Każdy z nas pracuje także dla pieniędzy. To „także” jest w trzecim sektorze kluczowe.
Jakub Majmurek: O Fundacji Bęc Zmiana zrobiło się ostatnio głośno w związku ze sprawą Pawła Matusza. Był zatrudniony na umowie śmieciowej w waszej księgarni, a gdy to opowiedział w mediach, stracił pracę. Wszystko skończyło się kontrolą Państwowej Inspekcji Pracy w Fundacji. Jak teraz wygląda sytuacja?
Bogna Świątkowska: Kontrola ciągle trwa, więc nie mogę się teraz na jej temat wypowiadać.
A o sytuacji z Pawłem Matuszem?
Była dla mnie zaskoczeniem – z powodów czysto ludzkich. Konflikt tego rodzaju powinien być załatwiany w kontakcie bezpośrednim między pracownikiem a pracodawcą. Jeśli to nie daje rezultatu, można odwołać się do mediacji trzeciej strony, np. związków zawodowych. Media powinny być w takich sprawach ostatecznym krokiem. W tym wypadku były pierwszym. Dlatego nie chcę sama używać do rozmowy z Pawłem Matuszem mediów – choć oczywiście mam swoje zdanie i swoje emocje.
Podstawowym zarzutem wobec was było to, że osoba, która pracowała w księgarni – a więc wykonywała pracę pod nadzorem pracodawcy, we wskazanym przez niego miejscu i czasie – miała umowę o dzieło. Choć zgodnie z polskim prawem powinna mieć umowę o pracę. Jak się do tego odnosisz?
Przyjmuję te argumenty, choć sytuacja jest bardziej zniuansowana. Problemem jest to, że organizacja pozarządowa nie może zagwarantować ciągłości zatrudnienia. W tej sytuacji jest wiele organizacji trzeciego sektora. Pokazują to bardzo precyzyjnie badania wykonane w tym roku przez Klon/Jawor – jedynie 20% organizacji pozarządowych zatrudnia pracowników na etatach, a 45% opiera się całkowicie na pracy społecznej, niewynagradzanej. Postrzeganie nas tak samo jak biznes i przedsiębiorstwa jest po prostu pomyłką. Nawet jeśli prowadzimy działalność gospodarczą, to po to, by móc wypracować niezbędne wkłady własne do otrzymywanych dotacji, móc wydawać książki, które uważamy za ważne, utrzymać administrację.
Czyli w Bęcu w ogóle nie ma etatów?
Do tej pory nie było żadnego. Stworzenie ich było dla mnie, muszę przyznać szczerze, wielką psychologiczną barierą, bo kierując fundacją, wiem, jak słabe są nasze podstawy ekonomiczne, wszystko jest na styk. Wprowadzenie biurokratycznego oprzyrządowania, które jest niezbędne do obsługi etatów, jest przy tak niestabilnym finansowaniu trudne.
Ale po tym kopaniu Bęca za to, że mamy problemy, a nie rozwiązania, stwierdziłam: dobrze, skoro tak wiele osób uważa, że damy radę, to spróbujmy – może się mylę.
Można jednak zapytać, czy wydawanie przez was publikacji i podejmowanie działań walczących o lepszy świat nie jest hipokryzją – skoro sami zatrudniacie ludzi w prekarnych warunkach.
Kiedy mówiłam o tym, że żyjemy w prekariacie i projektariacie, że mamy wszyscy tego już dość – nie mówiłam tego w wyniku abstrakcyjnych rozważań, ale ze swojego doświadczenia. Nie było to wspieranie górników z kanapy. Gdy mówiliśmy o prekariacie, zawsze mówiliśmy o sobie, a nie o tym, że my już na posadach.
Bardzo chciałabym, aby organizacje pozarządowe miały więcej stabilności, ale w tzw. trzecim sektorze przy obecnym prawodawstwie jest to naprawdę trudne. Zaakceptowaliśmy więc sytuację naszej prekarności, ponieważ jest codziennością tej formuły działania społecznego. Ci, którzy nie mogą tego zaakceptować, odpływają do biznesu, do korporacji. A wracają wtedy, gdy konstatują, że wolą budować wartości, którym podporządkowana jest logika działania w organizacjach pozarządowych, nawet jeśli odbywa się to na niedoskonałych warunkach. Owszem, nie mamy pieniędzy na etaty, każdy rok, a nawet miesiąc, to zagadka, ale chcemy wspólnie realizować cele, które są na tyle istotne, że jesteśmy w stanie zawiesić dobrowolnie nasze prawa pracownicze z nadzieją, że nie na długo. Jeśli to zawieszenie jest świadomą, podjętą z rozmysłem decyzją – nie ma problemu.
Ciekawe, że zrobiono nam zarzut z tego, że jasno i otwarcie diagnozowaliśmy naszą sytuację. W ten sposób można się czepiać różnych partii na przykład, że zamiast działać zgodnie z opisywanym w swoich programach porządkiem, czekają, aż będzie można wprowadzić go w życie.
Co jest największą barierą, która uniemożliwia takim fundacjom jak Bęc danie ludziom etatów?
Po pierwsze rytm kalendarza dotacyjnego uniemożliwia planowanie długofalowe. Oczywiście nie mówimy tu o fundacjach powoływanych przez korporacje i biznes, bo to zupełnie inny świat.
Bez dużego, kilkuletniego grantu, który w dodatku wspiera także funkcjonowanie organizacji, nie ma pewności, czy w następnym roku w ogóle uda się mieć jakikolwiek stan zatrudnienia.
To, że z Bęcem od kilku kilka lat związane są te same osoby, to nasz wielki sukces. Przy obecnej formule wspierania organizacji pozarządowych w sektorze kultury bardzo trudno jest odpowiedzialnie proponować ludziom umowę o pracę na czas nieokreślony. Druga kwestia, to rodzaj kosztów kwalifikowanych jako możliwe do finansowania z dotacji, na jakie pozwalają istniejące programy. Są one nastawione na konkretny projekt i często nie można w nich uwzględniać etatowego zatrudnienia. Trzecia kwestia ma charakter prawny – w tej chwili nie ma żadnego rozróżnienia między przedsiębiorcą a osobą prowadzącą organizację pozarządową. To jest kwestia bardzo delikatna, nad którą chyba powinniśmy się wszyscy dobrze zastanowić. Przedsiębiorca korzysta z zysków generowanych przez swoją firmę, podczas gdy zarządy organizacji często nie biorą żadnego wynagrodzenia za swoją pracę, a do tego nie mają kapitału, którym mogą zabezpieczać trwanie organizacji.
To oznacza, że trzeci sektor jest specyficznym środowiskiem pracy, gdzie istotne są także pozaekonomiczne motywacje. To jeden z najciekawszych problemów przyszłości trzeciego sektora. Fundację powołuje się przecież nie po to, by generować zysk, ale realizować określone statutem społeczne cele. Owszem, tworzymy jakieś miejsca najczęściej krótkotrwałej pracy, a raczej dajemy pracę o bardzo zróżnicowanym charakterze, bo raz jest to drukarz, a raz pisarz – ale nie do tego sprowadza się nasze działanie. Ono jest wynikiem przyjętej misji, dla której powołana jest organizacja pozarządowa. Jeśli mamy jakieś zyski, jeśli w ogóle o zyski walczymy, to po to, by sfinansować z nich kolejne działanie, wydać następną książkę na przykład. Buntuję się przeciw ujmowaniu naszej działalności w kategoriach wyłącznie biznesowych. Biznes coraz częściej ostatnio uzasadniania się społecznie – ale czy organizacje pozarządowe muszą uzasadniać się biznesowo?
Jakie zmiany należałoby wprowadzić w Polsce, by poradzić sobie z tymi wyzwaniami? Czego ty byś chciała dla Bęca?
Chciałabym, i to się nam do tej pory mimo wszystko udaje, żeby Bęc miał swobodę wyboru, co chce robić. Żeby miał niezależność dzięki własnej działalności gospodarczej albo możliwości zdobywania nieistniejących dziś kilkuletnich grantów na działalność statutową, przyznawanych przez rząd czy darczyńców prywatnych. Z tymi ostatnimi w Polsce jest problem, biznes wciąż zainteresowany jest głównie marketingiem, a nie wspieraniem działań budujących sieć zdarzeń, których suma jest kulturą współczesną. Konieczne jest stworzenie takich grantów, które będą wspierać idee, a nie konkretne projekty, które trzeba rozliczyć do końca listopada i nie można w nich nic zmienić, bo się posypią wskaźniki. To jest konieczne dla faktycznego usamodzielnienia organizacji pozarządowych. Autonomia, a właściwie jej brak, trzeciego sektora jest dziś kluczową kwestią, podobnie jak rozmowa o tym, jaką rolę mają dziś pełnić organizacje pozarządowe. Dotychczas były swojego rodzaju pośrednikiem między społeczeństwem a władzą, teraz coraz częściej stawia się na dialog bezpośredni, czego przykładem są np. budżety obywatelskie czy niesformalizowane przejawy aktywizmu obywatelskiego jak Obywatele Kultury.
A jakie konkretne zmiany w systemie grantowym byś postulowała?
Przede wszystkim jego ujednolicenie. Dziś panuje duża rozbieżność między regulaminami konkursów w różnych sektorach, a nawet w tym samym ministerstwie. W Ministerstwie Kultury na przykład są granty dopuszczające jako koszty kwalifikowane umowy o pracę, i są takie, które ich nie dopuszczają. Potrzebujemy międzysektorowej (kultura, ekologia, służba zdrowia itp.) rozmowy na temat tego, w jaki sposób granty mają być przyznawane. Najlepiej by było, gdyby umożliwiały utrzymywanie administracji i etatów.
