Upajanie się rozpaczą w takim kraju jak Polska jest zapewne czymś w pewnym stopniu rekompensującym poczucie oderwania od reszty i niezrozumienia, ale ma tę wadę, że rzadko służy konstrukcji konkretnych rozwiązań. Justyna Drath sprawdza, co z „Nadziei w mroku” Rebecki Solnit może zaczerpnąć polski maruda u schyłku lata 2019.
Na początku rodzi się wątpliwość: jak Nadzieja w mroku, książka napisana w czasach przygnębienia wywołanego wojną w Iraku, ma nam podpowiedzieć cokolwiek o dzisiejszym świecie, skoro i sytuacja, i kontekst są diametralnie inne? Jednocześnie siła rażenia samego tytułu, odmienianego przez wszystkie przypadki w środowiskach aktywistycznych, jest w dzisiejszych czasach nieprzypadkowa – wszyscy tej nadziei potrzebujemy.
Solnit opiera swój esej na własnej aktywistycznej historii i politycznych komentarzach – postaram się zrobić podobnie, próbując z jej książki wyciągnąć esencję czytaną jako komentarz do bieżących – raczej nastrojów niż zdarzeń, przeplatając doświadczenia lokalne i globalne. Tak jak autorka także używam gdzieniegdzie sformułowania „lewica”, zdając sobie sprawę z nieadekwatności tego pojęcia w wielu współczesnych zjawiskach. Przekonajmy się, co z Nadziei w mroku może zaczerpnąć polski maruda u schyłku lata 2019.
czytaj także
1. Patrzmy w przeszłość. Po to, aby doceniać zwycięstwa
Solnit powtarza prawdę, która jest nam, przynajmniej w teorii, znana: nikt tak jak lewica nie umie katować się swoimi porażkami i przechodzić niemal obojętnie obok zwycięstw.
Oczywiście samo słowo „zwycięstwo” wydaje się nam w pierwszym odruchu szaleństwem. Mieszkamy w Polsce, w której neoliberalizm był narzucony jako przezroczyste uwarunkowanie demokracji i nadal trzyma się mocno, od czterech lat w sejmie nie ma nawet przedstawicieli szeroko rozumianej lewicy. Obecna rządząca partia przesuwa dyskurs do ściany, nie dając nam ani chwili oddechu.
Kiedy jednak robię bilans, patrząc na swoją przeszłość, nie mogę nie zauważyć, że w ciągu ostatnich dziewięciu lat, w których działałam w Krakowie, udało się ocalić młodzieżowe domy kultury przed prywatyzacją, zapobiec likwidacji wskutek cięć budżetowych jedenastu szkół, wreszcie powstrzymać pomysł organizacji igrzysk olimpijskich. Tego wszystkiego nie udałoby się dokonać bez działań oddolnych miejskich ruchów i lewicowych aktywistów.
A popatrzmy szerzej, na Polskę: jeszcze kilka lat temu naprawdę trudno było mówić o marszach równości jako oczywistym elemencie mainstreamowego krajobrazu, a na pierwszych krakowskich marszach leciały kamienie i butelki. Trudno było też mówić o prawie do aborcji, młodsi ode mnie o dziesięć lat aktywiści, wychowani na lekcjach religii, odmawiali zbierania podpisów pod akcją „TAK dla kobiet”. Dziś w ramach czarnych protestów na ulice potrafią wyjść tłumy, warszawska Parada Równości jest wielkim kilkudziesięciotysięcznym świętem, informują o niej wszystkie media, a kolejne marsze organizowane są w mniejszych miastach, Gnieźnie, Płocku czy Radomsku.
czytaj także
Oczywiście trudno nam to wszystko docenić, kiedy mamy w świeżej pamięci Białystok i jesteśmy w środku rozpętanej przez PiS kampanii nienawiści wobec osób nieheteroseksualnych. Dostrzeżenie postępu wymaga wysiłku, bo „przyzwyczajamy się do zmian, nie doceniając ich wagi”. Wiemy, dokąd zmierzamy, i upajamy się tym, jak długa droga jest przed nami. Ale rzadko pamiętamy, skąd wyruszyliśmy.
2. Nastawiajmy się na proces
Nasze przekonanie, że u kresu pokonywanej drogi musimy pewnego dnia wygrać idealną rzeczywistość w postaci szczęśliwej, równościowej, sprawiedliwej utopii, nigdy nie jest w stanie się zrealizować. Dlatego działamy najczęściej od zrywu do zrywu, przerywając to okresami wypalenia i rozpaczy, irytując się, że Cel – w postaci zrealizowania wszystkich naszych marzeń i postulatów, nadal nie został osiągnięty. Solnit proponuje, żeby zamiast katować się w ten sposób, docenić sam proces. W dzisiejszym świecie, gdzie wszystko jest nastawione na efekt, który da się pokazać na Instagramie, trudno go zauważyć.
