Mama polityczna

Nudziarstwo, czyli geje i lesbijki jako rodzice

Dwa smutne pingwiny, podrzucone im jajo, cudny pisklaczek, wielka miłość i rodzinna sielanka – oto w wielkim skrócie fabuła wydanej parę lat temu w Polsce książeczki Z Tango jest nas troje, która ma oswoić dzieci z ideą nieheteroseksualnej rodziny.

Historia jest oparta na faktach – w nowojorskim zoo doszło do udanej gejowskiej adopcji, a pingwinia homorodzina przetrwała sześć lat. Staś lubi pingwiny, ale średnio interesuje go fakt, że Tango ma dwóch tatusiów. Ma, to ma, widać tak też bywa. Dużo istotniejsze jest to, że jajo robi TRRRAACH i pięknie pęka, z czego wszyscy bardzo się cieszą. Stasio też się cieszy i mówi, że jajo pochodzi od kury, mleko od krowy, a kakałko to chyba od misia (Staś nie jest do końca pewien).

Nabywam młodemu książkę o rolnictwie, ze szczególnym uwzględnieniem mleczarstwa i hodowli kurczaków, sama zaś dalej zgłębiam kwestię gejowskiej adopcji. Temat jest wybuchowy. Homofobia ma w Polsce niejedną twarz, ale nic bardziej obrońców tradycji nie rozjusza niż perspektywa homorodzicielstwa jako dopuszczalnej kulturowo opcji. "Zboczeńcy powinni być z mocy prawa pozbawiani możliwości demoralizacji dzieci" – to jeden z najłagodniejszych wpisów na portalu "Wyborczej" pod tekstem o tym, jak się w Polsce żyje "tęczowym" rodzinom.

Otóż żyje im się trudno. Wychowują dzieci w izolacji od własnych rodziców, którzy najczęściej odcinają się od córki lesbijki czy syna geja i nie chcą mieć nic wspólnego z wnukami. Prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog, który prowadził na ten temat badania, twierdzi, że najostrzej szykanowane są przez rodziny młode lesbijki. Homofobów zajmuje wizja inwazji gejów na ośrodki adopcyjne. Tymczasem problem tkwi nie w utrudnieniu dostępu do adopcji. Dramatem jest to, że rodzice nieheteroseksualni mogą zostać pozbawieni praw rodzicielskich do własnych, biologicznych dzieci, urodzonych w heteroseksualnych związkach, kochanych i zaopiekowanych.

Nie wiem, jak się w Polsce sprzedaje książeczka o Tango, ale grupa docelowa jest spora. Dzieci żyjących w rodzinach nieheteroseksualnych jest u nas od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy (to dane z raportu Kampanii przeciw Homofobii). Wobec ryzyka, że sąd potraktuje ich rodziców jak przestępców i odbierze im dzieci, trudno się dziwić, że się ukrywają, a organizacje walczące o prawa mniejszości chodzą wokół kwestii prawa do adopcji na paluszkach: że ten-tego, kiedyś tak, ale może jeszcze nie pora.

Na moje oko kochająca się rodzina lesbijska czy gejowska jest dla malucha o niebo lepsza niż wędrówka po rodzinach zastępczych i bidulach. Choroba sieroca to nie przelewki, napatrzyłam się i swoje wiem. A co z dziećmi "zboczeńców"? Otóż na miejscu sądu nękałabym nie mamę lesbijkę, ale wredną babcię, którą bardziej od szczęścia wnuka interesuje, z kim sypia jej córka. Dzieci chcą być kochane, od orientacji seksualnej rodziców większe znaczenie ma częstotliwość przytulania i regularność posiłków.

Póki co zajrzyjmy do odległej krainy, gdzie Tango jest bestsellerem, a książeczka o małej Heather, co ma dwie mamusie, należy do zleżałej klasyki. Otóż homorodzicielstwo jest w Stanach tematem… nudnym. Na dręczące konserwatystów pytanie: jaki to ma wpływ na dzieci??? – odpowiedź psychologów brzmi: żadnego. Nie uczą się ani lepiej, ani gorzej. Nie mają ani większej, ani mniejszej skłonności do depresji. Poziom pewności siebie mają przeciętny. A jeśli chodzi o orientację seksualną, to rozkład jest taki sam jak wśród dzieci wychowanych przez heteryków. Z badań wynika tylko jedna istotna różnica: ludzkie odpowiedniki puchatego Tango w nieco mniejszym stopniu przyswajają sobie stereotypy płciowe.

W poszukiwaniu sensacji zaglądam do miesięcznika dla nieheteroseksualnych rodziców. Spotyka mnie zawód. "Gay Parenting" zajmuje się mniej więcej tym, co "Dziecko": uczy, jak karmić, jak dyscyplinować, podaje adresy fajnych przedszkoli i szkół, reklamuje wózki i nosidełka. Jedyny niestandardowy temat to porady, jak wyjaśnić dziecku, że jego rodzice to geje lub lesbijki. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli takich książeczek, jak Tango. Przy kolejnej lekturze Staś pyta, czy jajka kurze robią TRRRACH tak samo, czy może głośniej niż jaja pingwinie. I skoro są jaja, to czy mamy szanse na małego pingwina w lodówce. Ja zaś się zastanawiam, czy doczekam czasów, gdy temat orientacji seksualnej stanie się w Polsce nudny.

 

Żródło: miesięcznik "Dziecko"

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Graff
Agnieszka Graff
Publicystka, amerykanistka
dr hab. Agnieszka Graff – kulturoznawczyni i publicystka, absolwentka Amherst College i Oksfordu, profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Oprócz „Świata bez kobiet” (2001) – książki, której poszerzone wydanie ukazało się w 2021 roku po dwudziestu latach nakładem wydawnictwa Marginesy – wydała też: „Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (W.A.B. 2008), „Matkę feministkę” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2014) oraz „Memy i graffy. Dżender, kasa i seks” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015, wspólnie z Martą Frej). W serii z Różą Krytyki Politycznej ukazał się autobiograficzny wywiad rzeka pt. Graff. Jestem stąd” (2014; współautorem jest Michał Sutowski). Publikowała teksty naukowe w takich czasopismach jak: „Signs”, „Public Culture”, „East European Politics and Societies”, „Feminist Studies”, „Czas Kultury” i „Teksty Drugie”. Współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca, członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Od kilku lat pisuje felietony do „Wysokich Obcasów”. Autorka polskiego przekładu „Własnego pokoju” Virginii Woolf.
Zamknij