Za miesiąc świętujemy stulecie wywalczenia praw wyborczych przez kobiety. W tych wyborach samorządowych wzrosła liczba kobiet kandydujących na urząd wójciny, burmistrzyni i prezydentki. W mediach tymczasem nadal dominują mężczyźni.
Wybija 21:00 więc przełączam się z Netfliksa na polskie telewizje informacyjne. Na początku przebitki ze sztabów wyborczych – można odnieść wrażenie, że sporo mamy zwycięzców, bo cieszą się obie strony duopolu.
Przebitki się kończą i wracamy do studia. Sprawdzam TVN24, a tam Justyna Pochanke odpytuje Ludwika Dorna, Romana Giertycha, Jana Marię Rokitę i Marka Borowskiego. Coś jakby Salon Odrzuconych? Klub ex? Ok, co tam u konkurencji? Na Polsat News Bogdan Rymanowski zawzięcie gestykuluje do pięciu polityków siedzących za eleganckim wielkim stołem. Z ciekawości zaglądam na TVP Info, a tam to samo – siedmiu panów w kółeczku omawia wybory.
Zafascynowana, ale i jednak zażenowana, robię zdjęcia ekranu telewizora – trzy stacje, sami mężczyźni, i wrzucam na Facebooka z podpisem:
„Stulecie praw wyborczych kobiet. Rekordowa liczba kobiet kandydujących w wyborach. W telewizji, każdej jednej*, bez zmian. Trzeba mieć ptaszka, by komentować wybory”.
I szybko robi się z tego mini-viral.
Przypomnijmy. Za niewiele ponad miesiąc, 28 listopada 2018 r., świętujemy stulecie wywalczenia praw wyborczych przez kobiety. W tych wyborach samorządowych wzrosła liczba kobiet kandydujących na urząd wójciny, burmistrzyni i prezydentki, i stanowiły one 41 proc. kandydujących w wyborach do rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich.
A w porównaniu do wyborów samorządowych w 2014 roku zwiększyła się ich widzialność na listach.
„Przy Kawie o Sprawie”: Mężczyźni nie nadają się do polityki
czytaj także
I choć, wbrew mojemu pierwotnemu entuzjazmowi, jakiemu dałam wyraz w statusie na FB, procent kandydujących kobiet jest nieco niższy niż 2014 r., to i tak utrzymuje się powyżej 35% gwarantowanych przez kwoty. A zatem to nie tylko formalności, to wzmożona polityczna mobilizacja kobiet. Wśród głosujących więcej było kobiet niż mężczyzn.
W społeczeństwie zmiany, w telewizji – skansen. A raczej porozumienie ponad podziałami. Jest jedna partia, która zawsze wygrywa, partia męskiej komitywy, partia zasłuchanych w męskie głosy objaśniające nam świat. Partia, w której panie słuchają, a panowie perorują.
Panjaśnienie, tłumaczyzm, mansplaining – termin ukuty przez Rebeccę Solnit o zjawisku uciszania kobiet i męskiej konfrontacyjnej pewności, że mają coś ważnego do powiedzenia na każdy możliwy temat – miał swoje doskonałe zastosowanie podczas wieczoru wyborczego.
czytaj także
Można oczywiście telewizji informacyjnych nie oglądać – na Onecie proporcja komentujących była wyrównana. Polsat News w pewnym momencie zmienił Bogdana Rymanowskiego na Dorotę Gawryluk, a miejsce polityków zajęły polityczki. Ale było ich mniej, a zamiast imponującego stołu miały stoliczek kawiarnianych rozmiarów. Panowie przodem, to w końcu hasło partii jednoczącej ponad politycznymi podziałami.
Na Facebooku znajome i nieznajome osoby wrzucają informacje, gdzie widziano kobietę komentującą wybory. Jedno, drugie radio. Lokalna telewizja. Ale umówmy się, to nie wielka trójka. I sam fakt, że tak łatwo wskazać #gdziewidzianokobietę oznacza, że kobiet ekspertek jest cały czas za mało.
Od razu podnoszą się głosy, że może po prostu tego chcą widzowie (a może nawet i widzki?). Chcą piosenki, którą już słyszeli, nawet jeśli śpiewają ją Dorn z Rokitą. A może po prostu media idą po linii najmniejszego oporu? Biorą tych, których numery telefonów są na początku notesu. Biorą i nie zastanawiają się, że jest rok 2018 i pora przemyśleć, jakie ma znaczenie to, kogo zapraszamy do podzielenia się wyborczą ekspertyzą.
Czy widzki są mile widziane na Warszawskim Festiwalu Filmowym?
czytaj także
Skoro tak wiele mówimy o konieczności kobiecej reprezentacji, politycy prześcigają się w deklaracjach, że „polityka jest kobietą” (jak i „polska wieś” i różne inne), to dlaczego w telewizji informacyjnej zamiast panelu dyskusyjnego mamy manel (all-male panel of speakers)?
Dlaczego w mediach nie można zastosować podobnych mechanizmów, co w polityce? Dlaczego nie może się to stać dobrym obyczajem, by zapraszać kobiety w roli ekspertek? I nie do wyznaczonego im różowego Babilonu, tylko do każdego programu?
A może nie ma odpowiedniej liczby ekspertek? Badania nad efektem kwot w życiu politycznym i życiu firm wskazują, że mechanizm ten wspiera aktywizację i ośmielenie się wysoko wykwalifikowanych kobiet. Kwoty oznaczają, że spada prawdopodobieństwo, że ktoś potraktuje je jak „paprotki”, będzie kwestionować ich wiedzę i odeśle do parzenia kawy. Kwoty oznaczają też coś innego – kryzys przeciętnych mężczyzn, co zgrabnie nazwali badacze kwot: „Kwoty podnoszą jakość, ponieważ zwiększa się pula wykwalifikowanych osób, spośród których można wybierać. Ktoś jednak musi ustąpić, by zrobić miejsce kobietom. I są to przeciętni mężczyźni, którzy do tej pory czerpali profity z przynależności do Jednej Słusznej Partii Męskiego Głosu, głównie dlatego, że byli mężczyznami”.
Męski głos ekspercki wciąż kojarzymy jako „po prostu ekspercki, pozbawiony płci”. Nie jest to zjawisko wyłącznie medialne. Podobnie jest w przypadku zawodów uznawanych za profesjonalne (medycyna, prawo, nauka), podobnie jest w narracjach historycznych, w których występują wyłącznie Polacy, bo przecież nie Polki. W marcu 1968 roku na Uniwersytecie Warszawskim protestowali „studenci”, choć na zdjęciach z tych wydarzeń widzimy wiele kobiet. To tylko jeden z tysiąca przykładów, wystarczy zajrzeć do podręczników szkolnych.
Męskość jest przezroczysta, nadal jest trybem domyślnym sfery publicznej.
W 2011 roku Partia Kobiet zorganizowała akcję „Przyczep sobie ptaszka”, rozdając zabawne ptaszki z filcu i pytając, czy trzeba je sobie przyczepić, by zaistnieć w polityce.
Siedem lat później mamy kwoty na listach wyborczych, ale wciąż przed nami długa droga, by osoby pracujące w mediach, płci obojga, zaczęły rozpoznawać w kobietach ekspertki. Nie tylko specjalistki od „kobiecych tematów”, jak parytety, polityka rodzinna, edukacja i zdrowie, ale po prostu ekspertki.
To wymaga więcej wysiłku – od nas wszystkich. Od tych, co zapraszają, od tych, co przyjmują zaproszenia i od tych, co odmawiają. Przyjmujesz zaproszenie – upewnij się, że to nie manel, zapytaj, czy zaproszono kobiety. Tak, koledzy, to też do was. Odmawiasz – ok, ale wskaż ekspertkę, która świetnie się wypowie. I polecaj ekspertki.org
PS. Pisząc tekst w niedzielę wieczorem oglądałam jednym okiem TVN24, gdzie redaktor Sławomir Sierakowski, w towarzystwie trzech innych redaktorów, objaśniał nam i dziennikarce wybory w TVN24.
* tak, to kolokwializm