Pod względem przemocy rówieśniczej jesteśmy w czołówce OECD, za to pod względem wsparcia społecznego, na jakie możemy liczyć – w samym ogonie. Dla lęku stworzyliśmy w Polsce cieplarniane warunki.
Lęk to niezwykle destrukcyjna emocja. Pęta ruchy, utrudnia myślenie i podejmowanie trafnych decyzji, odbiera chęć do życia. Ludzie cierpiący na chroniczne zaburzenia lękowe wycofują się ze społeczeństwa, nie wykorzystują swojego potencjału, a ich wybory są zdeterminowane nie polepszeniem bytu, tylko ograniczeniem strachu.
Poziom odczuwanego lęku jest w ogromnym stopniu warunkowany genetycznie: gdy ktoś prawie nigdy nie odczuwa strachu i odważnie „wychodzi ze swojej strefy komfortu”, najczęściej nie ma w tym żadnej jego zasługi. Nawet współczesny guru samorozwoju Jordan Peterson, gdy tylko dopadła go naprawdę trudna życiowa sytuacja (ciężka choroba żony), uzależnił się od klonazepamu.
Jednak na poziom odczuwanego lęku wpływają również dominujące relacje społeczne. Lęk szczególnie panoszy się w społeczeństwach nastawionych na rywalizację, w których osiągnięte sukcesy określają człowieka w dużo większym stopniu niż jego przymioty osobiste czy system wartości. W takich warunkach zawodowa porażka może zaowocować traumą przeżywaną do końca życia. Tam, gdzie kultywuje się urodę i witalność, osoby z niepełnosprawnościami, otyłością czy innymi „defektami” wpadają w kompleksy, które skutkują nieustannym stresem i zaburzeniami lękowymi. W krajach, w których za najwyższe cnoty poczytuje się bohaterstwo i odwagę, a słabość jest powodem do wstydu, również dużo łatwiej się załamać niż społeczeństwie nastawionym na współpracę i wyrozumiałość.
czytaj także
Niestety, choć w Polsce dużo mówimy ostatnio o patriotyzmie i wspólnocie, to relacje społeczne nad Wisłą zdecydowanie sprzyjają rozwojowi zaburzeń lękowych, a współobywatel często nie jest przyjacielem, lecz wrogiem.
Przemoc rówieśnicza
Jednym z pierwszych świadomie przeżywanych lęków jest ten, który dopada nas na szkolnych korytarzach. Podczas lekcji, wbrew pozorom, jest on mniejszy: wymagająca nauczycielka matematyki jest niczym w porównaniu z tym, co potrafią nam zrobić rówieśnicy. Przemoc rówieśnicza daje się we znaki równie mocno co ojcowski pas, jeśli nie bardziej.
Co gorsza, trudno dokładnie przewidzieć, co szczególnie rozjuszy naszych kolegów i koleżanki z klasy. Może to, że mamy słabe oceny? A może odwrotnie, mamy zbyt dobre jak na standardy panujące w klasie? Gdy jesteśmy ubrani w niewystarczająco markowe ciuchy, możemy zostać uznani za biedaka i wyśmiani. Gdy nie gramy dobrze w piłkę, nie ruszamy się wystarczająco zwinnie, zostaniemy klasową niezdarą, którą można bez przeszkód popchnąć, bo i tak nie odda. Nie jesteś wystarczająco ładna, wystarczająco szczupła? Możesz się spodziewać reakcji ze strony koleżanek, które nie zmarnują okazji, by się twoim kosztem dowartościować – bo one też czują się od kogoś gorsze i tego dowartościowania potrzebują.
Według OECD satysfakcja z życia polskich uczniów i uczennic jest wyraźnie poniżej średniej. Satysfakcję z życia odczuwa 75 procent chłopców w Polsce, to pięć punktów procentowych mniej niż średnia OECD (pdf). Zadowolonych z życia jest już tylko 60 procent dziewczyn – to również pięć punktów procentowych mniej od średniej.
Co jest główną przyczyną? Najczęstszym zagrożeniem czyhającym na uczniów i uczennice jest wyśmiewanie. Robienie sobie żartów może wyglądać niewinnie, jeśli nie jest się w skórze obśmiewanej osoby, ale dla niej może to być trauma ciągnąca się przez lata. Zaraz potem jest rozpowszechnianie plotek, które mają postawić daną osobę w niekorzystnym świetle. Przemoc fizyczna oraz kradzieże zdarzają się ponad dwukrotnie rzadziej, co jednak jest marnym pocieszeniem. Osobiście wolałbym zostać okradziony niż wyśmiany i upokorzony.
W Polsce specjalizujemy się przede wszystkim w rozpowszechnianiu plotek. Oczywiście są to głównie plotki przedstawiające kogoś w niekorzystnym świetle. Według badań PISA (pdf) 13 procent polskich uczniów i uczennic jest ofiarami rozpowiadanych w towarzystwie głupot. To jakieś dwa razy więcej niż średnia OECD. Jeśli chodzi o bicie i popychanie słabszych, polscy uczniowie nie odbiegają od kolegów i koleżanek z Zachodu. W sumie 21 procent uczniów i uczennic nad Wisłą pada ofiarą różnego rodzaju szykan, które zgotowali im rówieśnicy.
czytaj także
Te wszystkie niecne rzeczy, które młodzi Polacy z przyjemnością robią swoim bliźnim, odbijają się na ogólnym samopoczuciu panującym w szkołach. Szczególnie w kategorii młodzieży starszej, czyli powyżej piętnastego roku życia. Prawie 30 procent nastolatków, które ukończyły 15 lat, czuje się źle co najmniej raz w tygodniu (pdf). Gorzej jest tylko we Włoszech (i to dużo gorzej: prawie 40 procent) i na Węgrzech. Pod względem samopoczucia osób powyżej 13. roku życia jesteśmy na szóstym miejscu od końca. W tej kategorii gorzej jest jeszcze w Grecji, Izraelu i na Słowacji.
Z deszczu pod rynnę
Wyrwiemy się wreszcie ze szkoły, potem z uczelni i mamy nadzieję, że ten horror jest już za nami, ale nic bardziej mylnego, dopiero wpadamy z deszczu pod rynnę. Praca jest w Polsce jednym z głównych źródeł lęku, stresu i strachu. Folwarczny model zarządzania, opisany na początku wieku przez prof. Hryniewicza, wciąż trzyma się dobrze. Jest on oparty na lęku – przed naganą, przed brakiem premii, przed zwolnieniem czy wreszcie, przede wszystkim, przed ośmieszeniem przed załogą. Właśnie dlatego „dwie trzecie pracowników woli kierownika, który nie wymaga własnego zdania, ale dokładnie powie, co i jak zrobić”.
Polscy pracownicy i pracownice nie są szczególnie niezdarni i niesamodzielni, jakoś za granicą radzą sobie bardzo dobrze. Po prostu w społeczeństwie, w którym podstawową relacją jest relacja władzy, lepiej się nie wychylać.
czytaj także
Według najnowszej edycji corocznego raportu Workforce View in Europe (pdf), w którym analizowane są postawy pracowników z ośmiu europejskich krajów, 27 procent pytanych z Polski codziennie odczuwa stres w pracy. To zdecydowanie najwięcej ze wszystkich państw – drugą w rankingu Wielką Brytanię wyprzedzamy o siedem punktów procentowych. W Holandii codziennie stres odczuwa dziesięć procent pracowników. Kolejne 43 procent ankietowanych z Polski odczuwa stres raz w tygodniu, a następne 22 procent – raz w miesiącu. Tylko siedem procent nie odczuwa go nigdy – w Holandii 22 procent.
W społeczeństwie, w którym podstawową relacją jest relacja władzy, lepiej się nie wychylać.
Co gorsza, nad Wisłą wyjątkowo mizernie wygląda jakość wsparcia społecznego. Lubimy się jednoczyć podczas rocznic, śpiewania hymnu czy innych patetycznych wydarzeń, ale do pomagania rodakowi jesteśmy już zdecydowanie mniej chętni. Na ratunek potrzebującym idziemy głównie w marzeniach. Według raportu Better Life Index OECD 14 procent Polek i Polaków nie wierzy, że w razie problemu ktoś przyjdzie im z pomocą. Może się wydawać, że to niewiele, jednak to siódmy wynik od końca wśród 36 krajów tej organizacji. Gorsza percepcja wsparcia społecznego jest tylko na Węgrzech (a jakże), w Turcji, Chile, Meksyku, Grecji i Korei Południowej. W Islandii tylko dwa procent społeczeństwa nie wierzy we wsparcie członków wspólnoty, a w Danii – niecałe pięć procent.
Lęk przeżywany w ukryciu
Polacy i Polki niechętnie przyznają się do swoich lęków, i nic w tym dziwnego, to nadal temat tabu. W społeczeństwie, w którym panuje kult bohaterstwa, przyznawanie się do słabości jest niemile widziane. Tylko cztery procent Polek i Polaków przyznaje się do depresji, co jest jednym z najniższych wyników w UE (średnia to siedem procent). Jakimś dziwnym trafem pod względem wypisów ze szpitala osób leczonych na choroby psychiczne jesteśmy już w środku stawki (prawie 750 osób na 100 tys. mieszkańców rocznie – w Holandii około stu osób).
czytaj także
Jak na tak mało osób chorujących na depresję mamy zastanawiająco dużą liczbę samobójstw. Wskaźnik samobójstw nad Wisłą wynosi 12 zgonów na 100 tys. mieszkańców, czyli jest o jedną trzecią wyższy od średniej UE, a także od wskaźnika zgonów w wypadkach samochodowych. Chociaż należymy do unijnej czołówki w zabijaniu bliźnich na drodze, to jeszcze częściej zabijamy się sami.
Chociaż należymy do unijnej czołówki w zabijaniu bliźnich na drodze, to jeszcze częściej zabijamy się sami.
Pomimo tego publiczna opieka psychiatryczna w Polsce jest na zupełnie koszmarnym poziomie. Mamy dziewięciu psychiatrów na 100 tysięcy mieszkańców, co jest przedostatnim wynikiem w UE. Mniej psychiatrów jest jedynie w Bułgarii.
Nawet jeśli zwiększymy liczbę psychiatrów do poziomu Niemiec (27 na 100 tys. osób), niewiele to zmieni – najwyżej więcej osób będzie chodzić na lekach. Oczywiście wsparcie farmakologiczne w przypadku zaburzeń lękowych czy depresji jest niezwykle ważne, tylko że nie eliminuje źródła problemu, jakim są toksyczne relacje społeczne. Jeśli nadal pokonanie drugiego człowieka będzie tym, co nas napędza, lęk będzie się panoszył. W końcu w rywalizacji na jednego wygranego zawsze musi przypadać przynajmniej jeden przegrany.
Co można zrobić, żeby Polacy rzadziej odbierali sobie życie?