Najgorszy szur to ten niepozorny. Udowodnił to ekonomista z SGH, którego telewizyjna wypowiedź okazała się zlepkiem szeroko kolportowanych nieprawd spod znaku „stop ukrainizacji Polski”.
Wśród szurów najgorsi są ci niepozorni: udający cywilizowanych komentatorów, posługujący się przyzwoitą afiliacją, bardzo grzeczni i spokojni, zapraszani do studiów telewizji głównego nurtu. Krzykacze w stylu Grzegorza Brauna tak naprawdę są stosunkowo mało groźni, gdyż zdecydowana większość społeczeństwa jest na nich odporna i traktuje ich jak marginalny element lokalnego folkloru politycznego.
Skrajni radykałowie, jak Wojciech Olszański, mogą co najwyżej zorganizować komiczny bieg z flagami w wykonaniu jakichś zagubionych ludzi, z których pewnie połowa robi to dla beki. Poza pobudzeniem twitterowiczów kompletnie nic z tego nie wynika. Owszem, Grzegorz Braun dostał się do Sejmu, ale tylko dlatego, że znalazł sobie szerszą platformę, w której były także osoby wyglądające na pierwszy rzut oka na normalne. Za to ci udający specjalistów albo chłodnych komentatorów mogą swoimi grzecznymi przemowami przekonać do swoich szurowatych racji wielu zwykłych Polaków, siedzących po pracy przed telewizorem, którzy mogą dojść do wniosku, że coś w tym musi być, bo przecież gdyby to były głupoty, to nie zaprosiliby tego człowieka do studia w charakterze eksperta.
Zostaną? Wrócą? Czy potrafimy zmapować wyzwania związane z sytuacją ukraińskich uchodźców w Polsce?
czytaj także
Nie wiem, więc się chętnie wypowiem
Jednym z przykładów wyżej opisanego zjawiska jest dr Artur Bartoszewicz, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej, regularnie zapraszany do mediów jako ekspert komentujący kwestie gospodarcze. Zwykle opowiada klasyczną mitologię liberalnej ekonomii, w czym przypomina bardzo Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha – mnóstwo ogólników, zero konkretów, same treści na „chłopski rozum”. Bartoszewicz zwykle nie wchodzi w szczegóły, zapewne zdając sobie sprawę ze swoich ograniczeń faktograficznych. Człowiek ten najprawdopodobniej nie zna podstawowych danych, nie zdziwiłbym się, nawet gdyby zaczął przekonywać, że Czechy mają dostęp do morza. Mimo to jest regularnie zapraszany do największych telewizji, zapewne dlatego, że sam chętnie do nich przychodzi, poza tym płynnie mówi, dzięki czemu audycja mija szybko i sprawnie.
Niestety pan dr Bartoszewicz w jednej z audycji Polsat News postanowił jednak wejść w szczegóły i wyszła z tego wypowiedź zupełnie kompromitująca. W jednej z największych polskich telewizji, w doskonałym czasie antenowym, ekonomista z czołowej polskiej uczelni, posługując się danymi wziętymi z sufitu, skrytykował pomoc dla uchodźczyń z Ukrainy, gdyż ma to rzekomo osłabiać gospodarczo Polskę.
„Jeżeli my osłabimy siebie, a osłabiamy, to za chwilę nie będziemy mieli czym pomagać” – stwierdził Bartoszewicz. Według pana doktora Polska przyjęła 5 milionów uchodźców, a na pomoc Ukrainkom już wydaliśmy 25 miliardów złotych publicznych pieniędzy, „jeśli nie więcej”. Co gorsza, na rynek pracy weszła „bardzo wąska część” uchodźczyń, a pozostałe żyją na nasz koszt. Cała wypowiedź Bartoszewicza była więc zlepkiem szeroko kolportowanych nieprawd spod znaku „stop ukrainizacji Polski”, tylko że podana przez grzecznego profesjonalistę z SGH z tytułem naukowym. Na szczęście część z tych głupot na bieżąco starał się kontrować prowadzący program Grzegorz Jankowski, co niespecjalnie zbijało z tropu dra Bartoszewicza, który kontynuował – jak gdyby nigdy nic – swój szkodliwy i potencjalnie groźny wywód.
czytaj także
Dlaczego te dzieci nie pracują?
