Gospodarka

Roboty opodatkują Billa Gatesa

Bill Gates zaproponował opodatkowanie robotów. Może kiedyś, jakaś sztuczna inteligencja, bardziej ludzka od nas, zaproponuje większe opodatkowanie Billa Gatesa? I wielkie korporacje, tak przy okazji?

Bill Gates zaproponował jakiś czas temu opodatkowanie robotów. Firmy automatyzujące pracę – przy użyciu robotyki i uczenia maszynowego – miałyby płacić podatek łagodzący frustrację bezrobotnych. On i siedmiu innych ludzi ma więcej pieniędzy niż biedniejsza połowa mieszkańców ziemi razem wzięta. Jeff Bezos, właściciel Amazona, który co jakiś czas zamienia się z Gatesem na miejscu najbogatszego człowieka na świecie, zarabia podczas sobotniej gry w golfa więcej niż trzej średni absolwenci szkół wyższych w USA przez całe życie. Jeśli ich praca nie zostanie zautomatyzowana. Może kiedyś, jakaś sztuczna inteligencja, bardziej ludzka od nas, zaproponuje większe opodatkowanie Billa Gatesa i Jeffa Bezosa?

 

Bill Gates: Robot zabiera człowiekowi pracę? Niech płaci podatki

Automatyzacja pracy

W Świt robotów: Czy sztuczna inteligencja pozbawi nas pracy?, Martin Ford, programista i przedsiębiorca, dokumentuje zagrożenie, jakie stanowią maszyny dla nie tylko fizycznej, powtarzalnej pracy, ale też dla wykwalifikowanej i intelektualnej. Roboty-ośmiornice wyposażone w kamery mogą już precyzyjnie zbierać dojrzałe owoce i oddzielać je od zepsutych. Maszyny mogą gotować i podawać fast food albo sortować towary na gigantycznych halach. Nie chorują, nie śpią, nie jedzą lunchu ani nie zakładają związków zawodowych.

Zlikwidujmy pracę, nadchodzą roboty

Mogą też wygrać z człowiekiem w szachy, w telewizyjnym teleturnieju Jeopardy! (odpowiednik polskiego Va banque) czy w starożytną, chińską grę Go. Mogą być „kreatywne”, uczą się na podstawie prób i błędów, komponują muzykę i piszą artykuły dla „Forbesa”. W 2009 r. na Cornell University samouczący się robot Eureka z podwójnym wahadłem w ciągu kilku godzin „odkrył” drugą zasadę dynamiki Newtona.

Roboty mogą też kupować akcje na giełdzie i inwestować. Od 2000 r. dzięki użyciu algorytmów automatyzujących transakcje – wykonujących ponad 70% wszystkich transakcji finansowych – na Wall Street ograniczono liczbę stanowisk pracy o jedną trzecią. A zyski poszybowały. Programy te skanują newsy i social media w poszukiwaniu informacji finansowych, potrafią przeprowadzać 100 tys. transakcji w ciągu jednej dziesiątej sekundy i aktywnie próbują zmylić konkurencję.

Algorytmy w dalszej perspektywie mogą kolonizować zawody – niższego szczebla – prawników, lekarzy, ale też inżynierów i programistów. Widać to najlepiej w liczbie pracowników technologicznych korporacji: Facebook, dzięki oprogramowaniu Cyborg zarządzającemu jego serwerami może zatrudniać jednego technika do obsługi 20 tys. komputerów. Kiedy Apple w 2011 r. wybudowało za miliard dolarów gigantyczne centrum danych w Północnej Karolinie zatrudniło w niej około 50 osób. Youtube przejmowany przez Google za 1,6 miliarda dol. zatrudniał 65 osób – wychodzi jakieś 25 milionów na osobę (oczywiście większość zarobili founderzy). Kiedy Facebook kupował Instagram parę lat później za miliard dolarów – było to już 13 pracowników i po 77 milionów na osobę. W 2014 r. kiedy przejmował WhatsApp z 55 pracownikami za 19 miliardów na jednego pracownika to było już 345 milionów.

Automatyzację pracy w szerokokątnym obiektywie ogląda też prof. Yuval Noah Harari w Homo Deusie. Maszyny – pług, przędzarka itp. – zastępowały dotychczas fizyczne umiejętności człowieka. W przeszłości znalezienie nowej pracy wymagało niewielkiego przekwalifikowania – rolnik mógł się zatrudnić w fabryce produkującej traktory. Po przeniesieniu produkcji do krajów rozwijających się, pracownik fabryki mógł zatrudnić się jako kasjer. Za 20 lat jednak kierowca tira nie zostanie programistą ciężarówek autonomicznych. Nie będzie mógł też uczyć programistów jogi. Wraz z rozwojem algorytmów konkurujących z umiejętnościami kognitywnymi ludzi – pogłębią się nierówności i powstanie nowa klasa ludzi zbędnych, „niezatrudnialnych”.

Pomysł Gatesa wymieniano w kontekście źródeł finansowania bezwarunkowego dochodu podstawowego (BDP), czyli świadczenia wypłacanego obywatelom niezależnie od posiadanego dochodu i niezależnie czy pracują, czy nie. Dochód gwarantowany miałby zapewnić każdemu pewne minimum egzystencji, stabilizacji i wolności, pozwalające rozwijać prawdziwe talenty. Powyżej tego pułapu, równego dla wszystkich – sky is the limit, business as usual. Za tym progiem zwycięzca bierze wszystko.

Dochód podstawowy – instrukcja obsługi

Propozycja Gatesa była częściej przywoływana i wydawała się bardziej realna niż np. postulowana przez Janisa Warufakisa, greckiego ex-ministra finansów, powszechna dywidenda od kapitału akcyjnego. Warufakis argumentuje, że np. smartfon sprzedawany przez spółkę wchodzącą na giełdę, w jakiejś części (komponentów czy oprogramowania) stworzono dzięki powszechnej edukacji, grantom badawczym i wiedzy generowanej przez ogół obywateli. Gdyby nie badania na użytek wojska finansowane z budżetu państwa nie byłoby Internetu. Gdyby nie stypendium z Narodowej Fundacji na rzecz Nauki w USA nie rozwinięto by mikroprocesorów. Tych źródeł nie można bezpośrednio wskazać w strukturze danej firmy, ale może społeczeństwu jako całości – obok akcjonariuszy – należy się fragment zysku. W dyskusjach jednak bardziej prawdopodobny, bardziej nośny wydawał się „podatek od robotów” Gatesa. Pokazuje to przede wszystkim, że bardziej wierzymy, kiedy elity i firmy technologiczne mówią o naprawieniu naszego niesprawiedliwego (tfu – niewydolnego) świata, niż kiedy podobnie argumentują ograniczeni kadencyjnym horyzontem czasowym politycy. Łatwiej jest nam wyobrazić sobie R2D2 w urzędzie skarbowym niż że wszystkie korporacje miałyby coś oddać obywatelom.

Nowy Ład dla Europy

czytaj także

Problem z propozycją Gatesa leży jednak w podstawie opodatkowania. Czy firma automatyzująca pracę miałaby płacić podatek odpowiadający ostatniemu podatkowi dochodowemu i składkom pracownika przed zwolnieniem? Warufakis argumentuje, że nie można opodatkować dochodu robota, bo nie zarabia i nie negocjuje swojej umowy. Ale pensja pracownika, gdyby nie został zwolniony, mogłaby wzrosnąć – takie opodatkowanie może być więc impulsem do wcześniejszych zwolnień albo ograniczać awanse. Podatek nie obejmowałby też robotów i algorytmów wykonujących nowe zadania, pozostające dotychczas poza zasięgiem ludzkich możliwości. Z kolei, co z pracą, która polegała dotychczas na obsłudze maszyn? Jak uzasadnić opodatkowanie robota czy algorytmu obsługującego traktor – a nie samego traktora? Traktory i komputery z Windowsami na razie przejęły dużo więcej stanowisk pracy. Różnica polega na autonomii, którą mają te maszyny – czy w takim razie do mierzenia jej urzędy skarbowe miałyby zatrudnić filozofów? Oddzielać komponenty i oprogramowanie „inteligentne” od bezmyślnego?

Dochód podstawowy z Doliny Krzemowej

Obrazek robi się bardziej zniuansowany, kiedy obok lewicowego ekonomisty z bankrutującego państwa za dochodem gwarantowanym argumentują aniołowie biznesu z Doliny Krzemowej w rodzaju Marca Andreesena, twórcy Netscape’a czy Tim’a O’Reilly’ego, przedsiębiorcy i twórcy pojęcia Web 2.0. Y Combinator, najpotężniejszy inkubator start upów na świecie uruchamia pięcioletni research nad dochodem podstawowym. Albert Wenger, partner w United Square Ventures, funduszu venture capital, zamiast zastanawiać się, gdzie zainwestować kolejne miliony, siada do pisania książki o dochodzie podstawowym. Czy boją się, że dzisiejszy świat oparty jest na kruchym kompromisie, i wraz z automatyzacją pracy może zacząć się walić? Czy chodzi o to, że praca w UberEats czy Dailyvery jest znośniejsza, kiedy dostaje się dochód podstawowy? A może o to, że w zamian za dochód podstawowy nikt już nie wpadnie na pomysł, żeby kwestionować monopolistyczne praktyki Google czy Facebooka? A dane dalej będą płynąć szerokim strumieniem do Doliny Krzemowej i trenować w uczeniu maszynowym sztuczne inteligencje w zamian za darmowego maila i GIF-y z kotkami.

Zdaniem niektórych ekonomistów dochód podstawowy ma przede wszystkim uzasadnienie ekonomiczne – a nie moralne – w fazie przejściowej do tzw. kapitalizmu kognitywnego, w którym niematerialna praca będzie polegać tylko na wytwarzaniu wiedzy. Wartość pracy już dzisiaj jest oderwana od jakiegokolwiek przedmiotu podobnie jak ceny produktów – odzwierciedlające bardziej pozycje marek niż koszty produkcji. Dochód podstawowy miałby wyrównać pogłębiające się nierówności w dochodach, zabezpieczyć cyrkulację innowacji i wynagradzać wiedzę generowaną przez wszystkich obywateli, w której ciężko wskazać i wycenić pracę indywidualną. Nie wiemy na razie, ile są warte informacje generowane przez kierowców dla Ubera. Nie wiemy, o ile z każdym naszym lajkiem algorytm Facebooka staje się bardziej precyzyjny i wyciska więcej pieniędzy od reklamodawców. Nie wiemy, o ile nasze słowa kluczowe poprawiały przez lata wyszukiwanie Google i jak przekładały się na wartość akcji spółki.

„Dolina Krzemowa pięknie mówi o dochodzie podstawowym, ale jej słowa są puste” – pisze Evgeny Morozov, autor To Save Everything, Click Here. Jego zdaniem szukając źródeł finansowania dochodu podstawowego należałoby nie tylko uszczelnić podatki. Trzeba zreformować i opodatkować patenty oraz własność danych, które w obecnym kształcie pozwalają firmom technologicznym na prywatyzowanie wiedzy – czyli na coś zupełnie odwrotnego do wynagradzania tej wiedzy wytwarzanej przez wszystkich, wiedzy, która uzasadnia dochód podstawowy.

Morozov: Neoliberalizm na google’owskich sterydach

Korporacje technologiczne unikają opodatkowania, np. Amazon przepuszczając pieniądze przez Luksemburg albo Google i Apple przez Irlandię i Holandię metodą „Double Irish With a Dutch Sandwich”. Później można te pieniądze wysyłać do rajów, gdzie będzie im lepiej, gdzie jest jakaś ładna plaża, np. na Karaibach.

Największy zysk z kolei korporacje te generują dzięki informacjom, które zbierają o nas za darmo i trenują nimi swoje algorytmy. Dane, które im oddajemy, nie dotyczą tylko nas samych, ale też społeczności, otoczenia i wspólnoty – miasta, państwa – w których żyjemy. Bazy danych lub algorytmy (te drugie mogą być darmowe i dostępne dla wszystkich – bez wielkich zbiorów danych są bezużyteczne) są później chronione własnością intelektualną i tajemnicami przedsiębiorstw. A później wspólnoty płacą w partnerstwach publiczno-prywatnych firmom technologicznym za usługi zbudowane na tych danych.

Dochód podstawowy ma sens przede wszystkim jako uzupełnienie nowoczesnej i powszechnej służby zdrowia i edukacji – dających wolność do bycia kreatywnym – a nie jako argument do ich demontażu. Korporacje z Doliny Krzemowej, zdaniem Morozova, powszechną służbę zdrowia najchętniej zastąpiłyby prewencyjnymi aplikacjami i urządzeniami mierzącymi nasze zdrowie, a edukację – np. Courserą, platformą agregującą kursy online. Założoną przez prof. Andrew Ng, twórcę Google Brain, sztucznej inteligencji, która kiedyś zautomatyzuje naszą pracę.

Masochiści w pracy. Dlaczego pozwalamy się wyzyskiwać i jesteśmy za to wdzięczni?

Światowy dochód podstawowy

Dyskusję o dochodzie podstawowym należy też umieścić w kontekście międzynarodowym. Prof. Yuval Noah Harari w artykule dla „Bloomberga” pisze, że kiedy Barack Obama czy Elon Musk, założyciel Tesli i SpaceX, mówią „my” w kontekście dochodu podstawowego – nie wiadomo, czy chodzi im o mieszkańców ziemi, czy o obywateli USA. Granty badawcze, które przyczyniły się do powstania Internetu i największych firm technologicznych w Dolinie Krzemowej, były finansowane z podatków amerykańskiej klasy średniej po II Wojnie Światowej. A automatyzacja pracy najmocniej uderzy w kraje rozwijające się. Kiedy zaczniemy drukować T-shirty na drukarkach 3-d, płacąc za wzory w plikach, czym zajmą się ludzie w Bangladeszu? Kiedy obsługę klientów przejmą boty, jak przetrwają pracownicy call center w Indiach? W obu przypadkach zarobią firmy technologiczne, nawet jeśli zostaną obłożone nowymi podatkami, dochód podstawowy będzie wypłacany bezrobotnym w Detroit – nie w Dhace.

Gdyby nawet powstał światowy rząd i zaczął wypłacać wszystkim mieszkańcom ziemi dochód podstawowy – po opodatkowaniu korporacji od Doliny Krzemowej po Chiny – co znaczyłoby „podstawowy”? Czy z biologicznego punktu widzenia byłoby to 2500 kalorii i woda? Czy bardziej – dostęp do edukacji i służby zdrowia? Czy dochód podstawowy będzie wszędzie opłacał naukę czytania i pisania, czy też programowania? Czy wraz z rozwojem medycyny – kiedy spowolnimy starzenie i zhackujemy DNA – skorzysta z tego 10 miliardów ludzi, czy podzielimy się na biologiczne kasty? Jakkolwiek zdefiniujemy podstawowe potrzeby, zdaniem Harariego, ludzie zaczną konkurować o niepodstawowe luksusy: lepsze samochody autonomiczne, nowe przestrzenie w rzeczywistości wirtualnej.

Harari pisze, że ludzie nie porównują sytuacji życiowej ze swoimi przodkami, ale z sobie współczesnymi. Nie można rozweselić bezrobotnego w Detroit informacją, że ma lepszą służbę zdrowia niż dziewiętnastowieczny chłop. Kiedyś człowiek porównywał się z 50 innymi osobami ze swojej wioski i wydawał się sobie ładny. Dzisiaj, na Instagramie, porównuje się z 500 najpiękniejszymi ludźmi na świecie – a ich atrakcyjność precyzyjnie odmierzają lajki. Harari pyta: czy dochód podstawowy pokryje operacje plastyczne? Czy kiedy nastolatek z Warszawy ogląda zdjęcia na Instagramie bogate dzieciaki z Hong Kongu lub Szwajcarii, to coś w nim pęka?

Dochód lewicowy vs. libertariański

Popularność dochodu podstawowego w sektorze technologicznym tłumaczy się też jego libertariańskim rodowodem, ale kiedy zwolennicy BDP mówią: „nawet Friedrich von Hayek i Milton Friedman z austriackiej czy chicagowskiej szkoły ekonomii argumentowali za negatywnym podatkiem dochodowym (dochodem gwarantowanym) – powinna nam się zapalić czerwona lampka. W Dolinie Krzemowej jest mnóstwo cyfrowych, „radykalnie samodzielnych” libertarian od Petera Thiela, założyciela PayPala, po twórców kryptowalut.

Dochód podstawowy, rozumiany przez lewicę, ma dawać prawdziwą wolność i alternatywę. Według Warufakisa daje prawo do powiedzenia prawdziwego „nie” propozycjom nie do odrzucenia. Miałby chronić zdesperowanych, anonimowych i nieszanowanych.

Dochód podstawowy w liberalnej perspektywie jest bardziej inwestycją w ludzi, tak jak fundusz venture capital inwestuje w start up – w przeciwieństwie do „ułomnych” programów pomocy społecznej, oczekiwany jest zwrot z inwestycji. Programista dzięki dochodowi podstawowemu może podjąć ryzyko i założyć start up – zamiast pracować w korporacji – i spokojnie czekać na aniołów biznesu. Ale tak rozumiany dochód podstawowy nie będzie finansowany z progresywnego opodatkowania, tylko z demontowania systemów opieki społecznej i mieszkalnictwa komunalnego, prywatyzowania edukacji i zdrowia. Cyfrowym libertarianom chodzi o wydajność: żeby zapłacić jednorazową kwotę niż utrzymywać biurokrację, a dochód podstawowy jest koniem trojańskim do zhackowania państwa.

Kiedy na Wiejskiej zasiądą awatary?

Zainteresowanie dochodem podstawowym w Dolinie Krzemowej – w jego libertariańskiej wersji – można porównać do coraz bardziej popularnej mody na tzw. „survivalizm” wśród „radykalnie samodzielnych” technologicznych elit i ich przyjaciół z Wall Street. Są oni nazywani też „preppersami” – przygotowującymi się na apokalipsę, czy to w wyniku politycznej destabilizacji, czy katastrofy klimatycznej, co opisuje Evan Osnos w reportażu Survival of the Richest. Survivalizm jest fantazją o pełnej deregulacji i upadku państwa. Fantazją o zombie apokalipsie i grą geeków w realnym świecie. Stoi za nim ten sam lęk, co za dochodem podstawowym: że pogłębiająca się polaryzacja w dochodach i automatyzacja pracy mogą się wymknąć politycznej kontroli. I biedni przyjdą po bogatych.

Członkowie tego ruchu kolekcjonują broń, uczą się strzelać z łuków, kupują za miliony dolarów i rewitalizują schrony atomowe. Od CEO start upów po partnerów funduszy hedgingowych – zbierają maski gazowe, złote monety, paszporty krajów afrykańskich, kupują helikoptery i motocykle, które zwiększą ich szanse ucieczki, kiedy wszyscy będą stali w korkach. Steve Huffman, CEO Reddita, wycenianego na 600 mln dolarów, robi sobie laserową korektę wady wzroku nie dlatego, że może, ale dlatego, że w razie katastrofy dostęp do szkieł kontaktowych i okularów będzie utrudniony. „Ludzie „techniczni” myślą o ryzyku matematycznie” – mówi Yishan Wong, jeden z pierwszych pracowników Facebooka. Survivalizm jest logicznym rozwiązaniem problemu – może mało prawdopodobnego – ale możliwego, w którym społeczeństwo popada w chaos.

Tak jak bogaci szukają rajów podatkowych (tax havens) – absurdalnie bogaci preppersi szukają rajów do ucieczki (escape havens). Poza apartamentami w ekskluzywnych bunkrach typu „Survival Condo Project” z prywatną ochroną, snajperami, biblioteką, siłownią i opieką medyczną – najlepiej jest kupować ziemię w Nowej Zelandii z lądowiskiem dla helikopterów. Tak, jak robi się kopię zapasową plików. Na antypodach, z demokracją z pierwszej dziesiątki w światowym rankingu, podatkami na poziomie Singapuru i zagrożeniem terrorystycznym najwyżej ze strony Greenpeace’u – można mieć trochę prywatności i dystansu do problemów współczesnego świata.

Może kiedyś, kilku byłych CEO start upów i ex-menadżerów funduszy hedgingowych (dwudziestu pięciu z tych ostatnich zarabia więcej niż wszyscy nauczyciele w przedszkolach w USA łącznie) będzie siedzieć przy ognisku i ostrzyć strzały. Patrząc na horyzont, gdzie niebo nad Nową Zelandią spotyka się z falami – niektórzy nerwowo będą wypatrywać pontonów załadowanych ludźmi, inni, zrelaksowani, nie będą myśleć o niczym. I może jeden powie do drugiego: „Opowiedz mi jeszcze raz tę bajkę o dochodzie podstawowym.”

Zapomnijmy o dochodzie podstawowym, porozmawiajmy o gwarancji zatrudnienia

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij