Poczucie bezpieczeństwa podnosi ludzką inteligencję oraz sprawia, że wykazujemy więcej altruizmu i tolerancji, lepiej współpracujemy i skuteczniej działamy. Niestety, większość ekonomistów i ustawodawców nie uważa bezpieczeństwa za istotną wartość, a proponowane dziś „powszechne usługi podstawowe” również go nie zapewnią.
Bezpłatne, powszechne „usługi podstawowe” bywają ostatnio przedstawiane jako rozwiązanie doskonalsze od dochodu podstawowego – jako tańszy i bardziej efektywny sposób na walkę z biedą. Kierując się założeniem, że „niezbędne usługi powinny być dostępne za darmo, tam gdzie taka potrzeba występuje”, analogicznie do publicznej służby zdrowia i edukacji, zwolennicy tej koncepcji wyodrębnili inne „podstawowe” usługi, które ich zdaniem powinny być bezpłatne i bezwarunkowe: mieszkalnictwo, żywność, transport lokalny, dostęp do telewizji oraz „podstawowy” pakiet telekomunikacyjny, obejmujący telefonię komórkową i szerokopasmowy internet. Wszystkie te usługi, jak twierdzą, kosztowałyby w Wielkiej Brytanii 42 miliardy funtów lub ok. 2,3% PKB.
Wszystkim nam powinno zależeć na większej różnorodności i lepszej jakości usług publicznych. Poprawa usług publicznych nie stoi jednak w sprzeczności z zapewnieniem dochodu podstawowego. Każdy z tych instrumentów zaspokajałby inne potrzeby i służył innym celom. A jednak propozycje wprowadzenia „usług podstawowych” (ang. universal basic services) nie są tym, czym się na pierwszy rzut oka wydają.
Po pierwsze, usługi podstawowe nie spełniają fundamentalnych kryteriów, które musi spełniać dochód podstawowy: nie są ani bezwarunkowe, ani powszechne w żadnym przyjętym znaczeniu tych pojęć. Mylące jest na przykład dostarczanie „darmowej żywności” pod sztandarem usług podstawowych. Zgodnie z programem BUP, państwo zapewniałoby „jedną trzecią posiłków dla 2,2 miliona gospodarstw domowych, które co roku są zagrożone brakiem bezpieczeństwa żywnościowego”. To nie jest świadczenie bezwarunkowe – to świadczenie celowe.
czytaj także
Ustalenie, kto jest zagrożony brakiem bezpieczeństwa żywnościowego, wymagałoby ustalenia kryterium dochodowego bądź jakiegoś skomplikowanego testu, za pomocą którego można byłoby orzec „brak bezpieczeństwa żywnościowego”. Podobnie jak inne programy celowe ten także nie dotrze do wielu osób spełniających jego wymogi – zaś ci, którzy otrzymywaliby darmową żywność, w efekcie takiego programu znaleźliby się w jeszcze głębszej pułapce ubóstwa i towarzyszącej jej pułapce braku bezpieczeństwa zawodowego niż te, z którymi obecnie mamy do czynienia w ramach brytyjskiego systemu opieki społecznej. Wydział ds. Pracy, Rent i Emerytur sam ocenia, że przejście z zasiłków przyznawanych na podstawie kryterium dochodowego do nisko opłacanej pracy, jaką mogą podjąć beneficjenci tych zasiłków, oznacza zaledwie dwudziestoprocentowy wzrost dochodu netto – a pozostałe 80% to właśnie pułapka biedy. A gdyby pobierający zasiłki stracili także „darmową żywność”, netto zyskaliby na tym jeszcze mniej.
czytaj także
Propozycja usług podstawowych stwarza także nową pokusę nadużyć. Ktoś, u kogo stwierdzono by brak bezpieczeństwa żywnościowego i komu z tego powodu przyznano by darmowe posiłki, nie miałby motywacji, by zapewnić sobie bezpieczeństwo żywnościowe, chyba że oferowana za darmo żywność byłaby wyjątkowo złej jakości (czego jednak nie można zapisać w strategii ustawodawczej, mimo że prawdopodobnie taki właśnie byłby tej strategii skutek). Taka pokusa szłaby w parze z inną równie przewrotną motywacją – do celowego porzucania bezpieczeństwa żywnościowego po to, by zyskać prawo do darmowych posiłków.
Usługi podstawowe nie spełniają fundamentalnych kryteriów, które spełnia dochód podstawowy: nie są ani bezwarunkowe, ani powszechne.
Dostarczając „ubogim” darmową żywność, poszerzylibyśmy zasięg państwa opartego na jałmużnie i ugruntowalibyśmy oburzający system „banków żywności”, które w dobie zaciskania pasa pojawiły się jak grzyby po deszczu. Masowe dostarczanie darmowej żywności stworzyłoby także ryzyko jej marnotrawienia. Niezależnie od dobrych intencji, które mogą przyświecać państwu dobroczynnemu, ludzie zazwyczaj mniej sobie cenią i mniej dbają o rzeczy, które dostają za darmo, niż o te, za które płacą.
W praktyce decyzja, jaką żywność oferować za darmo, byłaby oparta na subiektywnym, protekcjonalnym osądzie tego, co jest dobre dla „ubogich”, a co nie. Kraje, które wdrożyły system wysokich dopłat do żywności, nie odniosły wielkiego sukcesu na tym polu. Co więcej, osoby ubiegające się o wsparcie żywnościowe często są stygmatyzowane – tak się dzieje np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie ubodzy mogą otrzymywać bony żywnościowe. Wiele osób wstydzi się biedy do tego stopnia, że nie korzysta ze swoich praw.
Kolejną „usługą podstawową” na liście zwolenników tej koncepcji jest darmowe podstawowe mieszkalnictwo. Usługa ta także nie byłaby bezwarunkowa ani powszechna, ponieważ oferowano by ją „odpowiednio do potrzeb”. Wszelkie problemy związane z dostarczaniem w sposób celowy darmowej żywności pojawią się również tutaj. Jak określić „potrzeby” bez kryterium dochodowego? Co się stanie, jeśli dane osoby nie będą już dłużej „potrzebowały” podstawowego lokalu mieszkalnego – czy czeka je eksmisja? Zachęty do tego, aby stać się „potrzebującym” i zyskać prawo do darmowego mieszkania, byłyby ogromne, chyba że to „podstawowe” mieszkalnictwo byłoby tak nieatrakcyjne, że zniechęciłoby wszystkich poza tymi naprawdę w sytuacji bez wyjścia – to jednak jeszcze bardziej pogarszałoby problem ich marginalizacji w nowych „osiedlach biedoty”.
Być może nie powinno więc dziwić, że ostatnie apele o wprowadzenie usług podstawowych w ogóle nie wspominają już o „bezwarunkowej i powszechnej” darmowej żywności i darmowych mieszkaniach, a na ich miejsce pojawia się darmowa opieka nad dziećmi i usługi opiekuńcze dla osób dorosłych. W tej wersji zatem dwie z najbardziej podstawowych potrzeb człowieka – jedzenie i dach nad głową – przestają być traktowane jako rzeczywiście niezbędne. Jako że darmowa opieka nad dziećmi i usługi opiekuńcze dla dorosłych nie były ujęte w wyliczeniach raportu, na którym oparto propozycję bezwarunkowych usług podstawowych, 42 miliardy funtów byłyby zapewne kwotą wielce niedoszacowaną. Po uwzględnieniu dodatkowych usług projekt BUP na pewno byłby o wiele bardziej kosztowny, niż twierdzą jego pomysłodawcy.
czytaj także
Ostatni raport w sprawie usług podstawowych podaje szacunkową kwotę 33 miliardów funtów (1,8% brytyjskiego PKB) jako koszt brutto świadczenia darmowej opieki nad dziećmi, przy założeniu, że osoby świadczące te usługi będą otrzymywać płacę minimalną. Koszt ten jest następnie pomniejszony do kwoty zaledwie 1,7 miliarda funtów, a to przez założenie zwiększonej liczby miejsc pracy, wyższych wpływów z podatków i mniejszych wypłat zasiłków na wsparcie dochodów. Jednak twierdząc, że usługi podstawowe będą kosztowały znacznie mniej niż dochód podstawowy, pomysłodawcy BUP przytaczają jedynie koszt brutto wprowadzenia dochodu podstawowego, pomijając koszt netto. A przecież można się spodziewać, że różnica pomiędzy kosztami brutto i netto będzie jeszcze większa w przypadku dochodu podstawowego, ponieważ – poza oszczędnościami wynikającymi z mniejszych wydatków budżetowych – dochód podstawowy wypłacony osobom o wyższych dochodach zostałby im odebrany w odpowiednio wyższych podatkach.
