Kraj

Czy powinniśmy przymusowo szczepić Ukraińców?

Jak pokazała również pandemia COVID-19, im dalej na wschód, tym mniejsza jest chęć do szczepienia się. Przyczyny są podobne jak w Polsce: przede wszystkim zaufanie do medycyny ludowej. W XX i XXI wieku to nie tylko szeptuchy, ale i wszystko, co nazywamy medycyną alternatywną. Rozmowa z Miładą Jędrysik.

Katarzyna Przyborska: Ukraiński program szczepień jest podobny do tego polskiego, obejmuje obowiązkowe szczepionki przeciw polio, gruźlicy, odrze, durowi, krztuścowi. Jaki jest poziom wyszczepialności w Ukrainie?

Miłada Jędrysik: Być może wyobrażamy sobie, że w Ukrainie musi być znacznie gorzej niż u nas, albo w ogóle bardzo źle. Słyszeliśmy, że w latach 2017−2019 miała tam miejsce epidemia odry, pojawiły się przypadki polio. Jednak stan wyszczepienia nie jest znacząco niższy. Według danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Polskiego Zakładu Higieny w Polsce w 2019 roku dwie dawki szczepionki MMR, czyli kombinowanej szczepionce przeciw odrze, śwince i różyczce, przyjęło 91,1 proc. dzieci. Jeśli popatrzymy na dane z Ukrainy z 2020 roku, to było to 81,9 proc. Czyli około 10 pkt proc. różnicy. To wystarczyło jednak, żeby Ukraina miała epidemię wyrównawczą odry.

Kto uważał, że lekarze to „czynnik kosztotwórczy”? I czy za komuny było lepiej? Krótka historia problemów ochrony zdrowia

Co to jest epidemia wyrównawcza?

Następuje ona, kiedy populacja traci zbiorową odporność, pojawia się wystarczająca liczba osób immunologicznie naiwnych, które mogą zachorować. To są niewielkie epidemie, po których poziom immunizacji populacji wraca do poprzedniego, wysokiego. Jednak i u nas poziom wyszczepienia przeciw odrze, śwince i różyczce spada.

Była też lokalna epidemia odry w Pruszkowie.

No właśnie, bo również straciliśmy odporność środowiskową. Jeszcze w pierwszym dziesięcioleciu tego wieku mieliśmy wyszczepienie na poziomie 98−99 proc., co skutecznie blokowało pojawienie się epidemii wyrównawczych. Niestety z roku na rok odsetek zaszczepionych dzieci ciągle spada. Ma to związek z ruchami antyszczepionkowymi, ale i modami, które przychodzą z Zachodu, choćby z Kalifornii, gdzie zamożne białe rodziny zaangażowane w New Age nie chcą szczepić dzieci, bo uważają, że lepiej przejść choroby „naturalnie”, organizują przyjęcia dla dzieci, żeby się wzajemnie zarażały. Ten niedobry trend nasiliła pandemia, w której pojawił się nowy typ szczepionki − mRNA, co budziło obawy. W dodatku była to szczepionka dla wszystkich, a u nas nie ma takiej tradycji, żeby szczepić dorosłych. Przeciwko niej uaktywniły się ruchy antyszczepionkowe, także sterowane z Rosji.

Wiemy, czemu poziom wyszczepienia w Ukrainie jest niższy niż w Polsce? Czy antyszczepionkowcy są tam jeszcze bardziej popularni?

Jak pokazała również pandemia COVID-19, im dalej na wschód, tym mniejsza jest chęć do szczepienia się. Przyczyny są podobne jak w Polsce. Przede wszystkim − zaufanie do medycyny ludowej. W XX i XXI wieku to nie tylko szeptuchy, ale i wszystko, co nazywamy medycyną alternatywną, New Age. Im dalej na wschód, do Rosji, tym te metody są popularniejsze. Wiąże się to oczywiście z brakiem zaufania do lekarzy, związanym z niewydolnością publicznych usług ochrony zdrowia.

Pamiętajmy też, że Ukraina jest też znacznie od Polski biedniejsza. Myśmy już w latach 90. XX wieku weszli na ścieżkę szybkiego rozwoju, a Ukraina dopiero teraz zaczynała na nią wchodzić, integrować swoją gospodarkę z gospodarką unijną.

Podejście do szczepień pokazuje też stopień wyszczepienia przeciw COVID-19. Trzecią dawkę przyjęło niecałe 2 proc. społeczeństwa ukraińskiego.

Dwie dawki około 35 proc. Dane, którymi dysponujemy, dotyczą okresu do 23 lutego, potem Ministerstwo Zdrowia Ukrainy przestało je zbierać. Są to dokładnie te same szczepionki co w Polsce, plus chiński Sinovac. Z przyczyn politycznych nie używano w Ukrainie rosyjskiego Sputnika. Jednak program szczepień w Ukrainie zaczął się później i początkowo szczepionek było mało − nie mieli do nich takiego dobrego dostępu jak kraje UE.

Poza tym teorie spiskowe, przekonanie, że to niesprawdzony preparat, że powoduje dramatyczne skutki uboczne, że to narzędzie inżynierii społecznej, te wszystkie opowieści, które i my doskonale znamy, były powtarzane i wśród Ukraińców. Do tego doszła cała machina rosyjskiej dezinformacji, która w Ukrainie była przecież intensywnie rozprzestrzeniana.

Czy ukraińskie doświadczenie wpływów rosyjskiej dezinformacji nie przełożyło się na większą odporność wobec tych fejków? Czy też ich źródło, czyli Kreml, pozostało nierozpoznane? Ukraińcy nie uwierzyli przecież Rosji, że skoro mówią po rosyjsku, to są Rosjanami.

A czy u nas się przełożyło? Informacje o tym, że za ofensywą antyszczepionkową stoją zastępy rosyjskich trolli, mieliśmy już od początku szczepień, ale ten argument trafiał raczej do przekonanych. Może teraz, kiedy te konta masowo przestawiły się na propagandę antyukraińską, komuś zaświeci się lampka.

Teraz uchodźczynie i uchodźcy z Ukrainy trafiają do Polski i kiedy dostają numer PESEL, Ministerstwo Zdrowia automatycznie wysyła im skierowanie na szczepienie. Ciekawe, w jakim stopniu to zmobilizuje do szczepień − jeśli patrzeć na dane, to nie widać dotąd żadnego wzrostu.

Szczepienie przeciw COVID-19 nie jest obowiązkowe. Czy nie powinno być? Szczepią uchodźców Włosi, Niemcy… Umieszczamy coraz więcej ludzi w ogromnych halach, w których wirusy mogą sobie dowolnie hulać.

Staramy się traktować Ukraińców tak, jak traktujemy Polaków. Skoro dla nas szczepienia są zalecane, ale nie obowiązkowe, to i dla nich. Trzeba przy tym pamiętać, że Ukraina też przechodziła koronawirusa, przechodziła go ciężko, fala delty była nawet bardziej dramatyczna niż w Polsce. A im bliższa w czasie ostatnia duża fala, tym większą mamy odporność. Możemy więc zakładać, że teraz społeczeństwo ukraińskie ma wysoki odsetek osób odpornych. Jest nadzieja, że do jesieni możemy mieć spokój z COVID-19, bo i my jesteśmy odporni, i oni.

O ile nie dojdzie do nas ta szósta już fala, która podnosi się w Europie Zachodniej, zbiera żniwo w Korei czy w Chinach.

To jest podwariant B2 omikronu, wariantu, który jest mniej zabójczy, mniej osób trafia na intensywną terapię. Wydaje się, że w odróżnieniu od zachodu Europy na tyle dramatycznie przeszliśmy piątą falę, że szósta nie będzie dużym zagrożeniem. Według Ministerstwa Zdrowia mamy odporność na poziomie 90−95 proc. Ale to trochę wróżenie z fusów, bo polskie dane na temat zakażeń czy hospitalizacji są dalece niedoskonałe.

Warto dodać, że Ministerstwo Zdrowia zdaje sobie sprawę z możliwości pojawienia się ognisk zachorowań na choroby zakaźne w związku z pojawieniem się gości z Ukrainy i przygotowało rozporządzenia przewidujące lokalne akcje szczepień, zarówno dzieci, jak i dorosłych, w przypadku pojawienia się takiego ogniska.

Po co narażać dzieci na chorobę? Szczepionka zapewni odporność bez infekcji

Wojna bezwzględnie obnaża wszystkie słabości systemowe, czy nasza ochrona zdrowia poradzi sobie z taką liczbą dodatkowych pacjentów?

Zdrowy rozsądek podpowiada, że łatwo nie będzie. Widać to już w innych obszarach − na razie obywatelki Ukrainy muszą stać w wielogodzinnych kolejkach, by dostać PESEL, bo system się zapchał. Na przykład moja gmina jest w stanie obsłużyć dziennie tylko czterdzieści osób. Ale jest na horyzoncie kilka problemów.

Pierwszy to osoby poważnie chore, ewakuowane ze szpitali onkologicznych, w czasie kuracji antynowotworowej. Tu minister zdrowia natychmiast rozpoczął akcję koordynacyjną z innymi krajami Unii Europejskiej, by część pacjentów wysłać dalej. To powinno nas odciążyć. Jeśli chodzi o same łóżka, pewnie dalibyśmy sobie radę, potrafiliśmy zmobilizować dużą liczbę łóżek covidowych, ale mamy najniższą w Unii liczbę lekarzy i pielęgniarek w stosunku do liczby pacjentów. Nie ma komu przy tych łóżkach czuwać.

Kolejna sprawa: duży odsetek uchodźców to dzieci, jest już ich kilkaset tysięcy, wyzwaniem więc będzie opieka pediatryczna.

A co z pediatrami z Ukrainy?

Zapewne są i tacy wśród kilkuset już lekarzy, którzy do nas przyjechali. I na pewno ukraińska mama, która przyjdzie z dzieckiem do przychodni, będzie się lepiej czuła, jeśli przyjmie ją krajan. Ale trudno sobie wyobrazić dwa odrębne systemy ochrony zdrowia, polski i ukraiński. Przed lekarzami z Ukrainy stoi wiele wyzwań − trzeba się dogadać po polsku z chorym, żeby postawić właściwą diagnozę, przepisać odpowiednie leki. Powinni też poznać polskie standardy leczenia i leczyć według nich.

Jest też problem z pielęgniarkami. W Polsce pielęgniarka musi mieć ukończone studia pielęgniarskie, w Ukrainie część z nich kończy tylko szkołę średnią.

Czy lekarze-uchodźcy z Syrii uleczą też polską służbę zdrowia?

Specustawa nie precyzowała tego? Zdaje się, że jeśli minister wyrazi zgodę, to i nostryfikacja dyplomu nie jest konieczna, by lekarze z Ukrainy mogli podjąć w Polsce pracę.

Doprecyzowała − jeśli lekarz zna język polski, może podjąć pracę na mocy uproszczonej procedury. Jeśli uciekając, nie zabrał ze sobą wszystkich dokumentów potrzebnych do podjęcia pracy − a jest ich trochę − może je dostarczyć w ciągu sześciu miesięcy. Są też furtki dla osób polskiego nieznających, czyli większości − mogą pracować pod nadzorem, dopóki w Polsce trwa stan epidemii. Ministerstwo chwali się, że już 1424 osoby uczestniczą teraz w intensywnym kursie medycznego polskiego.

Jest zatem szansa, że kadr z Ukrainy nam przybędzie. W czasie protestu lekarzy w białym miasteczku przed Kancelarią Premiera jeden z posłów przedstawiał dość oburzający plan, jak obejść „roszczenia” polskich pielęgniarek domagających się podwyżki. Proponował rozwinięcie sieci szkół w Ukrainie przygotowujących pielęgniarki z Ukrainy do pracy w Polsce. Tańsze i mniej roszczeniowe niż polskie, które grożą, że wyjadą na Zachód. To się teraz trochę dzieje.

Z tego, co czytam, to wchłoniemy medyków z Ukrainy jak gąbka − takie są braki kadrowe. Ta perspektywa budzi jednak niepokój części środowiska medycznego, która zawsze protestowała przeciw zatrudnianiu osób z zagranicy.

Młodzi polscy lekarze uciekają do Niemiec. Ale niekoniecznie po pieniądze

Dlaczego?

To pewnie trochę jak opór rzemieślników wobec partaczy − dobrze umocowana grupa zawodowa zawsze protestuje przeciwko ułatwieniu dojścia do zawodu. Z drugiej strony, pracując w wielu miejscach jednocześnie, lekarze i pielęgniarki mogą lepiej zarobić. Ale ta większość, która nie może albo nie chce tego robić i naciska na ministerstwo w sprawie podwyżek, bo wcale nie zarabia kokosów, nie powinna chyba się czuć zagrożona przez przybyszów z Ukrainy, bo załatanie braków kadrowych tylko unormuje sytuację. Oni na razie i tak są zatrudniani tylko na określony czas − jeśli potem zdecydują się zostać, nauczą się polskiego, poznają polskie procedury, nie będzie można ich wynagradzać gorzej niż Polaków. To nie jest przypadek, powiedzmy, budowlanki, do której prywatne firmy mogą ściągać tańszych pracowników.

Czy to niesie jakiś potencjał zmiany w polskim systemie ochrony zdrowia?

Analitycy finansowi już klaszczą w ręce, że Ukrainki wypełnią polską lukę demograficzną, jeśli się na nie otworzy rynek, co jak się wydaje, właśnie się dzieje. Część lekarzy zapewne u nas zostanie, co rozwiąże problem niedoborów. Zwiększono też w ostatnich latach limity na studiach i lekarskich i pielęgniarskich, więc niebawem powinno być więcej i polskich kadr.

Generalnie mam jednak nadzieję, że lekarze z Ukrainy szybko do Ukrainy powrócą. Morale narodu ukraińskiego jest niesamowicie wysokie, wielu ludzi będzie zdeterminowanych, by wracać i odbudowywać kraj. Drenaż mózgów to najgorsze, co teraz może się Ukrainie przydarzyć. Oby więc i oni, i ich pacjenci mogli już niebawem wrócić do siebie.

Ale zakładając ten wariant, czy nie powinniśmy wesprzeć uchodźców w postawieniu ich tymczasowego systemu ochrony zdrowia na terenie Polski, zamiast dopasowywać ich do polskiego systemu? Podobnie jak z edukacją, gdzie widać, że przyjęcie ukraińskich uczniów do polskiego systemu szkolnego może nie być tak dobrym rozwiązaniem jak postawienie tymczasowych szkół z ukraińskimi nauczycielkami i ukraińskim systemem.

Problem w tym, że − jak mówi wybitny analityk Michael Kofman − nie wiemy, czy jesteśmy na początku wojny, w jej środkowej fazie, czy może w końcowej. Nie wiemy, jaki będzie jej koniec, czy Ukraina będzie musiała się pogodzić z utratą dużej części terytorium, jak bardzo będzie zniszczona. To wszystko wpłynie na decyzje naszych gości. Zapewne nadzieja na szybki powrót uchodźczyń i uchodźców do Ukrainy to na razie myślenie życzeniowe. Ale tymczasowy system ochrony zdrowia dla Ukraińców oznaczałby w jakimś stopniu gettoizację, a to nigdy nie jest dobry kierunek. Z drugiej strony nie można też zakładać, że wszyscy lekarze i pielęgniarki zostaną w Polsce.

Praktycy z organizacji pomocowych wiedzą, że na ogół 90 proc. uchodźców już nigdy nie wróci do swojego domu. Nie wracają Palestyńczycy, bo nie wpuści ich Izrael, nie wracają Syryjczycy − bo boją się reżimu Asada. Jedyny znany przypadek z ostatnich lat to Albańczycy z Kosowa, którzy wrócili do domu po dwóch miesiącach, kiedy siły jugosłowiańskie po nalotach NATO się wycofały.

My się trochę miotamy pomiędzy myśleniem o dwóch milionach Ukraińców w Polsce jak o rozwiązaniu stałym lub krótkotrwałym. Jak będzie − nie wiemy, choć już widać lekko wznoszący trend powrotów. Na przeważającej większości terytorium Ukrainy sytuacja jest stabilna i jest do czego wracać.

Kuba wysyła w świat lekarzy. Prawica nazywa ich terrorystami

Jest też kwestia pierwszej pomocy psychologicznej dla uchodźców z traumą wojenną. Jesteśmy w stanie ją zaoferować? Przynajmniej każdemu uczniowi, jak to zapowiedział minister Czarnek?

Opieka psychologiczna i psychiatryczna dla dzieci w Polsce już przed wojną leżała na łopatkach − brak personelu, brak łóżek, przestarzałe procedury. Tak jak nie byliśmy w stanie psychologicznie i psychiatrycznie pomóc dzieciom w czasie pandemii, tak zapewne marne są szanse, że możemy efektywnie pomóc uchodźczyniom.

**
Miłada Jędrysik – dziennikarka OKO.press, pisze o pandemii od marca 2020 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij