Po premierze „Whole Lotta Red” Playboia Cartiego w 2020 r. trapowy krajobraz uległ zmianie. Dziś próżno szukać albumowych gamechangerów ikon gatunku z ostatniej dekady w rodzaju Drake'a, Future'a czy Young Thuga, ale na szczęście w podziemiu pojawiła się nowa siła, której przewodzą dziewczyny z całego świata.
Nigdy wcześniej literatura, film czy muzyka nie były dostępne w tak łatwy i wygodny sposób – to nie teza, tylko oczywista konstatacja. Każdy, kto ma internet, ma również dostęp do ebooków, serwisów VOD czy serwisów streamingowych, które umożliwiają bezproblemowe dotarcie do niemal dowolnego dzieła kultury masowej z każdego zakątka globu bez wychodzenia z domu.
Widać to zwłaszcza na przykładzie muzyki w streamingu: kilka kliknięć wystarczy, aby posłuchać klasycznego soft-rockowego albumu z lat 80., najnowszej piosenki gwiazdy TikToka, reedycji albumu fińskiego producenta micro-house’u czy rdzennej muzyki tanecznej na ksylofonach prosto z Ugandy. Mimo właściwie nieograniczonych możliwości wyboru mainstreamowe media (choć nie tylko) ciągle starają się nam wmawiać, że najciekawsze rzeczy dzieją się w USA, bo przecież Amerykanie są najlepsi na Ziemi, w kosmosie zresztą również. Takie postawienie sprawy zakrawa jednak na absurd.
Koniec trapu?
Nietrudno to jednak zrozumieć, choćby z perspektywy mediów kulturalnych – recenzja wychwalająca ostatni album Beyoncé zawsze będzie klikała się znacznie lepiej od tekstów o może i oryginalniejszych wykonawcach, będących jednak kompletnie anonimowymi dla przeciętnego odbiorcy. Z drugiej strony nie jest też tak, że ta najpopularniejsza muzyka jest zła w każdym calu – sam czekam na każdą nową piosenkę Dui Lipy, uwielbiam albumy portorykańskiej ikony, Bad Bunny’ego, i wciąż z zaciekawieniem sprawdzam, co dzieje się w trapie głównego nurtu.
W których rajach podatkowych Kwiat Jabłoni ukrywa swój kapitał kulturowy?
czytaj także
Nie brak jednak głosów, że unowocześniona wersja rapu, która od czasów wczesnych nagrań Chief Keefa czy Gucci Mane’a zachwycała dziennikarzy muzycznych na całym świecie, zjadła własny ogon. Jeśli spojrzeć na mainstream, to można znaleźć argumenty na potwierdzenie tej tezy: Drake powrócił z nową płytą i kolejny raz nie zachwycił, wyczekiwany album Travis Scotta nie wniósł niczego nowego, Young Thug czy Rae Sremmurd wydali bardzo przyzwoite, ale całkowicie bezpieczne longplaye, Migos rozpadli się z powodu śmierci jednego z członków, Takeoffa, Lil Yachty nagrał na początku tego roku album zainspirowany psychodelicznym rockiem, a Future, który jeszcze niedawno potrafił wydawać dwa nowe projekty w ciągu roku, milczy od dłuższego czasu.
Istotną cezurą, a zarazem zwieńczeniem gatunkowego przełomu dokonującego się w trapie ostatniej dekady był wydany w końcówce 2020 roku album Whole Lotta Red. Radykalny kierunek obrany na albumie podzielił fanów na tych rozczarowanych, którzy oczekiwali kontynuacji świetnego, w dużej mierze opartego na współpracy z producentem Pi’errem Bourne Die Lit z 2018 r., i tych, którzy docenili bezkompromisowy, trudny w odbiorze statement z awangardowymi podkładami i wstrząsającym, potraktowanym jak instrument, pokawałkowanym i przetworzonym dzięki licznym efektom – z autotunem na czele – postrapem, jakiego ludzkie ucho jeszcze nie słyszało. Wokalne eksperymenty Cartiego dodatkowo potwierdziły to, co od kilku lat stawało się coraz bardziej widoczne – że tekst czy przekaz nie odgrywają w nowym trapie kluczowej roli.
Raper zainspirował całe rzesze debiutantów i epigonów, ale trudno wskazać drugie tak przełomowe długogrające wydawnictwo z lat 20. XXI wieku. Jednak wokół gatunku wciąż dzieje się wiele niesamowicie ciekawych rzeczy, jednak ma to miejsce nie w mainstreamie, ale na jego rubieżach.
Tacy wykonawcy z całego świata, jak Pi’erre Bourne, Cochise, Flaccosucio, Thouxanbanfauni czy ich polscy odpowiednicy – Młody West, Gucci Mnich albo GeezyBeats, robią dziś bez żadnych kompleksów zaprzeczający jakiemukolwiek kryzysowi trap, drill czy rage. To nurty, których rozwój w ostatnich latach jest z kolei zaprzeczeniem tezy o schyłku trapu, i podejrzewam, że wszyscy, którzy rozczarowali się, szukając innowacyjnych rozwiązań w głównym nurcie, szybko wypełnili lukę po swoich ulubieńcach dzięki chociażby streamingowym algorytmom. W takiej rzeczywistości istotną rolę odgrywa też, na chyba niespotykaną wcześniej skalę, muzyka nagrywana przez dziewczyny.
Argentyńskie ringtone’y i wyprawy ku neoperreo
Jaki jest powód zainteresowania nieznanymi szerokiej publice młodymi traperkami z całego świata? Przede wszystkim tworzą one zwyczajnie piękną i nowoczesną muzykę, w której jak w soczewce odbija się tiktokowy duch czasu. Mające przeważnie formę ringtone’a, dwuminutowe kawałki oparte na jednym wyraźnym motywie to wizytówka dzisiejszego muzycznego krajobrazu, w którym nikt nie ma na nic czasu, a media społecznościowe, królestwo reelsów i virali, to miejsce, w którym spędzamy go najwięcej.
Co więcej, wspomniane udogodnienia technologiczne działają nie tylko na korzyść słuchaczek, ale i artystek – łatwiej dziś stworzyć w chałupniczych warunkach, bez szczególnych zasobów finansowych, muzykę, która nie będzie znacząco odbiegała od produkcji z najlepszych światowych studiów nagraniowych (na pewno nie pod względem kreatywności). Korzystają na tym dziewczyny niemuszące przechodzić już dziś typowej ścieżki kariery, „narodzin gwiazdy”, weryfikacji przez gatekeeperów czy wsparcia rynkowych potentatów. „Nie jestem laską od refrenów” – śpiewają w jednym z utworów Kacha Kowalczyk i Margaret, co dobrze podsumowuje kontestowanie ról, przypisanych dotychczas dziewczynom w branży muzycznej.
Katastrofa do przewidzenia, czyli jak zwijał się Fest Festival
czytaj także
Weźmy chociażby mieszkającą w Buenos Aires fankę Franka Oceana i Rihanny, Larę91k. Może nie do końca spełnia kryteria trapowej wykonawczyni par excellence, ale zdecydowanie znajduje się na mapie zjawiska, które chciałbym przybliżyć. Jej bedroomowe mixtape’y kryją prawdziwe skarby (myślę tu o chwytającej za serce piosence Medicina), ale już debiutancki, eklektyczny album Como Antes jest pełen wyprodukowanych na połysk piosenek. Podejrzewam, że gdyby identyczny album wydała jakaś ulubienica mediów, jak choćby SZA, z miejsca podbiłby streamingi i zyskał świetne recenzje, z wciąż znaczącym i prestiżowym tytułem Best New Music na portalu Pitchfork.
Jasne, Lara nie dokonała żadnej rewolucji, ale takie utwory jak zapatrzone w stronę Travisa Scotta Ego, hyperpopowy trap Par De Modelos z dziewczyną rapującą z prędkością karabinu maszynowego czy dostojne Algo De Ti pokazują, że Argentynka potrafiła stworzyć coś zupełnie własnego.
