Kraj, który dał początek Arabskiej Wiośnie, osuwa się w prezydencki autorytaryzm. PKB Tunezji jest dziś niższe niż przed rewolucją, a wielu uważa, że demokracja nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa i stabilności.
Kiedy tunezyjski prezydent Kais Saied zawiesił parlament i zdymisjonował rząd w lipcu 2021 roku, opozycja i niezależne media ostrzegały, że demokracja w kraju umarła. Sam ruch prezydenta został okrzyknięty „zamachem stanu”, który miał zaprzepaścić zdobycze Arabskiej Wiosny i obalenie wieloletniego dyktatora Zajna al-Abidina ibn Alego w 2011 roku.
Nie wszyscy Tunezyjczycy podzielali to zdanie. Wielu dopatrywało się w zapowiadanych przez Saieda reformach działań, które doprowadzą do rzeczywistej poprawy trudnej sytuacji gospodarczej w kraju i zwalczenia korupcji. Wyborcy winą obarczali dominującą wówczas w parlamencie i powiązaną z Bractwem Muzułmańskim partię An-Nahda (arab. Odrodzenie) i rząd Hiszama Maszisziego.
Prezydenta Saieda popierało wielu młodych obywateli, dla nich był on przede wszystkim prezydentem walczącym z establishmentem i gwarantującym świeckość państwa (lub przynajmniej jej pozory). Ale zorganizowane 25 lipca referendum konstytucyjne pokazało, że rzeczywiste poparcie dla działań prezydenta Saieda jest w istocie niskie.
Frekwencja przekroczyła ledwie 30 proc., mimo starań prezydenckiego obozu o to, by zachęcić jak najwięcej obywateli do głosowania. To rekordowo niski wynik, najniższy we wszystkich siedmiu istotnych elekcjach, jakie odbyły się w Tunezji po 2011 roku.
Znaczna część Tunezyjczyków zrezygnowała z udziału w głosowaniu w odpowiedzi na wezwania An-Nahdy do bojkotu. Według polityków partii prezydenckie referendum miało jedynie zafałszować wolę narodu i dać legitymację nowej władzy autorytarnej.
Referendum, którego nie dało się przegrać
Liczba głosujących nie miała wielkiego wpływu na wynik referendum. Według Saida Benarabii, dyrektora bliskowschodniego programu Międzynarodowej Komisji Prawników działającej na rzecz poprawy standardów praw człowieka na świecie, „wybory były od samego początku ustawione, bez przewidzianego progu uczestnictwa. Bardzo mała frekwencja delegitymizuje nową konstytucję i proces, dzięki któremu jej przyjęcie stało się możliwe”.
Drogą przyjęcia nowej konstytucji, która zastępuje właśnie tę przyjętą w 2014 roku, ma się odbywać powrót Tunezji na ścieżkę autorytaryzmu.
Poprzednia konstytucja rodziła się w czasie kryzysu politycznego, który nastąpił po jaśminowej rewolucji, jak nazwano protesty w Tunezji, które wybuchły w kraju po tym, gdy w 2010 roku Mohamed Bouazizi dokonał samospalenia, by zaprotestować przeciwko korupcji i nadużyciom władzy.
Rewolucja w Tunezji była iskrą, która rozpaliła Arabską Wiosnę na niemal całym Bliskim Wschodzie. Jej szybki sukces w postaci ucieczki dyktatora ibn Alego do Arabii Saudyjskiej zainspirował innych niezadowolonych z władzy w swoich krajach Arabów do protestowania.
Władzę w Tunezji przejęła An-Nahda wraz z Demokratycznym Forum Pracy i Wolności i Kongresem dla Republiki, ale mimo upadku poprzedniego systemu ugrupowania miały istotny problem, by doprowadzić do kompromisu w Zgromadzeniu Narodowym i przyjęcia nowej ustawy zasadniczej, która przekształciłaby Tunezję w republikę.
Proces demokratyzacji kraju już wówczas mógł stanąć w miejscu. W czasie kryzysu zamordowani zostali opozycyjni przywódcy Muhammad Brahmi i Szukri Balid. Wtedy na scenę wkroczył Tunezyjski Kwartet na rzecz Dialogu Narodowego, czyli grupa czterech organizacji społeczeństwa obywatelskiego, składająca się z federacji związków zawodowych, konfederacji pracy, izby adwokackiej i Tunezyjskiej Ligi Praw Człowieka.
Kwartet ten zadziałał jako mediator między siłami parlamentarnymi, rządem i organizacjami społecznymi, doprowadzając choćby do ratyfikacji nowej konstytucji, której współautorem był między innymi profesor prawa konstytucyjnego i obecny prezydent kraju Kais Saied. Za swoją działalność w 2015 roku organizacje wchodzące w skład Kwartetu zostały nawet nagrodzone Pokojową Nagrodą Nobla.
czytaj także
Saied zdobywa władzę i zmienia zdanie
Kiedy Saied sam został prezydentem, zaczął jednak współtworzony przez siebie dokument krytykować. Stał się orędownikiem silnego systemu prezydenckiego, w którym widział lekarstwo na wszystkie ciążące na Tunezji problemy.
Zaproponowana przez niego konstytucja daje prezydentowi niemal absolutną władzę, wedle której nie jest on jedynie zwierzchnikiem sił zbrojnych, ale może także rozwiązywać parlament, mianować i odwoływać premiera i ministrów, a także powoływać sędziów.
To ostatnie jest o tyle kontrowersyjne, że zdaje się bezpośrednią reakcją Saieda na rozpoczęte na początku czerwca ogólnokrajowe protesty sędziów. W ten sposób chcieli stanąć w obronie 57 koleżanek i kolegów usuniętych ze stanowisk przez prezydenta Saieda. Według przewodniczącego Stowarzyszenia Tunezyjskich Sędziów Anasa Hamadiego nawet 99 proc. sędziów wzięło udział w proteście. To miało skłonić Saieda do uwzględnienia w nowej ustawie zasadniczej zapisu, według którego wszelkie przyszłe protesty tej grupy zawodowej staną się nielegalne.
Prezydent odszedł też w pewnym stopniu od swoich zasad dotyczących świeckości państwa. Nowy dokument stwierdza, że Tunezja jest częścią ummy, czyli wspólnoty muzułmańskiej, a państwo będzie dążyło do wypełniania celów muzułmańskiego prawa, szariatu. Nie zapisano co prawda wprost, że islam jest państwową religią Tunezji, ale Mohamed-Zia al-Hammami przekonuje, że to pierwszy raz w postkolonialnej historii jego kraju, kiedy system polityczny jest bezpośrednio powiązany z szariatem.
Największe zmiany zachodzą jednak w osłabieniu roli parlamentu i wzmocnieniu prezydenta, który będzie mógł przedstawiać posłom projekty ustaw mające być traktowane priorytetowo względem innych projektów legislacyjnych.
Jeden z artykułów dokumentu stwierdza, że zaproponowane przez parlamentarzystów ustawy i poprawki nie mogą być akceptowane, jeśli „naruszą finansową równowagę państwa”, choć nie zdefiniowano, co to właściwie oznacza. Dość mgliście wspomniano także, że drugą izbą parlamentu ma stać się Rada Regionów, choć z konstytucji nie wynika sposób wyboru jej reprezentantów ani jej kompetencje.
Nakłada się co prawda ograniczenie, według którego prezydent może sprawować swój urząd jedynie przez dwie pięcioletnie kadencje, a ani on sam, ani parlament w przyszłości nie będą mogli wprowadzać zmian w tym zakresie. Nie przewidziano możliwości usunięcia prezydenta ze stanowiska. Pozostawiono także furtkę, która umożliwi przedłużenie urzędowania Saiedowi, bądź jego następcy, jeśli wybory odbędą się w czasie „wojny lub nagłego zagrożenia”.
To właśnie „nagłym zagrożeniem” podpierał się Saied, kiedy w lipcu ubiegłego roku zawiesił parlament, zdymisjonował rząd Maszisziego i zaczął rządzić krajem za pomocą dekretów, choć liczni konstytucjonaliści i analitycy przekonywali, że prezydent nadinterpretuje swoje uprawnienia.
czytaj także
Demokracją się nie najesz
Prezydent Saied przekonuje jednak, że Tunezyjczycy popierają jego reformy. Ma o tym świadczyć fakt, że około 95 proc. tych, którzy wzięli udział w referendum, zagłosowało na „tak”.
Głosy przeciwne nie zostały wyrażone jednak nie tylko ze względu na apele opozycji. Dzisiaj PKB Tunezji jest niższe niż w ostatnich latach władzy przed Arabską Wiosną. Wiele Tunezyjek i Tunezyjczyków rozczarowuje się demokracją. Według niedawnych badań Arab Barometer znaczna większość obywateli jest przekonana dzisiaj, że demokracja to system pełny problemów, który nie jest w stanie zapewniać bezpieczeństwa i stabilności.
Czy prezydent Kais Saied i jego nowa konstytucja to zapewniają? To wątpliwe, bo nawet skupienie całej władzy w rękach prezydenta nie będzie lekiem na wszystkie problemy.
Finanse publiczne kraju są w opłakanym stanie i Tunezja stara się od kilku miesięcy porozumieć z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, który mógłby zapewnić pożyczkę dla podratowania sytuacji.
Cena tego będzie pewnie wysoka i związana z koniecznością obcięcia budżetu sektora publicznego. To z kolei nie przysporzy Saiedowi popularności. Ale czy ktoś będzie miał wówczas siłę i odwagę przeciwko temu zaprotestować?