Badania pewnej hiszpańskiej fundacji bankowej podobno dowodzą, że Polacy są prawie najgłupsi – na tle dziesięciu krajów europejskich i Ameryki. Najgłupsi w sensie braku podstawowej wiedzy naukowej. Ale to wcale nie musi być prawdą. Wystarczy rzucić okiem na wpisy internautów pod testem zawierającym pytania sprawdzające poziom owej wiedzy. To nie Polacy są głupi, tylko pytania. Na zarzut, że jest się idiotą, oczywiście dobrą riposta jest – a ty jeszcze większym. (Ty masz wszy. Ja mam jedną, a ty trzy!) Choć rzeczywiście trudno zaprzeczyć, iż niektóre z testowych pytań nie są najszczęśliwiej sformułowane, np. o to, czy geny ojca decydują o płci dziecka. Faktem jest, że za płeć odpowiada plemnik, co z pewnością ma coś wspólnego z ojcem, ale ostatecznie decyduje przypadek – który plemnik pierwszy się dopcha, ten z chromosomem X czy Y. Krótko mówiąc, jest się do czego przyczepić, ale czy warto? Ależ zawsze warto! I można do wszystkiego, bo czepianie się jest taką łagodniejszą i bardziej wyrafinowaną formą hejtingu, a to zawsze może nam poprawić humor. Mnie w każdym razie poprawia i teraz będę się czepiała tych, którzy się czepiają, dając szanse czytelnikom, aby poczepiali się mnie. Taki łańcuszek szczęścia.
O wspólnych problemach biologii, fizyki i demokracji pisze Marcin Zaród
Najbardziej wzruszyli mnie ci, którzy przyczepili się do pytania o to, czy Słońce kręci się wokół Ziemi, czy na odwrót. Że w końcu zależy to od układu odniesienia i że należało wspomnieć o grawitacji, no i Ziemia wykonuje ileś tam innych ruchów poza kręceniem się… W każdym razie pytanie jest nieprecyzyjne. Czepianie bardzo często dotyczy precyzji. Na przykład Michałowi Rusinkowi nie podoba się mailowy nagłówek „Dzień dobry!” – bo przecież nie wiadomo, czy adresat nie przeczyta naszego maila wieczorem, a wtedy bardziej stosowne byłoby „Dobry wieczór”, które z kolei nie pasuje do poranka. W każdym razie Rusinek na takie maile nie odpisuje. Ciekawe, czy odpisałby na maila zaczynającego się od „Dobra doba”? To już chyba jest właściwe powitanie na każdą okazję, nawet jeśli ktoś czyta maile w nocy.
Z kolei w „Dwutygodniku” Magda Szcześniak czepia się Gejerelu Tomasika. Chodzi o to, że pisząc książkę popularną i publicystyczną nie napisał książki naukowej. Takiej, jaką napisałaby autorka recenzji, gdyby nie to, że jej nie napisała. Takiej, gdzie byłaby teoria i metodologia i koniecznie Sedgwick (Ewa Kosofsky). To nazwisko jest nieodłącznym atrybutem każdego tekstu, który jest au courant queer theory, i znaczy mniej więcej tyle – jestem au courant! (Nie będę tu komentowała tezy autorki, że „Gejerel” jest książka niepotrzebną, bo ten etap w budowaniu narracji o odmienności należy pominąć i od razu przejść do Sedgwick. Nie o tym jest ten felieton.)
To jeden z moich ulubionych powodów czepialstwa – pretensje, że ktoś napisał to, a powinien coś innego. To się zawsze sprawdza! Czemu np. Mickiewicz napisał o ostatnim zajeździe na Litwie? A szlachta mazowiecka to pies? Czemu ktoś napisał książkę przystępną, kiedy mógł napisać traktat naukowy. Przy okazji można podbudować swoje ego – udowadniając, że jesteśmy mądrzejsi oraz, że gdyby tylko nam się chciało, potrafilibyśmy lepiej. Czepialscy to też często upierdliwi perfekcjoniści. Maniakalni miłośnicy szczegółów. Tekst jako taki nie ma dla nich znaczenia, to tylko zbiór informacji, a każdą z nich można sprawdzić. Czasem jest to nawet ciekawe i przydatne, częściej jednak pachnie kompulsją.
Wszystkie przykłady, których tu użyłam, łącznie z własnym, bledną przy absolutnym mistrzu czepialstwa, jakim jest Ebenezer Rojt i przy jego blogu Kompromitacje. Ebenezer wypatrzy każdy najmniejszy błąd. Znajdzie np. takie zdanie u Żiżka: „Na samym początku Eugeniusza Oniegina Puszkin przedstawia scenę z kobietami śpiewającymi podczas zbierania truskawek na polu” I skomentuje, że nie, „nie na samym początku, ale bliżej środka (3, XXXIX) – i nie ma tam mowy o żadnych truskawkach!”, a dalej dowiemy się, że były to jagody, ale Nabokov w komentarzu do swojego przekładu wspomina, że poeta brał pod uwagę agrest, maliny a nawet owoce berberysu. Czyż to nie jest rozkoszne?
Zresztą imię też jest rozkoszne, Ebenezer kojarzy mi się ze Scrooge’em, czyli wiadomo, oraz z Ebenezerem Cookiem, postacią co najmniej dziwaczną, bohaterem Bakunowego faktora, najlepszej powieści Bartha. Ale czepianie się imion jest wyjątkowo nieeleganckie, więc pozostałe skojarzenia zachowam dla siebie.