5 lat temu na przedmieściach stolicy Indii doszło do brutalnego gwałtu, który wstrząsnął krajem. Politycy obiecali wtedy, że położą kres przemocy wobec kobiet. Co zostało z ich obietnic?
W ostatni weekend w indyjskich miastach kobiety zdecydowały się na demonstrację nietypową: na spędzenie nocy w publicznych parkach.
Wyszły protestować nocą, wtedy kiedy jest najbardziej niebezpiecznie, bo to właśnie po zmroku, późnym wieczorem 16 grudnia 2012 roku, wracająca z kina studentka została brutalnie zgwałcona przez czterech mężczyzn na przedmieściach Delhi. Wkrótce potem zmarła w wyniku odniesionych obrażeń.
Rokicka o Indiach: Widzę problemy, ale się po nich nie ślizgam
czytaj także
Tamtego gorzkiego, pamiętnego dnia wiele osób w Indiach bezwarunkowo potępiało ten barbarzyński akt podkreślając, że żadna z okoliczności go nie usprawiedliwia: ani fakt, że dziewczyna wracała do domu nocą, że była z chłopakiem, że była tak czy inaczej ubrana.
Ale co dziś zostało z tamtego oburzenia i gniewu? Co realnie się zmieniło? Protestujące w sobotę kobiety twierdzą, że niewiele. Spójrzmy więc na fakty.
Zaraz po tragedii politycy obiecali reformę systemu ścigania przestępstw seksualnych. To miał być jasny sygnał, że przemoc wobec kobiet nie będzie tolerowana, że państwo stoi na straży bezpieczeństwa i wywiąże się ze swojej funkcji szeryfa.
Do reformy rzeczywiście doszło: zwiększono wymiar kary za gwałt, włącznie z umożliwieniem skazania na karę śmierci. Obniżono też wiek odpowiedzialności karnej – mężczyźni od 16 roku życia odpowiadają dziś jak dorośli za swoje czyny. Wreszcie – uznano przestępstwa seksualne za wymagające szybkiej ścieżki sądowej. W systemie sprawiedliwości tak niewydolnym, jak indyjski, gdzie sprawy rozpatrywane są przez kilkanaście lat, wydawało się to krokiem niezbędnym. O ile ta ostatnia zmiana nie budziła kontrowersji, to dwie wcześniejsze już tak.
Ani zaostrzenia kar, ani obniżenia wieku odpowiedzialności nie było wśród propozycji reform przygotowanych przez ciało eksperckie do tego powołane, czyli Komisji Sędziego Vermy. Nie ma dowodów, że podniesienie kar za gwałt zmniejszyło skalę zjawiska – pewnie mogłoby, gdyby za zmianą kodeksu karnego poszły zmiany w praktyce: gdyby zgłaszanie przestępstwa było łatwiejsze dla ofiary, gdyby policja i prokuratura były odpowiednio przeszkolone do prowadzenia tego typu spraw, wreszcie gdyby sądy działały sprawniej. Jakąś nadzieję niesie zapowiedziany przez władze program instalacji monitoringu na ulicach, w autobusach i w pociągach, ale jego realizacja stanęła w martwym punkcie.
Kolejną słabością reformy było to, że w żadnych stopniu nie dotknęła kwestii edukacji antyprzemocowej czy innych miękkich działań przeciwdziałąjących problemowi. Wprawdzie władze lokalne próbują je podejmować, ale nie jest to skoordynowany, ogólnokrajowy proces. Mimo tego już doprowadziło to do ciekawego zjawiska: dziś jedno na trzy zgłoszenia gwałtu w dużych miastach pochodzi z Delhi, czyli miasta, które zrobiło najwięcej, by zachęcić kobiety do kontaktu z policją i które przeprowadziło też dużą kampanię edukacyjną o tym, czym jest przemoc seksualna i jakie zachowania są niedopuszczalne.
Zmiana świadomości to być może jedyne realne zwycięstwo ruchu społecznego przeciwko przemocy, który urósł w siłę po tragedii sprzed pięciu lat.
Udało się przeprowadzić parę kampanii społecznych. Doniesienia o molestowaniu czy gwałtach na stałe zagościły na łamach gazet i stronach portali informacyjnych. Są też coraz lepszej jakości – przypadki obwiniania ofiary za przemoc należą już do rzadkości. Coraz więcej mówi się też o sprawach wcześniej nieczęsto podejmowanych, na przykład gwałtach małżeńskich. O przemocy wypowiadają się też coraz częściej osoby publiczne.
W grudniu 2012 roku ówczesny premier Indii wywołał ogólnonarodową furię, gdy zapytany o sprawę brutalnego gwałtu w Delhi odpowiedział beznamiętnie, że to straszna tragedia i sprawcy zostaną ukarani, a zaraz potem w wypowiedzi poza kamerą, którą jednak kamera uchwyciła, zapytał dziennikarza: „czy to było OK”? Jakby polityka była jedynie spektaklem, w którym trzeba dobrze wypaść, a to, co się rzeczywiście robi, nie jest ważne.
Manmohan Singh, o którym mowa, a także jego partia – Indyjski Kongres Narodowy – straciły władzę półtora roku później na rzecz nacjonalistycznej BJP:
czytaj także
Po kampanii wyborczej w 2014 roku kwestia przemocy wobec kobiet przycichła, a patrząc na charakter reform, które dokonały się w Indiach, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że były skrojone dla politycznego celu: miały dobrze wyglądać na papierze. Takie podejście łączy zresztą obie rywalizujące ze sobą w Indiach partie. Źle to wróży przyszłości walki z przemocą wobec kobiet. Przestrzeganie praw człowieka nigdy nie powinno zależeć od politycznych interesów – indyjskie kobiety wiedzą to bardziej niż ktokolwiek.