Kraj

Gdyby szedł z nami prezydent, może nikt nie rzucałby w nas kamieniami

Marsz Równości w Lublinie

Warszawska Parada Równości to jedno z dziesiątków tęczowych wydarzeń w stolicy. W wielu mniejszych miastach równościowe marsze to jedyny dzień w roku, kiedy chłopak z chłopakiem albo dziewczyna z dziewczyną trzymają się swobodnie za rękę. O Miesiącu Dumy, w którym świętowanie miesza się ze strachem, rozmawiamy z Honoratą Sadurską, współorganizatorką Marszu Równości w Lublinie.

Po zeszłorocznej przerwie w sobotę na ulice Warszawy wraca Parada Równości. W poprzedniej imprezie uczestniczyło 80 tys. osób, ale ze względu na pandemię w tym roku organizatorzy spodziewają się mniejszej frekwencji. Żeby sprostać obostrzeniom, parada przejdzie ulicami miasta w formie wielu oddzielnych zgromadzeń.

W Lublinie organizacja tegorocznego Marszu Równości wygląda zupełnie inaczej – ze względów bezpieczeństwa data pozostaje na razie tajemnicą. Dwa lata temu na uczestników leciały kamienie i butelki, młode małżeństwo przyszło na marsz z domowej roboty ładunkami wybuchowymi.

Jest wyrok dla niedoszłych terrorystów – przeciwników Marszu Równości z Lublina

Od dłuższego czasu trwa homofobiczna nagonka z udziałem rządzących polityków, w której ramię w ramię z nimi idą prezydent, Kościół, rządowe media i niektóre samorządy. Dla osób LGBT+ równościowe imprezy to często jedyny dzień w roku, kiedy mogą zapomnieć o strachu. Pod warunkiem że nie oberwą kamieniem. O Miesiącu Dumy, w którym świętowanie miesza się z lękiem, rozmawiam z Honoratą Sadurską, współorganizatorką Marszu Równości w Lublinie.

Mateusz Kowalik: Z jakim nastawieniem wybierzesz się na lubelski Marsz Równości?

Honorata Sadurska: Patrzę po sobie i po swoich znajomych i widzę, że jest w nas dużo niezgody na to, jak jesteśmy w Polsce traktowani. Jednocześnie po kilku lockdownach jesteśmy spragnieni atmosfery radości, bycia ze sobą i celebrowania tego, kim jesteśmy. Staram się nie patrzeć w przeszłość i mam nadzieję, że tegoroczny marsz będzie okazją do świętowania i oderwania się od szarej rzeczywistości.

A ta jest też taka, że w nagonce na osoby LGBT+ biorą udział niektóre samorządy, tworząc tzw. strefy wolne od LGBT. Lubelski sejmik był jednym z tych, które przyjęły dyskryminacyjne uchwały. Jak to wpływa na lublinianki i lublinian?

Uchwała sama w sobie nie ma mocy sprawczej i niczego nam nie zabrania. Ale było to wyrażenie nieprzychylnego nam stanowiska i ciągle musimy się z nim mierzyć, co czasami nie jest łatwe. Sam prezydent Lublina dwukrotnie zakazał organizowania marszu. Co jest podwójnie bolesne, jako że jest on przedstawicielem Koalicji Obywatelskiej, po której nie spodziewalibyśmy się takiej decyzji. Lokalne władze mówią do nas wprost: nie jesteście tutaj mile widziani.

Tekst, którym „Wyborcza” uszczęśliwiła prawicowe media

Datę lubelskiego marszu poznamy, dopiero gdy zgromadzenie zarejestruje urząd miasta. Na Facebooku informujecie, że dzieje się tak „z przyczyn bezpieczeństwa”. Czego się boicie?

Boimy się przemocy. Lublin był w czołówce miast, w których Marsze Równości spotkały się z agresją. Gorzej było tylko w Białymstoku. Na poprzedni marsz kilka osób próbowało wnieść ładunki wybuchowe. Dla mnie to granica bezpieczeństwa, mam nadzieję, że już nikt nigdy nie posunie się dalej.

Nie oznacza to, że Lublin jest najgorszym miastem na świecie. Mieszka tu mnóstwo gejów, lesbijek, osób biseksualnych i transpłciowych oraz ich sojuszników i sojuszniczek. Ale są też tacy, którzy podłapują zły przykład płynący od niesprzyjających nam władz lokalnych. Marsz wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby prezydent objął nad nim patronat i przemaszerował z uczestnikami. Przeciwnicy zobaczyliby, że skoro prezydent jest z nami, to może warto się opanować i nie rzucać w nas kamieniami.

Obawiasz się, że w tym roku prezydent znowu zablokuje organizację marszu?

Liczymy się z tym, ale mamy nadzieję, że wyciągnął wnioski z postępowań sądowych, w których jego zakaz był uchylany i dzięki którym marsz się odbywał. Możliwe są też kontrdemonstracje – szkolimy się i przygotowujemy różne strategie na ich wypadek, ale zakładamy, że będzie bezpiecznie. Po ostatnich miesiącach wiele osób obawia się, że wsparcie policji nie jest już takie oczywiste, ale w poprzednich latach mieliśmy bardzo dobre doświadczenia ze współpracy z funkcjonariuszami i mimo wszystko liczę, że w tym roku będzie tak samo.

Czerwiec jest Miesiącem Dumy, ale to wszystko brzmi, jakby ciągle mieszała się ona ze strachem.

Myślę, że ten miks towarzyszy nam wszystkim. Strach na pewno pogłębiła pandemia. Zamknięci miesiącami w domach byliśmy bombardowani fatalnymi wiadomościami o nagonce na osoby LGBT+. Mam wrażenie, że trochę zamknęliśmy się w sobie i wcale nie jest łatwo się otworzyć i wyjść na ulicę, zwłaszcza pod tęczową flagą.

Ale właśnie o to chodzi politykom – żebyśmy się bali, siedzieli w domach i patrzyli, jak oni budują swoją wielką katolicką Polskę bez żadnych mniejszości. Samemu nie jest łatwo przełamać swoje obawy, a w grupie zawsze przychodzi to łatwiej. Po to są te marsze – żebyśmy się zjednoczyli i czuli mniej samotni.

Jakie postulaty są najbardziej aktualne dwa lata po ostatnim marszu?

Mam wrażenie, że za sprawą Margot bardziej zarysowała się widoczność wśród nas literki T. Dzięki temu sprawa transpłciowości i niebinarności trafiła do mainstreamowych mediów. Jednocześnie wyraźnie urósł w siłę ruch wykluczający te osoby, zarówno w całym społeczeństwie, jak i pośród osób nieheteronormatywnych. Tym bardziej powinniśmy iść z tą literą na sztandarach i zaznaczać, że te osoby są częścią naszej społeczności, oraz wspierać ich prawa, m.in. do godnej korekty płci.

Znikająca litera „T”, czyli jak zabija transfobia

Na warszawskiej paradzie od lat goszczą platformy gigantycznych korporacji, które na czas marszów ozdabiają się tęczą. O co tutaj chodzi – o realne wsparcie pracowników czy promowanie swoich produktów na fali Miesiąca Dumy?

Osobiście sprzeciwiam się rainbowwashingowi, czyli sytuacji, w której w czerwcu wiele firm wypuszcza produkty w tęczowej wersji wyłącznie dla zysku, a przez pozostałe miesiące nie robią nic, żeby wesprzeć swoich pracowników. Nie o to chodzi w byciu firmą sojuszniczą.

To śliska kwestia, jak cały kapitalizm. Bo jeśli firma poprzestaje na sprzedawaniu tęczowych toreb czy skarpetek i koszulek, to jest to słabe. Ale są też przedsiębiorstwa, które w swoich strukturach budują sieci wsparcia dla pracowników LGBT+ albo wspierają finansowo organizacje marszów w mniejszych miastach. Sądzę, że w takich wypadkach nie powinniśmy być przeciwko tym firmom.

W poprzedniej Paradzie Równości w Warszawie maszerowało 80 tys. osób. Pewnie mniej odwagi wymaga pójście w takim tłumie niż z kilkoma tysiącami osób w mniejszym mieście?

W Warszawie klimat zawsze był bardziej imprezowy. A to między innymi dlatego, że tamtejsza parada jest bezpieczniejsza. Ale jeśli sięgniemy do jej historii, to znajdziemy i blokady, i kontrmanifestacje. Teraz tego nie ma, bo Warszawa maszeruje najdłużej i w większym stopniu przepracowała swoje problemy. Myślę, że w mniejszych miastach będzie tak samo: lokalne społeczności muszą oswoić się z takimi imprezami. I wtedy osoby będą mogły bez obaw wyjść na ulicę, swobodnie się bawić i cieszyć się tym, kim są. Bez tego ciągle będzie powtarzał się Lublin i Białystok.

W Białymstoku to nie była rozróba, tylko próba homofobicznego pogromu

Zawsze sobie myślę, że Warszawa też nie miała łatwo, ale teraz w porównaniu z mniejszymi miastami panuje tam niemal sielanka. Są kluby, bary, wydarzenia. W mniejszych miastach nic z tego nie ma. Dlatego tak ważne są tam Marsze Równości. Dla nieheteronormatywnych mieszkańców tych miast to jedyny dzień w roku, kiedy mogą ubrać się zgodnie ze swoją tożsamością płciową albo swobodnie złapać za rękę osobę, którą kochają.

**
Honorata Sadurska – aktywistka, współorganizatorka lubelskiego Marszu Równości, weterynarka.

*
Mapa i daty dotychczas ogłoszonych Marszów/Parad Równości:

Fot. queer.pl

**

ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius

Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij