Sympatia do Polski w środowisku ukraińskich elit intelektualnych, ale częściowo również politycznych, jest niezaprzeczalnym faktem. Panuje przekonanie, że Polska jest zbyt ważnym sojusznikiem Ukrainy, by silne emocje zniszczyły współpracę i zaufanie między oboma krajami.
Na początek cofnijmy się na chwilę w czasie. Jest koniec maja 2022. Polski prezydent Andrzej Duda składa wizytę w Kijowie. Tę wizytę zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie komentatorzy określają jako historyczną. Nie brakuje też zachwytów nad przemową, którą prezydent Duda wygłasza przed Radą Najwyższą, czyli ukraińskim parlamentem. Sam na początku mówi, że „wzruszenie blokuje mu krtań”. O Ukraińcach mówi „bracia”, do ukraińskiego prezydenta zwraca się po imieniu.
czytaj także
„Wolny świat ma dziś twarz Ukrainy” – mówi Duda, stojąc naprzeciwko ukraińskich deputowanych. Przypomina, że Polska przyjęła uchodźców, ale że traktuje ich jako gości, że żony i dzieci Ukraińców są w Polsce bezpieczne, że dzieci chodzą do polskich szkół. Dodaje, że Polska przekazuje Ukrainie czołgi, transportery opancerzone i inną pomoc militarną. Ale podkreśla, że to Polska powinna dziękować Ukrainie. Za jej bohaterstwo, za to, że Ukraina powstrzymuje rosyjską agresję. Mówi, że wielkie rosyjskie zło wyzwoliło w Polakach wielkie dobro i ma nadzieję, że Polska i Ukraina będą dobrymi sąsiadami już na zawsze. „Moment dziejowy sprawia, że Ukraina i Polska mają niesamowitą polityczną szanse jako dwa blisko spokrewnione narody w tej samej części Europy. […] Nie wolno nam tej szansy zmarnować”. Dodaje, że „wrogowie wielokrotnie próbowali nas skłócić”, „dziś także próbują”, ale „to im się nie uda”.
Niecałe półtora roku później wiemy już, że albo wrogom się udało, albo historyczna szansa po prostu została zmarnowana. Andrzej Duda podczas wizyty na forum ONZ w Nowym Jorku nazywa Ukrainę tonącym, który może pociągnąć za sobą na dno ratującego, czyli Polskę. Wołodymyr Zełenski, występując na sesji ONZ, stwierdza, że niektórzy partnerzy z Unii Europejskiej zrobili thriller ze sprawy ukraińskiego zboża i działają w ten sposób na korzyść Moskwy. W Nowym Jorku nie odbywa się zapowiadane spotkanie polskiego i ukraińskiego prezydenta, których relacje jeszcze niedawno przypominały autentyczny bromance. Podobno odwołuje je Zełenski, Andrzej Duda twierdzi, że wynikło to z niezgodności grafików.
Polska po wypowiedzi Zełenskiego w ONZ „wzywa na dywanik”, jak określił to premier Morawiecki, ukraińskiego ambasadora. Ministrowie polskiego rządu jak na zawołanie otwierają worek z groźbami. Minister rolnictwa mówi, że Polska może blokować akcesję Ukrainy do Unii Europejskiej. Minister ds. europejskich Sękowski vel Sęk za pośrednictwem polskiej Państwowej Agencji Prasowej twierdzi, że nawet jeśli rząd by bardzo chciał, to nie może już tak mocno wspierać Ukrainy, bo widać, że polskie społeczeństwo tego nie chce w takim stopniu jak dotychczas. Rzecznik rządu w podobnym czasie ogłasza, że działanie przepisów ustawy o pomocy dla ukraińskich uchodźców nie zostanie przedłużone po zakończeniu tego roku.
Jednak to w wywiadzie dla telewizji Polsat premier Morawiecki wytoczył najcięższe działa, twierdząc, że Polska nie wysyła już Ukrainie broni, bo sama się dozbraja i skupia na własnym bezpieczeństwie. I chociaż nie mówi, czy to nowa decyzja, czy może tak już jest od pewnego czasu, bo co tu dużo mówić – polskie zapasy broni nie są z gumy i nie możemy oddać Ukrainie tego, czego nie mamy, nie możemy też zostać z pustymi magazynami – to intencja tej wypowiedzi premiera nie jest interpretowana w kategoriach praktycznych, ale symbolicznych.
Ukraińscy komentatorzy są rozdarci. Z jednej strony oburza ich porównanie do tonącego. W końcu Ukraina obroniła swoją państwowość i demokratyczny ustrój przed rosyjską agresją. Od półtora roku walczy w krwawej, niesprawiedliwej i nierównej wojnie z silniejszym agresorem, a od rezultatu tej wojny zależy nie tylko być albo nie być Ukrainy, ale i całego regionu, jeśli nie Europy lub świata zachodniego w ogóle. Jeśli rosyjski faszyzm odniesie choćby połowiczny sukces, to Kreml poczuje zachętę, by dalej przemeblowywać świat zgodnie ze swoim opartym na imperialnym resentymencie widzimisię. A to oznacza kolejne wojny, kolejne szantaże ekonomiczne i nuklearne ze strony Moskwy.
Jednak sympatia do Polski w środowisku ukraińskich elit intelektualnych, ale częściowo również politycznych, jest niezaprzeczalnym faktem. Panuje przekonanie, że Polska jest zbyt ważnym sojusznikiem Ukrainy, by silne emocje zniszczyły współpracę i zaufanie między oboma krajami. Nietrudno w ukraińskich mediach znaleźć komentarze, które potępiają przesadzoną reakcję Kijowa na polskie deklaracje co do zboża, punktują nieudolną dyplomację Zełenskiego i wzywają do ostudzenia emocji. Ukraińscy eksperci i publicyści zgodnie twierdzą, że kryzys to efekt uboczny polskiej kampanii wyborczej, w której obecny rząd walczy o przetrwanie. I że najlepiej ten okres perturbacji w polskiej polityce wewnętrznej przeczekać, nie dolewając oliwy do ognia.
czytaj także
Co do istoty nie można się z tą opinią nie zgodzić. Nie chodzi przecież o zboże. Problemy z ukraińskim eksportem i tranzytem płodów rolnych to problemy natury praktycznej. Do ich rozwiązania potrzebna jest dobra wola i wspólna, wytężona praca zainteresowanych stron, opracowanie schematów logistycznych, podjęcie decyzji infrastrukturalnych i organizacyjnych. Polski rząd, który wyraźnie eskaluje konflikt, nie szuka z Ukrainą porozumienia nie dlatego, że nie da się go wypracować, a dlatego, że w konflikcie widzi większy uzysk polityczny.
Nic nie stoi również na przeszkodzie, żeby na temat kryzysu zbożowego mówić innym językiem, który również podkreślałby stanowczość polskich władz i to, że pewne decyzje są konieczne. Wystarczyłoby powiedzieć: „owszem, mamy do czynienia z poważnym problemem, ale szukamy rozwiązania razem z naszymi ukraińskimi partnerami. Nasze deklaracje co do wsparcia Ukrainy są niezmienne, ale troska o polskich rolników i polski rynek rolny zmuszają nas do podjęcia takich, a nie innych decyzji”.
To by oczywiście nie oznaczało, że Ukraina polskiego embarga nie zaskarżyłaby do arbitrażu WTO, ale dawałoby większe szanse na znalezienie porozumienia bez ingerencji w polsko-ukraińskie relacje organów zewnętrznych. Nie doprowadziłoby też do kryzysu zaufania we wzajemnych stosunkach. Ale nie o to chodziło, żeby do niepotrzebnych i szkodliwych napięć nie dopuścić, a właśnie o to, żeby kryzys zaistniał.
czytaj także
W sytuacjach konfliktu i wrogości oparty na wewnętrznej polaryzacji rząd Prawa i Sprawiedliwości czuje się najlepiej. W ten sposób walczy o głosy niechętnych, a czasem wręcz wrogich Ukrainie wyborców Konfederacji, która mimo prorosyjskiego stanowiska swoich czołowych polityków zrobiła w ostatnim czasie w Polsce oszałamiającą karierę.
Ale to, że mamy do czynienia z przedwyborczą gierką nie znaczy, że problem sprowadza się wyłącznie do sytuacyjnego kryzysu, który wystarczy przeczekać. W końcu na naszych oczach realizuje się scenariusz, w którym o kształcie polskiej polityki zagranicznej decyduje opozycyjna Konfederacja.
Napięcie, które panuje między bliskimi sojusznikami, obnaża o wiele głębsze problemy, nieporozumienia i zaszłości. Już sam fakt, że dla doraźnej partyjnej korzyści najważniejsze osoby w państwie są w stanie położyć na szali wsparcie dla Ukrainy, które jeszcze niedawno sami określali w kategoriach polskiej racji stanu, pokazuje poziom degradacji kultury politycznej w Polsce.
Szczególnie niepokoi, że w tej antyukraińskiej kampanii bierze udział prezydent Andrzej Duda, który przez cały poprzedni rok budował swój wizerunek wokół przyjaźni z Wołodymyrem Zełenskim i poprawił znacząco swoje międzynarodowe notowania dzięki temu, że Polska awansowała na kluczowego sojusznika nie tylko Ukrainy, ale też USA i Wielkiej Brytanii. Wydawało się, że to właśnie polski prezydent, teoretycznie bezpartyjny reprezentant ogółu społeczeństwa, mógłby wznieść się ponad doraźny interes wyborczy swojego obozu politycznego i wykorzystując dobre osobiste relacje z prezydentem Ukrainy, wystąpić w roli mediatora. Duda mógłby łagodzić emocje i skupić się na poszukiwaniu konstruktywnych rozwiązań.
czytaj także
Tak się jednak nie stało, prezydent mówi jednym głosem z partią, która dała mu polityczne życie i która to życie najwyraźniej teraz postanowiła zabrać. Świadczy to albo o bardzo niskim poziomie wiary polskiego prezydenta we własne możliwości, albo o tym, że Kaczyński ma narzędzia, którymi może na nim wymusić pożądane zachowanie.
Wyrozumiałość ukraińskich komentatorów wobec polskich władz bywa wręcz fenomenalna. Po części tłumaczy ją fakt, że są doskonale świadomi deficytów ukraińskiej elity politycznej. Wystarczy wspomnieć o korupcji, która nadal pozostaje systemowym problemem Ukrainy. To właśnie korupcja była hamulcem ukraińskiego rozwoju i przez ostatnie dekady ciągnęła kraj w dół, blokując integrację z zachodnimi strukturami. Zaś polski sukces transformacji i postkomunistyczne odrodzenie narodowe wiele środowisk w Ukrainie wciąż postrzega jako wzór, na którym można się opierać w dalszej demokratyzacji i dążeniu do akcesji do Unii Europejskiej.
Ale to właśnie w tym momencie następuje zwarcie, bo obecny polski rząd konsekwentnie od niemal dekady buduje swój program i swoje narracje wokół niechęci, a wręcz wrogości wobec Unii Europejskiej, jej organów, które w potocznym dyskursie symbolizuje Bruksela, a przede wszystkim niemieckiego prymatu w tej organizacji. Czy jest to prymat realny, czy wyobrażony – to temat na odrębną dyskusję.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości żongluje polskimi kompleksami wobec Zachodu, stawia na suwerennościową nutę, buduje przekaz o swojej sile na łamaniu unijnych przepisów i traktatowych zobowiązań, blokowaniu unijnych inicjatyw. Jego nieodmiennym (jak się teraz znowu okazuje) sojusznikiem w tych działaniach są Węgry Viktora Orbána. Antyeuropejska polityka polskiego rządu nie tak dawno swój najdoskonalszy wyraz znalazła w bezwarunkowym poparciu dla Donalda Trumpa i ostentacyjnym niezadowoleniu z wygranej Joe Bidena. Andrzej Duda zwlekał przecież dość długo ze złożeniem gratulacji nowemu prezydentowi kraju, który jest najważniejszym polskim sojusznikiem i gwarantem bezpieczeństwa. A dzisiaj jest też najważniejszym sojusznikiem Kijowa.
Antyeuropejska postawa Polski to poważny problem dla Ukrainy, która swoją rację stanu widzi w dołączeniu do UE. To przecież europejskie ambicje Ukrainek i Ukraińców, które zostały przekreślone przez Wiktora Janukowycza, stały się przyczyną Rewolucji Godności, na początku nazywanej Euromajdanem. To jednoznaczny wybór zachodniego wektora rozwoju stał się przyczyną rosyjskiej agresji. Jeśli więc za to ginęli ludzie na Majdanie w 2014 roku, za to walczyli żołnierze ukraińscy na Donbasie i za to masowo muszą umierać dzisiaj nie tylko wojskowi, ale i cywile, to autentyczna wdzięczność ukraińskiego społeczeństwa za polskie wsparcie to może być za mało, by Ukraina chciała wszystkie karty postawić na głęboki sojusz z eurosceptycznymi polskimi elitami politycznymi.
Nie jest przecież tak, że spotkania polskiego premiera z kremlowską międzynarodówką w przededniu pełnoskalowej inwazji umknęły uwadze ukraińskich polityków i elit intelektualnych. To, że w Ukrainie nie mówi się o nich głośno, świadczy o politycznym pragmatyzmie, który w postrzeganiu Polski jako sojusznika jest w stanie widzieć dalsze horyzonty niż obecna sytuacja polityczna. W końcu żaden rząd nie jest wieczny. Ale to nie znaczy, że problem rozwiąże się sam. Zwłaszcza że w Polsce po wyborach rząd może tworzyć PiS i antyukraińska Konfederacja.
czytaj także
Jeśli tak się stanie, to w polsko-ukraińskich relacjach może uwydatnić się inny paradoks. Otóż Ukraina mimo wojny pozostaje państwem demokratycznym, nawet jeśli z pewnymi deficytami. Zresztą demokracja, pluralizm, samoorganizacja i społeczne zaufanie okazały się kluczowymi czynnikami, które pozwaliły Ukrainie odeprzeć rosyjski atak. Wojna katalizuje też progresywne zmiany w społeczeństwie. Dzieje się tak dlatego, że Ukraina dystansuje się od Rosji na wszelkie sposoby. Gdy w Rosji trwają represje wobec osób LGBTQ+, to w Ukrainie osoba niebinarna zostaje rzeczniczką wojsk terytorialnych.
Ale progresywne zmiany wymuszają też wywołane przez wojnę zmiany demograficzne, nowe wyzwania, przed którymi stają ukraińskie kobiety, konieczność wypracowania polityki równościowej i integracyjnej dla osób przez wojnę okaleczonych, w tym weteranów. Ukraina już teraz zastanawia się, jak przywrócić do pokojowego cywilnego życia setki tysięcy wojskowych i ich rodzin.
Polska pod rządami PiS zmierza w odwrotnym kierunku, w kierunku autorytaryzmu, na razie miękkiego. W Polsce w warunkach pokoju trwa militaryzacja świadomości, w szkołach organizowane są koszary. Funkcjonariusze państwa otwarcie występują przeciwko wolności słowa. Policja i służby mundurowe działają na polityczne zlecenie i w interesie rządzącej partii, a więc zamieniają się z obrońców porządku publicznego w aparat represji politycznych. Wobec mniejszości państwo stosuje strategie typowe dla putinowskiej Rosji, a nie zachodnich standardów. W Ukrainie prezydentem został rosyjskojęzyczny Żyd, w Polsce ani przedstawiciele licznej mniejszości ukraińskiej, ani ukraińscy migranci z długim stażem, ci, którzy już dawno mają polskie obywatelstwo nawet nie próbują startować w wyborach, świadomi reakcji polskiego społeczeństwa na „ukrainizację”.
Paulina Siegień pisze dla nas o relacjach polsko-ukraińskich dzięki wsparciu naszych darczynek i darczyńcow. Dołącz do nich i wesprzyj Krytykę Polityczną. Dobro wróci.
Relacje między Polską i Ukrainą nie są jednak podobne do relacji między parą kochanek, które mogą się pokłócić, zerwać i nigdy więcej ze sobą nie rozmawiać, układając sobie życie gdzie indziej, z nowymi partnerkami lub partnerami. Z samego faktu położenia geograficznego w polsko-ukraińskim sojuszu pobrzmiewa nuta fatalizmu. Polskie bezpieczeństwo zależy od Ukrainy i jej oporu wobec Rosji. Ukraiński opór zależy od wsparcia Polski.
Wobec tego oczywistego faktu pewne grono ekspertów, polityków i aktywistów lansowało, zwłaszcza po pełnoskalowej rosyjskiej inwazji, koncepcję polsko-ukraińskiej unii. Motywowano ten pomysł różnie, choć dość istotny był tu wątek tworzenia przeciwwagi dla wpływów francusko-niemieckich. Jedni kładli nacisk na integrację na wielu poziomach, w tym politycznym i gospodarczym, inni na kwestie bezpieczeństwa. Część widziała tę unię jako unię w Unii Europejskiej, część jako coś zamiast, co pozwoli osłabić zachodnią hegemonię.
Boże, chroń polskiego rolnika (albo jak wyjść z Unii, żeby nie było na nas)
czytaj także
Dzisiaj ta dyskusja wygląda naiwnie, podobnie jak naiwne było przekonanie, że podobieństwa między Polską i Ukrainą – potencjałów demograficznych, terytorialnych czy gospodarczych – będą stanowić jedynie przesłankę dla integracji i nie będą generować konkurencji. Niechęć do mówienia o nieuniknionej w wielu obszarach konkurencji między Polską i Ukrainą to zresztą jedna z przyczyn obecnego kryzysu.
Polska poprzez niepozbawione paternalizmu wsparcie dla Ukrainy leczyła swoje antyzachodnie kompleksy, pokazywała moralną wyższość wobec tych, którzy nie pomagają albo pomagają za mało. Tyle że Ukraina po 24 lutego 2022 podobnych kompleksów, także wobec Polski, się wyzbyła. Trudno oprzeć się wrażeniu, które podbija skrajnie toksyczna kampania wyborcza w Polsce, oparta na nienawiści, szczuciu i jątrzeniu, że oba nasze kraje poruszają się po podobnej trajektorii, ale niekoniecznie w tym samym kierunku. Nie musi to oznaczać zderzenia, ale może to oznaczać, że w pewnym momencie Polska i Ukraina się po prostu miną.
Byłaby to oczywiście wielka porażka i zaprzepaszczenie pracy kilku pokoleń na rzecz dialogu, zrozumienia, pojednania i współpracy. Pozostaje nam więc wierzyć w to, że „ludzi dobrej woli jest więcej” niż cynicznych politycznych koniunkturalistów. Zarówno w Polsce, jak w Ukrainie.