Co się zaś tyczy opieki nad osobami starszymi, w raporcie nie znalazła się kwota związanych z nią kosztów. W raporcie dotyczącym finansowania usług opiekuńczych dla osób dorosłych, opublikowanym wspólnie przez dwie komisje Izby Gmin w brytyjskim parlamencie, koszt bezpłatnego powszechnego świadczenia usług opiekuńczych w Anglii (w Szkocji są one już teraz świadczone w ten sposób) oszacowano na 14 miliardów funtów rocznie. Dodatkowe 15 miliardów trzeba byłoby przeznaczyć na przywrócenie tych usług do stanu sprzed wprowadzenia surowej polityki oszczędności.
Szacunki przeprowadzone nieco później przez Institute for Public Policy Research wykazały, że darmowe usługi opiekuńcze w Anglii wymagałyby nakładów o 8 miliardów funtów wyższych niż 28 miliardów funtów, które trzeba byłoby wydać do 2030 roku, aby zapewnić realizację coraz większych potrzeb w ramach obecnego, nieadekwatnego do potrzeb systemu (obecne nakłady wynoszą 19 miliardów funtów). Część z tych kosztów wyrównałyby oszczędności w ramach publicznej służby zdrowia, niemniej według przewidywań Instytutu sfinansowanie tej propozycji wymagałoby podwyższenia podstawowej stawki podatku dochodowego o 2 punkty procentowe.
Nie mam zamiaru argumentować przeciwko zapewnieniu lepszej jakości i większej dostępności usług opiekuńczych dla dzieci i osób starszych, bo bardzo ich potrzebujemy. Nie są one jednak tanią opcją, a mogą wręcz okazać się krokiem wstecz, bo skorzystają z nich osoby najlepiej sytuowane, w zależności od tego, jak te usługi będą finansowane. Tymczasem protekcjonalny nacisk, jaki pomysłodawcy „usług podstawowych” kładą na darmowe świadczenie ich przez państwo, niesie ryzyko pominięcia osób, które opiekują się bliskimi w sposób nieformalny, oraz tych, które starają się zachować niezależność od opieki społecznej tak długo, jak to możliwe. Według raportu Izby Gmin nieopłacani opiekunowie w Wielkiej Brytanii świadczą co roku usługi warte 132 miliardy funtów. Nie jest jasne, jak pomysłodawcy usług podstawowych zamierzają podejść do tego rodzaju nieodpłatnej opieki.
Nieopłacani opiekunowie w Wielkiej Brytanii świadczą co roku usługi warte 132 miliardy funtów.
Co ciekawe, w ramach podziwianego zarówno przez komisje brytyjskiej Izby Gmin, jak i zwolenników BUP systemu opieki społecznej w Niemczech trzy czwarte beneficjentów optuje za wypłatą pomocy w formie gotówki – pomimo tego, że takie wypłaty są niższe niż wartość oferowanych bezpłatnie usług. Wypłaty w gotówce dają niemieckim beneficjentom elastyczność – pozwalają wybrać opcję sprawowania opieki w domu przez członków rodziny lub przez innych nieformalnych opiekunów.
czytaj także
To zaś dokładnie odpowiada temu, co zakładają zwolennicy dochodu podstawowego, gdy proponują dopłaty do niego dla osób o szczególnych potrzebach związanych z niepełnosprawnością bądź podeszłym wiekiem. Dochód podstawowy dla wszystkich mógłby ograniczyć wskaźnik zachorowalności wśród rosnącej populacji osób starszych, a przez to promować zdrowszą, aktywniejszą starość, jednocześnie umożliwiając świadczenie większej liczby usług opiekuńczych przez tych, którzy chcą je świadczyć swoim bliskim.