Jeśli chcemy stabilnego sektora pozarządowego, to potrzeba grantów instytucjonalnych, finansujących nie tylko bieżące zadania, nie tylko pojedynczy projekt.
To ważne zwłaszcza dla małych organizacji, które w wypadku grantów projektowych często mają problem z wypracowaniem wkładu własnego. Dla grantodawców jednak to wcale nie jest takie oczywiste.
A regulacje prawne dotyczące pracowników trzeciego sektora?
Piotr Frączak z Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego przywołuje przykład spółdzielni. Spółdzielnie mają osobne przepisy regulujące zatrudnienie w nich, które uwzględniają różnice między sektorem spółdzielczym a innymi formami prowadzenia działalności gospodarczej. Trzeci sektor też potrzebuje takich osobnych przepisów. Oczywiście nie chodzi o to, by dosłownie kopiować rozwiązania ze spółdzielni. Chodzi o przepisy uwzględniające specyfikę naszego sektora.
To znaczy? Co jest tą specyfiką, uzasadniającą inne regulowanie pracy w fundacjach i stowarzyszeniach?
Po pierwsze, podstawowym zadaniem trzeciego sektora nie jest generowanie miejsc pracy. Wiele organizacji działa społecznie i obywa się bez miejsc pracy – pytanie, w jakim stopniu ta sytuacja jest wymuszona. Po drugie, jak słusznie wskazuje Jarosław Lipszyc z Fundacji Nowoczesna Polska, w trzecim sektorze są najniższe bariery wejścia na rynek pracy. Nie trzeba mieć żadnych formalnych kwalifikacji, by dostać pracę. Sektor opiera się na bliskich, koleżeńskich więzach. Często jest tak, że ktoś dostaje pracę z polecenia, na zasadzie: „mój znajomy jest w ciężkiej sytuacji materialnej, od dawna nie ma pracy, może macie coś dla niego”. Nie ma jasnych, merytoryczno-formalnych kryteriów zatrudnienia i awansu, jak w wielu innych zawodach. Często nie ma szansy w ogóle na żaden awans, bo jaki ma być w kilkuosobowej organizacji, gdzie nie ma stanowisk dyrektorskich? Działa tu zupełnie odmienna dynamika. Przepisy powinny uwzględniać tę specyfikę. Wreszcie, sytuacja pracownika jest bardzo ważna. Każdy z nas musi być wynagradzany za pracę, musi mieć środki na utrzymanie. Każdy z nas pracuje także dla pieniędzy. To „także” jest w trzecim sektorze kluczowe.
Przedstawiciele Komisji Pracowników Organizacji Pozarządowych twierdzą, że organizacje pozarządowe – przedstawiane jako wielki sukces polskiej demokracji – same demokratyczne nie są. Pracownicy nimi nie współzarządzają.
Faktycznie, nie są demokratyczne. W przypadku fundacji wynika to z samej ich konstrukcji prawnej. O osobach pracujących w Bęcu myślę jako o współpracownikach, nie pracownikach, ale prawda jest taka, że to prezes ponosi prawną i finansową odpowiedzialność. Czy jeśli pracownicy mają na równi zarządzać z zarządem, to czy trzeba założyć, że identyfikują się oni w takim samym stopniu z celami danej organizacji co jej założyciele? Jak to zapisać w umowie o pracę? Justyna Górska z Fundacji Vlepvnet mówiła na jednym ze spotkań, że u nich prezes jest wybierany rotacyjnie co dwa lata. Pomysł świetny, ale nawet u nich niełatwy w realizacji, bo ludzie jednak boją się odpowiedzialności za całą organizację.
Co w ogóle myślisz o tym, że pracownicy trzeciego sektora próbują się uzwiązkowić?
A co mam myśleć? To naturalne. Związki zawodowe to część życia społecznego. Nie wiem tylko, czy rozmowa o pracy w trzecim sektorze prowadzona w dziewiętnastowiecznym języku krytyki przemysłu kapitalistycznego przysłuży się rozwiązaniu problemów. Byłabym wdzięczna, i pewnie setki innych organizacji pozarządowych także, gdyby Komisja POP, nawet w logice konfliktu, ale jednak, zastanowiła się z nami nad tym, jak wzmocnić trzeci sektor, tak by był w stanie dać ludziom dobre miejsca pracy.
Bogna Świątkowska – pomysłodawczyni, fundatorka i prezeska zarządu Fundacji Bęc Zmiana, z którą zrealizowała kilkadziesiąt projektów poświęconych przestrzeni publicznej, architekturze i projektowaniu, a także konkursów adresowanych do architektów i projektantów młodego pokolenia.
***
Czytaj także:
Maria Świetlik o NGO: Szumnym hasłom towarzyszy głęboka hipokryzja
**Dziennik Opinii nr 298/2015 (1082)