Jak „łatwo” w Polsce o legalną aborcję pokazuje najnowszy raport Federy.
„Nie zgłaszają się do nas takie pacjentki”, „nie wykonujemy takich zabiegów”, „nie mamy takich przypadków” – odpowiadają niektóre polskie szpitale na pytanie o możliwość i procedury towarzyszące zabiegowi przerwania ciąży. Dodajmy, nie „aborcji na życzenie” albo „prywatnych” zabiegów wykonywanych przez lekarzy poza oficjalnymi godzinami pracy – cytowane wypowiedzi dotyczą… legalnych i nieodpłatnych w świetle polskiego prawa zabiegów.
Ustawa z 1993 roku przewiduje trzy takie przypadki – kiedy „ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej”, badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu” oraz gdy „zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego, a w chwili wykonywania aborcji nie upłynął 12. tydzień ciąży”.
Jak to możliwe, że niektóre szpitale nie wykonują zabiegu? Część, to fakt, zasłania się tzw. „klauzulą sumienia” inne – całkowicie logiczny powód – nie mają oddziału ginekologiczno-położniczego. W raporcie Dzień dobry, chcę przerwać ciążę wykonanym przez ekspertki Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (Federa) porównano te odpowiedzi z danymi Narodowego Funduszu Zdrowia, który refunduje zabiegi i posiada najbardziej kompletną statystykę dotyczącą aborcji wykonywanych w ramach publicznej służby zdrowia. Okazało się, że wśród szpitali, które udzieliły jednej z powyższych, przeczących odpowiedzi na pytanie o aborcję są też takie, które zabiegi wykonują. Dlaczego? To tylko jeden z przykładów nieudzielania pacjentkom pełnej informacji, utrudniania lub wręcz uniemożliwiania legalnego zabiegu lub obwarowywania go nieprzewidzianymi ustawą wymaganiami.
Raport z monitoringu Federy przygląda się procedurom właśnie – jak praktyka szpitali wpływa na możliwość realizacji prawa do przerwania ciąży. Wnioski są niepokojące.
Ustawa nie przewiduje, że kobieta zgłaszająca się do szpitala w celu przerwania ciąży musi spełniać dodatkowe wymogi – o ile jej przypadek spełnia kryteria legalności przewidziane przez ustawę. W pierwszych dwóch przypadkach (zagrożenie dla życia kobiety lub nieodwracalne uszkodzenie płodu) konieczna jest opinia jednej lekarki lub lekarza oprócz wykonującego zabieg, w przypadku trzecim (ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego) zaświadczenie od prokuratora. Jak wynika z monitoringu, dla części szpitali to za mało – wymagają dodatkowej diagnostyki, opinii kolejnych lekarzy, dodatkowych dokumentów. Raport zbiorczo nazywa te praktyki „procedurami”.
Ile ze zbadanych szpitali zadeklarowało, że obowiązują w nich procedury? 28% (monitoringiem objętych było 200 placówek w Polsce). Niektóre z odpowiedzi wskazywały też, że nie wszystkie z trzech objętych ustawą przypadków są w ogóle w danym szpitalu traktowane jako przesłanka do wykonania aborcji – z tych, które odniosły się do problemu, „zaledwie sześć dostarczyło w swoich opisach kompletnej listy przesłanek do legalnego zabiegu”. Jeden ze szpitali odpowiedział, że „nie wykonuje zabiegów w innym przypadku niż zagrożenie życia/zdrowia lub czyn zabroniony”. Czyli, że realizuje – być może uznaniowo stosując klauzulę sumienia? – tylko część zapisów obowiązującej ustawy. Ale nawet uznanie, że aborcja może być legalnie wykonana – wcale nie kończy, a nierzadko zaledwie otwiera listę warunków.
Za raportem: W aż 25 szpitalach trzeba przedstawić opinie dwóch niezależnych lekarzy specjalistów potwierdzające, że zachodzi możliwość lub konieczność przerwania ciąży. […] Może to być nie tylko trudne organizacyjnie, szczególnie w mniejszych miejscowościach, gdzie uzyskanie takich dwóch opinii może wymagać podróży. […] Takie wymaganie może spowodować cierpienie kobiety ciężarnej, która wie, że nie może donosić ciąży bez narażania swojego zdrowia lub życia. W sytuacji, gdy podjęła decyzję o tym, aby jej nie kontynuować, dodatkowy czas pozostawania w ciąży, którego nie wybiera, ale do którego jest de facto przymuszana, może być także niebezpieczny dla jej zdrowia psychicznego.
Dlaczego kobieta, która jest w ciąży pochodzącej z gwałtu, i która przedstawiła zaświadczenie od prokuratora oraz ma już opinię jednego lekarza (czyli spełnia wszystkie wymagania ustawowe) ma – na własny koszt – zdobywać opinie dwóch kolejnych lekarek lub lekarzy? Dlaczego miałaby to robić kobieta, gdy już pierwszy z lekarzy stwierdził, na przykład, bezmózgowie płodu?
Trudno znaleźć logiczne uzasadnienie – poza niewiarą w kompetencje czy nieprzekupność personelu własnej placówki, ale i to nie wydaje się wiarygodne – dla takiego wymogu. Z łatwością można natomiast wskazać jego efekt: utrudnienie w uzyskaniu zabiegu w przewidzianym terminie, po upłynięciu którego nie będzie on już legalnie możliwy.
Na tym jednak nie kończy się lista dodatkowych wymogów, z której czerpią polskie szpitale.
