mechanizm realnej władzy, czy jednak kryje się za tym coś jeszcze? Czy tylko wtajemniczony Węglarczyk wie coś, o czym nie wiedział naiwny Obama, zanim objął prezydenturę? A może chodzi raczej o próbę naturalizacji i obiektywizacji pewnego procesu, o którego sile decydują całkiem inne konieczności? Inne interesy? Czy można bowiem wątpić w to, że tajne służby mają swoje własne interesy, a najpierwszym z nich jest dostarczanie możliwie wielkiej liczby dowodów na własne istnienie i jego nieodzowność? Czy można wątpić w to, że interesy te mogą bardziej zbiegać się z interesami tych, którzy są beneficjentami międzynarodowych konfliktów i ich eskalacji, niż z interesem publicznym?

Nawet jeśli anegdota o tym, że prezydent USA przeciętnie trzy razy dziennie informowany jest przez służby o możliwym ataku na Amerykanów, jest nieprawdziwa, to przecież jest ona w swej nieprawdziwości dobrze wymyślona i może być potraktowana jako dobry skrót myślowy, pokazuje bowiem atmosferę totalnego osaczenia, oblężenia, w jakim rządy podejmują strategiczne i taktyczne decyzje. Z opowieści wynika jasno, że wszystkie władze działają w podobnym stanie ciągłego zagrożenia i presji, a jednym z pierwszorzędnych zadań służb jest dostarczać bieżącej i ciągłej informacji na temat zagrożeń. Takim samym dyskursem tajne służby posługują się w sferze publicznej, gdzie używają też „naturalnie” im przysługującego przywileju ogólnikowości i niekomentowania.

Można by go nazwać „dyskursem kipiącego garnka”: rzeczywistość pełna jest niebezpieczeństw, zagrożeń, mają one miejsce ciągle, właściwie codziennie grozi nam jakiś atak, nieustannie ktoś knuje przeciw naszemu bezpieczeństwu, czekając na naszą najmniejszą nieuwagę czy potknięcie. Zapobiec tym codziennym zakusom mogą jedynie działające „w stanie wojny” służby specjalne, gdyby nie ich ciągła, wytężona, uważna praca z użyciem „niestandardowych metod”, codziennie wydarzałaby się nowa tragedia, nowy zamach, nowy atak – naiwniacy, którzy myślą, że tę wojnę można prowadzić z poszanowaniem zasad humanitaryzmu czy choćby obowiązującego prawa, to pożyteczni idioci, nieświadomi swej rzeczywistej roli, prawie zdrajcy, zwykle przepełnieni abstrakcyjnymi ideałami salonowi intelektualiści, którzy nie wiedzą tak naprawdę, z jakim wrogiem przyszło walczyć „naszym chłopcom”. Tak właśnie uzasadnia się tajne operacje i wszelkie w ich ramach nadużycia, jednocześnie dezawuując jakiekolwiek głosy sprzeciwu czy krytyki

Jak każda dobrze skonstruowana ideologia jest to również „fałszywa świadomość” – ci, którzy to mówią, zdają się w to święcie wierzyć i zgodnie z tą wiarą postępować; a że z kolei prawdziwa wiara polega na braku alternatywnej dla niej wizji, staje się ona przeżywaną rzeczywistością. I nawet jeśli z epicką subtelnością, jak Vincent Severski, rozróżniają „wroga” od „przeciwnika”, to ich wizja pozostaje ostro dychotomiczna i paranoiczna. Idzie to w parze z wynikającym z teorii kipiącego garnka przeświadczeniem, że to oni w końcu utrzymują na nim pokrywkę, chroniąc nas dzień w dzień przed zagładą („gdyby 11 września się powtórzył, amerykańska gospodarka po prostu by tego nie wytrzymała”…) – katastroficzna fantasmagoria powszechnego zagrożenia przekłada się na narcystyczny fantazmat dotyczący własnej roli w historii i wybitnej w niej sprawczości tego rodzaju „nadzwyczajnie operujących” podmiotów. „Jesteśmy także od tego, by chronić społeczeństwo – paradoksalnie – przed nim samym, zwłaszcza przed jego lękami”. Tak w zabawnie arogancki sposób wyraża to Severski, sugerując, że gdyby nie ciągła praca tajniaków, którzy w milczeniu „biorą te świństwa na siebie” i dla naszego własnego dobra nam o tym nie mówią, po prostu umarlibyśmy ze strachu, żyjąc w świecie realnego horroru.

Dyskurs kipiącego garnka i w ogóle cały język, jakim posługują się służby i ich obrońcy, nie jest jednak neutralny politycznie czy metapolityczny, jak by tego oni sami chcieli.

Wizja świata, która go milcząco uzasadnia, to wyobrażenie bezustannej wojny, w której dobrzy walczą ze złymi, ale jednocześnie są silni i są słabi – i najważniejsze, by dobrzy nie byli słabi, przy czym nie ma takiego środka wiodącego do tego celu, który dobrych uczynić by mógł mniej dobrymi. Czystą głupotą byłoby więc wyrzekać się stosowania narzędzi, których nasi wrogowie nie mieliby skrupułów stosować wobec nas. Aby ten argument z symetrii wzmocnić, wyolbrzymia się możliwości „naszych wrogów” do poziomu, który „zagraża naszej potędze”. Jak dowodzi Węglarczyk, okazało się, że niewielka grupka partyzantów może jak równy z równym prowadzić wojnę z supermocarstwem – i to zagrażając samym jego podstawom (sic!). I z tego właśnie musimy „zdać sobie sprawę”.

Powiedzieć, że w dyskursie kipiącego garnka kryje się szantaż moralny, to powiedzieć jeszcze za mało. Kryją się bowiem za nim także gigantyczne – i nawet w dobie „austerities” rosnące – nakłady na obronność, które w USA wielokrotnie przekraczają dowolną inną dziedzinę wydatków państwowych, stanowiąc połowę budżetu państwa, a i w Polsce są bardzo wysokie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wielkość innych pilnych potrzeb. W planie ideowym oznacza to powrót do ściśle Hobbesowskiej koncepcji państwa jako mechanizmu policyjnego (a zważywszy, że myśliciel ten był również zwolennikiem podatku ryczałtowego, jak i prekursorskim odkrywcą faktu, że w systemie rynkowym wartość człowieka zależy wyłącznie od tego, ile mu dadzą inni za jego pracę, staje się on coraz bardziej patronem intelektualnym naszych czasów). Państwa, którego istotą, główną funkcją i źródłem legitymizacji jest policyjność – bo skądinąd w stanie natury panuje wojna, którą upaństwowienie natury przenosi jedynie na poziom stosunków międzynarodowych: jeśli więc chcecie zrozumieć otaczającą was rzeczywistość, zamiast codziennych gazet, czytajcie Lewiatana, tam znajdziecie to samo, tylko w pigułce i bez piany zbędnych faktów!

O wiele jednak gorzej przekłada się to na praktykę, której Hobbes raczej nie mógł sobie był wyobrażać. W praktykę wkracza wymiar technologiczny, który z koncepcji państwa jako „stróża nocnego” czyni w rzeczywistości groźną dystopię techno-policyjną, która dotyczy nie tylko „terrorystów”, ale wszystkich obywateli – wszystkich czyniąc równymi wobec prawa totalnej podejrzliwości.

Część II tekstu już w sobotę.

Jacek Dobrowolski – filozof, pisarz, członek Orgii Myśli. Obecnie pracuje nad książką pt. Panowie i niewolnicy. Eseje z patologii emancypacji, której powyższy tekst jest fragmentem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij