Gospodarka

Masochiści w pracy. Dlaczego pozwalamy się wyzyskiwać i jesteśmy za to wdzięczni?

Praca jest czymś, czym sami się stajemy – w czym uczestniczymy przez siedem dni w tygodniu. Nadgodziny to oczywistość, a wyzyskiwanie samych siebie uważamy za wolność osobistą.

„A ty naprawdę musisz spać aż osiem godzin?” – mawiał kiedyś z upodobaniem mój szef. I miał rację. Człowiek nic nie musi, musi tylko umrzeć. Zwłaszcza kiedy staje się „zasobem ludzkim”, przyzwyczajonym do pracy za psi grosz. Wówczas, przy nadmiarze zadań w pracy, nie starczy ci już czasu ani na sen, ani na inne rzeczy, a już na pewno nie na innych ludzi! Praca pochłania cały twój czas, myśli i emocje. A ty albo staniesz się w końcu pracoholikiem, który nie obejdzie się bez pracy, albo trzeba cię będzie do jej wykonywania przymusić.

Praca, czyli nieszczęścia cnoty

Po to, żeby wycisnąć z ciebie maksimum, istnieje cała branża o nazwie „zarządzanie zasobami ludzkimi” – Human Resources. Co kryje się za tą cool nazwą, zazwyczaj skracaną do dwóch liter „HR”? Nic innego niż metody, jak nakłonić kogoś, żeby w jak najkrótszym czasie spełniał wyznaczone mu z góry zadania – włącznie z tymi, których nie chce. Chodzi o to, żeby utrzymać cię pod kontrolą i wypielęgnować w tobie miłość do jak najbardziej intensywnego tempa pracy. W idealnym przypadku powinieneś stać się wdzięcznym psem, który oblizuje buty swojemu panu i jeszcze czerpie z tego odpowiednią przyjemność.

Zarządzanie zasobami ludzkimi ma bogate źródła inspiracji. Już sławny Marquis de Sade przedstawił seksualną utopię, w której każdy może zdobyć każdego. A kiedy istoty ludzkie redukuje się do ich organów płciowych, stają się one zupełnie anonimowe, łatwe do wymiany i przeznaczone do jednorazowego użytku. Choć de Sade był dość dekadenckim szlachcicem, analogie ze współczesnością nie są zupełnie od rzeczy. My również daliśmy się sprowadzić do roli towaru wymiennego, zredukowanego do swoich „skillów”. Kierunek naszemu życiu nadaje zawartość CV i satysfakcja z wykonanych w pracy zadań.

Sam de Sade nie miał co do świata żadnych iluzji. W słynnej powieści Justyna, czyli nieszczęścia cnoty przedstawił społeczeństwo, w którym górują bezwzględni łajdacy bez skrupułów. Główna bohaterka, cnotliwa Justyna, porusza się w rozpustnym świecie, gdzie za swoje zasady oraz zaufanie płaci tym, że jest wielokrotnie gwałcona i poniżana. Natomiast jej siostra Julietta decyduje się na karierę prostytutki, dzięki czemu zdobywa pozycję i pieniądze.

To ponownie przywodzi na myśl naszą teraźniejszość. Kapitalizm, w którym żyjemy, jest przepojony gadkami o cnotach, a w pierwszym rzędzie wymienia się zawsze etykę ciężkiej pracy. Jakie są rezultaty tego gadania dla ludzi? Żałosne. Podczas gdy niektórzy w tę cnotę wierzą, inni zarabiają na ich łatwowierności, depczą po ich poświeceniu i z przyjemnością patrzą, jak tamci dają się dymać.

Odpoczniesz w trumnie

Mówi się, że każdy jest panem własnego życia. „Kowalem własnego losu”. Tylko, że to wcale nie jest takie proste. Policzono, że w trakcie swojego życia spędzamy w pracy około 92 120 godzin (dla wyobrażenia: stanowi to całych dziesięć lat bez żadnej przerwy). Czy w takim przypadku możemy mówić o niezależności osobistej? Praca i czas wolny nam się zlewają i nie można ich już od siebie oddzielić. Praca jest czymś, czym sami się stajemy – w czym uczestniczymy przez siedem dni w tygodniu. Nadgodziny to oczywistość, a wyzyskiwanie samych siebie uważamy za wolność osobistą.

Nie wypruwaj sobie żył w pracy – i tak nic z tego nie będzie

A co, kiedy przestajemy wierzyć w gadki o ciężkiej pracy i ciągłych wyrzeczeniach, które mają nas do czegoś doprowadzić? Co się dzieje, kiedy mozolna praca traci dla nas sens? W takim przypadku zaczyna nas motywować strach. Że skończymy bez jedzenia i dachu nad głową. To ten sam strach, który zmusza nas do harowania przez całe życie, nawet jeśli tego nie chcemy, motywuje nas do oszukiwania kolegów w pracy oraz do walki o ograniczone zasoby. A kiedy nawet to nie przynosi skutku, wkraczają specjaliści HR, którzy potrafią porządnie przycisnąć nas do muru.

Na przykład w Korei Południowej wymyślono dziwaczną metodę, jak zmotywować ludzi do pracy. Nazywa się ją „stażem w trumnie”. Pracownicy firmy ubierają się w stroje pogrzebowe, piszą list pożegnalny do swoich bliskich, a następnie kładą się do przygotowanych wcześniej trumien. Ubrany na czarno mężczyzna, który odgrywa rolę anioła śmierci, zamyka nad nimi wieko. Jaki jest sens tego chorego przedstawienia? Pracownicy mają przez jakiś czas poleżeć w trumnie, zastanowić się, co zrobili źle, zrozumieć wreszcie, że nawet życie spędzone w ciężkiej pracy jest lepsze od śmierci. „Uświadomiłem sobie, że popełniłem wiele błędów. Wierzę, że teraz będę wykonywał wszystkie zadania z jeszcze większym entuzjazmem” – skomentował doświadczenie jeden z uczestników.

Zabij w sobie autorytet!

Mówi się, że najlepszymi specjalistami w dziedzinie zasobów ludzkich są ludzie pragnący mieć wszystko pod kontrolą. W zasadzie chodzi o to, żeby zachować w pracy sadomasochistyczne relacje. Przełożeni oraz specjaliści HR dają często pracownikom niewykonywalne zadania, wywołują w nich poczucie winy, a na koniec informują, że sami i tak zrobiliby to wszystko lepiej. To wszystko obłuda. Managerowi, HR-owcy i bossowie żerują na naszym pragnieniu spełniania oczekiwań, z naszym pragnieniem bycia częścią czegoś większego, z pragnieniem bycia chwalonym i podobania się innym ludziom.

Skąd bierze się ta potrzeba? I jak to możliwe, że tyle osób pracuje za małe pieniądze, a nie buntuje się? Dużą rolę odgrywa wspomniany strach, że skończymy bez pracy i pieniędzy. Ale same obawy egzystencjalne nie wystarczają, żeby wyjaśnić, dlaczego tak trudno przychodzi nam zmiana przyzwyczajeń i bardziej odpowiednie, zdrowsze podejście do naszej pracy. Za ślepe posłuszeństwo na rynku pracy odpowiadają też wzory wychowania, których nauczyliśmy się w naszych rodzinach jako dzieci. Musieliśmy przynosić ze szkoły dobre stopnie, spełniać oczekiwania i wykonywać polecenia autorytetów.

Dzisiejsi dorośli, pracujący, nowocześni niewolnicy, to właściwie nadal te same dzieci, które pragną aprobaty ze strony rodziców, pryncypałów i potężniejszych od siebie ludzi. Desperacko potrzebują oni czułego pogłaskania oraz zapewnienia, że dobrze i wydajnie pracują. Tylko, że rzadko kiedy dostają coś w zamian. A więc starają się dalej, harując desperacko i w pocie czoła, nawet jeśli końca nie widać.

Jak wydostać się z tej pułapki? Jak nie dać się zajeżdżać i jak zwalczyć ciągłe poczucie winy, że nie pracujemy wystarczająco dobrze? W pierwszej kolejności trzeba zabić ten symboliczny autorytet w naszej głowie i przestać mu schlebiać. Zaraz potem naciskać na wyższe pensje, najlepiej poprzez uzwiązkowienie. Zresztą – już najwyższy na to czas. W Czechach wciąż bowiem mamy jedne z najniższych kosztów pracy w całej Unii Europejskiej. A jeśli to nie jest wystarczający powód, żeby przestać wierzyć szefom i managerom, którzy twierdzą, że mają w stosunku do nas i do naszej przyszłości dobre zamiary, to co nim jest? Przyznajmy to przed samymi sobą: prawdopodobnie pracujemy za dużo, a w naszej pracy po prostu nas wykorzystują.

**
Tekst ukazał się na portalu A2larm.cz. Z czeskiego tłumaczyła Olga Słowik.

Przepracowani? Wypaleni? To przestańcie się samowyzyskiwać

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jaroslav Fiala
Jaroslav Fiala
Politolog
Politolog i były redaktor naczelny czeskiego magazynu internetowego A2larm. Wykłada na Uniwersytecie Karola w Pradze.
Zamknij