Patriarchat jest wszędzie taki sam, bez względu na szerokość geograficzną i poziom religijności społeczeństwa oraz świeckości władzy, zaś konserwatyzm ma nie tylko katolickie konotacje.
„Czeszkom i Czechom bardzo trudno jest zrozumieć, że wartości lobbowane przez Kościół zawładnęły wyobraźnią polityków i wymiaru sprawiedliwości” – tak w 2020 roku wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej ws. aborcji skomentowała na naszych łamach mieszkająca w Pradze Jolanta Nowaczyk, jedna z założycielek kolektywu Ciocia Czesia.
Ta oddolna inicjatywa, będąca odpowiedzią na zaostrzenie prawa antyaborcyjnego w Polsce, od czterech lat wspiera osoby w przerywaniu ciąży w klinikach u naszego południowego sąsiada.
czytaj także
– Gdy uruchamiałyśmy kolektyw, byłyśmy przekonane, że mieszkamy w aborcyjnym raju, jak często mówi się o Czechach. Tu praw reprodukcyjnych rzeczywiście nie ogranicza się ustawami tak jak w Polsce, więc wiele osób myśli, że czeskie przepisy aborcyjne są bardzo liberalne. Ale praktyka pokazała nam co innego – mówi Nowaczyk.
Terminacja ciąży leży poza zasięgiem wielu osób mieszkających w Czechach i innych Europejek. Ale tego nie dowiecie się z oficjalnych danych, bo tych zwyczajnie brakuje. Aby załatać te luki, współpracująca z Ciocią Czesią organizacja pozarządowa Abortion Support Alliance Prague (A.S.A.P.) postanowiła wieloaspektowo zbadać kwestię dostępu do aborcji nad Wełtawą. Zwieńczeniem tego procesu jest publikacja raportu Reproductive justice and access to abortion in the Czech Republic (Sprawiedliwość reprodukcyjna i dostęp do aborcji w Republice Czeskiej – przyp. aut.).
Wynika z niego, że aż 43 proc. czeskich szpitali odmawia przyjmowania na zabieg osób spoza Czech – nawet wtedy, gdy są to obywatelki krajów członkowskich UE. Problem stanowi nie tyle prawo (wprawdzie nienowelizowane od lat 80., ale zezwalające na aborcję do 12. tygodnia ciąży bez podawania przyczyny i do 24. z uwagi na wskazania medyczne), ile jego stosowanie.
czytaj także
Przepisy nie odpowiadają na obecną sytuację geopolityczną. Wskazują, że aborcja jest legalna jedynie dla osób pochodzących z Czech lub mieszkających w Czechach i mających zezwolenie na pobyt stały. Wyjątek ma stanowić istnienie międzynarodowej umowy, która umożliwiałaby pomoc kobietom z innych państw i nieprzebywającym w Czechach na stałe.
To każe myśleć, że członkostwo w UE daje taką szansę, ale nie wszystkie placówki w ten sposób rozumieją prawo. Zwlekają z decyzją albo wymagają zaangażowania prawników, co w sytuacji, gdy liczy się czas, działa na niekorzyść kobiet chcących przerwać ciążę i jest jawną dyskryminacją ze względu na posiadany paszport.
– Obecnie funkcjonują dwie interpretacje przepisów. Jedna została wydana przez Ministerstwo Zdrowia na fali protestów Polsce, bo właśnie wtedy najgłośniej dyskutowano o tym, czy Polki mają prawo do aborcji w Czechach. Resort stwierdził, że upoważnia do tego obywatelstwo UE, co i tak nie jest sprawiedliwym rozwiązaniem, bo wyklucza kobiety spoza wspólnoty. Ale Czeska Izba Lekarska nawet temu stawia opór, trzymając się tego, że lekarze nie powinni przeprowadzać aborcji u osób bez stałego pobytu ze względu na ryzyko nielegalnego postępowania – tłumaczy Jolanta Nowaczyk. Od niej słyszę też, że kłopot mają nawet Słowaczki mieszkające w Pradze, zwykle mogące liczyć na pewną przychylność Czech z uwagi na wspólną historię.
Co leży u podstaw oporu szpitali? Konserwatyzm, systemowy seksizm, chęć posiadania monopolu na przeprowadzanie aborcji oraz niewiedza. Tu czescy ginekolodzy mogą podać ręce polskim, którzy – jak pisały aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu – „nie umieją i nie chcą odpuścić kontroli nad antykoncepcją, przerywaniem ciąży, porodami i wszelkimi procesami reprodukcyjnymi”.
Do tego nie wszyscy lekarze (wbrew zaleceniom Światowej Organizacji Zdrowia) uznają za właściwy sposób przerywania ciąży inny niż chirurgiczny. Pisałam o tym w polskim kontekście w styczniu tego roku, wskazując, że „na aborcji farmakologicznej, którą zrobicie same w domu, nie da się zarobić, a na prywatnych konsultacjach – owszem”.
Lekarze dbają więc o to, by ich pacjentka „postępowała ze swoim zdrowiem reprodukcyjnym tak, by opłacało im się to finansowo i ideologicznie”. W Czechach dostępność aborcji farmakologicznej jest znacznie ograniczona. Zgodnie z czeską literą prawa tabletki poronne można legalnie stosować do 49. dnia ciąży, podczas gdy WHO wskazuje na 12. tydzień.
Komitet ONZ przeanalizował prawo aborcyjne. Wniosek: Polska od 30 lat narusza prawa człowieka
czytaj także
– Termin określony przez przepisy to zazwyczaj ten, w którym kobiety dopiero orientują się, że są w ciąży. Na otrzymanie tabletek jest już zatem za późno. Tak skonstruowane prawo okazuje się martwe w praktyce – dodaje Nowaczyk.
Działalność Cioci Czesi obejmuje nie tylko Polki, ale też wszystkie potrzebujące osoby mieszkające w Czechach. Mierzenie się z odmowami wykonywania zabiegów było bezpośrednim impulsem do zebrania danych na temat aborcji i poruszenia strun debaty publicznej, w której prymu wcale nie wiodą ruchy kobiece.
Jak czytam w raporcie A.S.A.P., wprowadzenie legalnej aborcji – najpierw w latach 50. – nie wynikało z chęci realizacji postulatów feministycznych, a (podobnie jak w Polsce i innych krajach bloku wschodniego) z przyczyn społeczno-ekonomicznych. „Chodziło np. o możliwość regulowania liczebności rodzin w niesprzyjających warunkach okresu powojennego, brak dostępu do środków antykoncepcyjnych i wysiłki na rzecz zmniejszenia liczby nielegalnych aborcji i ich niekorzystnych skutków zdrowotnych”.
– Dziś o aborcji prawie w ogóle nie mówi się z feministycznego punktu widzenia. Właściwie jedynymi podmiotami podnoszącymi ten temat są środowiska anti-choice, które prowadzą kampanie z wielkimi billboardami, typu: „Jesteś w niechcianej ciąży? Zadzwoń, pomożemy ci”. Jak zadzwonisz, dostaniesz informacje o tym, jak zachować dziecko. Oferują wsparcie finansowe, które w sytuacji niezamożnych i przez to zdesperowanych kobiet może zaważyć na decyzji o donoszeniu niechcianej ciąży – mówi Nowaczyk, wskazując na ekonomiczne aspekty dostępności aborcji w Czechach. Bo zabieg nie jest w pełni refundowany.
Przerwanie ciąży do 12. tygodnia to suma równa niemal 25 proc. minimalnego wynagrodzenia, co leży wbrew koncepcji sprawiedliwości reprodukcyjnej, która – jak za organizacją SisterSong podaje A.S.A.P. – zakłada intersekcjonalność, równość, legalność, ale i przystępność cenową zabiegów czy tabletek. A.S.A.P. podkreśla, że nie można mówić o wyborze, gdy nie stać cię na przerwanie ciąży, nie masz stałego pobytu albo jesteś osobą z niepełnosprawnością. Tych ostatnich, będących w wieku reprodukcyjnym, jest w Czechach około 100 tys., więc nie mówimy o marginalnym problemie.
Jednak mniej niż połowa szpitali, które udzieliły odpowiedzi (a i te były w mniejszości) na pytania o zapewnienie dostępności dla osób z niepełnosprawnościami, uwzględnia bariery ruchowe, słuchowe czy wzrokowe w świadczeniu swoich usług. A.S.A.P. zapytała oddziały ginekologiczne szpitali w Czechach, czy mają koordynatora zapewniającego dostępność pomieszczeń szpitalnych dla OzN, który w razie potrzeby pełni również funkcję osoby kontaktowej dla pacjentów z poważnymi niepełnosprawnościami. Tylko 18 z 54 przebadanych placówek ma takiego koordynatora, reszta polega na zatrudnionym w placówce personelu, który nie zawsze jest przeszkolony do tej – nieokreślonej zresztą precyzyjnie w prawie krajowym, a jedynie w podpisanych i ratyfikowanych przez Czechy umowach międzynarodowych – roli.
Jesteśmy autonomicznym ruchem społecznym, nie „podziemiem aborcyjnym”
czytaj także
– Dodajmy, że nie tylko państwo nie wspiera kobiet, ale i nie ma zbyt wielu organizacji feministycznych, które byłyby w stanie uzupełniać braki systemowe. Nie istnieje żaden podmiot pozarządowy, który wspierałby kobiety finansowo. Mało tego, okazuje się, że w Polsce, dzięki Aborcji bez Granic i Women Help Women, można łatwiej i taniej dostać tabletki niż w kraju, gdzie aborcja jest legalna. Mamy jednak wielką nadzieję, że raporty takie jak nasz będą w stanie to zmienić – podsumowuje Nowaczyk.