Liczba 5 milionów uchodźców nad Wisłą jest oczywiście kompletnie wyssana z palca. Faktem jest, że od 24 lutego polską granicę przekroczyło 5,9 miliona osób, jednak w drugą stronę przejechało 4,1 miliona. Mnóstwo osób już dawno wróciło nad Dniepr, poza tym do ojczyzny wróciło kilkaset tysięcy pracowników z Ukrainy, którzy pojechali walczyć z Rosją. Według danych UNHCR w Polsce zarejestrowano 1,34 miliona uchodźców, co pokrywa się mniej więcej z danymi PESEL. Do 22 sierpnia numer PESEL nadano 1,31 miliona obywateli – głównie obywatelek – Ukrainy. Warto też przypomnieć, że część uchodźców tylko przez Polskę przejechała, kierując się do innych państw UE, które także ich przyjmują. Niemcy przyjęli 670 tys. osób, a Włosi 150 tys. Zresztą Polska wcale nie przoduje w pomocy uchodźcom, jeśli spojrzeć na to proporcjonalnie do ludności kraju. Czechy zarejestrowały 416 tys. obywateli Ukrainy, a więc przyjęły trzy razy mniej osób, chociaż są prawie czterokrotnie mniejsze od Polski.
Według Bartoszewicza zdecydowana większość uchodźców nie weszła na rynek pracy, a więc najprawdopodobniej całymi dniami obija się na nasz koszt. Ma to mniej więcej tyle wspólnego z prawdą co 5 milionów Ukrainek nad Wisłą. Według najnowszego miesięcznika Polskiego Instytutu Ekonomicznego wskaźnik zatrudnienia wśród uchodźców w lipcu sięgnął 54 proc. Jest więc znacznie wyższy niż wskaźnik zatrudnienia Polek w wieku produkcyjnym w Polsce w pierwszej dekadzie XXI wieku, gdy przez wiele lat z rzędu był niższy niż 50 proc.
Według PIE pracę podjęło już 360 tys. uchodźców z Ukrainy (według najnowszych danych rządu mowa już nawet o 420 tys.). Dotychczas większość z zatrudnionych to kobiety z wykształceniem wyższym, które jak na razie podejmują prace proste, jednak z biegiem czasu powinny zacząć wykonywać zadania odpowiadające ich kwalifikacjom. Tak więc napływ uchodźczyń to niezwykle pozytywny impuls dla polskiego rynku pracy, który od lat boryka się z problemami kadrowymi i dużą liczbą wakatów. Chociaż oczywiście trzeba pamiętać o niedopasowaniu strukturalnym – uchodźczynie raczej nie będą jeździć ciężarówkami ani pracować na budowie.
Co ciekawe, gdy red. Jankowski wytknął Bartoszewiczowi, że wszystkich uchodźców jest co najwyżej 1,5 miliona, a pracuje połowa osób w wieku produkcyjnym, pan doktor z kamienną twarzą zaczął dowodzić, że te niecałe 400 tys. to nie jest połowa z 1,5 miliona. Inaczej mówiąc, doktor ekonomii z SGH, wyliczając wskaźnik zatrudnienia wśród uchodźców, postanowił wziąć pod uwagę także osoby w wieku przedprodukcyjnym – czyli dzieci, które według danych PESEL stanowią około połowy z nich. Chyba nawet on wie, że osób w tym wieku, a już na pewno dzieci poniżej 15. roku życia, nie bierze się pod uwagę przy ustalaniu wskaźnika. Artur Bartoszewicz wolał więc naukowo się skompromitować, niż wycofać się ze swojej antyuchodźczej propagandy. Zapewne naukowa kompromitacja w jego środowisku nie jest niczym wstydliwym – znacznie gorsze jest przyznanie się do błędu.