11 szpitali wymaga co najmniej zwołania konsylium złożonego z lekarzy specjalistów (np. dwóch ginekologów i psycholog; albo dwóch położników, neonatolog, chirurg dziecięcy, kardiolog dziecięcy; „trzyosobowy zespół lekarski”; „zespół konsultantów”; „komisja lekarska”).
I dalej: wymaganie „badania USG przez dwóch specjalistów ginekologów, z których żaden nie wystawił wcześniej skierowania”, zgodę ordynatora lub kierownika kliniki, zaświadczenie o konsultacji u lekarza, a także „pisemna prośba pacjentki”.
Najbardziej zaś wyrafinowany wydaje się wymóg przedstawiany przed szpital z woj. wielkopolskiego, który raport opisuje tak:
Szpital „wykonuje zabiegi terminacji jedynie na podstawie skierowania przez Komisje Orzekającą przy Collegium Medicum UJ. Pacjentka z orzeczeniem Komisji zgłasza się do ordynatora lub lekarza go zastępującego”. Jak działa komisja przy Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego? Kto wchodzi w jej skład? W jakim trybie pacjentki mają się do niej zgłaszać? Dlaczego potrzebna jest jej opinia? Jak szybko komisja podejmuje decyzje? Nie mamy odpowiedzi na te pytania, ale nie ulega wątpliwości, że jest to jeden z najbardziej restrykcyjnych warunków przerwania ciąży, który może stwarzać duże trudności i nie sprzyja realizacji praw pacjentek.
Właściwie każdy z wymogów przedłuża czas oczekiwania na ewentualny zabieg – i z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że stwarza istotne ryzyko nie wykonania go wcale. Trudno się bowiem oszukiwać, że szpital, który wymaga kolejnych badań czy zaświadczeń od psychologa, nie uzna prawnej przeszkody w postaci przekroczenia ustawowego terminu za błahą. W niektórych przypadkach można zrozumieć, że obligatoryjne badania mają na celu zwiększenie bezpieczeństwa samego zabiegu i zapoznanie kobiety z procedurą podczas ponownych konsultacji (choć i te, jeśli są obowiązkowe, nierzadko mają charakter pogadanek i zniechęcania do wykonania zabiegu). Gdyby tak jednak było, to więcej niż tylko 5% (na tyle wskazuje monitoring Federy) szpitali miałoby procedury, które gwarantują szybki tryb przejścia przez konsultacje czy badania – tak, aby ich przeprowadzenie nie tworzyło faktycznej bariery dla wykonania legalnego zabiegu. Wśród opisanych pozytywnych wyjątków znajdują się jednak zarówno zapisy mówiące o wykonywaniu zabiegu „niezwłocznie” lub „w pierwszej lub drugiej dobie od przyjęcia na oddział”, jak i przewidujące maksymalny czas oczekiwania na zabieg „do 10 dni”.
Najwięcej o uznaniowości w realizacji legalnych zabiegów mówi jednak wymóg… „zgody męża”. Nie w Iranie, ani w Egipcie, ale w Polsce w 2016 roku szpital do wykonania legalnej procedury medycznej u dorosłej kobiety wymaga podpisu jej małżonka. Trudno zgadywać, co robi (lub czego nie robi) taki szpital, gdy zgłasza się do niego samotna ofiara gwałtu lub ciężarna, którą mąż porzucił, gdy zaszła w ciążę? Choć złośliwości same cisną się do głowy – czy gdy mężczyzna zgłasza się w sprawie swojego zdrowia reprodukcyjnego do szpitala, również okazuje zgodę małżonki? – sprawa sugeruje poważniejszy problem.
Niewypowiedziany, choć słabo ukrywany, seksizm jest społecznym tłem wprowadzania dodatkowych wymogów przy zabiegu przerywania ciąży.
Niewypowiedziany, choć słabo ukrywany, seksizm jest społecznym tłem wprowadzania dodatkowych wymogów przy zabiegu przerywania ciąży. Zgoda męża to być może najdobitniejszy przykład, ale za praktyką wymagania ponownego upomnienia się przez kobietę o zabieg po minimum trzech dniach od wykonania badań – obowiązuje w kilku szpitalach w Polsce – także zdradza podejrzliwość i nieufność do kobiet. Tak, jakby nie wiedziały, czego chcą, gdy zgłaszają się do szpitala po aborcję. A nawet, gdyby – co przecież możliwe – zmieniły zdanie, nikt ich do zabiegu nie zmusi. Raczej odwrotnie – niemała część szpitali zniechęci je lub zabieg utrudni. Raport Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny pokazuje to w czytelny sposób.
Mimo mnogości prześwietlonych procedur, wnioski z raportu pozostają proste: […] zabiegi przerywania ciąży mogą stanowić kwestię problematyczną dla polskich szpitali. […] Opisane sposoby postępowania są niepełne oraz bardzo zróżnicowane i uznaniowe. W większości zawierają szereg rozmaitych wymogów, z których niektóre są trudne do spełnienia, mogą wymagać podróży, mają charakter wydłużający czas oczekiwania na zabieg. Brak jednolitości procedur utrudnia pacjentkom zdobycie wiedzy o ich uprawnieniach i warunkach przeprowadzenia legalnego zabiegu.
Aborcja w Polsce ma prawdziwie wyjątkowy status – jest chyba jedynym świadczeniem medycznym, które jest legalne i bezpłatne, a jednocześnie dokłada się wszelkich starań, by legalnie i bezpłatnie było je wykonać jak najtrudniej. „Kompromis” nie obiecywał, że będzie łatwo, prawda?
Czytaj: Raport Dzień dobry, chcę przerwać ciążę Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny
**Dziennik Opinii nr 125/2016 (1275)