Wszyscy, którzy działają jako polityczki czy aktywiści, wiedzą, że to, co najważniejsze – budowanie relacji podczas nudnych spotkań, pisanie programu, małe przesunięcia granic wpływów na rzeczywistość, wielogodzinne dyskusje – to z reguły nie są efektowne rzeczy. A nawet jeśli ten efekt osiągamy, nie jest on doskonały – patrz: punkt czwarty.
czytaj także
3. Nadzieja nie jest przeciwieństwem rozpaczy
Solnit podkreśla, że funkcjonujemy w świecie rozpiętym na dwóch biegunach: fałszywej nadziei („gadanie o zmianach klimatu to przesada”) i rozpaczy („nic się nie da zrobić”; „to równia pochyła”). Trudno nam w rozpacz nie popadać, wiąże się ona z moralnym poczuciem wyższości (patrz: punkt piąty), przekonaniem, że jesteśmy dość silni, aby znieść trudną prawdę o katastrofie klimatycznej. Nie tylko zniechęca to nieprzekonanych – bo nie potrafimy sprzedać im jakiekolwiek pozytywnej wizji, która mogłaby ich porwać i dać nadzieję, tym razem tę prawdziwą – ale zniechęca też nas samych. Upajanie się rozpaczą w takim kraju jak Polska jest zapewne także czymś w pewnym stopniu rekompensującym poczucie oderwania od reszty i niezrozumienia, ale ma tę wadę, że rzadko służy konstrukcji konkretnych rozwiązań.
„Posępność nie jest wartościowym darem” – pisze Solnit, a nadzieja to nie jest przekonanie, że zawsze będzie dobrze. Autorka, powołując się także na Vaclava Havla, podkreśla, że nadzieja jest czymś pomiędzy tą fałszywą dychotomią: zdajemy sobie sprawę z tego, jak jest trudno, stajemy wobec prawdy, szukamy rozwiązań, mamy też świadomość, że większość z nich może być niemożliwa do realizacji. Ale to nas powinno tylko mobilizować do podejmowania działań, nieodpuszczania ich, wystawiania się na niebezpieczeństwa i na to, co niewiadome.
Walka z katastrofą klimatyczną wymaga naruszenia podstaw kapitalizmu [podcast]
czytaj także
4. Precz z nastawieniem na doskonałość!
Mamy wrzesień 2019 roku w Polsce i po raz pierwszy od dobrych kilku lat dokonała się symboliczna zmiana: stara i nowa, a nawet „środkowa” lewica dokonały zjednoczenia i stworzyły wspólną listę do sejmu. W nadchodzących wyborach jest szansa przełamania albo przynajmniej lekkiego nadłamania betonowego POPiS-u. Wydawałoby się, że jest to okazja zasługująca na wyrażenie choć lekkiego entuzjazmu. W polskim środowisku jest to oczywiście raczej okazja do szukania wielu dziur w niedoskonałym Całym.
czytaj także
Tak, sytuacja nie jest idealna, listy mogłyby być lepsze, aktywistki mogłyby dostać bardziej eksponowane miejsca, Czarzasty – nosić lepsze swetry i rozliczyć się z dawnych win, Robert Biedroń – być mniej niezdecydowany, Razem można wypomnieć przeszłość i zarzucać hipokryzję. Szukanie minusów w rzeczywistości jest ogólnie łatwe. Daje nam poczucie słuszności, kontroli, bycia po właściwej stronie. W głowie mamy wzorzec nieskazitelnej Doskonałości jako bat na rzeczywistość.
Problem w tym, że myślenie wyłącznie kategoriami Doskonałości jest zabójcze dla naszej sprawczości. Pogodzenie się z tym, że rzeczywistość nigdy nie będzie doskonała, absolutnie idealna, nie odznacza przecież rezygnacji z ideałów. Można uznać, że wprowadzenie kilku świeżych lewicowych posłanek i posłów, którzy będą bronić praw człowieka, to za mało, można zwracać uwagę na to, co poprawić. Ale kiedy poświęcamy tym wypaczeniom całą naszą energię, uderzając w wysokie tony, staje się to barierą do przeprowadzania zmian. A o nie przecież chodzi.
Tak jakbyśmy się bali, że zauważenie pozytywnych zmian sprawi, że spoczniemy na laurach. A jakoś wcale się nie boimy, że jeśli wyznaczamy wzorzec doskonałości niemożliwej do zdobycia, prowadzi to często do ogólnej rezygnacji pod hasłem „w Polsce nigdy to się nie uda”
5. Nie dla samobiczowania
Tej Doskonałości nie wymagamy tylko od innych, wymagamy jej także od siebie. Jak ironicznie zauważa Solnit, „jedną z niewielu ekscytujących możliwości, jakie daje lewica, jest bycie własną oskarżycielką”. Solnit zdecydowanie odrzuca doktrynerstwo i samobiczowanie, głównie ze względu na nieskuteczność. Nigdy wystarczająco nie odrzucamy mięsa, nie kupujemy lokalnie, zawsze popełniamy jakiś błąd, niezależnie od tego, czy będzie to plastikowa siatka czy jeden niezgadzający się z lewicową agendą punkt programu.
A o ile jeszcze konsumencki tryb odpowiedzialności za swoje własne wybory bywa jakoś problematyzowany, o tyle lewica miewa skłonność do bezustannego rozliczania siebie samej z doskonałości moralnej, czynienia rankingów i klasyfikacji, którym trudno sprostać. To wszystko jest wciąż pochodną myślenia o nastawieniu na wynik i efekt, nie proces. Nigdy nie osiągniemy Doskonałości, ale sami możemy być katalizatorem zmian.
Indywidualizacja winy za katastrofę klimatu – jeszcze większe świństwo niż myślisz
czytaj także
6. Nie wiemy, co się wydarzy
Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co czyha za rogiem. Przyszłość jest bowiem pogrążona w mroku – to nie oznacza tylko tego, że wydaje się nam nieść ze sobą nieszczęścia – tylko oznacza tyle, że nie wiemy, co ten mrok kryje. Solnit przywołuję Virginię Woolf z jej formułą: „Przyszłość maluje się ciemno, co ostatecznie, jak uważam, jest na tę przyszłość perspektywą najlepszą”.
Możemy przewidywać, że rządy PiS-u się umocnią albo że giganci naftowi będą bronić swojej pozycji, a Polska będzie w nieskończoność kupować węgiel, traktując go jednocześnie jako narodowe dobro. Nigdy natomiast nie możemy być tego wszystkiego pewni na sto procent.
Przyszłość ma tę przewagę nad teraźniejszością, że stawia nam wyzwania, które wybijają nas z naszych przyzwyczajeń. Nastawianie się na przyszłość, która jest zgodna z naszymi oczekiwaniami, nie pozwala nam się otworzyć i być gotowym na nowe szanse. Trudno nam było przewidzieć katastrofę w Smoleńsku i konsekwencje, jakie wynikną z niej dla polskiej polityki, ale też mało kto spodziewał się milionowych demonstracji w obronie sądów w środku wakacji czy przesunięcia dyskursu dotyczącego aborcji. Z mroku i niewiadomej powinniśmy czerpać najwięcej nadziei.
7. /…/ Istnieje bowiem gigantyczna różnica pomiędzy najgorszymi i najlepszymi scenariuszami, a przyszłość nie została jeszcze napisana
To zdanie, które jak ulał pasuje do projektowania katastroficznych scenariuszy, jakie wymyślamy, oczekując skutków katastrofy klimatycznej. Ta różnica to pole, na którym walczymy. Od nas zależy, jak ono będzie wyglądało w szczegółach.
W książce Solnit unosi się duch Dżumy Camusa i jego zdania, że w ludziach więcej zasługuje na podziw niż na pogardę, a w chwilach próby potrafią być bezinteresowni i bohaterscy. Pragmatyzm bowiem, sugeruje pisarka, nie daje nam wcale aż tyle radości, co działanie na rzecz innych, dlatego ludzie często właśnie je wybierają.
Jednocześnie takie myślenie nakłada na nas ogromną odpowiedzialność. Solnit mówi: kiedy będziemy po latach oglądać gazety z naszych czasów, będzie nas dziwić, że na każdej nie ma wielkiej ramki z napisem „tylko klimat jest ważny”, i nasze wnuki nam to wypomną: co robiłeś, kiedy ważyły się losy świata? Odpowiedź: rozpaczałem – będzie wtedy brzmiała co najmniej niedorzecznie.
*
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Rebecki Solnit Nadzieja w mroku w przekładzie Anny Dzierzgowskiej, Karakter 2019.
Media muszą pomóc przełamać bierność polityków w sprawie kryzysu klimatycznego
czytaj także
Od 20 do 27 września na całym świecie będzie trwał Globalny Tydzień Protestu, kolejna już masowa mobilizacja dla klimatu. W Polsce na 20 września planowane są demonstracje klimatyczne organizowane przez młodzież. W dniach 23–24 września w Nowym Jorku odbędzie się szczyt ONZ poświęcony kwestii kryzysu klimatycznego. O wszystkich tych wydarzeniach będziecie mogli przeczytać na KrytykaPolityczna.pl.