Gdzie oni są? Czyli kto na granicy pomaga, a kto nie [reportaż]
czytaj także
Z głową, czyli jakoś inaczej
Według Bartoszewicza wydaliśmy już teraz 25 miliardów złotych na pomoc Ukraińcom, a może nawet więcej. Tymczasem według raportu PIE Pomoc polskiego społeczeństwa dla uchodźców z Ukrainy szacowane roczne wydatki publiczne związane z udzieleniem wsparcia wyniosą łącznie niecałe 16 miliardów złotych. Refundacja kosztów zakwaterowania została przedłużona i sięgnęła 4 miliardów złotych, a nie 2,4 miliarda wskazanych w raporcie PIE, jednak z tą korektą nadal wychodzi tylko 17,5 miliarda w skali roku. Liczmy nawet i 20 miliardów, czyli wciąż znacznie mniej niż 1 proc. PKB. Czy to naprawdę jest kwota jakoś szczególnie wysoka, skoro mamy do czynienia z pełnoskalową wojną u naszych granic i jednym z największych kryzysów uchodźczych w historii? Przecież pomagamy ludziom, których ojczyzna walczy z naszym największym, a właściwie jedynym wrogiem i egzystencjalnym zagrożeniem.
Dr Bartoszewicz radzi, by pomagać uchodźcom jakoś inaczej, czyli „w sposób rozsądny”. Niestety nie zdradza, które ze świadczeń należy zabrać uchodźczyniom i ich dzieciom. Należy je pozbawić opieki zdrowotnej (2,4 mld zł), czy może usunąć dzieci z Ukrainy z publicznej edukacji (4 mld zł)? Dlaczego właściwie mielibyśmy odciąć uchodźczynie od usług publicznych, skoro pracują, a więc płacą składki i podatki? Kolejne 4 miliardy trafiły przecież do obywateli Polski jako rekompensata za zakwaterowanie i wyżywienie. Zresztą wielu właścicieli mieszkań postanowiło na tym skorzystać, czego dowodem masowe wycofywanie mieszkań na wynajem z rynku, które miało miejsce w marcu.
Prawda jest taka, że pomoc uruchomiona przez rząd – zresztą finalnie w miarę sensowna – na pewno nie jest zbyt wysoka. Objęliśmy uchodźców niemal wyłącznie tymi świadczeniami, do których mają dostęp Polki i Polacy. Nie ma mowy o żadnym faworyzowaniu. Dodatkowe wydatki stricte socjalne w tym wszystkim stanowią ułamek – jednorazowe świadczenie 300 złotych kosztowało nas niecałe 300 milionów złotych, pomoc społeczna 726 milionów, a pomoc dla osób samotnych – 9 milionów.
Poza tym znaczna część z tych pieniędzy się zwróci. Nie tylko dlatego, że pracujące uchodźczynie płacą składki i podatki. Fala uchodźców sama w sobie jest impulsem dla gospodarki. Według danych z miesięcznika PIE wydatki migrantów podniosły sprzedaż detaliczną o 2,5–4 proc., co oczywiście przełoży się na nieco wyższe wpływy z VAT. Dzięki wyższej sprzedaży detalicznej tegoroczny wzrost gospodarczy będzie wyższy o 0,4–0,6 pkt proc. „Ostateczna skala wpływu jest zdecydowanie większa – migranci napędzają też sektor usług, jednak dostępne dane nie pozwalają na szacunki” – czytamy w miesięczniku PIE.
Bez schronienia: polityka mieszkaniowa w Ukrainie w czasie wojny
czytaj także
Świetnie, że Grzegorz Jankowski starał się prostować głupoty wypowiadane przez Artura Bartoszewicza. Szkoda tylko, że Polsat News regularnie tego człowieka zaprasza. Opowiadanie zwyczajnych nieprawd powinno się kończyć banem na występ w czołowych mediach, niestety prawdopodobnie skończy się jeszcze częstszymi zaproszeniami. Szurowate teorie przemycane w przebraniu chłodnych eksperckich analiz zwykle bardzo dobrze się sprzedają. Potem zawsze można zorganizować jeszcze jakąś debatę o podatności społeczeństwa na populizm – też będzie oglądana, tylko przez kogoś innego.