Piotr Kuczyński

Trojka czeka na upadek greckiego rządu. Może się przeliczyć

Co jeśli w wyborach rozpisanych po przegranym referendum znowu wygra Syriza?

Czerwiec był kolejnym miesiącem dyskusji kredytodawców z Grecją. Tym najważniejszym miesiącem, bo w czerwcu właśnie Grecja miała spłacić MFW ratę kredytu w wysokości 1,6 mld euro. Ratę, która miała być wypłacona na początku miesiąca, ale została przełożona na jego koniec. I też nie została zapłacona.

Niektórzy komentatorzy twierdzą, że w ten sposób Grecja stała się bankrutem. Jednak agencje ratingowe udawały, że nic się nie stało. Twierdziły, że interesuje ich spłata wierzytelności prywatnych, a nie to, co Grecja (czy ktokolwiek inny) powinien zapłacić instytucjom takim jak MFW. Dość dziwna sytuacja.

Nawiasem mówiąc, Grecy niewiele są winni instytucjom prywatnym (bankom komercyjnym).

Przecież przy okazji pierwszego oddłużenia blisko dziewięćdziesiąt procent kredytów, które „trojka” (ECB, MFW i KE) udzieliła Grecji, poszło na spłatę kredytów zaciągniętych w tych bankach. Do greckiej gospodarki trafiła 1/9 tej pomocy. Dzięki temu sektor bankowy w Europie patrzy spokojnie na problemy Grecji, a jej zadłużenie stało się problemem politycznym i społecznym. Jak to zwykle się dzieje, prywatne straty zostały uspołecznione.

„Trojka” i rząd grecki stanęły przed trudno rozwiązywalnymi dylematami. Wszyscy (dosłownie wszyscy komentatorzy, znani ekonomiści) wiedzą, że to zadłużenie (ponad 320 mld euro – 180 proc. PKB Grecji) jest niespłacalne. Nawet MFW wspominał o konieczności redukcji greckiego długu i zasilenia jej budżetu kwotą 53 mld euro w ciągu trzech lat. Naciskał też na redukcję długów niedawno Jack Lew, sekretarz skarbu USA.

Dlaczego więc „trojka” nie idzie w tym kierunku? To proste. Jeśli instytucje te zredukują długi Grecji, to dostaną ciosy z dwóch stron.

Po pierwsze umocnią bardzo rząd SYRIZY w Grecji, czego się boją z oczywistych powodów. Po drugie (co wiąże się z pierwszym) społeczeństwa na przykład Portugalii (zadłużenie 130 proc. PKB, w ponad połowie wierzycielem jest zagranica) czy Hiszpanii (w obu krajach w tym roku wybory) poprą ugrupowania o „syryzyjskim” zabarwieniu. I „trojka” będzie miała za chwilę problemy z kolejnymi krajami. A to może się naprawdę źle dla strefy euro zakończyć.

Rząd grecki też nie bardzo mógł ustąpić. Przecież obiecywał przed wyborami, że będzie walczył o zmniejszenie obciążeń Grecji. Grecji, której PKB na skutek oszczędnościowej polityki spadł o 25 procent, gdzie bezrobocie przekroczyło 25 proc. (wśród młodych ponad 50 proc.), emerytury zmniejszyły się o 40 procent, a 45 procent emerytów dostaje emerytury niższe od minimum socjalnego.

Większość Greków nie chce dalszych wyrzeczeń, więc rząd, który zaakceptowałby żądania kredytodawców, w zasadzie musiałby się podać do dymisji, bo gniew ulicy by go do tego zmusił. Nawiasem mówiąc, warto spojrzeć do piątkowego „Dziennika Gazety Prawnej”, żeby przeczytać, jakie „mity greckie” upowszechniane są w Europie po to, żeby uzasadnić politykę „trojki”.

Dlaczego więc nie pozwolić Grecji na bankructwo i/lub na opuszczenie strefy euro? To „i/lub” wynika z tego, że według niektórych znanych ekonomistów możliwe jest ogłoszenie niewypłacalności bez opuszczania strefy (co mnie się wydaje mało prawdopodobne). Bardzo wielu ekonomistów twierdzi to, co ja mówię od dawna – najlepsze dla Grecji byłoby uporządkowane opuszczenie strefy euro i powrót do drachmy. Ostatnio to właśnie powiedział Hans-Werner Sinn, prezes bardzo prestiżowego niemieckiego instytutu Ifo.

Owszem, drachma zostałaby zdewaluowana w stosunku do euro o kilkadziesiąt procent (niektórzy twierdzą, że nawet o siedemdziesiąt), Grecy potwornie by zbiednieli i trzeba by zapewne przesyłać im pomoc humanitarną. Tyle że po 2-3 latach, z odzyskaną konkurencyjnością (pół Polski jechałoby na wakacje do Grecji, a nie nad Bałtyk), wszystko wróciłoby do normy. Centra logistyczne i montownie byłyby tam przenoszone. To też większość profesjonalistów doskonale rozumie.

Skoro tak, to dlaczego tego nie zrobić? Problem w tym, że po pierwsze sami Grecy tego nie chcą. Co prawda w ciągu ostatnich miesięcy poparcie dla pozostania w strefie euro spadło z 70 do 55 procent, ale nadal większość Greków chce być w Eurolandzie (a zdecydowanie chcą pozostać w Unii). Po drugie „trojka” (przede wszystkim Komisja Europejska i ECB) boi się stworzenia precedensu dla innych krajów.

Z tym precedensem też zresztą sytuacja jest niejasna. Pierwsze lata Grecji z drachmą byłyby przestrogą dla innych krajów chcących pójść grecką drogą. Bieda i olbrzymia inflacja gwałtownie zmniejszyłyby poparcie dla „syrizopodobnych” partii. W Hiszpanii i Portugalii wybory parlamentarne nie stworzyłyby problemu dla strefy euro. Ale co stałoby się po tych kilku latach, kiedy Grecja z drachmą zaczęłaby odnosić sukcesy? Wtedy mógłby się rozpocząć prawdziwy rozpad strefy euro.

Wynikiem tych wszystkich niedających się rozwiązać problemów było to, że rozmowy na linii rząd grecki – wierzyciele zakończyły się bez porozumienia, a premier Tsipras oświadczył, że 5 lipca Grecy w referendum zadecydują, czy chcą przyjąć warunki „trojki”. Grecja nie spłaciła też, jak napisałem wyżej, rat kredytu do MFW, a to wszystko doprowadziło do koniecznych posunięć: banki greckie zostały zamknięte, giełda nie działała, a rząd wprowadził kontrolę kapitałów.

Premier Tsipras zachęca do głosowania w referendum na „nie”, twierdząc, że to nie oznacza wyjścia ze strefy euro – urzędnicy brukselscy oczywiście sugerują coś zupełnie innego. Zapanował bałagan. Na rynkach europejskich w środę, 1 lipca, po tym, jak Grecja nie zapłaciła raty MFW, panował optymizm, bo list Tsiprasa z propozycjami przyjęcia większości warunków „trojki” został odebrana jako „mięknięcie” premiera Grecji.

Odrzucenie tej oferty przez „trojkę” (mimo naprawdę niewielkich różnic w propozycjach) i uparte powtarzanie przez kanclerz Merkel i ludzi z Eurogrupy, że dalsze rozmowy mogą mieć miejsce dopiero po referendum, pokazują wyraźnie intencje kredytodawców.

Widzą oni bałagan na ulicach i koszmar wielu Greków pozbawionych środków do życia i chcą ten stan przedłużyć. Aż do referendum – według założenia przyjętego przez „trojkę” przegranego przez rząd Grecji.

Taka taktyka musiała zmniejszyć poparcie dla odpowiedzi „nie” w referendum. A odpowiedź „tak”, czyli zgoda na oszczędności, najpewniej doprowadzi do upadku rządu. Obecny rząd, według Martina Schulza, szefa Parlamentu Europejskiego, miałby być zastąpiony rządem technicznym, który wprowadziłby w życie żądania „trojki”. Wystraszy też szykujące się do wyborów w końcu roku społeczeństwa Hiszpanii i Portugalii. Dwa ptaszki za jednym strzałem.

Tyle tylko, że jeśli rzeczywiście wygra opcja popierająca oszczędności, to obecny rząd może rozpisać nowe wybory, a wtedy SYRIZA (która ma nadal potężne poparcie) może wygrać i zdobyć jeszcze więcej miejsc w parlamencie. Należałoby wówczas postawić pytanie: po co to wszystko, skoro i tak trzeba Grecji zaoferować redukcję długów, zwiększenie pomocy i lepsze warunki spłat (przypominam, że tak twierdzi MFW)? Jeśli nie teraz, to za pół roku takie decyzje zostaną podjęte. Hiszpania i Portugalia będą już po wyborach, ale to przecież nie znaczy, że nie mogą mieć kolejnych, wcześniejszych…

 

**Dziennik Opinii nr 184/2015 (968)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij