Eliza Michalik zdenerwowała się, kiedy kilka kobiet odmówiło przyjścia do jej programu. „Jeśli uważacie, że się nie nadajecie, to się pewnie nie nadajecie” – napisała na fejsbuku. Czy zwalenie całej winy na kobiety nie jest jednak pójściem na łatwiznę?
Eliza Michalik opublikowała w poniedziałkowy wieczór bardzo emocjonalny post dotyczący kobiet, które nie przyjęły od niej zaproszenia do programu radiowego na temat wyborów w USA. Opisała sytuację, w której już pierwszy zaproszony gość płci męskiej od razu zgodził się na udział w programie, podczas gdy aż sześć kolejnych kobiet wahało się, czy mają wystarczające kompetencje do wypowiadania się na dany temat.
Pani redaktor podkreśliła, że żaden mężczyzna nie odpisał jej nigdy, że nie jest pewien, czy się nadaje do programu. Żaden nie napisał jej również – w przeciwieństwie do kobiet – że nie przyjdzie do programu, bo musi zostać z dziećmi. Albo że nie przyjdzie do programu, bo źle wygląda.
Rada Sheryl Sandberg, żeby „włączyć się do gry”, pomaga w karierze. Niestety, nie kobietom
czytaj także
Eliza Michalik puentuje swój post następująco: „No więc chcę Wam powiedzieć jedno: same sobie to robicie, siostry. Nie robi Wam tego prawica, nacjonaliści, łyse narodowe pały, nie PiS, nie patriarchat, nie mężczyźni. Wy same. Otóż żadne feministki nie wywalczą Wam pewności siebie, szacunku do siebie, przekonania o własnej zajebistości i pewności, że znacie się na temacie najlepiej na świecie i powinniście występować w mediach, ani żadne najbardziej przychylne prawom kobiet media nie wyciągną Was przed ekrany za uszy, jeśli gdzieś głęboko, w głębi duszy, uważacie, że się nie nadajecie. Powiem więcej: jeśli uważacie, że się nie nadajecie, to się pewnie nie nadajecie. Osobiście od dziś przestaję się czepiać, że w mediach jest za mało kobiet”.
Innymi słowy: nie czujecie się pewnie jako ekspertki, chociaż macie wymaganą wiedzę i umiejętności? Wasza wina!
Przede wszystkim jestem mocno zaskoczona, że Eliza Michalik jako feministka, którą się mieni, nie dostrzega złożoności problemu szklanego sufitu. Kobiety muszą mierzyć się nie tylko z brakiem zaproszeń do zaprezentowania swojej wiedzy i opinii – one muszą pokonać szereg przeszkód, które dla większości mężczyzn zwyczajnie nie istnieją.
Przecież komunikat „muszę zająć się dziećmi” nie oznacza wcale, że kobieta jest niezainteresowana tą propozycją, czy też w ogóle rozwojem swojej kariery zawodowej. To znak, że być może nie ma innej możliwości (zwłaszcza teraz, w czasie pandemii i nauczania zdalnego), a ma z kolei poczucie obowiązku. I jeśli odmawia, to nie dlatego, że nie ma ochoty włączyć się do debaty, a raczej dlatego, że jej kariera wydaje jej się mniej istotna niż np. wsparcie rodziny.
Jak wynika z badania przeprowadzonego przez Fundację Sukces Pisany Szminką, tylko 8 proc. kobiet nie ma wyrzutów sumienia, robiąc coś dla siebie, natomiast aż 70 proc. kobiet rezygnuje z czasu dla siebie, uważając, że inni potrzebują go bardziej. Czy powinno więc dziwić, że kobieta, która czuje się odpowiedzialna za swoją rodzinę i nie ma dostatecznego wsparcia od partnera, raczej zdecyduje się na opiekowanie się dziećmi niż występ w radio?
Czy właściwe jest też powoływanie się na natychmiastową zgodę od dziennikarza mężczyzny? Nie wiem co prawda, jak wygląda kwestia podziału obowiązków domowych u redaktora Tomasza Sekielskiego, który przyjął zaproszenie Michalik, ale w polskich gospodarstwach to nadal kobiety w zdecydowanej większości są odpowiedzialne za mało ekscytujące, ale potrzebne czynności domowe. Według badań socjolożek Katarzyny Krzywickiej-Zdunek i Doroty Peretiatkowicz kobiety w Polsce są odpowiedzialne za 80 proc. prania, 73 proc. gotowania i 68 proc. sprzątania.
