Kraj

Do lewicy: Mamy koalicję, teraz zjednoczenie

lewica-zandberg-biedron-czarzasty

Droga lewico! Udało się wam dogadać przed wyborami. Doskonale. Po wyborach czas na zjednoczenie. Polska potrzebuje silnej partii lewicowej, a nie trzech słabych ugrupowań, które do współpracy zmusza tylko groźba politycznej zagłady.

Niewiele jest zjawisk w przyrodzie irytujących bardziej od publicysty powtarzającego „miałem rację”. Nie mogę się jednak powstrzymać: kiedy wiosną 2018 r. napisałem, że Razem powinno iść do wyborów wspólnie z SLD, ze strony wielbicieli Jedynej Prawdziwej Lewicy posypały się na mnie gromy.

Do partii Razem: Podajcie łapę Czarzastemu

Dziś zaś Adrian Zandberg startuje na pierwszym miejscu w Warszawie z list SLD. Racjonalność i instynkt samozachowawczy wygrały z uprzedzeniami. Można się tylko z tego cieszyć.

Żeby ta koalicja powstała, wszyscy jej członkowie musieli dostać od życia po głowie. Razem przegrało sromotnie wybory samorządowe, a partii zaczęła zaglądać w oczy redukcja do statusu kanapy. Wiosna doznała spektakularnej implozji po rozczarowujących sześciu procentach uzyskanych w eurowyborach. SLD balansował na granicy progu wyborczego i wolał wejść do Koalicji Obywatelskiej, ale jej lider odrzucił ich wytrwałe zaloty. Oddajmy więc Grzegorzowi Schetynie sprawiedliwość: przyczynił się do budowy koalicji lewicowej jak mało kto.

Leszczyński: Robert, zakpiłeś z nas wszystkich

Łatwo się więc znęcać nad lewicową koalicją, zrodzoną w ten sposób i w tak wielkich bólach. Można publicystycznie pisać: „Wiódł ślepy kulawego”, „koalicja przegrywów”, można przypominać znany obraz Pietera Bruegla ilustrujący ewangeliczną przypowieść o ślepcach. Można, ale nie warto – bo koalicja lewicy jest jej wielkim historycznym sukcesem, z realną szansą na dwucyfrowy wynik wyborczy.

Zróbmy wreszcie tę koalicję!

Będziemy więc mieli: kilkudziesięciu lewicowych posłów i posłanek w parlamencie, lewicowy głos w Sejmie i polityków oraz polityczki, którzy będą uczyć się prawdziwej legislacyjnej roboty. Na liście będzie wiele osób, które pokazały wybitne polityczne talenty. Adrian Zandberg ma charyzmę i osobowość prawdziwego przywódcy. Maciej Gdula okazał się świetnym mówcą i bardzo wytrwale oraz profesjonalnie prowadził swoją poprzednią kampanię… wyliczać można długo.

Przypomnę też banał: bycie opozycją w parlamencie daje zupełnie innego typu możliwości niż bycie opozycją pozaparlamentarną. Nie tylko pozwala składać interpelacje i brać udział w tworzeniu prawa (nawet jeśli maszynka do głosowania PiS zwykle robi swoje), ale też przygotowywać się merytorycznie do objęcia władzy w przyszłości. Przynosi też pieniądze z budżetu oraz daje wejście do mediów. Owszem, media mają swoich ulubieńców – jedne lubią PiS, inne PO – ale lewicy parlamentarnej nie mogą ignorować całkowicie.

Jak by tu tego nie spieprzyć?

Teraz trzeba jeszcze tego wszystkiego nie popsuć. Największym zagrożeniem dla z trudem skleconej lewicowej koalicji są sekciarze: wielbiciele rewolucyjnej czystości.

To głównie problem partii Razem, od dawna wychowującej swój aktyw w pogardzie dla postkomunistów z SLD. Mamy więc tam bez wątpienia ludzi przekonanych, że lepiej nie mieć ani władzy, ani wpływu na cokolwiek, ale za to głęboką satysfakcję z własnej ideowej czystości. Niektórzy z tych działaczy ogłosili oficjalnie na Facebooku – który, jak się zdaje, często stanowi główne pole ich aktywności politycznej – swoje odejście z partii. Trzeba ich pożegnać bez żalu: sami skazali się na marginalizację. Powodzenia.

Życiową pasją dla tego typu osobowości jest zastanawianie się, kto jest najprawdziwszą lewicą, a kto nie jest. Czy energia jądrowa jest jeszcze lewicowa czy jednak nie? A może tylko OZE? Czy dość lewicowe jest 75 proc. podatku dla najbogatszych czy wystarczy tylko 50 proc.? Debaty ciągną się godzinami i służą wyłącznie wykazaniu przeciwnikowi, że nie jest wystarczająco czystą i prawdziwą lewicą, bo nie mają żadnego przełożenia na jakikolwiek świat realny.

Część tego hałasu jest zapewne nieunikniona. Wszystkie ideowe ruchy miały zawsze skłonność do pogrążania się w sekciarstwie. Wystarczy przypomnieć podziały wewnątrz lewicy przed I wojną światową, wzajemne wymyślanie sobie od „renegatów” czy „socjalzdrajców”.

Często też poświęcano zwalczaniu lewicowej konkurencji więcej wysiłku niż walce z prawdziwym przeciwnikiem. Wówczas też dylemat stojący przed lewicą – działać drogą rewolucyjną czy parlamentarną – był realny i miał znacznie większy ciężar gatunkowy niż dzisiejsze spory.

Partii Czarzastego bliżej do PO i Nowoczesnej niż do lewicy społecznej [Razem odpowiada SLD]

Jeżeli coś może wywrócić dzisiejszą lewicową koalicję, to sekciarstwo. Bo większość z tych sporów jest sekciarstwem – są ważne tylko dla garstki aktywu, a nie dla ogółu wyborców chcących głosować na lewicową koalicję. Ilu z nich w ogóle pamięta, że Leszek Miller (SLD, dziś PO-KO) chciał wprowadzać podatek liniowy? Ilu z nich pamięta, że SLD ponosi część odpowiedzialności za budowę więzienia CIA na terenie RP i za to, że pozwoliliśmy Amerykanom torturować tam więźniów? To są już wszystko historyczne sprawy. Trzeba umieć przejść nad nimi do porządku dziennego w imię wartości wyższej: przywrócenia obecności lewicy w polskim parlamencie.

Krok następny to oczywiście zjednoczenie. Koalicja lewicowa wejdzie do Sejmu, ale jako partner w rządzie (zapewne z PO w przyszłości) może się liczyć tylko wtedy, kiedy będzie jedną organizacją.

Znów: animozje i zaszłości pomiędzy liderami trzech partii mogą obchodzić ułamek wyborców. Wyborcy oczekują, że ich politycy będą opowiadali się za wartościami, które są im bliskie: świeckim państwem, równością małżeńską, prawami pracowników, socjaldemokratycznym państwem opiekuńczym. Fakt, że kiedyś Marcelina Zawisza nie chciała podać ręki na scenie Włodzimierzowi Czarzastemu, nie obchodzi naprawdę nikogo. Nawet mnie już nie obchodzi. To jest prasowe archiwum, archeologia polskiego życia politycznego. Trzeba patrzeć w przyszłość („Wybierzmy przyszłość”, mówił kiedyś pewien polityk – i wygrał).

Wejdźcie więc, moi drodzy, do Sejmu, nie pokłóćcie się o sprawy liczące się tylko dla siedemnastu osób na partyjnej liście dyskusyjnej na Facebooku, a potem zróbcie w Polsce silną partię lewicową. Taką, która będzie mogła współrządzić. Tego przecież – podobnie jak my, wasi wyborcy i wyborczynie – chcecie. Prawda?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Leszczyński
Adam Leszczyński
Dziennikarz, historyk, reporter
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Autor dwóch książek reporterskich, „Naznaczeni. Afryka i AIDS" (2003) oraz „Zbawcy mórz” (2014), dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak za reportaże. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazały się jego książki „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013) i „Eksperymenty na biednych” (2016). W 2020 roku ukazała się jego „Ludowa historia Polski”.
Zamknij