Jeszcze niedawno uznawano je za obciach, za nienawistne dziedzictwo totalitarnej przeszłości. Dziś architekturę modernizmu socjalistycznego odnajdziemy w największych muzeach świata, hipsterskich witrynach i na instagramie.
Jeszcze niedawno te dzieła powszechnie uznawano za obciach, za nienawistne dziedzictwo totalitarnej przeszłości. Dziś architekturę modernizmu socjalistycznego odnajdziemy w największych muzeach świata (wystarczy wspomnieć niedawne wystawy w nowojorskim MoMA czy ArchitekturZentrum Wien. Wizerunki tej architektury są tak popularne na rozmaitych hipsterskich witrynach – od „Calvert Journal” po liczne fanpejdże na instagramie – że prawica mogłaby już na serio martwić się z powodu nowej młodzieżowej mody na komunistyczną estetykę.
czytaj także
Niestety, moda ta jest raczej pozbawiona politycznego wymiaru. To po prostu współczesna odsłona romantycznego pochylania się nad pozostałościami minionej epoki, które w dobę mediów społecznościowych dostało całkiem trafną łatkę „pornografii ruin”. Nie zmienia to faktu, że modę na modernizm warto upolitycznić od nowa.
Podczas przygotowywań do tegorocznej edycji Warszawy w Budowie ciągle słyszeliśmy opinię, że walka o modernizm socjalistyczny w Warszawie jest przegrana. Rzeczywiście, fakt, że pawilony Warszawa Powiśle czy Warszawa Ochota wciąż stoją, to słabe pocieszeniem na tle dziury po zburzonej Emilii (dziury i tak lepszej od wieżowca, który ma na tym miejscu powstać, o ile do tego kiedykolwiek dojdzie). Architektura socjalistyczna ma jednak tę zaletę, że – ponieważ budowano ją na skalę masową – odkrywać jej dzieła na nowo można niemal w nieskończoność – przy okazji odsłaniając prawdziwe perły.
czytaj także
Przy okazji Warszawy w Budowie odsłoniliśmy na przykład – w sensie dosłownym – warszawską Cepelię przy metrze Centrum. Banery reklamowe zasłaniające ten budynek przez lata, czyniły go zupełnie niewidocznym. Dopiero po tym, jak zostały – dzięki staraniom ekipy Muzeum Sztuki Nowoczesnej – usunięte, ujawniło się znaczenie tego budynku jako symbolicznego streszczenia powojennej historii Polski. Lekki, przezroczysty pawilon został zbudowany w 1966 roku jako siedziba Cepelii, która służyć miała konstruowaniu nowej, powojennej polskiej tożsamości poprzez upowszechnianie sztuki ludowej. Po upadku PRL-u właśnie w tej przestrzeni powstała jedna z pierwszych w Warszawie kafejek internetowych. Z tamtych czasów pochodzą również plastykowe pomarańczowe elementy fasady Cepelii, zaprzeczające pierwotnej idei budynku. Proces transformacji ustrojowej w przypadku Cepelii skończył się na przejęciu jej pomieszczeń przez podejrzane kasyno. Jego bankructwo uczyniło zaś z budynku kolejną miejską dziurę, niedostępną dla mieszkańców. Puentę całej sytuacji dał licznik długu publicznego, zainstalowany na dachu Cepelii przez fundację kierowaną przez Leszka Balcerowicza, oraz mieszkający wokół tego budynku bezdomni-ofiary polskiej transformacji.
czytaj także
Jednym z powodów umieszczenia tegorocznej wystawy Warszawa w Budowie w budynku Cepelii jest to, że kuratorski kolektyw festiwalu zajmuje się powojennym modernizmem jako politycznym problemem współczesnego miasta. W 2015 roku zorganizowaliśmy biennale sztuki współczesnej w kijowskim Budynku Odzieży – radzieckim centrum handlowym w środku ukraińskiej stolicy, który od niemal trzydziestu lat przypomina postapokaliptyczną przestrzeń w stylu Day of the Dead George’a Romero. Kolejna edycja biennale odbyła się w zeszłym roku w pomieszczeniu słynnego kijowskiego Latającego Spodka. Ten projekt stał się z kolei dowodem na to, że modernizm socjalistyczny nie jest nostalgiczną zabawką z przeszłości – jest obszarem politycznej walki o przyszłość naszych miast.
Pomysł na biennale w Latającym Spodku po części wynikał z informacji o tym, że budynek zagrożony jest przez budowę olbrzymiej galerii handlowej w jego pobliżu. W sieci od lat krążyły dziwaczne projekty wchłonięcia Latającego Spodka przez shopping mall o monstrualnej formie. Jedynym oficjalnym stanowiskiem na ten temat było wprawdzie oświadczenie Ministerstwa Edukacji Ukrainy (do którego należy budynek), że Latający Spodek stanie się siedzibą świeżo powołanego Muzeum Nauki, tworzonego według wzorca warszawskiego Centrum Nauki Kopernik. Komunikat Ministerstwa niestety pomija niezręczny fakt, że według planów gmach Latającego Spodka ma zostać podzielony między Muzeum oraz… centrum handlowe. W nowomowie państwa ukraińskiego takie barbarzyństwo nazywa się „partnerstwem publiczno-prywatnym”.
czytaj także
W Kijowie takie numery od lat przechodzą bez większego sprzeciwu ze strony mieszkańców czy ruchów miejskich. Przypadek Latającego Spodka jest jednak inny – głównie dzięki postaci jego twórcy. Kiedy poznałem autora tego budynku, artystę i architekta Floriana Yurieva, miałem wrażenie, że wśród nas przez długie lata żył taki sobie Oskar Hansen, tylko o tym nie wiedzieliśmy. Florian Yuriev zaprojektował Latający Spodek pod koniec lat 50., jako siedzibę dla awangardowego teatru muzyki koloru (jako teoretyk, pan Florian przez wiele dekad zajmuję się synestezją, czyli przekazywaniem dźwięku poprzez kolor, i na odwrót). Projekt Yuriev’a został stanowczo uwalony przez kijowską radę architektów, którzy stwierdzili, że zawieszony na poziomie drugiego piętra spodek z pewnością runie w dół. Ratunek dla projektu nadszedł z niespodziewanej strony. W Kijowie bowiem powstawała wówczas siedziba Instytutu Informacji – jak nietrudno się domyśleć po nazwie, że pod kuratelą funkcjonariuszy KGB. Po zapoznaniu się z projektem Yurieva kagebiści nagle porzucili swe przywiązanie do dogmatów socrealizmu i doprowadzili do realizacji Latającego Spodka. Oczywiście, o pierwotnym pomyśle awangardowego teatru już nie było mowy: spodek stał się po prostu salą koncertową Instytutu Informacji. Tym niemniej, udało się w tej sali zrealizować niezwykłe, nowatorskie warunki akustyczne, wymyślone przez Yuriev’a dla swojego teatru.
Przez dwie ostatnie dekady Instytut Informacji – pozbawiony swojego ideologicznego zaplecza – stopniowo upadał, powodując też upadek Latającego Spodka. Ministerstwo po prostu nie miało pieniędzy na utrzymanie tego lokalu. Co jakiś czas pojawiały się projekty jego sprzedaży, ale zawsze spełzały na niczym. Kiedy – po ujawnieniu umowy pomiędzy Ministerstwem a centrum handlowym – zadzwoniłem do pana Floriana, żeby poinformować go o zagrożeniu jego dzieła, na początku mi nie uwierzył. Stwierdził, że takie informacje pojawiają się niemal co roku, po czym chętny deweloper w tajemniczy sposób znika, a Latający Spodek dalej stoi sobie pusty. Ale tym razem było inaczej: budowa centrum handlowego na tyłach Latającego Spodka już trwała w najlepsze, a deweloper nie ukrywał, że Muzeum Nauki jest tylko przykrywką dla uczynienia z dzieła Yurieva strefy wejściowej do przyszłego raju konsumpcyjnego.
czytaj także
Wykład Floriana Yurieva w zaprojektowanej przez niego sali stał się centralnym wydarzeniem kijowskiego biennale. Sala na ponad 500 miejsc nie zmieściła wszystkich chętnych, a wykład szybko zamienił się w ostrą debatę o przyszłość budynku. Następnego dnia, gwoli ciekawości, założyłem na fejsbuku grupę w obronie Latającego Spodka, zatytułowaną #savekyivmodernism. W ciągu kilku godzin zapisało się do niej kilkaset osób. Jeszcze kilka dni wcześniej słyszałem opinie znanych kijowskich urbanistów, że w dobie dekomunizacji nikt nie będzie bronił architektury modernistycznej. Nagle okazało się jednak, że wcale nie mieli racji. Posypały się publikacje w prasie, konferencje prasowe, akcje uliczne. Mający dziś 89 lat pan Florian wykazał niezwykłe zdolności aktywisty miejskiego. Jego miażdżące wywiady – oraz dobre kontakty środowiskowe – doprowadziły do tego, że po kilku tygodniach afery medialnej deweloper został zmuszony zaprosić go do zaprojektowania własnej propozycji współistnienia Latającego Spodka z przyszłym centrum handlowym.
Opublikowany przez Savekyivmodernism Piątek, 24 listopada 2017
Nikt nie miał złudzeń, że to coś więcej niż tylko manewr taktyczny, próba uspokojenia opinii publiczną poprzez symulację „dialogu z autorem budynku”. Ale sprzeciw wobec centrum handlowego w Latającym Spodku nie ma wymiaru czysto estetycznego, nie chodzi tu przecież o nostalgiczną renowację wybitnego dzieła z przeszłości. Jest to sprzeciw wobec świata, w którym Muzeum Nauki może – na podstawie umowy, która w ukraińskich warunkach mogła powstać tylko wskutek ministerialnej korupcji – spokojnie współistnieć w jednym pomieszczeniu ze sklepem IKEA. Deweloper właśnie ujawnił, że pierwszy w Ukrainie sklep tej sieci powstanie właśnie w tym kontrowersyjnym centrum handlowym. Oczywiście, jeśli na skutek działań aktywistów, zazwyczaj wyczulona na wątki korupcyjne IKEA nie zniechęci się do aż tak podejrzanej współpracy.