czytaj także
Kobiety zdecydowanie częściej niż mężczyźni zmagają się z tzw. syndromem oszustki, czyli poczuciem, że mimo posiadanego wykształcenia i kwalifikacji nie zasługują na sukcesy zawodowe, które odnoszą. Z syndromem oszustki od lat walczy m.in. Michelle Obama, przyznając, że niezależnie od swojej pozycji zawodowej nigdy nie była w stanie się go pozbyć.
czytaj także
Mężczyźni za to z reguły dużo bardziej wierzą w swoje umiejętności, często je przeceniając, podczas gdy kobiety zazwyczaj się nie doceniają. Kilka lat temu firma Hewlett-Packard zastanawiała się, jak wprowadzić więcej kobiet na stanowiska kierownicze: po przejrzeniu dokumentów aplikacyjnych okazało się, że kobiety tam pracujące ubiegały się o awans jedynie wtedy, gdy spełniały 100 proc. wymagań na dane stanowisko. Mężczyźni aplikowali, gdy spełniali już 60 proc. wymagań rekrutacyjnych. Nie powinno zatem dziwić, że nie zdarzają się (lub zdarzają się sporadycznie) sytuacje, w których mężczyzna uzna, że nie jest wystarczająco kompetentny, by wypowiedzieć się na dany temat, podczas gdy kobieta potraktuje się znacznie bardziej surowo.
Eliza Michalik pisze, że wyjątkowo ją złości, gdy kobiety odmawiają przyjścia do programu, tłumacząc się niekorzystnym wyglądem. Tymczasem kobiety poświęcają znacznie więcej czasu niż mężczyźni, żeby dopasować się do obowiązujących kanonów piękna, a ich wygląd jest oceniany baczniej niż mężczyzn.
Są też wobec siebie bardziej krytyczne, bo każdy ich błąd – nawet taki, który mężczyźnie ujdzie na sucho – może zostać wykorzystany jako argument przemawiający za tym, że kobiety są gorsze, głupsze, mniej błyskotliwe. Badanie przeprowadzone przez Jaclyn Wong z Uniwersytetu w Chicago oraz Andrew Pennera z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine wykazało, że mniej atrakcyjne, ale bardziej „zadbane” (czyli takie, które regularnie poddają się czasochłonnym zabiegom pielęgnacyjnym, farbują włosy, robią makijaż itp.) kobiety zarabiają więcej niż kobiety oceniane jako bardziej atrakcyjne, ale mniej zadbane. Atrakcyjni ludzie w ogóle mają w życiu łatwiej – w szkole dostają lepsze oceny, w sądzie – krótsze wyroki. Ale to kobietom stawia się niewspółmiernie wyższe wymagania w kwestii dbania o wygląd – i to one spędzają więcej czasu oraz wydają więcej pieniędzy, żeby dorównać obowiązującym standardom.
Świat się nie zmieni od zaproszenia kobiety do debaty radiowej czy telewizyjnej. On się zmieni wtedy, gdy kobiety będą miały faktycznie, a nie tylko pozornie, równe szanse na udział w niej. Kiedy nie będą musiały się martwić, że ich wygląd będzie szeroko komentowany, przez co ich wypowiedzi zejdą na dalszy plan; kiedy będą miały realne wsparcie w wykonywaniu obowiązków domowych i opiece nad dziećmi.
Wyznacznikiem kompetencji nie jest zamiłowanie do publicznej prezentacji swojej wiedzy i poglądów. Niektóre kobiety czują się w takich sytuacjach niepewnie i mają do tego prawo. Czy słowa redaktor Michalik „jeśli uważacie, że się nie nadajecie, to się pewnie nie nadajecie” zachęcą je do próby przezwyciężenia swoich obaw? Wprost przeciwnie – upewnią je w tym, że właściwie się zachowały, unikając występów w mediach, bo skoro czuły się niepewnie, to znaczy, że się „nie nadają”. Czy nie bardziej skutecznym byłoby zachęcanie ich tym bardziej, podkreślając, że zaproszenie wynika z absolutnej wiary w ich wiedzę ekspercką i że ich udział będzie dla programu wyjątkowo cenny?
czytaj także
Wykluczenie kobiet z debaty publicznej i umniejszanie ich wartości jako ekspertek w wielu dziedzinach trwało przez lata i walka z tym stanowi proces z pewnością bardziej zaawansowany niż wysłanie zaproszenia, a następnie publiczne oburzanie się na jego odrzucenie.
***
Aleksandra Bełdowicz jest dziennikarką, weganką, feministką, sojuszniczką osób LGBT.