Następna propozycja pomysłodawców usług podstawowych to darmowy lokalny transport publiczny. Także ta usługa nie byłaby pod żadnym względem bezwarunkowa ani powszechna. Propozycja dotyczy jedynie autobusów, ale nie obejmuje już osób podróżujących koleją ani metrem, nie wspominając o mieszkańcach okolic, gdzie autobusy jeżdżą rzadko bądź nie jeżdżą wcale.
czytaj także
Mimo że propozycja darmowych przejazdów autobusowych cieszy się popularnością, darmowe przejazdy różnią się od darmowej służby zdrowia czy darmowego szkolnictwa. Nie każdy chce bądź potrzebuje jeździć autobusem, a darmowe usługi mogą doprowadzić do ich nadmiernego bądź nierozsądnego użytkowania. Autobusy emitują wszak zanieczyszczenia. W obszarach wiejskich, gdzie alternatywą bywa prywatny samochód, przesiadka na autobus może zmniejszyć poziom zanieczyszczeń, w miastach jednak może zachęcać ludzi do wyboru autobusu zamiast czystszych środków transportu, np. roweru, spaceru bądź pozostania w domu.
Prywatyzacja i cięcia funduszy przyznawanych z budżetu państwa samorządom, które doprowadziły do drastycznego obniżenia dopłat do nierentownych linii autobusowych, oznaczają, że niewiele miejscowości w Wielkiej Brytanii może pochwalić się obecnie siecią połączeń autobusowych, na których można polegać. Jeden z głównych pomysłodawców usług podstawowych twierdzi, że „usługi publiczne oferują bezpieczeństwo poprzez sam fakt, że są trwalsze, niż to mogłyby zapewnić same pieniądze”.
czytaj także
W rzeczywistości jednak w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Wielkiej Brytanii skasowano ponad 3 tysiące linii autobusowych. Gdzie tu trwałość? To raczej niezamierzona konsekwencja darmowych przejazdów autobusowych dla osób powyżej sześćdziesiątego roku życia: wśród zlikwidowanych połączeń były te, które przewoźnicy uznali za nierentowne, bo korzystały z nich głównie osoby uprawnione do zniżek. Bez inwestycji w poprawę usług autobusowych darmowe przejazdy dla wszystkich mogą pogorszyć jakość tych usług, co sprawi, że przywilej korzystania z nich stanie się wątpliwy.
Ponadto trasy autobusów i innych środków transportu publicznego zwykle mają układ „gwiaździsty” i łączą się w centralnych węzłach, podczas gdy samochody osobowe mogą nas przewieźć bezpośrednio z punktu A do punktu B. Na darmowych przejazdach autobusowych skorzystaliby przede wszystkim mieszkańcy obszarów miejskich obsługiwanych przez autobusy, które dowoziłyby ich do węzła; innym taka usługa nie przyniosłaby odczuwalnych korzyści. To oznaczałoby, że podatki tych osób są wydawane na inne osoby korzystające z tej usługi, a tak jak w przypadku mieszkań czy żywności wyodrębnienie grupy docelowej mogłoby wywołać resentyment wobec niej. Model oparty na niewielkich opłatach za przejazd oraz dopłat z budżetu państwa ostatecznie okazałby się sprawiedliwszy, zwłaszcza gdyby towarzyszył mu dochód podstawowy.
To tyle w kwestii ograniczeń związanych z tym, co w rzeczywistości promuje się pod hasłem powszechnych usług podstawowych. Ich pomysłodawcy idą jednak dalej, prowokacyjnie przedstawiając BUP jako lepsze od dochodu podstawowego. Najpierw jednak chcę wyjaśnić, że roztropni zwolennicy bezwarunkowego dochodu podstawowego nie powinni określać go przymiotnikiem „powszechny” (ang. universal), ponieważ w praktyce nie wszyscy mieliby do niego prawo – np. obywatele niebędący rezydentami, krótkoterminowi migranci i przyjezdni „bez dokumentów”. Podobnie byłoby zresztą, jak się uważa, w przypadku usług podstawowych. Odkładając jednak tę praktyczną kwestię na bok, usługi podstawowe i dochód podstawowy mają różne cele i uzasadnienia, a zatem do oceny ich przydatności należy zastosować różne kryteria.