Lara ma też w swojej ojczyźnie równie utalentowane koleżanki. Jedną z nich jest Sara Azul Froján, czyli biegająca w masywnych sneakersach i pluszakiem Rilakkumy pod pachą członkini artystycznego kolektywu RIP Gang, Saramalacara. Sara (która pojawia się gościnnie na Como Antes) jak na razie ma na koncie tylko jeden minialbum – stworzony we współpracy z Dayvanem i Evarem eclips3, gdzie obok bardziej eksperymentalnych trapowych tracków w rodzaju Benadryl czy Gangsigns znalazły się stricte taneczne rzeczy jak Chrome. Gdy zajrzymy na jej profil w Spotify, znajdziemy też ringtonowy singiel Cartoon Netwoork, gdzie zespolony z autotunową nakładką wokal Sary mknie po ślicznej pętli. Podobne błogie wibracje kryją się w remiksie $$$, a kontrastem do delikatnego oblicza Argentynki może być rage’owy Tomboy.
Z kolei Julieta Ailén Ordorica, podpisująca swoje piosenki pseudonimem Blair (który wzięła od słynnego found footage’owe klasyka Blair Witch Project), wraz z wydaniem debiutanckiego albumu Llorando En La Fiesta kompletnie porzuciła trap na rzecz miłego, acz niezbyt porywającego indie-popu. A szkoda, bo stworzone przed albumem single zdradzały niebywały potencjał artystki.
Z chemii między jej tęsknym wokalem i oszczędnymi, ale dopieszczonymi podkładami Bullza powstała uzależniająca muzyka, o której w mediach nie zająknął się właściwie nikt. Weźmy choćby Empezar De Cero na puszczonym od tyłu samplu, połyskujące delikatną, vaporwave’ową poświatą Al Final Del Día czy wreszcie skąpaną w delikatnym blasku reverbu, bezbronną trap-balladę Tu Ausencia.
To nie koniec, jeśli chodzi o argentyńskie traperki, bo jest jeszcze Taichu – koleżanka Sary z kolektywu RIP Gang, która ma na koncie ambient-trapowy numer Chesse. Choć na swoim debiutanckim albumie RAWR nieraz zaklęła szpetnie po hiszpańsku, jak na trap przystało, to jednak wkrótce zrezygnowała z takiej estetyki i podążyła w stronę neoperreo (modernistycznej, spoglądającej na parkiet odnogi portorykańskiego reaggetonu).
Jeszcze inną, wyróżniającą się postacią na argentyńskiej scenie jest enigmatyczna Tixa, mająca przez długi czas na swoim twitterowym koncie zdjęcie Maca DeMarco, gwiazdy współczesnego indie rocka. Na Spotify znajdziemy jej trzy single: opublikowany w 2021 roku i natychmiast przywołujący rozpoznawalny po pierwszym takcie styl produkcji Pi’erre’a Bourne’a Butterflies, Convém, a także wydany przed kilkoma dniami Bag.
Traperki wszystkich krajów, łączcie się
Nie zapominajmy też o Chile, gdzie w liczącym niespełna 500 tysięcy mieszkańców Maipú urodziła się Fernanda Sepúlveda. Splot pandemicznych wydarzeń sprawił, że zasłuchana w rodzimych gwiazdach trapu (Princess Alba) i reggaetonu (Gianluca) nastolatka postanowiła, że ona też może być traperką. Tak narodziła się Akriila, która w swojej sypialni, gdzieś między streamowaniem muzyki i lekcjami online, zaczęła tworzyć własne piosenki.
Jej dokonania to modernistyczny trap ery TikToka – wystarczy wsłuchać się w delikatne Espejo Gris czy Saint V, bardziej eksperymentalne Blue V2 lub brzmiącą jak wyjęta z katalogu legendarnej IDM-owej wytwórni Warp Vatę. Szybki rozwój sprawił, że w czasie tegorocznych wakacji Akrilla wydała pierwszy krótki album 001, stanowiący podsumowanie drogi od nikomu nieznanej dziewczyny bawiącej się w muzykę do całkiem świadomej artystki, która już zaliczyła debiut na chilijskiej edycji festiwalu Primavera Sound, jednej z najbardziej znanych tego typu imprez na świecie.
czytaj także
Hiszpańskojęzyczny trap kobiet ma się dobrze również w Europie, co potwierdza urodzona w Sewilli Cristina Vela, używająca pseudonimu Juicy Bae. W uproszczeniu można powiedzieć, że to taka hiszpańska Lara91k: w jej piosenkach króluje zabarwiony autotune’em latino-trap z odrobiną reaggetonou, flamenco i r&b w nowoczesnym wydaniu. Na koncie Veli znajdują się obecnie trzy wydawnictwa, z czego ostatnie, Antes De Conocerte (Parte I: Premonición), opowiadające o „niepokoju przed zakochaniem”, zostało docenione przez hiszpańskie portale muzyczne. Dowodami w sprawie niech będą stylowy r&b-trap Damn, stonowany Neptuno na zachmurzonych podkładach czy kolorowe YEAHx12 / Bubbaloo.
