Uważacie, że oczekiwania wobec kobiet są sprzeczne, niemożliwe do spełnienia i powodują zaburzenia? To spójrzcie na mężczyzn, zdają się mówić twórcy „Mindhunter”.
Widzowie pokochali nowy serial wyprodukowany przez Netfilx i wyreżyserowany przez Davida Finchera. Mindhunter to opowieść o wkroczeniu psychologii w świat kryminalistyki, o momencie, w którym agenci FBI zamiast od razu strzelać zaczęli rozmawiać z porywaczami, słuchać morderców i poszukiwać źródeł zbrodni. Mamy końcówkę lat 70., kobiety samotnie popijają drinki w barach, hipisi powoli stają się passé, a nad tym wszystkim wciąż unosi się duch Charlesa Mansona. W tej scenerii Fincher umieścił jedną z najbardziej przejmujących historii o męskości, która sama w sobie jest kryzysem i z którą żaden z bohaterów nie umie sobie poradzić.
David Fincher wyreżyserował tylko cztery z dziesięciu odcinków sezonu, ale to on jest twarzą jego sukcesu i ojcem popularności serialu. Reżyser nie po raz pierwszy pochyla się nad postacią znerwicowanego współczesnego mężczyzny. Od takich obrazów jak Gra (1997), przez Podziemny krąg (1999) aż po Zaginioną dziewczynę (2014) eksplorował temat fantazji na temat męskości – władzy, sprawności seksualnej, sukcesu i siły. A przede wszystkim portretował owoce tych fantazmatów – kompleksy, lęki i przemoc. Uważacie, że oczekiwania wobec kobiet są sprzeczne, niemożliwe do spełnienia i powodują zaburzenia? To spójrzcie na mężczyzn, zdają się mówić twórcy „Mindhunter”.
czytaj także
Bohaterami serialu są agenci FBI, młodszy, grzeczny i kulturalny Holden Ford (Jonathan Groff) i starszy, trochę zblazowny Bill Tench (Holt McCallany). Holdena poznajemy jako nauczyciela młodych agentów, który ogląda ze studentami „Pieskie popołudnie”, a zarazem praktyka negocjującego z porywaczami. Wydział Behawiorystyki FBI dla wielu osób wciąż brzmi egzotycznie, a agent próbujący zrozumieć zabójcę, faceta, który zabił i zgwałcił (w tej kolejności) swoją matkę, jest od razu podejrzany. W służbach panuje przekonanie, że wszyscy sprawcy są urodzonymi mordercami. „Nie powinniśmy współczuć tym ludziom, tylko wysłać ich na krzesło elektryczne” – mówi przełożony Holdena i Billa.
Centralnymi postaciami serialu nie są jednak agenci, lecz zabójcy. Holden wpada na pomysł przeprowadzenia rozmów z mordercami, próbuje poznać ich motywy. Pytanie brzmi bowiem: „Skąd zło?”.
„Kobiety rodzą się z dziurą między nogami, w którą każdy facet chce coś włożyć. Są od nas słabsze, więc obierają strategie, używają intelektu, seksapilu, uczą się nas upokarzać” – mówi Ed Kemper, pierwszy seryjny morderca (to określenie dopiero powstaje), którego odwiedzają agenci. Kemper wymiotował z nerwów na widok dziewczyny. Na czarno-białych zdjęciach oglądamy martwe, pokawałkowane ciała kobiet. To mężczyźni opowiadają. O swoich lękach, kompleksach, męskości, którą trzeba udowadniać na każdym kroku, nawet w rozmowie. W ich opowieściach nieustannie przewija się kultura, która w wersji hard objawia się w dokonanych przez nich zbrodniach. Seryjni mordercy są potwornymi dziećmi rewolucji seksualnej, która z jednej strony dała kobietom wolność i władzę, ale z drugiej odebrała mężczyznom przewagę. Kiedy w latach 60. piękni hipisi podobni do Jima Morrisona uprawiali radosny seks z atrakcyjnymi wyzwolonymi dziewczynami, ludzie tacy jak Ed Kemper, Jerome Brudos i Dennis Rader pielęgnowali w sobie nienawiść, zbyt dziwni, biedni i brzydcy na rewolucję. „Zabił ją, bo za dobrze się bawiła” – mówi o jednym z morderców Wendy Carr, profesorka współpracująca z agentami.
Seryjni mordercy są potwornymi dziećmi rewolucji seksualnej, która z jednej strony dała kobietom wolność i władzę, ale z drugiej odebrała mężczyznom przewagę.
Serial ukazuje mroczną stronę amerykańskich lat 70., portretuje ludzi, którzy nigdy nie zaakceptowali swobody obyczajowej i wolności. Zwłaszcza jeśli ma ona dotyczyć kobiet. Nieustannie pojawiają się pytania o kobiecą seksualność. „Co czułby mężczyzna gdyby podejrzewał, że nie potrafi zadowolić kobiety?” „Zawód… Wstyd… Chcemy dawać rozkosz”. Mężczyźni w drugiej połowie XX wieku odkryli, że istnieje coś takiego jak kobiece prawo do seksu i pogrążyli się w lęku. „Czego mężczyźni chcą od kobiet? Akceptacji. A co dostają? Poczucie winy” mówi w – Śmierci i dziewczynie Romana Polańskiego Ben Kingsley. Mindhunter opowiada o niezaspokojonych fantazjach i władzy, która wymyka się z rąk.
Podobne problemy w wersji soft dotykają agentów. Holden próbuje odnaleźć się w relacji z doktorantką socjologii, pewną siebie, bardziej doświadczoną od niego. „Nie boję się kobiet mądrzejszych ode mnie” – mówi. Ale czy na pewno? Seryjni mordercy opowiadają o kobietach, które zabili. Ale tak naprawdę mówią o wszystkich kobietach świata. Pozbawiają je piersi, włosów– symboli kobiecości i piękna, a także tego, co w męskiej świadomości najbardziej drażni – wyrzucają do śmietnika struny głosowe (bo za dużo mówią), zabijają symboliczną kobietę, nad którą nigdy nie będą mieć władzy. Ale przede wszystkim zabijają swoją matkę.
„To nudne, że zawsze chodzi o matkę” – mówi Debbie, dziewczyna Holdena (Hannah Gross). To właśnie matka ma być tutaj praźródłem wszelkiego zła. Matki, które wyśmiewają, budują kompleksy, kontrolują, zamykają w piwnicy, zabraniają wszystkiego. „Wszyscy mają stuknięte matki” – mówi agent Bill. To one są centrum wszystkich historii, które słyszymy od zabójców. Mordercy słyszą, że matka jest tylko jedna i należy się jej szacunek, by za chwilę zostać nazwani „cipkami”, które pozwalają sobą pomiatać i którym mamusia mówi, co mają robić. Dorośli mężczyźni nie mogą pogodzić się z seksualnością swoich matek, nieustannie pojawia się figura kochanka matki, który budzi nienawiść. Przemoc realna, morderstwa i gwałty mają być owocem wieloletniej przemocy symbolicznej.
„Nikt mnie nie chciał. Nikt na tym świecie. Gdybym zamieszkał z ojcem byłoby inaczej. Może zostałbym prawnikiem, miałbym ładną brykę, dom, ćwiczyłbym grillowanie idealnych burgerów w ogrodzie. Byliby ze mnie ludzie” – mówi jeden z morderców. Te słowa dobrze obrazują, jak ograniczoną rolą jest męskość. Nieobecni ojcowie są tutaj drugoplanowymi bohaterami. Nigdy nie dowiemy się, czy opowieści o matkach, które słyszymy w serialu, opisują autentyczne traumy, czy też psychoanaliza stała się najłatwiejszym usprawiedliwieniem, podręcznym motywem, z którego ochoczo korzystają nie tylko terapeuci i policjanci, ale też sami przestępcy. Bo przecież matka zawsze będzie niedoskonała, niemożliwe jest bycie matką idealną, podobnie jak niemożliwe jest bycie idealnym mężczyzną. Nie bez powodu Debbie czyta Człowieka w teatrze życia codziennego Ervinga Goffmana – mordercy też grają, wymyślają sobie role, zakładają maski, snują narracje, w których to oni są ofiarami.
Akcja serialu Mindhunter przenosi się z miasta do miasta, razem z bohaterami podróżujemy po Stanach Zjednoczonych, poznajemy uwięzionych mężczyzn, którzy pogrążają się w szaleństwie („zgwałcił i zamordował pięć kobiet”), słuchamy ich opowieści o upokorzeniach. W tej podróży towarzyszy nam piosenka 10cc I’m not in love („Be quiet, big boys don’t cry”). Można byłoby to podsumować słowami Billa: „Użalają się nad sobą”, ale chyba wszyscy widzimy, że jeśli chodzi o męskość, coś poszło nie tak. Niech podsumowaniem pozostanie finał pierwszego sezonu serialu, kiedy po pytaniu „Dlaczego to zrobiłeś?”, które pojawia w serialu nieustannie, pada odpowiedź: „Nie wiem”.