Anna Coote, badaczka z fundacji New Economics Foundation, odrzuca dochód podstawowy jako fałszywy „cudowny lek na wszelkie choroby”. Podobnie czyni Tom Kibasi, szef think tanku Institute for Public Policy Research, który bardziej metaforycznie twierdzi, że jest on próbą „zatarcia raz na zawsze pojęcia klasy robotniczej”. Określenie „cudowny lek” jest obraźliwym sposobem zarzucenia zwolennikom dochodu podstawowego, że dopuszczają się oszustwa, przemycając tę ideę jako „cudowny środek” na wszelkie społeczne bolączki, podczas gdy w rzeczywistości jest ona bezużyteczna. Jednak progresywni pomysłodawcy dochodu podstawowego bynajmniej nie twierdzą, że może on cokolwiek „uleczyć”. Dysponują za to wieloma dowodami na to, że jego wprowadzenie przynosi korzystne skutki.
czytaj także
Co do oskarżeń o usiłowanie zatarcia pojęcia klasy robotniczej, jest to dość radykalne twierdzenie w kontekście pomysłu zapewnienia wszystkim ludziom bezpieczeństwa ekonomicznego. Przypomina reakcję Lenina, kiedy podróżując przez Szwecję w drodze do Rosji w 1917 roku, zobaczył działki pracownicze. Był im przeciwny, ponieważ uznał, że posiadanie kawałka ziemi sprawi, że robotnicy będą mniej skłonni ryzykować życie dla rewolucji. Bezwzględność takiej postawy jest ewidentna.
Coote twierdzi, że usługi podstawowe „mają na celu zaradzenie wielu tym samym problemom, które mają na uwadze zwolennicy dochodu podstawowego”. To nieprawda. Po pierwsze, zwolennicy dochodu podstawowego chcą ograniczyć paternalizm państwa, podczas gdy zwolennicy BUP chcą go rozszerzyć przez odgórny wybór świadczeń, które ich zdaniem są ludziom niezbędne, oraz – jak w przypadku żywności – stosując ostrzejsze kryteria warunkowania i kierując świadczenia do precyzyjniej zdefiniowanych grup odbiorców. Zwolennicy dochodu podstawowego mówią: „Nie wiemy, czego potrzebujecie, ale uważamy, że macie prawo to nabyć, jeśli to możliwe”. Zwolennicy BUP mówią zaś: „Wiemy, czego wam trzeba, i sprawimy, że to dostaniecie”.
Dlaczego wszyscy ekonomiści powinni być ekonomistami feministycznymi
czytaj także
Pierwotnym uzasadnieniem przejścia na system dystrybucji dochodów, którego rdzeń stanowi dochód podstawowy, jest fakt, że system redystrybucji, jaki rozwinął się po 1945 roku, załamał się i jest nie do odratowania. Dziś trzeba skonstruować nowy system, przystosowany do globalnej gospodarki rynkowej, kryzysu ekologicznego, rewolucji technologicznej i zmieniających się form gospodarstw domowych. Dochód podstawowy wypłacany jednostkom jako przysługujące im prawo, bez sprawdzania ich majątku i bez uzależniania tego świadczenia od ich postępowania musi stać się elementem kotwiczącym takiego systemu. Nie będzie on lekarstwem na wszelkie choroby, a zaledwie konieczną cząstką progresywnej strategii towarzyszącej wzmocnionemu państwu socjalnemu.
System redystrybucji, jaki rozwinął się po 1945 roku, załamał się i jest nie do odratowania. Dziś trzeba skonstruować nowy.
Pragnę w tym miejscu powtórzyć, że główne powody, dla których życzymy sobie wprowadzenia dochodu podstawowego. są natury etycznej bądź moralnej, niezależnie od tego, jak dochód podstawowy może wpłynąć na biedę, nierówności ekonomiczne bądź zagrożenie utratą pracy i dochodów, jakie stwarzają automatyzacja i nowe technologie.
Dochód podstawowy to przede wszystkim kwestia sprawiedliwości społecznej i dzielenia wspólnego bogactwa między obywateli. Nasz indywidualny dochód i majątek o wiele bardziej wynikają z wysiłku i dokonań poprzednich pokoleń niż z tego, co sami robimy. Jeśli społeczeństwo dopuszcza dziedziczenie prywatnego majątku, powinno także pozwolić na publiczne dziedziczenie dóbr społecznych. Najlepszym sposobem na osiągnięcie tego celu jest dystrybucja równych „dywidend”, obejmująca wszystkich obywateli i legalnie przebywających w kraju migrantów.
Koniec świata, jaki znamy, czyli cztery przyszłości po kapitalizmie
czytaj także
Na kwestię sprawiedliwości można też spojrzeć inaczej, myśląc w kategoriach „wspólnej własności” (ang. commons) – naszych wspólnych zasobów, poczynając od ziemi, wody i powietrza, aż po odziedziczone przez nas obiekty użyteczności publicznej i korpusy idei. Na przestrzeni wieków elity i komercyjne interesy przejęły (bądź oddano im) wiele naszych wspólnych dóbr – a dziś powinny nam, „współwłaścicielom”, czyli zwykłym obywatelom, zrekompensować tę stratę. Dochód podstawowy byłby mechanizmem takiej rekompensaty, ponieważ byłby finansowany z opłat za komercyjne użytkowanie wspólnej własności, począwszy od ekopodatków trafiających do obywateli poprzez fundusze kapitału narodowego (lub dóbr publicznych).
Jeśli społeczeństwo dopuszcza dziedziczenie prywatnego majątku, powinno także pozwolić na publiczne dziedziczenie dóbr społecznych.
Drugie etyczne uzasadnienie jest takie, że dochód podstawowy zapewniłby większą wolność. Wzmocniłby zdolność pojedynczych obywateli do mówienia „nie” opresyjnym bądź wyzyskującym ich pracodawcom, małżonkom, krewnym, biurokratom i innym. Wzmocniłoby to wolność liberalną – prawo do postępowania w sposób moralny – oraz wolność republikańską – zdolność do podejmowania decyzji bez nacisków ludzi mających władzę, której nie towarzyszy odpowiedzialność. Przede wszystkim, jak pokazały pilotażowe programy dochodu podstawowego w Indiach, emancypacyjna wartość jakiegokolwiek dochodu podstawowego jest większa niż jego wartość pieniężna, podczas gdy zupełnie odwrotnie działają zasiłki pieniężne i rzeczowe oparte na sprawdzaniu dochodów i zachowań.
Trzecie uzasadnienie natury etycznej dotyczy tego, że nawet skromny bądź „cząstkowy” dochód podstawowy daje więcej podstawowego poczucia bezpieczeństwa. Podstawowe poczucie bezpieczeństwa jest zaś ludzką potrzebą, a także naturalnym dobrem publicznym, ponieważ fakt, że ktoś ma to poczucie, nie odbiera go innym. W istocie, poczucie bezpieczeństwa to nadrzędne dobro publiczne, którego wartość rośnie, gdy jest udziałem wszystkich.
Na przestrzeni wieków komercyjne interesy przejęły wiele naszych wspólnych dóbr, a dziś powinny nam zrekompensować tę stratę.
Psychologowie wiedzą, że podstawowe poczucie bezpieczeństwa podnosi ludzką inteligencję oraz sprawia, że stajemy się bardziej altruistyczni, tolerancyjni, lepiej współpracujemy z innymi i działamy skuteczniej, zarówno jako pracownicy, jak i obywatele. Niestety, większość ekonomistów i ustawodawców nie postrzega podstawowego poczucia bezpieczeństwa jako wartości. Dochód podstawowy doceniałby bezpieczeństwo, podczas gdy zakres usług celowych oferowanych pod szyldem BUP nie ma tej zalety. Osoba uprawniona do darmowych przejazdów autobusowych, a nawet do darmowej opieki nad dziećmi czy szerokopasmowego internetu, która nie dysponuje własnymi dochodami, nadal przecież będzie odczuwała brak bezpieczeństwa.
czytaj także
Koniec końców nie ma sprzeczności między istnieniem pewnych publicznych, prawie bezwarunkowych usług podstawowych a wprowadzeniem dochodu podstawowego. Każde z tych rozwiązań odnosi się wszak do innych potrzeb i wynika z innych przesłanek. Jednak posiadanie gotówki zwiększa wolność wyboru, może podnosić sprawczość jednostki i ma transformacyjny potencjał. Dlatego apeluję do tych, którzy dążą do wprowadzenia „bezwarunkowych usług podstawowych”, by przestali przeciwstawiać sobie pomysły urozmaicenia i poprawienia jakości usług publicznych oraz zapewnienia ludziom bezpieczeństwa przez dochód podstawowy. Jedno nie wyklucza drugiego.
**
Guy Standing – brytyjski socjolog i ekonomista, teoretyk dochodu podstawowego, jeden ze współzałożycieli sieci Basic Income Earth Network, autor książek Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa (2014), Karta prekariatu (2015).
Artykuł ukazał się w serwisie openDemocracy na licencji CC BY-NC 4.0. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.