Z kolei Alba Casas Hernandez to pochodząca z Girony traperka, która działa prężnie w podziemnej rage’owej scenie Granady pod pseudonimem Albany. Zaczęła od tworzenia bardziej wychilowanego, konwencjonalnego trapu, co portretują albumy Alcohol & Sullivans czy Se Trata De Mi (oba dostępne w streamingu) czy ambientowe single w duchu I Can See No Love.
Większą uwagę zwróciła na siebie wydanym w lutym zeszłego roku minialbumem XXX, którego znakiem rozpoznawczym są wysoko zestrojone syntezatorowe podkłady, nieodległe od produkcji chociażby Lil Uzi Verta. Album wydał hiszpański label Ladradora, którego misją jest „reprezentowanie, rozwijanie i promowanie kobiecych talentów”. W grudniu 2022 roku oficyna wydała kolejny zestaw numerów Alby, Lágrimas De Un G, będący logiczną kontynuacją poprzednika.
Odtrutka na mainstream
W USA, obok głównego nurtu zdominowanego przez celebrytki (wśród których pełno rewelacyjnych trapowych artystek pokroju Tinashe, Dojy Cat czy Ciary) można natknąć się na raperki i wokalistki działające bardziej niezależnie, choć nie jest to już taki undeground, jaki znaliśmy przed nadejściem internetu. Szczególnie istotną postacią amerykańskiego kobiecego trapu obecnej dekady jest kryjąca się pod pseudonimem Bktherula Brooklyn Candid Rodriguez.
Artystka pochodząca z „trapowej Mekki”, za jaką uchodzi Atlanta, pierwsze utwory na kasety nagrywała podobno już w wieku dziewięciu lat. Kluczem do sukcesu okazały się szalenie chwytliwe, uzależniające, często puszczone wspak podkłady, na których Brooklyn hipnotyzuje swoim stęsknionym wokalem. I choć pewnie żadnego z jej czterech małych albumów nie zaliczyłbym do arcydzieł, to już trwającą godzinę playlistę z kapitalnymi trackami ułożyłbym bez mrugnięcia oka.
Na sam koniec lądujemy na polskim podwórku, gdzie również nie grozi nam dojmujący brak trapu i nie jesteśmy skazani na Matę czy innych prawnuków Wyspiańskiego. Nie będę pisać o Margaret, która ze stałej bywalczyni wydarzeń w stylu festiwalu w Opolu stała się jedną z najciekawszych współczesnych polskich artystek. Zaledwie wspomnę też o Bambi, która dzięki singlowi IRL (druga zwrotka już zapisała się w historii nowego polskiego rapu) z miejsca zyskała popularność (i zasoby), które podobnie jak w przypadku Margaret sprawiają, że artystka z Poznania nie mieści się już w ramach „peryferii” głównego nurtu.
Dlatego zacznę od słusznie chwalonej już przez Łukasza Łacheckiego Kachy Kowalczyk, „najntisowego dziecka” ze śląskiego duetu Coals, czyli obecnie jednego z najbardziej oryginalnych zespołów w Polsce. Sporo osób zaczęło ją kojarzyć przez featuring w remixie Złotych Tarasów Mra Polski, ale Kacha to przede wszystkim prawdziwa kuratorka nadwiślańskiej sceny, której osłuchanie zawstydza 90 proc. rodzimych recenzentów muzycznych. Żeby się o tym przekonać, wystarczy wejść na jej tiktokowy profil discopololajf, który stanowi doskonałą wartość edukacyjną dla młodych poszukiwaczy interesującej muzyki.
czytaj także
Formalny eklektyzm nie pozwala włożyć Coals do trapowej szufladki, natomiast nie da się ukryć, że kilka piosenek z zeszłorocznej EP-ki Rewal (Lawa z kodą brzmiącą jak eksperymentalny kolektyw Gang Gang Dance, Miraż z gościnnym udziałem Żabsona czy cloudowy Disneyland) to współczesny trap przefiltrowany przez wrażliwość i zajawki artystów. Solowy trapowy album Kachy, regularnie współpracującej z muzykami tego gatunku, mógłby oznaczać lokalną rewolucję w kraju, w którym rapujące albo przekraczające bariery gatunku dziewczyny wciąż muszą mierzyć się z zalewem hejterskich, seksistowskich komentarzy.
Inną niezwykle ważną postacią dla kobiecego trapu w podziemiu jest Natalia „Nath” Korpowska. Rozpoznacie ją po nieco rozmarzonym, leniwym flow, snującym się po ambientowych lub wykręconych bitach. Po obiecujących pierwszych krokach (Malibu wave, Poza kontrolą) jej utwory z czasem nabrały bardziej eksperymentalnego wymiaru (Mental breakdown czy Walkover), po czym bydgoszczanka udanie zadebiutowała albumem Nathing. Z kolei tegoroczne single, czyli osnuta na kanwie trip-hopowego vibe’u impresja Slowed And Reverb i brzmiący jak kobieca odpowiedź na Pappardelle all’arrabbiata Belmonda, obezwładniający polimotywiczną siateczką Aloha Spirit (oba wyprodukował 1988) brzmią jak zapowiedź najbardziej spełnionego, długogrającego trapowego LP w naszym kraju.
Tymczasem tworząca pod nazwą Nosgov Walentyna Droździk to już prawdziwa weteranka podziemnego nightcore’u i emo-trapu. Jej przyklejony do autotune’a wokal nie brzmi jak efekt studyjnej obróbki, tylko słyszany przez szybkę głos osoby zamkniętej w smartfonie czy tablecie. Dodajmy do tego zupełny brak strachu przed muzycznymi trendami i nowinkami, który sprawia, że Droździk jest absolutnie osobnym zjawiskiem na polskie internetowej scenie. Dziesiątki singli i kilka dłuższych rzeczy na koncie pozwalają całkowicie wsiąknąć w jej katalog. W jej streamografii krótka gitarowa EP-ka Vampire Night sąsiaduje z niepokojącymi, awangardowymi nagraniami w stylu Where The Problem At czy albumem Is That Who You Are, gdzie znalazł się zdekonstruowany trap z waszych koszmarów. „This is a Nosgov exclusive”.
Z podobnego zakątka sieci wyłoniła się Patrycja Kałużna – Partycja. Na portalu Genius możemy znaleźć o niej krótką notkę: „Dziewczyna zajmująca się robieniem muzyki w kategorii alternatywny rock oraz w mniejszej ilości trap wcześniej nagrywająca po angielsku”. W 2021 roku pojawił się jej nagrany wspólnie z Distance album Dezorientacja, na którym znalazła się mieszanka emo-rocka, dark ambientu i dance’u, natomiast kilka tygodni temu obdarzona głosem przypominającym wokal Nicoli Hitchcock z trip-hopowego duetu Mandalay Patrycja wydała swoją autorską EP-kę Ulotne.ep, gdzie znajdziemy już tylko smutny, ale piękny ambient/emo-trap.
Masłowska: Duży talent u kobiety ściąga na nią rytualną przemoc
czytaj także
Najlepszą obecnie formą promocji muzyki są playlisty, dlatego jako podsumowanie tego przeglądu niech posłuży zestaw 50 najciekawszych utworów dziewczyn z całego świata. Oczywiście nie jest to pełne, zamknięte kompendium wiedzy, a jedynie subiektywny wybór, który można traktować jako pakiet startowy dla osób, których znudziła monotonia mainstreamu, wtórność nijakich playlist – czy to w radiu, czy na Spotify – albo okładkowe gwiazdy tygodników opinii, które zostają docenione przez media, dopiero gdy zapełnią stadion albo staną się zbyt wielcy, by przetrzebione działy (pop)kultury mogły ją dłużej ignorować.
**
Tomasz Skowyra – redaktor naczelny serwisu muzycznego Porcys.