Gospodarka

Biedni będą żyć na wysypiskach spamu

Zablokowana niedawno przez Facebooka i wypuszczona w okrojonej formie aplikacja firstcarquote brytyjskiego ubezpieczyciela Admiral Insurance miała być ostrożnym testem nowej strategii biznesowej, w której monetyzowana jest intymność.

Aplikacja oferuje młodym kierowcom zniżki w składkach ubezpieczeniowych – w zamian muszą podać informacje o… swojej osobowości.

Ha ha

Pierwotnie firstcarquote miała skanować tekstowe posty klientów Admiral Insurance na Facebooku w poszukiwaniu cech psychologicznych, które przekładają się na zachowanie bezpieczeństwa na drodze. Osobom zorganizowanym i odpowiedzialnym – identyfikowanym np. po krótkich, konkretnych zdaniach, układaniu list czy umawianiu się ze znajomymi w konkretnym miejscu i czasie – miała przyznawać bonusy w składkach. Z kolei użytkowników neurotycznych, np. nadużywających słowa „chyba” albo – w drugą stronę – przejawiających nadmierną pewność siebie, używających często wykrzykników czy słów „nigdy” i „zawsze”, miała oznaczać jako ryzykownych na drodze. W dalszej perspektywie Admiral Insurance planował już nie zniżki, ale po prostu uzależnienie wysokości składki ubezpieczeniowej od scoringu użytkowników. Pomijając kontrowersyjność „naukową” aplikacji, jej potencjał dyskryminacyjny i kwestie etyczne w rodzaju: jak ubezpieczyć „człowieka oszalałego” Nietzschego, który „zawsze przychodzi albo za wcześnie, albo za późno, nigdy na czas”, interesujące jest, dlaczego Facebook ją zablokował.

W oświadczeniu firmy o powodach zablokowania firstcarquote czytamy: „Ochrona prywatności ludzi korzystających z Facebooka jest dla nas najwyższym priorytetem (…) Upewniliśmy się, że każdy, kto będzie korzystać z tej aplikacji, jest chroniony zgodnie z naszymi zasadami”. W słowach „naszymi zasadami” wyczytać można proste przekonanie: dane należą do nas. Stoi za tym logika z początków funkcjonowania platformy – najpierw rozwój, a potem zarabianie pieniędzy. Pamiętamy postać Marka Zuckerberga mówiącą w filmie Social Network: „nie wiemy jeszcze, czym jest Facebook”, dlatego przed monetyzacją reklamami, musimy zająć nowe kampusy i kontynenty.

„Nie wiemy jeszcze, czym jest Facebook”, dlatego przed monetyzacją reklamami, musimy zająć nowe kampusy i kontynenty.

Wrr

Jeśli – zgodnie ze słowami Tima O’Reilly’ego, przedsiębiorcy i twórcy pojęcia „Web 2.0”, podobnie jak reklama była podstawowym modelem biznesowym Internetu, tak ubezpieczenia będą podstawowym modelem w „Internecie rzeczy” – zablokowanie firstcarquote jest komunikatem dla ubezpieczycieli: nie jesteście gotowi. I tak jak reklamodawcy, będziecie w tym układzie najwyżej klientem. Za czułymi PR-owymi słowami o trosce o prywatność stoi nowy model – nie wiemy jeszcze, czym jest – w którym technologiczne korporacje będą optymalizować naszą tożsamość. (Wyobraźmy sobie, że firma ubezpieczeniowa dyscyplinuje cię wysokością składki ubezpieczeniowej, więc biegasz/chodzisz na siłownie – a to już to, kim jesteś – twoja osobowość.) Jest zbyt piękny i kruchy, żeby oddać go za wcześnie ubezpieczycielom, czy innym firmom.

Case firstcarquote pokazuje, że Facebook nie zmienił priorytetów – najpierw rozwój infrastruktury, potem monetyzacja. Infrastrukturę rozwija się fizycznie i terytorialnie, np. w projekcie internet.org, zapewniającym bezpłatny dostęp do Internetu krajom rozwijającym się. Jednocześnie Facebook zamyka doświadczenie każdego użytkownika w obrębie platformy – wyjście poza produkty Facebooka i korzystanie z konkurencyjnych stron (np. google czy twittera) jest płatne. Infrastruktura rozwijana jest też „w głąb doświadczenia” użytkownika – od personalizacji reklam po wirtualną rzeczywistość. Do źródła precyzyjnych danych o naszym życiu.

Aplikacja brytyjskiego ubezpieczyciela mogłaby skłonić użytkowników do ostrożności, autocenzury albo mniejszej liczby postów. To ostatnia rzecz, której chce Facebook. W kontekście odnotowanego w 2016 r. przez platformę 21% spadku „personalnych aktualizacji” – osobistych postów i opinii, i przy jednoczesnym wzroście pojawiania się na FB treści profesjonalnych – linków do artykułów czy filmów, widać jak ważna dla FB jest nasza intymność i spontaniczność. Nowe funkcjonalności mają tylko lepiej je drenować i zachęcać do odruchowego dzielenia się szczegółami z życia: np. narzędzie „Wspomnienia” przywołujące opublikowane przez nas treści z lat poprzednich, czy „Mój dzień” zachęcający do udostępniania świeżych zdjęć z telefonu albo „Live Video” pozwalające na transmisję wydarzeń z naszego życia, w której – jak powiedział Mark Zuckerberg – wizyta u fryzjera jest „niesamowita”, „ jest na żywo, nie wiesz co się stanie, czy fryzjer to zepsuje, czy to się skończy dobrze?”.

Wow

Upowszechnienie w najbliższych 5-10 latach „Internetu rzeczy” – podłączonych do sieci inteligentnych przedmiotów, tylko wzmocni potencjał Facebooka. Rozszerzy też dyskusję o prywatności – rozumianą najczęściej anachronicznie, jako naszą kontrolę nad informacją.

Dotychczas negocjowane pytania: jakie dane mogą być zbierane, jak są zabezpieczone przed nadużyciem i czy mogą zostać sprzedane podmiotom trzecim, będą niewystarczające. Problemem nie będą strategie biznesowe obliczone na naszą nieświadomą zgodę. Tak rozumiana prywatność nie wystarczy w automatycznych budynkach, między inteligentnym sprzętem domowym, z personalnym asystentem-robotem-pielęgniarzem, gdy weźmiemy do ust szczoteczkę do zębów analizującą naszą florę bakteryjną, a algorytm obliczy składkę ubezpieczeniową. Nic nam po takiej prywatności w świecie pozbawionym znaczenia, w którym biedni będą żyć na wysypiskach spamu, a marki łatwiej, szybciej i efektywniej będą automatyzować naszą tożsamość.

Roztaczając dystopijne krajobrazy (niedalekiej) przyszłości można zgubić to, co widać już na czubku nosa. I nie są to okulary rozszerzające rzeczywistość, ale to, że trzeba ciągle na nowo odpowiadać na pytanie: czym jest prywatność.

Skoro wydaje nam się, że informacje należą do nas i możemy nimi dysponować, jak chcemy, o czym ostatnio coraz częściej zapewnia nas Dolina Krzemowa, istnieje pokusa regulowania prywatności jak własności. Co się dzieje, gdy poddamy prywatność logice rynkowej? Można myśleć, że skoro już wymieniamy dane za „darmowe” usługi i kupony promocyjne, „wynajmując” je czy „licencjonując” jak własność intelektualną, moglibyśmy uzyskać „większą” kontrolę nad ich przepływem. Idąc np. za koncepcją „elektronicznego kamerdynera” profesora Harvardu Lawrence’a Lessiga moglibyśmy ustawiać w smartfonie nasze preferencje i określać, które informacje o nas jesteśmy skłonni oddać. Nasz „kamerdyner” każdorazowo negocjowałby z technologicznymi usługodawcami – na zasadzie dynamicznej aukcji, odbywającej się w każdej chwili – i uzyskiwałby najlepszą cenę. Proces wyglądałby podobnie jak w systemie Real-Time Bidding, w którym reklamodawcy licytują powierzchnię reklamową w czasie rzeczywistym w momencie odwiedzania przez użytkownika strony internetowej, tylko odbywałby się w offlinie – tym archaicznym terminie, który kiedyś opisywał rzeczywistość.

Co się dzieje, gdy poddamy prywatność logice rynkowej?

Technologiczni giganci tego właśnie chcą. Zgadzając się na obecne „kompromisy” w kwestii prywatności, np. pokazanie na podstawie jakich danych wyświetlana nam jest określona reklama, firmy chcą uczynić informacje o nas nową, cyfrową walutą. Evgeny Morozov, krytyk technologiczny i autor To Save Everything, Click Here pisze, że dane są „reprezentacją naszego życia społecznego skrystalizowaną w kilobajtach”. Jeśli firmy technologiczne, zbierając informacje o nas, mogą już teraz użyć ich i skłonić nas do lepszego odżywiania i chodzenia na siłownię, a przy tym zarobić na tym, to znaczy, że dane mogą być walutą, bardziej „realną” niż pieniądze, bo „bliższą” naszego życia. Na zasadzie parytetu złota, gdzie moneta w obiegu jest odpowiednikiem określonej wagi kruszcu – pieniądze mogą być odpowiednikiem określonej „wagi” naszego życia i reprezentacją statusu społecznego.

Dane nie stanowią tylko czegoś, co posiadamy i czym możemy dysponować. Są elementami, z których złożona jest nasza osobowość. Facebook pozwalając nam w ustawieniach prywatności zobaczyć swój profil z perspektywy znajomego wie, że to, kim jesteśmy, kształtuje się też wtedy, kiedy myślimy o sobie samym, jako o innym. W ustawieniach prywatności więc powstaje nasza tożsamość i unikalność.

Super

Julie E. Cohen, profesor uniwersytetu w Georgetown w artykule What privacy is for twierdzi, że prywatność chroni naszą subiektywność przed działaniami państwa i biznesu, które mają nas i nasze wspólnoty uczynić przezroczystymi i przewidywalnymi. Zdaniem Cohen prywatność jest kluczową funkcją demokracji. „Pokojem, w którym można oddychać”, wolnym od nadzoru, chroniącym samorozwój i wyrobienie krytycznej perspektywy. Możemy się w nim schronić i bawić, eksperymentować – a z tego właśnie powstaje innowacja, wibrująca i chaotyczna. Prywatność nie stoi na przeszkodzie maszerującego postępu technologicznego, ale właśnie go umożliwia. Jest garażem dla waszego start-upu.

Zatem demokracja bez prywatności to wspólnota bez myślącego obywatela. Wspólnota osób przewidywalnych i posłusznie poruszających się po konsumpcyjnych, wydajnych i maksymalizujących zysk torach. Stawką w dyskusjach o prywatności jest projektowanie miejsc, w których będzie można od tego odetchnąć. Miejsc prywatnych, w których można będzie sprawdzać, jakie ideologie stoją za technologicznym PR-em.

Technologiczni wizjonerzy wolą jednak patrzeć dalej, myśleć o rzeczach większych – rozwiązywać problemy ludzkiej kondycji i zbliżać nas do wielkich odpowiedzi w rodzaju: kim jesteśmy? Prywatność jest dla nich niewygodna, przyziemna i bieżąca – zupełnie nieinteresująca w obliczu nadejścia technologicznej osobliwości i kolonizacji Marsa. Jest kwestią do pozamiatania przez ludzi o węższym horyzoncie.

Kiedy Facebook stanie się rozumnym

Firstcarquote jest częścią problemu, o którym pisze Evgeny Morozov w To Save Everything… Czy nagrani i policzeni zostajemy zredukowani do scoringu? Czy można przez posortowane i odmierzone góry informacji sięgnąć do głębszej prawdy o nas samych? Morozov powołuje się na Wiedzę radosną Nietzschego, który nazwał to: „wiarą, która zadowala teraz tak wielu, wiarą w świat, który ma posiadać równoważnik i miarę w ludzkim myśleniu, w ludzkich pojęciach wartości, w «świat prawdy», do której ostatecznie zbliżyć się można z pomocą naszego małego, kanciastego rozumu”. Może pod mikroskopem Big Data nie widać ukrytych zmiennych, które ujawnia np. etyka?

Przykro mi

Za cenę niskiego scoringu może potrzebujemy bardziej neurotycznego podejścia. Zawahania się, intuicyjnego powstrzymania przed udostępnieniem informacji? Nie znamy możliwych konsekwencji ich wykorzystania. Czasem chcemy, żeby zostały zapomniane. Czy zastanawiamy się, jaki obraz nas samych zostanie w wielkich bazach danych? Nasza osobowość powstawała m.in. w relacjach z rodzicami, których obraz lepiliśmy – z całym psychologicznym bagażem – ze skrawków naszych osobistych doświadczeń i fragmentów informacji odtwarzanych z wywołanych zdjęć, niewyraźnych, śnieżących VHS-ów i opowiadanych za każdym razem inaczej anegdot. Jak będzie powstawać tożsamość osób, które będą miały dostęp do wszystkich informacji: co ich rodzice czytali, słuchali, oglądali, robili, myśleli i kupowali? Nawet zanim się poznali? Jak w radykalnie transparentnym społeczeństwie będą wyglądały relacje, w których nie zapominamy i których nie amortyzuje już tabu i tajemnica? Wypadałoby odpowiedzieć na te pytania zanim dorosną niemowlaki układane godzinami do codziennych zdjęć na Instagramie przez blogerki parentingowe jak przez precyzyjne food stylistki.

Ale optymiści technologiczni mówią: im więcej danych tym lepiej. Jeff Jarvis, dziennikarz, autor Co na to Google? dodaje: „Najlepiej być w tym po prostu sobą. Jeśli masz z tym problem, pogadaj ze swoim psychiatrą. Nawet lepiej, bloguj o tym.”

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij