Dziś w Ukrainie rosyjscy żołnierze gwałcą kobiety, rozrywają dzieci na strzępy pociskami artyleryjskimi i obdzierają ze skóry mężczyzn, których wezmą do niewoli. Ukraińcy potrzebują więcej broni. Wahanie jest nieodpowiedzialne – i moralnie nie do obrony.
Prezydent Rosji Władimir Putin wysłał rosyjskie wojska, by w groteskowym, postmodernistycznym stylu odegrały na nowo II wojnę światową. Jego „operacja specjalna” służąca rzekomej „denazyfikacji” Ukrainy to jednak niesprowokowana agresja na suwerenne, demokratyczne państwo i kampania masowych rzezi. Ukraińska armia jak dotąd broni Ukrainy dużo zręczniej niż armia rosyjska ją atakuje (bo też Ukraińcy wiedzą, o co – i po co walczą). Mimo to Kreml wciąż ma ogromną przewagę pod względem arsenału i wielkości gospodarki; ma także komfort obojętności na straty w ludziach. Nieuznawanie żadnych ograniczeń moralnych daje Putinowi swobodę działania. Los Ukrainy – a być może też reszty świata – zależy od broni, jaką dostarczą jej inne kraje. Tymczasem Niemcy się w tej sprawie wahają, zwlekając z dostawami ciężkiego uzbrojenia.
W Kijowie złożono Ukrainie historyczne obietnice. Jak będzie z ich realizacją?
czytaj także
To ich wahanie, potencjalnie fatalne w skutkach, ma swoje tło, które daje do myślenia. Ukraińcy krytykowali już byłą kanclerz Angelę Merkel za dopuszczenie do tego, by Niemcy uzależniły się od rosyjskiego gazu i za wiarę, że Putina można okiełznać przy pomocy więzi gospodarczych. Ta polityka, zwana Wandel durch Handel („zmiana przez handel”) ma swoje korzenie jeszcze w 1969 roku, kiedy to zachodnioniemiecki kanclerz Willy Brandt zainicjował Ostpolitik. W sierpniu 1970 roku podpisał w Moskwie traktat z ZSRR, zobowiązujący do poszanowania powojennych granic i wyrzeczenia się użycia siły. Kilka miesięcy później Brandt odwiedził Warszawę, gdzie w słynnym geście uklęknął przed pomnikiem bohaterów getta. Ten zaskakujący akt niewypowiadalnej skruchy, tak niezwyczajny wśród przywódców państw, stał się ikoniczny.
Upadek żelaznej kurtyny w 1989 roku miał dowodzić słuszności Ostpolitik, przynajmniej zdaniem jej autorów. Utopijny pakiet kapitalistyczny, entuzjastycznie przyjmowany przez całe lata 90., zakładał, że liberalizm, demokracja i neoliberalny handel tworzą nierozerwalną całość. Zachód ogłosił „koniec historii”. Odtąd wszyscy już mieli żyć długo i szczęśliwie, zmierzając nieodwołalnie w kierunku liberalnej demokracji.
Dziś, niewiele ponad trzy dekady po upadku Muru Berlińskiego, „koniec historii” najwyraźniej sam dobiegł końca. Kreml grozi Europie katastrofą nuklearną, a Afryce i Azji zagłodzeniem. „Cała nasza nadzieja w głodzie” – ogłosiła bezwstydnie propagandystka Kremla Margarita Simonyan na Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Petersburgu w zeszłym miesiącu.
Jak mogło do tego dojść?
Odpowiedź zawiera się nie tylko w samej przeszłości, ale też w tym, jak ją rozumiemy. Upadkowi komunizmu towarzyszyło coś, co Niemcy nazywają Vergangenheitsbewältigung, czyli przezwyciężenie przeszłości. Niemcy Zachodnie zaczęły się z nią mierzyć na długo przed rokiem 1989, a Niemcy postkomunistyczne też są, pod wieloma względami, wzorcem otwartego uznania dawnych zbrodni. Niemieckie państwo wypłaciło miliardy euro reparacji żydowskim ofiarom; młodzi Niemcy odbywali obowiązkową cywilną służbę zastępczą pracując w izraelskich domach opieki, szpitalach i centrach młodzieżowych. Byłe obozy koncentracyjne, jak Dachau czy Buchenwald, zamieniono w muzea i miejsca pamięci, by odwiedzający mogli się dowiedzieć o okrucieństwach nazizmu. W 2005 roku niedaleko Bramy Brandenburskiej, w samym centrum połączonego Berlina, otwarto liczący 19 tys. m2 pomnik pomordowanych Żydów europejskich.
czytaj także
Gdzie indziej jednak to przezwyciężanie napotyka dużo więcej oporu. Mierzenie się z przeszłością zamieniło się w politykę pamięci, manichejski dyskurs niewinności i winy, który najlepiej chyba oddaje tekst polskiej ustawy z 2018 roku, przewidującej kary do trzech lat więzienia dla tego, kto „publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (…) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne”.
Rosyjska ustawa Przeciw Rehabilitacji Nazizmu z 2014 roku jest podobna w treści, tyle że surowo egzekwowana (artykuł polskiej ustawy przewidujący kary grzywny lub więzienia został uchylony przez Sejm w czerwcu 2018 roku – przyp. tłum). Zarówno rosyjska, jak i polska ustawa to typowe przejawy polityki pamięci nadzorującej publiczne interpretowanie historii w taki sposób, by wszelkie zło traktowano jako przychodzące z zewnątrz. Taka próba znalezienia strefy komfortu wśród swoich, gdzie niewinność jest gwarantowana, musi zakończyć się porażką: tragedia kondycji ludzkiej na tym polega, że takie miejsce nie istnieje. Ale to nie jest jeszcze najpoważniejszy problem. Co gorsza bowiem, poprzez założenie, jakoby odpowiedzialność dzisiaj zależała od winy kiedyś, polityka pamięci nie zachęca do brania odpowiedzialności, a raczej przed nim powstrzymuje.
W maju 2016 roku wzięłam udział w dyskusjach organizowanych przez kilka niemieckich fundacji w Petersburgu. Tematem był stosunek Rosji do Europy, a w rozmowie wciąż powracała kwestia: kto powinien przepraszać – i kogo? Niemcy przez całe dekady odprawiali pokutę za nazizm. Dlaczego Rosjanie nigdy nie przeprosili ani nie odpokutowali za stalinizm? Często padało tam rosyjskie słowo o religijnym wydźwięku: покаяние („skrucha”) .
Dyskusje te ujawniły zasadnicze nieporozumienie. I Niemcy, i Rosjanie zgadzali się co głównych kwestii: kto powinien kogo przepraszać? Pod jakimi warunkami należy okazać skruchę w imieniu nieżyjących? Ale tak naprawdę kluczowe pytania powinny brzmieć inaczej: jakie warunki umożliwiły nazizm i stalinizm? Co sprawiło, że terror był możliwy?
Niemcy czują się winni wobec Rosjan za to, co Wehrmacht uczynił w czasie II wojny światowej. Tak naprawdę jednak 22 czerwca 1941 roku, gdy Adolf Hitler złamał pakt Ribbentrop-Mołotow i uruchomił operację Barbarossa, Rosja jako taka nie istniała. Nazistowskie Niemcy nie dokonały inwazji na Rosję, lecz Związek Radziecki, a w Armii Czerwonej służyli ludzie ze wszystkich republik radzieckich, zwłaszcza ukraińskiej i białoruskiej, które były wówczas najniebezpieczniejszymi miejscami do życia na tej wojnie.
Ostolski: Rosję Putina wyhodowało szacowne centrum zachodnioeuropejskiej polityki
czytaj także
To na tych właśnie terenach ludność miotana była między nazizmem i stalinizmem, to tam Zagładę przeprowadzano przy pomocy karabinowych kul, to tam najbardziej aktywni byli partyzanci i to tam wreszcie straty wśród ludności były proporcjonalnie największe.
Niemiecka wina przejawiała się często poprzez niechęć do osądzania imperialnych ambicji Kremla. Być może jest w tym jakaś kompensacyjna wyrozumiałość dla dawnej ofiary – a także, po części, pryncypialny, choć niewypowiedziany impuls, by niemieckie potępienie wściekłego imperializmu zarezerwować wyłącznie dla przypadku samych Niemiec. Skłonności te wzmagało jeszcze pokutujące długo złudzenie „końca historii”, które podpowiadało, że Putina można przyciągnąć ku demokracji liberalnej poprzez relacje biznesowe. Do tego wszystkiego niemiecka pokuta często przybierała formę wycofania w stronę quasi-pacyfistycznej bierności, niechęci do działania – jakby miało to zadośćuczynić za to, że kiedyś działało się za bardzo.
Przykład Rosji, choć odmienny, niesie podobne problemy. Bolszewizm był rewolucją, która pożerała własne dzieci. W stalinowskim Związku Radzieckim nie było pozycji analogicznej do Aryjczyków w nazistowskich Niemczech. Terror sowiecki kierował się także do wewnątrz; wszyscy byli sterroryzowani i każdy był uwikłany.
Moi rozmówcy w petersburskich dyskusjach z 2016 roku raz po raz przywoływali swoje nieżyjące babcie. Wyrażanie skruchy w imieniu własnej babci za jej współudział w stalinizmie grozi wywołaniem przygniatającego poczucia winy: w końcu babcia była również ofiarą stalinizmu – nazizmu zresztą też. Przepraszanie w imieniu nieżyjących dziadków jest zdradą pamięci o ich nieznośnym cierpieniu. Jak przypomniał mi niedawno pewien rosyjski kompozytor na emigracji, na tle historii dowolnej radzieckiej rodziny dramaty Szekspira wydają się opowiastkami dla przedszkolanek. No a poza tym Stalin pokonał Hitlera. Fakt, że to był największy moment w historii Związku Radzieckiego – można się spierać, czy aby nie jedyny wielki moment – stwarza naturalną pokusę odegrania go ponownie.
Mniej więcej w czasie mojej podróży do Petersburga zaprzyjaźniona wiedeńska socjolożka, urodzona w radzieckim jeszcze Kijowie, prowadziła w Rosji wywiady. Jedno ze stawianych przez nią pytań dotyczyło terroru stalinowskiego: jak można zapobiec jego powtórce? Jej respondenci nie tylko nie mieli odpowiedzi, ale – jak sama twierdziła – w ogóle nie rozumieli pytania. Postrzegali stalinizm jako żywioł natury. Jak niby chcesz powstrzymać burzę, żeby nie nadeszła? Co najwyżej możesz trzymać w szafie parasol.
W wywiadach udzielanych już po wybuchu wojny ukraiński historyk Jarosław Hrycak podkreślał, że kluczowa różnica między Ukraińcami i Rosjanami nie dotyczy etniczności ani języka, lecz raczej kultury politycznej. W kategoriach filozoficznych różnica polega na postrzeganiu siebie jako podmiotu lub przedmiotu historii: jako aktora wywołującego historyczne zdarzenia lub jako bierną ofiarę losu.
czytaj także
Warto dodać, że przypadki Niemiec i Rosji nie są aż tak odległe od dzisiejszych realiów amerykańskich, a na pewno nie tak bardzo, jak sami Amerykanie chcieliby sądzić. Po próbie zamachu stanu z 6 stycznia 2021 debatowano u nas nad krytyczną teorią rasy – szkołą myślenia opartą na rozpoznaniu, że rasizm wpisany jest na trwałe w struktury odziedziczone z przeszłości. Owa przeszłość obejmuje niewolnictwo; obejmuje również prawa Jima Crowa, które stały się inspiracją dla nazistowskich ustaw norymberskich.
Niewolnictwo w Stanach Zjednoczonych zniesiono w roku 1865, większość praw Jima Crowa uchylono Ustawą o prawach obywatelskich z 1964 roku, a prawa zabraniające mieszanych rasowo małżeństw Sąd Najwyższy uznał za niekonstytucyjne w roku 1967. A mimo to pół wieku po Ustawie o prawach obywatelskich rasowe rozwarstwienie majątkowe między przeciętną białą a przeciętną czarną rodziną pozostaje w relacji 1 do 10. Ustawa o wojnie z narkotykami z lat 80. przewidywała surowsze karanie za posiadanie kokainy w formie cracku niż w formie proszku – ten pierwszy kojarzono raczej z czarnymi, zaś ten drugi z białymi użytkownikami.
Według Amerykańskiej Unii Praw Obywatelskich co trzeci czarny mężczyzna w USA trafi kiedyś do więzienia. Mające długą historię stereotypy rasowe ukazują czarne kobiety jako matki na zasiłkach, a czarnych mężczyzn jako drapieżnych przestępców. Biali Amerykanie obiektywnie korzystają na byciu wyłączonymi spod mocy stereotypów stosowanych wobec czarnych, nawet jeśli sami subiektywnie nie mają rasistowskich poglądów.
czytaj także
Wielu Amerykanów demonizuje krytyczną teorię rasy, nie chcąc brać na siebie winy za coś, czego sami nie zrobili. Uznanie znaczenia i roli struktur widziane jest z kolei jako sprzeczne z amerykańskim ideałem indywidualizmu. Amerykanie żyją w kraju, gdzie – jak to określił były przewodniczący Krajowej Konwencji Partii Demokratycznej Bob Strauss – każdy polityk chce nas przekonać, że urodził się w traperskiej chacie, którą własnymi rękami postawił.
Paradoksalnie jednak ten amerykański nacisk na indywidualizm utrudnia raczej niż ułatwia wzięcie odpowiedzialności. Tym bowiem, co łączy Amerykanów z Niemcami i Rosjanami jest sklejenie winy i odpowiedzialności – i niezdolność do oddzielenia jednej od drugiej.
Te trzy przypadki sugerują, że poczucie winy za poprzednie pokolenia może blokować odpowiedzialność, niezależnie od tego, czy zostanie zaakceptowane, jak w przypadku Niemiec, czy też odrzucone, jak u Amerykanów czy Rosjan. Niemcy, wyrażając skruchę za poprzednie pokolenia, mają poczucie, że w ten sposób wypełniają swą odpowiedzialność za czasy obecne. Rosjanie i Amerykanie, odmawiając poczucia winy za poprzednie pokolenia, czują się usprawiedliwieni w niebraniu odpowiedzialności za współczesność.
Stawką amerykańskiej debaty o krytycznej teorii rasy jest to samo pytanie co w debatach marksistów po śmierci Stalina: gdzie leży granica między determinującym charakterem warunków historycznych a sprawczością jednostkową? W latach 60. wschodnioeuropejscy filozofowie – Karel Kosík, Jan Patočka, Leszek Kołakowski – doszli do wniosku, że jedno drugiego nie wyklucza, że nie ma mowy o albo-albo: między subiektywnymi decyzjami a obiektywnymi okolicznościami zawsze zachodzi interakcja. Choć zawsze osadzeni w jakimś kontekście, nie jesteśmy bezwolni. Jesteśmy kształtowani przez struktury nawet wówczas, gdy sami te struktury kształtujemy. W efekcie filozofowie ci posunęli się do twierdzenia, że odpowiedzialność nie jest przygodną relacją wobec tego czy owego, lecz konstytutywnym elementem bycia każdego z nas.
Takie rozumienie sprawczości osadzonej w kontekście powinno być naszym wzorem do rozliczania się z przeszłością, zastępując skruchę za grzechy naszych dawno nieżyjących przodków. Ani winy, ani niewinności nie można odziedziczyć. Można jednak odziedziczyć w spadku historię: jesteśmy, w Heideggerowskim sensie, wrzuceni w historię. Tak samo jak nie ma magicznego, archimedesowego punktu poza światem, z którego moglibyśmy zobaczyć ten świat wyłącznie jako obiekt, tak też nie ma żadnej ziemi będącej niezapisaną tablicą, na której moglibyśmy kreować swoje życie bez oporu otaczającej nas rzeczywistości. Nie ma czegoś takiego jak świat pozbawiony tarcia. Ziemia, na której zaczynamy działać, zawiera już struktury, których sami nie stworzyliśmy i których stworzenia nie jesteśmy winni.
Niemcy właśnie spadają z płotu, na którym siedziały okrakiem przez kilkadziesiąt lat [rozmowa]
czytaj także
Jesteśmy więc niewinni – ale to nie znaczy, że nie jesteśmy odpowiedzialni. Jesteśmy. Nie za to, by odpokutować za winy tych, którzy żyli przed nami, lecz by patrzeć na przeszłość otwartymi oczami. Jesteśmy odpowiedzialni za zmierzenie się z prawdą. Źródłem tej odpowiedzialności nie jest osobista wina; jest nim samo bycie-w-świecie. Odpowiedzialność wznosi się ponad rozróżnienie między winą i niewinnością; nie ma od niej ucieczki. Wina dotyczy faktów, wyborów czy działań, do których mogło dojść lub nie. W tym sensie wina jest czymś uwarunkowana; odpowiedzialność nie. Zawsze mamy ją właśnie tu i właśnie teraz.
Dziś w Ukrainie rosyjscy żołnierze gwałcą kobiety, rozrywają dzieci na strzępy pociskami artyleryjskimi i obdzierają ze skóry mężczyzn, których wezmą do niewoli. Ukraińcy potrzebują więcej broni. Wahanie jest nieodpowiedzialne – i moralnie nie do obrony.
**
Marci Shore – profesora Wydziału Historii Uniwersytetu Yale, historyczka Europy Środkowo-Wschodniej. Autorka książek Kawior i popiół. Historia pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem, Nowoczesność jako źródło cierpień i Ukraińska noc.
*
Przeł. Michał Sutowski