Gospodarka, Świat

Najbogatsi dalej bogacą się waszym kosztem

Naprawdę nie ma żadnego powodu, żeby na plecach pracowników i klasy średniej budować Bizancjum dla ludzi, którzy i tak mają już wszystko, co można kupić na ziemi za hajs. Pisze Kamil Fejfer.

Kojarzycie tę historię, jak w 2016 roku część amerykańskich wyborców, zwłaszcza tych z niepewnej swego jutra niższej klasy średniej zagłosowała na Donalda Trumpa? Żeby utrzeć nosa najzamożniejszej elicie? No cóż, wyszło słabo. Najbogatsi w USA wciąż się bogacą.

Kilka dni temu serwis Bloomberg (powołując się na dane Systemu Rezerwy Federalnej) poinformował, że górny 1 proc. najbogatszych gospodarstw domowych dysponuje już majątkiem niemal równym majątkowi klasy średniej – osób mieszczących się między 50 a 90 percentylem rozkładu majątków. A mówiąc po ludzku: górnej połowy pomniejszonej o najzamożniejsze dziesięć procent społeczeństwa. Górny 1 proc. (czyli tzw. setny percentyl) kontroluje też połowę wartości kapitału spółek giełdowych i przedsiębiorstw pozagiełdowych w USA.

Obecnie zsumowane majątki najzamożniejszego 1 procenta Amerykanów są wyceniane na 35,5 biliona dolarów. Tak własnie – biliona, tysiąca miliardów, względnie dziesięć do potęgi dwunastej dolarów. Tymczasem wartość majątków dziesiątków milionów ludzi mieszczących się między 50 a 90 percentylem wynosiła… 36,9 bilionów dolarów.

W skład tak liczonych majątków wchodzą między innymi: akcje, udziały, nieruchomości, emerytalne plany oszczędnościowe, choć różne są proporcje – najbogatsi relatywnie najwięcej trzymają w akcjach i funduszach inwestycyjnych, średniacy zaś w nieruchomościach i funduszach emerytalnych.

10 najbogatszych osób w Polsce ma tyle, co 6,8 miliona najuboższych

Myślicie, że to normalne, skoro bogaci zawsze byli bogaci? Może nie ma po co drążyć? Jeżeli jednak spojrzymy na dane z trzeciego kwartału 2006 roku, a więc sprzed kryzysu, i porównamy je z danymi za drugi kwartał roku bieżącego, zobaczymy, w jaki sposób rozjeżdżają się majątkowe nożyce. Trzynaście lat temu majątek najbiedniejszych 50 proc. Amerykanów był wart 5,6 biliona dolarów. W roku bieżącym – 7,5 biliona. Urósł więc o 33 proc.

Jednak jeśli będziemy się wspinać po tej drabinie, to różnice w przyroście wartości majątków również będą rosły, i to niemal wykładniczo: 40 proc. klasy średniej przez ten sam czas wzbogaciło się o 41 proc. (z 25,8 bln do 36,9 bln dolarów), bogaci z górnego decyla bez setnego percentyla o 65 procent (z 25,8 do 42,6 bilionów). Najbogatszy 1 proc. urósł pod względem majątku aż o 85 proc. (19,2 do 35,5 bln).

Sprawa ma się jeszcze zabawniej, kiedy spojrzymy na zupełnie najwyższe szczebelki ekonomicznej drabiny. „The Washington Post” pokazał z bliska najbogatsze 0,00025 procent populacji. Czyli 400 najbogatszych Amerykanów, których łączny majątek jest zbliżony do… 60 proc. biedniejszej części społeczeństwa. To znaczy: 400 osób dysponuje takim majątkiem, jak 150 milionów mieszkańców jednego z najbogatszych krajów świata.

A zatem: krzywa zamożności zaczyna się wyginać ku pionowi coraz bardziej, im bliżej jesteśmy krańca jej rozkładu. Dodajmy, że tak absurdalnie wielkie bogactwo daje jeszcze większe możliwości dalszego bogacenia się, np. inwestowania w niedostępne maluczkim fundusze hedgingowe czy private equity. Ale to nie koniec. Tak duże zasoby to również coraz większe możliwości wpływania na władzę, aby tworzyła prawo, które jest zamożnym na rękę (vide reformy podatkowe Trumpa).

 

W Polsce nawet podatki zwiększają nierówności [rozmowa]

Konsekwencją tego trendu jest zjadanie coraz większej ilości tortu przez coraz mniejszą grupę ludzi. Zjawisko nie jest aż tak widoczne na poziomie samych dochodów. Według United States Census Bureau mediana dochodu amerykańskiego gospodarstwa domowego przez ostatnie 50 lat wzrosła (nieznacznie, ale wzrosła), jednak wartość jego majątku spada od kilku dekad. Biorąc poprawkę na inflację, wartość majątku amerykańskiego „medianowego” gospodarstwa domowego w roku 1983 wynosiła 80 tys. dolarów, a w 2016 – jedynie 78,100 dolarów.

To teraz zróbmy sobie eksperyment myślowy. Co by się stało, gdyby ci, którzy we wspomnianym roku 2006 roku należeli do najbogatszego procenta Amerykanów, nie wzbogacili się od tamtej pory w ogóle? Gdyby pozostali równie majętni albo nawet trochę zbiednieli? A w ich miejsce znacznie wzbogaciliby się najbiedniejsi i niższa klasa średnia?

Nie znam odpowiedzi na te pytania. Koncerny IT czy farmaceutyczne twierdzą, że bez zastrzyków kapitału innowacji byłoby mniej. Tyle że większość przełomowych technologii wcale nie powstała dzięki potężnemu wsparciu ze strony wielkiego biznesu, tylko dzięki nakładom badawczo-rozwojowym ze środków publicznych, za sprawą których państwo przejęło na siebie ryzyko innowatorów. A kapitał z Doliny Krzemowej często zajmuje się paleniem wywrotek pieniędzy w nadziei na trafne obstawienie jednorożca w rodzaju kolejnego Facebooka albo PayPala.

Niewykluczone zatem, że bez kolejnych bilionów dla jednego czy nawet dziesięciu procent najbogatszych Ameryki i świata nie spotkałoby nic złego. Warto więc wrzucać do debaty taką ryzykowną tezę: najbogatsi są już wystarczająco bogaci i nie ma żadnego powodu, żeby bogacili się jeszcze bardziej. Jako społeczeństwa, gospodarki – i również jako planeta – mamy ograniczone zasoby. Nie musimy ich trwonić na budowanie Bizancjum dla ludzi, którzy i tak mają już wszystko, co można kupić na ziemi za pieniądze.

**

Oto ranking 26 najbogatszych ludzi na świecie. Dlaczego 26? Ponieważ właśnie tylu najbogatszych posiada majątek większy,…

Posted by Adrian Oratowski on Monday, November 11, 2019

Dowiedz się więcej: Nierówności

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
Publicysta ekonomiczny
Publicysta zajmujący się rynkiem pracy i tematyką ekonomiczną. Autor książek: „O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje” oraz „Zawód”.
Zamknij