Europejska armia ma sens – napisał niedawno Piotr Wójcik, a w sieci zawrzało. W dyskutowanym tekście uderza jednak nieobecność odpowiedzi na kluczowe z punktu widzenia oceny ewentualnych polskich zysków i strat pytanie: czym właściwie ta armia europejska ma być?
Koncepcja wspólnej armii europejskiej nie jest oczywiście nowa, ale w ostatnich latach znalazła zdeterminowanego ambasadora w osobie Emmanuela Macrona, który konsekwentnie wraca do tematu, apelując przy różnych okazjach o wspólne działania państw Unii w tym zakresie. Po raz kolejny zrobił to w setną rocznicę zakończenia I wojny światowej. Nie ulega wątpliwości, że w nagłośnieniu tej konkretnej wypowiedzi pomogła twitterowa dyplomacja Donalda Trumpa, choć oczywiście głównym powodem jest – utrzymane w podobnym duchu – wystąpienie Angeli Merkel w Parlamencie Europejskim. To właśnie słowa kanclerz Niemiec o potrzebie sformułowania wizji, a któregoś dnia po prostu utworzenia armii europejskiej sprawiły, że wszyscy zaczęliśmy zadawać sobie pytanie: czy jesteśmy wreszcie świadkami francusko-niemieckiego konsensusu w tej sprawie? Kwestią czasu było w tej sytuacji zadanie pytania o pożądane stanowisko Polski w tej dyskusji.
Tak postawione pytania obnażają jednak trudności i zwykłe braki debaty o potencjalnych zyskach, jakie mogły dla Polski wynikać z włączenia się do wspólnotowych sił zbrojnych. Jak bowiem mówić o korzyściach, kiedy w zasadzie nie wiadomo, o jakiej dokładnie armii mówimy? Wypowiedź Angeli Merkel była bardzo ogólna i w zasadzie poza zapewnieniem, że europejska armia w żadnym wypadku nie powinna być konkurencją dla NATO, lecz pełnić wobec niego funkcję komplementarną, nadal wiadomo niewiele. Co ważne, już na poziomie deklaracji widać francusko-niemiecki spór o przyszły kształt takiej armii.
czytaj także
Emmanuel Macron, rozczarowany postępami Unii Europejskiej w zakresie polityki obronnej, w tym m.in. kierunkiem, w jakim rozwija się inicjatywa PESCO, postrzegana przez Francję jako niewystarczająco ambitna i zbyt inkluzywna, równolegle tworzy Europejską Inicjatywę Interwencyjną (EI2). Włączyło się do niej 10 państw UE (w tym, na wschodniej flance, Finlandia i Estonia) i ma ona w założeniu służyć jako siły szybkiego reagowania w przypadku wybuchu konfliktów zbrojnych w bezpośrednim sąsiedztwie Unii. Jednocześnie EI2 tworzona jest poza strukturami UE, co według niektórych ekspertów ma umożliwić Brytyjczykom pozostanie w niej również po Brexicie. Przede wszystkim jednak pozwoli na podejmowanie szybszych niż w ograniczonej żmudnymi procedurami Unii Europejskiej działań i realizację bardziej ambitnych inicjatyw. Zgodnie z wizją Macrona to właśnie EI2 miałoby być pierwszym etapem na drodze do budowania europejskiej armii.
czytaj także
Sceptyczni wobec francuskich inicjatyw są Niemcy, którzy nie widzą możliwości tworzenia zrębów europejskich sił zbrojnych poza strukturami unijnymi. W jasny sposób dała temu wyraz niemiecka minister obrony, Ursula von der Leyen. Komentując strasburskie wystąpienie Angeli Merkel zaakcentowała niemieckie przywiązanie do struktur unijnych i zasadność dalszego rozwijania współpracy w ramach Europejskiej Unii Obronnej. Wpisuje się to wyraźnie w silnie zakorzenione w powojennej polityce bezpieczeństwa RFN przywiązanie do multilateralizmu. Mimo zatem pozornej zgody, główni motorniczy zmian w Europie tak naprawdę zasadniczo różnią się co do kwestii podstawowych. Można zatem spokojnie przyjąć, że jeszcze dużo twittów pójdzie w świat, zanim dojdzie do uszczegółowienia tej koncepcji.
Czy na poziomie ogólnoeuropejskim pomysł wspólnej armii miałby w ogóle szansę na realizację? Oprócz wspomnianej różnicy wizji trzeba odpowiedzieć na zasadnicze pytanie – po co Unia miałaby takie struktury tworzyć i kiedy powinna podjąć działania w tym kierunku? Zauważmy, że w strasburskim przemówieniu Angela Merkel wspominała nie tylko o europejskiej armii. Mówiła też m.in. o wartościach europejskich i apelowała o wspólnotowe i solidarne wypracowywanie rozwiązań, które odpowiedzą na wyzwania związane z kryzysem migracyjnym, w tym o stworzenie nowych zasad postępowania azylowego czy lepszą ochronę granic.
Unia Europejska mierzy się obecnie z jednym z najpoważniejszych kryzysów egzystencjalnych, a politycy pilnie muszą odpowiedzieć na palące pytania dotyczące kierunku reformy Unii, nowych polityk skierowanych na rozwiązanie problemów społecznych i gospodarczych, z jakimi Unia się aktualnie mierzy, czy wreszcie przyszłości strefy euro. Nie wydaje się zatem, aby był to dobry czas na dokładanie dodatkowego tematu do jakże już trudnych negocjacji. Również główny promotor idei europejskiej armii, czyli prezydent Macron, ma w świetle ostatnich zamieszek i protestów problemy do rozwiązania we własnym kraju – znacznie pilniejsze niż szukanie nowych formatów współpracy militarnej na poziomie UE.
czytaj także
Schodząc na poziom krajowy nie sposób nie zadać pytania o realne poparcie polityczne dla utworzenia europejskiej armii. Mało jest spraw, co do których panuje w Polsce równie szeroki konsensus partii politycznych, jak w kwestii członkostwa w NATO jako głównej gwarancji polskiego bezpieczeństwa. Wzmocnienie wschodniej flanki po wybuchu wojny w Ukrainie utwierdziło tylko polityków w przekonaniu, że NATO nie wyczerpało swojej formuły i nie jest, jak wieścili niektórzy jego krytycy, „reliktem zimnej wojny”. Z tego też powodu trudno wyobrazić sobie możliwość poparcia przez polskich polityków jakiegokolwiek formatu współpracy, który można by chociaż podejrzewać, że jest dla Sojuszu konkurencją.
Jednocześnie kluczowym z punktu widzenia polskiej polityki bezpieczeństwa było i jest pytanie o możliwość przeciwstawienia się ewentualnemu zagrożeniu ze strony Rosji. Temat ten jest zbyt istotny i wzbudzający zbyt wiele emocji, żeby wystarczającym argumentem o skuteczności europejskiej armii w debacie było zestawienie ze sobą potencjałów sił zbrojnych czy dodanie wydatków na zbrojenia (sumarycznie dużo wyższych niż rosyjskie), tym bardziej jeżeli założymy, że armia europejska miałaby być komplementarna wobec NATO.
Innym interesującym wątkiem jest ten związany z impulsem modernizacyjnym, jaki zdaniem przywołanego na początku Piotra Wójcika mogłoby być dla polskiego przemysłu zbrojeniowego utworzenie armii europejskiej. Wymagałoby to oczywiście bliższego zbadania i pogłębionej analizy, wątpliwe jest jednak, że państwa posiadające silniejszy przemysł zbrojeniowy faktycznie uznałyby za korzystne wspieranie rozwoju przemysłu polskiego. Z drugiej strony, pytanie brzmi, czy alternatywą nie są po prostu zakupy uzbrojenia w USA, które niekoniecznie wiążą się z realnym transferem technologii.
Dyskusja dotycząca perspektyw stworzenia armii europejskiej jest istotną częścią debaty o kierunkach dalszej integracji Unii Europejskiej. Bez wątpienia jest to jeden z tematów, co do których strona polska musi wypracować jasne i konkretne stanowisko. W pierwszej kolejności konieczne jest jednak stworzenie jasnej i spójnej wizji polskiego członkostwa w Unii Europejskiej i włączenia się w główny nurt debaty o przyszłości Unii jako wspólnoty. Aktualne wyzwania, z jakimi boryka się większość państw członkowskich, pozwalają założyć, że zdecydowanie bardziej pilne niż wspólna armia, będzie znalezienie odpowiedzi na kłopty związane z kryzysem migracyjnym, czy przyszłością strefy euro i to gotowość do zaangażowania się w tych obszarach będzie stanowiła o silnej roli Polski na arenie europejskiej.
***
Dominika Gmerek – współzałożycielka i wiceprezeska Fundacji Global.Lab