Kiedy pracownicy i pracownice byli wysyłani na home office, a dzieci przechodziły na nauczanie zdalne, to częściej kobiety pracowały na dwóch etatach: zajmowały się pracą zawodową oraz opieką nad dziećmi.
„Pandemia, a w szczególności okresy lockdownów, prawdopodobnie negatywnie wpłynęły na efektywność pracy naukowczyń, co może zwiększyć nierówności na tle płci w świecie nauki” – czytamy w „Tygodniu Gospodarczym” Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Badaczki Noriko Amano-Patiño, Elisa Faraglia, Chryssi Giannitsarou, Zeina Hasna przeszukały repozytoria naukowe w poszukiwaniu genderowo-covidowych prawidłowości wśród ekonomicznych working paperów (prac naukowych, które jeszcze nie zostały poddane procesowi recenzenckiemu).
Dwa etaty dla kobiet
Okazało się, że w trakcie pierwszych miesięcy trwania pandemii wzrosła ogólna liczba publikowanych artykułów. W pierwszych czterech miesiącach roku 2020, czyli w momencie, kiedy rozwijała się pierwsza fala koronawirusa oraz – co ważne – kiedy mieliśmy do czynienia z pierwszymi lockdownami, liczba publikowanych prac wyniosła niemal 800. Średnia za ten sam okres z lat 2015 – 2019 wynosiła ledwo powyżej 600.
Interesujące jest jednak to, jak wyglądał płciowy podział autorstwa tworzonych prac. O ile w 2020 roku mniej więcej utrzymała się proporcja genderowa, jeśli chodzi o publikowane artykuły (kobiety jako autorki lub współautorki stanowiły około 20 proc. grona osób publikujących; tendencja ta utrzymuje się na podobnym poziomie od początku badanego okresu, czyli od 2015 roku), tak w pracach dotyczących COVID-u autorki stanowiły jedynie 12 proc. autorów.
Przywołane kilka akapitów wyżej autorki artykułu podają dwa wyjaśnienia tego zjawiska. Po pierwsze kobiety z reguł wybierają mniej ryzykowne strategie kariery. „Akademiczki mniej chętnie podejmują ryzyko i są mniej skłonne do rozpoczynania nowych projektów badawczych w krótkim czasie, zwłaszcza jeżeli przedmiot badań jest interdyscyplinarny” – piszą badaczki. Kobiety kończyły więc prace badawcze, które zaczęły przed pandemią (stąd brak widocznego spadku w ogólnej liczbie publikowanych prac), jednak rzadziej podejmowały się pisania artykułów na nowy temat, jakim był COVID-19.
Po drugie to kobiety są bardziej obciążone obowiązkami domowymi. Kiedy przyszedł lockdown i badacze oraz badaczki przeszli na pracę zdalną, to głównie na barki tych drugich spadła opieka nad dziećmi, czy innymi osobami zależnymi takimi jak rodzice czy niepełnosprawne rodzeństwo.
Co pandemia przyniosła kobietom? Jeszcze więcej tyrania za darmo
czytaj także
Z innego badania wynika, że w świecie medycyny również wystąpiły zauważalne dysproporcje. Autorzy badania zauważają, że odsetek kobiet będących „pierwszymi autorami” spadł o 19 proc. w przypadku prac nad COVID-em w porównaniu do analogicznego okresu roku 2019. Znów mamy tę samą prawidłowość: kobiety rzadziej wchodzą w nową (i wymagającą więcej zaangażowania) dziedzinę.
Podobny trend, tym razem występujących w naukach społecznych, opisuje wyżej przytaczany już „Tygodnik Gospodarczy” PIE. „Analiza publikacji naukowych pokazuje, że w USA i kilku innych państwach w czasie lockdownów produktywność (mierzona liczbą napisanych artykułów lub szkiców) w całej populacji ludzi zajmujących się naukami społecznymi wzrosła. Jednak u kobiet zanotowano spadek w stosunku do produktywności mężczyzn (kobiety publikowały ok. 13 proc. mniej prac w pandemii przy lockdownie niż mężczyźni w porównaniu z poprzednim rokiem)” – czytamy w opracowaniu.
Nauka nie jest oczywiście jedyną przestrzenią, w której widać covidowe nierówności płci jeśli chodzi o styk przestrzeni domowej i zawodowej (piszę o przestrzeni domowej i zawodowej, ponieważ jeśli chodzi o sam kryzys zdrowotny, to mężczyźni przechodzą go znacznie ciężej niż kobiety zarówno jeśli mówimy o odsetku ciężkich przypadków jak i o umieralności).
Z reguły więc sytuacja wygląda podobnie. Kiedy pracownicy i pracownice byli wysyłani na home office, a dzieci przechodziły na nauczanie zdalne, to częściej kobiety pracowały na dwóch etatach: zajmowały się pracą zawodową oraz opieką nad dziećmi. To z kolei przyczyniało się do częstszego spowalniania karier kobiet w porównaniu do karier mężczyzn.
Czy coś można z tym zrobić?
Z jednej strony można nawoływać do bardziej równego podziału obowiązków domowych. I może to odnieść jakiś, niewielki skutek. Każdy jednak kto albo ma dzieci, albo ma znajomych, którzy mają dzieci wie, że tego typu konstelacje wychowawczo-zawodowe powstają niejako „spontanicznie”. Nie tyle nawet w ramach negocjacji między partnerami, ile po prostu jako wynik mechaniki „jakoś tak wyszło”.
Nie bardzo wierzę w oddolną zmianę systemu. Albo mówiąc precyzyjniej: jestem świadomy, że taka zmiana zachodzi, ale wiem, że dzieje się ona mozolnie. Możemy ją jednak przyspieszyć przez mądre „instytucjonalne szturchańce”, które jednak szanują autonomię wyborów indywidualnych ludzi.
Co więc możemy zrobić dokładnie? No cóż, w kontekście pandemii wydaje się, że już niewiele. Miejmy głęboką nadzieję, że czwarta fala będzie ostatnią wysoce śmiertelną falą koronawirusa (niemal nie mam wątpliwości, że w Polsce będziemy mieli do czynienia z wysoką śmiertelnością, co wynika z niskiego odsetka zaszczepionych). Pytanie jest jednak szczersze: co zrobić, żeby zmniejszyć dysproporcje zawodowych szans między kobietami i mężczyznami, które uwidocznił COVID-19?
Jeżeli wiemy, że bardzo duża część nierówności i przyhamowania karier zawodowych kobiet jest związana z opieką nad dziećmi, to – jako społeczeństwa – powinniśmy stawiać na takie rozwiązania, które pozwolą na odciążenie kobiet z ról opiekuńczych.
Ze strony państwa bardzo istotna jest dostępna i bezpłatna wysokiej jakości oferta usług opiekuńczych dla najmłodszych. Chodzi więc o przedszkola i żłobki, które odciążą młode matki z części ich drugiego etatu.
Po drugie istotne jest silniejsze włączenie mężczyzn w sferę wychowawczą. Nie ulega żadnej wątpliwości, że dzisiejsi mężczyźni garną się do opieki nad dziećmi bardziej niż ich ojcowie i dziadkowie. Jednak proces ten postępuje powoli (ponieważ, jak wyżej pisałem, zmiany społeczne zachodzą, ale dzieje się to w niezadowalającym tempie).
czytaj także
Jednym z rozwiązań jest wprowadzenie tak zwanego nieprzechodniego urlopu na drugiego rodzica (tym drugim rodzicem zazwyczaj jest ojciec). Urlop nieprzechodni, to taki, którego nie da się scedować na matkę. Jeżeli nie będzie wykorzystany, to po prostu przepadnie.
To właśnie wyżej wspomniane szturchnięcie instytucjonalne – jeżeli partnerzy chcą realizować bardziej konserwatywny model rodziny, to państwo go nie zakazuje, po prostu mężczyzna nie musi wykorzystywać przysługującego mu urlopu. Ale jesteśmy zwierzętami (trochę) ekonomicznymi, więc kalkulujemy, co nam się bardziej opłaca. I często bardziej opłaca nam się wziąć urlop rodzicielski niż go stracić.
Czy możemy liczyć na tego typu rozwiązanie? Cóż na szczęście o większą równość partnerów w związkach zadbała Unia Europejska, która w kwietniu 2019 roku przyjęła dyrektywę o nieprzechodnich urlopach rodzicielskich. Urlop o długości co najmniej dwóch miesięcy ma zostać wprowadzony do połowy 2022 roku.
Czy po wprowadzeniu tych rozwiązań rozwiążemy problem nierówności płci? Z pewnością nie, ponieważ nie istnieją proste rozwiązania bardzo skomplikowanych i złożonych problemów. Z pewnością będziemy jednak bliżej stanu, w którym możliwie dużo osób korzysta z najbardziej wygodnych dla nich opcji.
Bo koniec końców właśnie o to chodzi w politykach publicznych – żeby możliwie dużo konkretnych osób realizowało swoje najgłębsze preferencje, a przez to, żeby żyli możliwie wygodnie i dobrze. Z pewnością więc część kobiet zechce zostać w domach, aby opiekować się dziećmi. Ale te, które będą chciały łączyć karierę zawodową z macierzyństwem, będą miały mniej systemowych hamulców, a przez to będą mogły na równiejszych zasadach konkurować z mężczyznami.