Świat

Czechy: Będzie źle, jeśli rządy obejmą pajace. Gorzej, jeśli „eksperci”

Jaki z powyborczego bałaganu wyłoni się rząd? Na czele niechybnie stanie Andrej Babiš. Choć może oddeleguje kogoś mniej kontrowersyjnego choćby z tej racji, że nie jest ścigany przez policję.

Wybory, wybory i po wyborach. Wyniki – raczej bez zaskoczenia. Amorficzne, populistyczne ANO ponownie przejmuje stery, by poprowadzić nas ku świetlanej przyszłości, w której państwo będzie prywatyzowane, wykrwawiając się z budżetu na rzecz agroimperium Andreja Babiša i całego wachlarza idiotycznych, wymyślanych na gorąco programów społeczno-politycznych po to, żeby podtrzymywały popularność ugrupowania w sondażach i odwrócić uwagę od punktu numer jeden i dwa.

Zanim pochylimy się nad wynikami i podejmiemy rozważania nad możliwym kształtem przyszłego rządu, warto rzucić okiem na to, co doprowadziło do tego momentu, a mianowicie – na kampanie wyborcze w Czechach. Najbardziej zaskakujący był fakt, że wpływ licznych skandali  politycznych na cokolwiek okazał się zerowy. Wobec Babiša nadal toczy się postępowanie karne i unijne w związku ze sprzeniewierzeniem funduszy. Pochodzący z koalicji SPOLU (drugie miejsce w wyborach) minister sprawiedliwości, znany ze swego skorumpowania, wyszedł cało z afery związanej z przyjęciem przez jego resort darowizny w bitcoinach pochodzących z przestępczości narkotykowej – wystarczyło podać się po cichu do dymisji. A obrzydliwe wręcz szczegóły na temat kandydata partii Motoriste (Kierowcy) Filipa Turka, włącznie z hajlowaniem i oskarżeniami o gwałt, nie wywołały najmniejszego tąpnięcia w wynikach tego ugrupowania.

Andrej Babiš wraca do władzy? Możliwe koalicje i konsekwencje dla Czech, Ukrainy i UE [rozmowa]

Zarazem realny program wyborczy, jak już się zresztą niestety utarło w czeskich wyborach, nie miał żadnego znaczenia. Kampania przybrała charakter wojen kulturowych, tych rzeczywistych i tych zmyślonych, i składała się z pustych gestów dokonywanych w obliczu realnych problemów i miriadów, jakże inaczej, obietnic, które z założenia nigdy nie miały zostać spełnione: dodatkowe opodatkowanie rosyjskich obywateli, cofnięcie zakazu wysadzania świerków (zaiste heroiczna inicjatywa partii Kierowców, głównie dlatego, że żaden taki zakaz nie istnieje) czy wygnanie każdego ukraińskiego uchodźcy, „niewykonującego pracy, którą byłby zainteresowany jakikolwiek Czech”, o co partia SPD śmiało mogłaby się pokusić, a co bardzo łatwo mogłoby wymknąć się spod kontroli i przyjąć postać ustawy marzącej się każdemu rasiście, o ile takie przepisy wdrażałby ktoś choćby muśnięty przez boga kompetencji.

Fakty jednak pozostają niezmienne. Czegokolwiek nowy rząd nie zacznie robić, nie będzie to miało absolutnie nic wspólnego z gorącymi tematami, na które w ostatnich kilku miesiącach toczyły się zawzięte dyskusje.

Wygrani

Na pierwszym miejscu uplasowało się ANO, zapewniając sobie przyjemne 80 mandatów. ANO to osobista partia polityczna miliardera Andreja Babiša, którą w przeszłości nazywano działem PR jego firm – i ten aspekt działalności politycznej ugrupowania nie uległ zmianie.

Babiš od zawsze rządził i będzie rządzić dla pieniędzy i osobistej władzy. Analizowanie ideologii tej partii mija się z celem, bo żadnej takiej ideologii nie ma – może poza „sprzedać jak najwięcej kurczaków”. Przed wyborami partia złożyła jedną konkretną obietnicę, a mianowicie, że obniży podatki dla firm (szok! zdziwko na maksa! objawienie!). Cała reszta to generyczne śpiewki o tym, jak dzięki nim wszystkim będzie żyło się lepiej.

Za lejtmotyw obrali rozdawanie pieniędzy i obniżanie podatków, sprawnie unikając odpowiedzi na pytanie, skąd te pieniądze wezmą. Można spokojnie założyć, że Babiš nie będzie pierwszym oligarchą, który wprowadzi podatek progresywny. W obsadzie na afiszu ANO znalazł się uniwersalny pośrednik w ciemnych interesach Jaroslav Faltýnek, Taťána Málá, która ma za sobą krótki epizod na stanowisku ministry sprawiedliwości, a która dopuściła się plagiatu w swojej pracy dyplomowej na temat hodowli królików oraz prawa ręka Babiša, potencjalny minister wszystko jedno czego, Karel Havlíček.

Mikroklimat dla rozwoju królików, plagiatorów, jednowładców i mroków średniowiecza

Drugie miejsce zajęło SPOLU, opuszczające właśnie po czterech latach coraz bardziej przygnębiający rząd, który zajmował się głównie wyzyskiem ubogich. Odstręczający amalgamat trzech prawicowych partii: konserwatywnego ODS, liberalizującego TOP 09 i okropnych Chrześcijańskich Demokratów, ugrał 52 miejsca w parlamencie. Skwapliwie ogłosili swój brak gotowości do tworzenia koalicji z ANO, co obnaża hipokryzję miejskich liberalnych wyborców, tworzących podstawę ich elektoratu, bo kiedy spojrzeć na najbardziej zasadnicze kroki w polityce fiskalnej i gospodarczej podjęte przez ich rząd, zobaczymy, że większość z nich została przegłosowana z radosnym przyklaśnięciem ze strony ANO.

Wystarczy na przykład spojrzeć na prezent, który rząd zgotował nam na odchodne, zwalniając całkowicie z opodatkowania transakcje sprzedaży udziałów w spółkach i akcji o wartości powyżej 40 milionów koron (około 7 mln. złotych). Trudno wiarygodnie oprzeć kampanię wyborczą na hasłach wzywających do mobilizacji przeciwko ANO (i zawsze obecnemu, choć nieistniejącemu, zagrożeniu komunizmem, ale to już inna historia), jeżeli jedna i druga partia właściwie chcą tego samego.

Ławy parlamentarne zapełnią z ramienia SPOLU twarze kojarzone z odchodzącą władzą, starzy dobrzy znajomi, w tym niewiarygodnie popularny minister spraw zagranicznych Jan Lipavský, który z takim zapałem wchodzi w ludobójczy tyłek Netanjahu, że wkrótce niechybnie połączą się trwale w ludzką stonogę, najbardziej antyspołeczny minister pracy i spraw społecznych w naszych dziejach, Marian Jurečka, oraz stały element parlamentarnego krajobrazu, znany konserwatywny klaun Benda.

Trzecie miejsce i 22 mandaty przypadły partii STAN, która wydaje się być z trochę innej bajki. Impulsem do zawiązania partii było dążenie do zapewnienia środków budżetowych na potrzeby samorządów. Posłowie z ramienia tej partii weszli w skład odchodzącej koalicji i gdyby chcieć określić jednym przymiotnikiem ich przygodę w rządzie, byłoby to słowo „skołowani”. Zaszkodziło im zaś wcale nie to, że byli umoczeni w gigantycznym skandalu korupcyjnym, związanym z ustawianiem państwowych zamówień w branży transportowej tak, by trafiały do fartuszka zaprzyjaźnionych biznesmenów, tylko raczej absolutna niewidzialność partii i jej  ministrów, którzy tańczyli w takt kolejnych wymyślanych przez prawicowe SPOLU nonsensów. Swoje mogły zrobić też  głoszone cele polityczne – albo zbyt ogólnikowe („dzięki nam czeski przemysł wejdzie na nowy poziom technologiczny!”), albo wręcz komiczne („partnerstwo sektora publicznego i prywatnego w budowie dróg!”).

Generalnie STAN to partia centroprawicowa z całym dobrodziejstwem inwentarza, którą można uznać za mniej ofensywną wersję SPOLU. Trudno byłoby przedstawić listę znanych parlamentarzystów z jej grona, ale spróbujmy: jest tu aktualny minister spraw wewnętrznych Vít Rakušan, istny Houdini, gdy chodzi o uchylanie się od wyrażania opinii na jakiś konkretny temat, posłanka Barbora Urbanová, jedna z niewielu chlubnych postaci w odchodzącym rządzie, która przyczyniła się do zmiany karnej definicji przemocy domowej i gwałtu, zbliżając ją do realiów XXI wieku, przez co jest chyba najmniej haniebną kreaturą wspomnianą w tym artykule i za to – brawo! Wreszcie należy wspomnieć o wielkim nieobecnym: głównym rzeźniku czeskiej oświaty, Mikulášu Beku, po którym ani widu, ani słychu.

Wygrani inaczej

Partii Piráti (Piraci) w końcu udało się zmobilizować ostatnich niedobitków ze swojego elektoratu i zapewnić sobie 18 mandatów. Po niechlubnym odejściu z rządu, w którym zostali kozłem ofiarnym poświęconym na przebłaganie za porażkę koalicji w wyborach do Parlamentu Europejskiego, po partyjnym polowaniu na czarownice w poszukiwaniu czarnych lewicowych owiec w stadzie (i nieuchronnym odejściu wszystkich z choćby namiastką progresywnych poglądów), partia przesunęła się w stronę centrum i zmieniła się w liberalną ekipę bez wyrazu, przypominającą do złudzenia STAN.

Najciekawsze w osiągniętych przez Piratów wynikach było to, że na listach umieścili członków partii Zielonych, z których dwóch weszło do parlamentu, czyniąc z Piratów najbardziej lewicujący element w izbie poselskiej. To zaiste smutne, podobnie zresztą jak fakt, że jest to największy sukces Zielonych od lat.

A teraz przechodzimy już do prawdziwego gabinetu grozy. Podżegające do nienawiści SPD, pod wodzą słowiańskiego patrioty i wiernego obrońcy czeskiej czystości narodowej Tomio Okamury, skutecznie uwiodło wystarczająco dużo ludzi swoją rasistowską i antyuchodźczą retoryką, by dostać 15 miejsc w parlamencie. Jednak na rasistowskim froncie widać zmiany: żeby położyć łapy na upragnionych poselskich uposażeniach, SPD odwołało się do stosunkowo desperackich metod, wpuszczając na swoje listy całą bandę kolegów-cwaniaczków z innych ruchów.

Był to, jak się okazało, miecz obosieczny: aż jedną trzecią mandatów obejmą czystej krwi świry, których może być trudno kontrolować i zmuszać, by głosowali, jak trzeba. Spośród tych znanych geniuszy pokroju Radka „mikrofalówki emitują śmiertelne promieniowanie” Kotena, możemy się cieszyć na parlamentarne swawole koronasceptyka Jindřicha Rajchla, prawicowej ekonomistki i seryjnej prorokini Markéty „tym razem zagłada jest pewna, obiecuję” Šichtařovej czy skompromitowanego wykładowcy akademickiego, z którego wykluł się pełnoetatowy wyznawca teorii spiskowych, Petra Ševčíka, który próbował przekonać swoich studentów, że pandemia była próbą wprowadzenia Nowego Światowego Porządku.

Wreszcie mamy tu parlamentarnego debiutanta, ugrupowanie Motoristé sobě (Kierowcy dla Siebie) z 13 mandatami. Cudaczna wprost partia, łącząca skrajnie prawicową ideologię ze skrajnym seksizmem i fetyszyzującą fiksacją na punkcie samochodów w każdej postaci (z wyjątkiem elektryków, a fuj!), proponująca zmiany przepisów środowiskowych, które można najtrafniej nazwać polityką „spalonej ziemi”.

Kierowcy dla Siebie, często postrzegani jako nowotwór wyrastający na gruncie tego, co w internetowej manosferze najgorsze, najprawdopodobniej podbili serca młodych reakcjonistów, prezentując absolutny brak poszanowania dla wszystkiego, co niezwiązane z przedmiotem ich kultu, oraz strasząc widmem progresywizmu, które temu przedmiotowi zagraża. Kulminacją tej strategii był triumfalny powrót europosła Pavla Turka (niekryjącego się z sympatiami nazistowskimi, znanego z nadużyć seksualnych itp., pierwszorzędnego kretyna) na krajową scenę polityczną, gdzie wysokość uposażenia z pewnością niemiło go zaskoczy.

Reszta tej ekipy jest absolutnie nierozróżnialna, może z wyjątkiem muzyka, Oto Klempířa, którego na wieść o karierze politycznej wyrzucono z zespołu, oraz prezesa partii, Petra Macinki, wieloletniego pupilka byłego czeskiego prezydenta, fanatycznego ekosceptyka i stetryczałego egocentryka Václava Klausa, którego idee najprawdopodobniej znalazły odbicie w konkretnych postulatach tej partii.

Przegrani

Z tych, którym się nie udało, warto wspomnieć chyba tylko o dwóch partiach. Socjaldemokraci i komuniści byli stałym elementem czeskiej sceny politycznej od ubiegłego wieku. To, że zabrakło ich w parlamencie, trudno jednak uznać za szokujące. Początkiem końca socjaldemokratów jako liczącej się partii politycznej była ich obecność w rządzie Babiša w latach 2017–2021. Od tamtej pory nie udało im się osiągnąć żadnych istotnych wyników, dlatego w desperackim posunięciu połączyli siły z ruchem Stačilo! (Dosyć!) byłych komunistów, założonym tylko po to, by pewne wybrane jednostki dostały się do Parlamentu Europejskiego w 2024 roku.

Stačilo od zawsze wydawało się projektem paradoksalnym, w którym komuniści uwodzili różne siły antysystemowe, ksenofobiczne i prorosyjskie, tułające się po skrajnie prawicowych rubieżach politycznego spektrum. Aby dobrze zrozumieć to nowe zjawisko w teorii podkowy, należy uświadomić sobie, że partia komunistyczna od zawsze miała w nosie wartości socjalistyczne i skończyła jako przeciętna partia narodowo-konserwatywna. Niemniej w ciągu ostatniego roku doszło do pewnych zmian w układzie sił w Stačilo. Komunistów zaczęli stopniowo wypierać u sterów cwaniacy, którzy w założeniu mieli być przepisem na sukces partii.

Kurevsko nedobre novinky. Czesi patrzą na Polskę z mieszanką podziwu i zazdrości

Dzisiejsza partia Stačilo to zwykły faszystowski cyrk, którego członków jednoczy w zasadzie tylko niezachwiane poparcie dla Rosji. Fakt, że socjaldemokraci nie tylko do tego tworu dołączyli (zaloty z ich strony trwały co najmniej od lutego), ale zaczęli także bronić jego poglądów, należy otwarcie uznać za posunięcie świadczące o braku jakichkolwiek zasad wśród liderów partii, którzy gotowi są porzucić choćby namiastkę wartości tylko po to, by zdobyć cień szansy na stanowiska (i uposażenia) w parlamencie. Oto ostatni gwóźdź do trumny partii, która dawniej uchodziła za najbardziej liczącą się siłę lewicową w Czechach.

Błagamy, tylko nie eksperci

Naturalnie rodzi się pytanie, jaki z tego bałaganu wyłoni się rząd. Na jego czele niechybnie stanie Andrej Babiš, czy to we własnej osobie jako premier, czy też jako siła sprawcza pociągająca za sznurki mniej kontrowersyjnego Karela Havlíčka, który mógłby okazać się bardziej strawny choćby z tej prostej przyczyny, że nie jest ścigany przez policję. Jednak partie wchodzące w skład ustępującego rządu jasno i wyraźnie wyraziły brak otwartości na rozmowy koalicyjne z ANO, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, ile miejsca w kampanii poświęciły na demonizowanie tego ugrupowania.

Babiš będzie więc zmuszony szukać sojuszników w szeregach ekstremistów: partii SPD i Kierowców. To niemal żałosne, na jakie ustępstwa są gotowe oba te ugrupowania. Kierowcy wprost nie mogą się doczekać, żeby zacząć siać zniszczenie i chaos. Z SPD sprawy mogą się mieć jednak nieco inaczej. Tak jak ANO, jest to projekt nastawiony wyłącznie na zarabianie pieniędzy, każdy ze zgłaszanych dotąd przez tę partię projektów ustaw nadawał się do śmietnika na odpady zmieszane prawdopodobnie z założenia nie miał być traktowany poważnie. Choć stroszą piórka, domagając się teki w co najmniej dwóch resortach, już teraz przyznają, że stanowiska obejmą eksperci (niewiele jest słów padających z ust SPD, które wywoływałyby podobne przerażenie), czego nie można powiedzieć o ich parlamentarzystach.

Psy, wiedźmy i wychlust absurdu, czyli eurowybory po czesku

Niewykluczone, że przy odrobinie presji dałoby się ich przekonać do poparcia rządu mniejszościowego, złożonego wyłącznie z ANO – gdyby nie to, że SPD musi dorównać Kierowcom i ich ambicjom. Jest jednak jeszcze trzecia opcja, choć znacznie mniej prawdopodobna. Być może niektóre partie „demokratyczne” (tj. aktualny rząd) z pewną dozą nieśmiałości dadzą się przekonać i poprą ANO, aby tym heroicznym poświęceniem uniemożliwić ekstremistom zniszczenie jakże cennego neoliberalnego porządku (nic takiego ekstremiści w swoich planach nie mają).

Tak czy siak, przyszłość maluje się raczej w ciemnych barwach. Chociaż jest w tym tunelu jedno światełko: niekompetencja. Rządy sprawowane ostatnim razem przez Babiša odznaczały się głębokim chaosem, a i SPD zdążyła już pokazać, że nie ma za grosz pojęcia o tym, co robi, chyba że chodzi o wzbudzanie nienawiści i przekuwanie jej na głosy. Kierowcy dla Siebie być może mają poparcie ludzi, którzy wiedzą, na czym polega rządzenie, jednak miejmy nadzieję, że widząc obłęd proponowanych postulatów, chociaż niektórzy z tych partnerów wezmą na wstrzymanie.

Tak. Oni na pewno tak właśnie zrobią.

**
Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michal Chmela
Michal Chmela
Tłumacz, dziennikarz
Tłumacz, dziennikarz, korespondent Krytyki Politycznej w Republice Czeskiej.
Zamknij