Sędziowie Trybunału nie mają wyboru. Postępując inaczej naruszą Konstytucję.
Na naszych oczach demokracja zamieniana jest w dominacje sejmowej większości. Konieczną do tego legitymizację prawną swoich działań większość ta próbuje sobie zapewnić przez wyłączenie Trybunału Konstytucyjnego z ich bieżącej kontroli. Uchwalając prawo rażąco sprzeczne z Konstytucją, ale w sensie formalnym wiążące, PiS zmusza Trybunał albo do zgody na paraliż swojej działalności, albo do orzeczenia o sprzeczności nowych przepisów z Konstytucją i popełnienia grzechu pierworodnego „złamania prawa”. Zgoda na pierwsze to wywieszenie białej flagi. Godząc się na drugie, TK pozwoli nieliberalnym demokratom kwestionować każdy swój wyrok, jeżeli tylko będzie wymagała tego „dobra zmiana”. Taki wybór daje jednak nadzieje na zatrzymanie marszu sejmowej większości.
Czy Trybunał może nie zastosować się do obowiązującego prawa i ocenić konstytucyjność na podstawie przepisów w treści sprzed nowelizacji?
Wiemy już, że tak się stanie, bo prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński wydał zarządzenie o łącznym rozpatrzeniu skarg – złożonych przez Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego oraz PO – na podstawie poprzednich przepisów tj. w pełnym składzie 10 sędziów, a nie jak nakazują nowe przepisy 13 sędziów.
Czy decyzja ta jest legalna czy jest tylko rozpaczliwą próbą obrony sądu konstytucyjnego? Podejmując inną prezes TK naruszyłby obowiązek stania na straży Konstytucji.
Pierwsza Prezes SN prof. Małgorzata Gersdorf w uzasadnieniu swojego wniosku do TK określiła nowe przepisy jako rażąco niekonstytucyjne i to z wielu przyczyn.
Już na pierwszy rzut oka niekonstytucyjne są co najmniej trzy regulacje, będące istotą uchwalonych zmian.
Możliwość złożenia sędziego z urzędu przez Sejm lub stwierdzenie wygaśnięcia jego mandatu na wniosek prezydenta lub ministra sprawiedliwości, przymus rozpatrywania spraw w kolejności wpływu czy zasada wydawania orzeczeń w pełnym składzie przy większości 2/3 głosów.
Nie trzeba specjalnej prawniczej wiedzy, żeby wiedzieć, że sędzia Trybunału to nie prezes PKP i nie można go odwołać, bo tak zdecydował Sejm czy minister. Sędzia jest niezawisły i podlega tylko Konstytucji, a Konstytucja takiej kompetencji Sejmu nie przewiduje, a – co jest wiedzą wymaganą na II roku prawa – kompetencji organów władzy publicznej się nie domniemywa.
Na IV roku studenci już wiedzą, że nie można narzucać instytucjom władzy sądowniczej kolejności rozpatrywania spraw bez naruszenia żelaznej, konstytucyjnej zasady ich niezależności (art. 173 Konstytucji RP). Zwłaszcza, jeżeli taka regulacja spowoduje, że sprawa wniesiona dzisiaj zostanie rozpatrzona najwcześniej za 2-3 lata. W Trybunale jest do merytorycznego rozpatrzenia ponad 150 skarg, pytań prawnych i wniosków. TK wydał w 2014 – 71 wyroków, a w 2015 – 63 wyroki. Oprócz wyroków są jeszcze merytoryczne postanowienia o umorzeniu.
Dodając do tego zasadę wydawania wyroków w pełnym składzie 13 sędziów przy większości 2/3 głosów (pięciu sędziów może zablokować wyrok, na który zgadza się ośmiu pozostałych), tworzy się dysfunkcjonalną instytucję. Narusza się tym samym konstytucyjną zasadę tworzenia instytucji w sposób, który pozwala jej działać rzetelnie i sprawnie.
W 2004 roku Trybunał miażdżąc ustawę o Narodowym Funduszu Zdrowia, uchylając ją w całości – co bardzo rzadkie, określił prawne wymagania, jakie spełniać powinna każda instytucja publiczna powołana do ochrony praw i wolności konstytucyjnych. W uzasadnieniu tego wyroku czytamy: „Dwa główne cele ustanowienia Konstytucji określone w preambule to: zagwarantowanie praw obywatelskich oraz zapewnienie rzetelności i sprawności działania instytucji publicznych. Przepisy, których treść nie sprzyja rzetelności lub sprawności działania instytucji mających służyć ochronie praw konstytucyjnych stanowią zarazem naruszenie tych praw, a tym samym uzasadnione jest ich uznanie za niezgodne z Konstytucją. Rzetelność i sprawność działania instytucji publicznych w szczególności zaś tych instytucji, które zostały stworzone w celu realizacji i ochrony praw gwarantowanych przez Konstytucję, należy do wartości mających rangę konstytucyjną. Wynika to jasno z tekstu wstępu do Konstytucji (tzw. preambuły).”
Chyba wszystkie przepisy uchwalone przez PiS naruszają powyższą zasadę. Jak to bezprawie uchylić?
Prezes Trybunału dał sygnał, wyznaczając 10-osobowy skład do rozpatrzenia skarg SN i PO. „Skład nieznany znowelizowanej ustawie o TK. Wyrok będzie nieważny z mocy prawa” – napisał na Twitterze poseł Arkadiusz Mularczyk komentując decyzję Rzeplińskiego. Myli się poseł Mularczyk, bo lekceważy treść Konstytucji.
Uchwalając takie zmiany, z pełnym przekonaniem, że jedyna zgodność, jaką można im przypisać, to zgodność z politycznym interesem partii, dokonuje się „konstytucyjnego przestępstwa” i trzeba próbować zatrzeć ślady. Stąd art. 5 ustawy mówiący, że wchodzi ona w życie z dniem ogłoszenia. Bez vacatio legis, bez okresu między ogłoszeniem a wejściem w życie, tak żeby Trybunał nie mógł nowych przepisów zbadać na podstawie poprzednich. Nie dając Trybunałowi takiej szansy Sejm próbował pozbawić go określonego w art. 188 Konstytucji prawa do oceny zgodności każdej ustawy z Konstytucją. Prawo to nie zna wyjątków. Ustawa, która TK tego prawa pozbawia, jest obejściem art. 8 Konstytucji stanowiącego, że jest ona najwyższym prawem.
Jak napisała w swojej skardze Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego: „Akceptacja tego rodzaju rozwiązania w systemie prawnym może prowadzić do akceptacji ustawy, w której parlament znosi kontrolę konstytucyjności bez zmian Konstytucji, ale nie można stwierdzić niekonstytucyjności tej ustawy wobec braku vacatio legis. Art. 5 ustawy nowelizującej godzi w nadrzędność Konstytucji RP w porządku prawnym”.
Ustawa, której celem jest obejście Konstytucji, jest sprzeczna z zasadą demokratycznego państwa prawnego, co pozbawia ją ochrony prawnej – domniemania konstytucyjności.
Ponadto, orzekanie na podstawie nowych przepisów wprowadziłoby Trybunał w błędne koło, w którym nie miałby możliwości stwierdzenia ich niekonstytucyjności. Jak to możliwe? Każdy wyrok Trybunału, wydany na podstawie „nowych przepisów”, wywoła ten sam skutek – pozostaną konstytucyjne. Nawet gdyby Trybunał uznał je za niekonstytucyjne, to tym samym uznałby, że niekonstytucyjne są przepisy, na podstawie których wydał wyrok. Przepisy, które ocenia są przecież jednocześnie podstawą prawną jego wyroku.
Ten prawny absurd widać na prostym przykładzie. Wyobraźmy sobie, że Trybunał stosuje nowe przepisy i orzeka w składzie 13 sędziów, a wyrok zapada przy większości 2/3 głosów (jak stanowią nowe przepisy). W wyroku Trybunał orzeka, że normy wymagające 13 sędziów i większości 2/3 głosów są niekonstytucyjne, co oznacza, że wyrok był wydany na podstawie niekonstytucyjnych przepisów. Taki wyrok nie może mieć mocy prawnej, a więc mamy stan jak sprzed wyroku, a przed wyrokiem „nowe przepisy” korzystały z domniemania konstytucyjności, a więc obowiązują. Żeby nie zmuszać Trybunału do działania w takim absurdzie prawnym, Sejm miał obowiązek określić wspomniane już wielokrotnie vacatio legis.
Sędziowie Trybunału nie mają zatem wyboru, nie mogą zastosować „nowych przepisów”. Postępując inaczej dopuszczą się naruszenia Konstytucji. Podlegając tylko Konstytucji na podstawie art. 195, są zobowiązani jej bronić i orzekać w niniejszej sprawie na podstawie przepisów sprzed nowelizacji.
Spodziewam się, że w ciągu kilku tygodni Trybunał wyda jednogłośny wyrok, w którym zmiażdży przepisy zmieniające ustawę o Trybunale. Po raz kolejny wykaże jak daleko i jak szybko PiS i prezydent odeszli od standardów państwa prawa, wypracowywanych przez ostatnie 26 lat. Przeciwnicy Trybunału będą podnosili zarzut, że Trybunał złamał prawo nie uznając uchwalonych przez nich przepisów, co pozwala ignorować jego wyroki i np. odmówić ich drukowania. Otwarte pozostaje pytanie, jaką rolę będą miały orzeczenia Trybunału, jeżeli rządzący pokażą, że nie są nimi związani. Myślę, że mogą okazać się bardzo skutecznym orężem w walce o liberalizm demokracji.
Polska to taki dziwny kraj, w którym historia już za pierwszym razem powtarza się jako tragifarsa.
Tragiczne jest to, że na naszych oczach kruszy się jeden z filarów demokracji liberalnej – sąd konstytucyjny, a farsą, że filar ten pada pod butem prokuratora tak niedawno obalonej dyktatury. Sądownictwo konstytucyjne zaczęło się w USA w 1803 roku. Kiedy ustępujący prezydent John Adams na dzień przed odejściem nominował sędziów okręgowych, ale nie zdążył wszystkim wydać dokumentów nominacji. Nowy prezydent Thomas Jefferson uznając, że zostali oni nominowani przez jego politycznych przeciwników, odmówił im wydania dokumentów nominacji, czym uniemożliwił objęcie urzędów. Jeden z nominowanych sędziów William Marbury zwrócił się do Sądu Najwyższego z żądaniem wydania nominacji. Przewodniczący sędzia John Marshall stwierdził, że choć Marbury’emu należy się nominacja, to nie może jej uzyskać, bo ustawa, na podstawie której może jej żądać, jest niezgodna z Konstytucją. Tak zaczęło się orzekanie o zgodności ustaw z Konstytucją. U nas tak może się skończyć, ale nie musi.
Konrad Łaski – radca prawny (Kancelaria Łaski i Wspólnicy w Warszawie).
**Dziennik Opinii nr 5/2016 (1155)