Jeśli protest w Krowarzywach nic nie da, będą próby przerzucenia winy na związek.
Jakub Majmurek: Jak właściwie wygląda teraz sytuacja w Krowarzywach?
Jakub Grzegorczyk: Jest impas. Osoby z restauracji na Hożej i dwie osoby z lokalu na Marszałkowskiej odmówiły powrotu do pracy na warunkach zaproponowanych przez pracodawcę.
Tzn. jakich?
Takich, że do pracy wracają wszyscy poza jedną osobą, a pracujący zostają zatrudnieni na umowę o pracę na czas określony, na dwa miesiące, z możliwością wypowiedzenia jej bez podania przyczyny.
Czego oczekują protestujący?
Powrotu do pracy wszystkich i zatrudnienia na umowach, które umożliwiają weryfikację przyczyn ich rozwiązania.
W mediach krąży bardzo wiele narracji na temat tego, od czego zaczął się ten konflikt. Jak wygląda to z perspektywy Inicjatywy Pracowniczej – związku, którego jesteś działaczem, do którego zapisali się protestujący?
Konflikt w lokalu na Hożej narastał od dawna. Rosło obciążenie pracą, zmieniany był styl zarządzania, pojawiały się sugestię wymiany części lub całości pracującego tam zespołu. Mówiąc kolokwialnie, ludziom dokręcano śrubę. W ciągu ostatnich dwóch, trzech miesięcy pracownicy próbowali dogadać się z właścicielami. Te próby się nie powiodły. W związku z czym w niedzielę doszło do zawiązania komisji związkowej. Zdecydowała się wystąpić z postulatami dotyczącymi monitoringu (żeby go nie było), stawek wynagrodzeń, umów o pracę i zmiany osoby na stanowisku menadżera. W niedzielę zwolniono jedną osobę, zanim pracodawca dowiedział się o powołaniu komisji. Osoba ta pracowała bez umowy, została zwolniona w trybie ustnym, bez podania konkretnej, weryfikowalnej przyczyny. W poniedziałek pracownicy informują właścicieli o zawiązaniu związku i do tych postulatów dodają postulat przywrócenia do pracy kolegi. W odpowiedzi słyszą, że mają zdać klucze i już tam więcej nie pracują.
Czy te osoby miały umowy o pracę?
Na poniedziałek tylko dwójka osób miała podpisane jakiekolwiek ważne umowy. Reszta pracowała bez umów, umowy cywilnoprawne podpisywane były pod koniec miesiąca, gdy praca była już wykonana.
Czy takie zwolnienie było w ogóle legalne?
Nie wiem. W przypadku osób mających umowę o pracy pewnie nastąpiło nieprawidłowe wypowiedzenie umowy. Co do osób, które świadczyły pracę nie mając podpisanej żadnej umowy, to jest kwestia dla prawnika.
Właściciele twierdzą jednak, że nikogo za założenie związku nie zwalniali.
Tak, to wersja, jaka pojawiła się później. Ale skoro nie zwalniali, to czemu pojawiło się ogłoszenie, że szukają nowych osób do pracy?
Właściciele twierdzili, że to dlatego, że rozbudowywano zespół.
Z naszych informacji od pracowników nie wynika, by coś takiego miało w ogóle miejsce.
Odpowiedzią pracowników jest organizacja okupacji w lokalu na Hożej w poniedziałek rano i akcja medialna?
Tak, zaczyna się okupacja. Właściciele robią nam zarzut, że zrobiliśmy aferę, że Zandberg przyjechał się lansować itd. O 9 zaczęła się okupacja i rozmowy z właścicielami. Do 10.30 zachowaliśmy medialną ciszę. Gdy pojawiło się ogłoszenie o szukaniu nowych pracowników, uznaliśmy, że właściciel dokonuje lokoutu i że wymagana jest szersza akcja. W odpowiedzi pojawia się zaproszenie na wtorek rano. Do tego czasu nie rozdmuchujemy sprawy w mediach. We wtorek, po 3 godzinach, okazuje się, że stanowisko pracodawcy co do tego, na co się może zgodzić, a na co nie, jest nie do zaakceptowania dla pracowników.
Załoga jest chyba jednak podzielona? Lokal na Marszałkowskiej pracuje, przerwał solidarnościowy strajk, w sporze nie jest lokal w Krakowie.
Załoga jest podzielona, jej część uważa stanowisko związku za zbyt bezkompromisowe. Lokale na Marszałkowskiej i w Krakowie solidaryzują się z pracodawcą.
Z tego, co do nas dociera, wynika, że pracodawca porozumiał się we wszystkich kwestiach, poza przywróceniem do pracy osoby zwolnionej w niedzielę.
To nie do końca tak. Z żądań wycofania się z monitoringu zrezygnowali sami pracownicy. Uznali, że teraz nie warto o to kruszyć kopii. Tak samo było z postulatem wymiany nowego menadżera – tu też z żądania zrezygnowali pracownicy.
Pracodawca zaproponował wszystkim umowy o pracę.
Tak, ale tylko na dwa miesiące, z możliwością wypowiedzenia bez powodu w trakcie tego okresu. Uważamy, że to wybieg, który ma umożliwić późniejsze zwolnienie walczących o swoje prawa pracowników. Nie zaproponował przywrócenia do pracy zwolnionej w niedzielę osoby.
Która nie miała umowy, na swoją prośbę.
Na początku faktycznie, potem, mimo próśb ze strony tej osoby, pracodawca nie chciał jej umowy dać – choć pracowała tam rok.
Większość ludzi mogłoby wrócić do pracy. Warto przedłużać spór, mogący grozić upadkiem przedsiębiorstwa i utratą pracy przez wszystkich, dla jednej osoby?
Jako działacz związku od 10 lat w pełni rozumiem postawę pracowników. Te osoby poważnie podchodzą do kwestii solidarności. Nie chcą sprzedawać kolegi, za trochę lepsze warunki dla siebie. Dla nas to bardzo ważne. Od tego zaczęły się strajki sierpniowe – od żądania przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz. Jesteśmy związkiem, który swoją reputację buduje na tym, że nie sprzedaje pracowników. Uważamy, że kwestie zwolnień w zakładzie pracy powinny być monitorowane przez związki zawodowe.
Tym nie mniej prawo to właścicielom daje możliwość zwalniania pracowników. Zgadza się też z tym spora część opinii publicznej, która może znaleźć zrozumienie dla słów właściciela narzekającego, że związki usiłują dokonać „przejęcia firmy”.
Rozmawiasz z przedstawicielem związku, który na ostatnim kongresie obradował pod banerem „kapitalizm nie działa, zakłady pracy w ręce pracowników”. Założenie związku jest zawsze trochę „przejęciem” firmy, przesunięciem władzy na korzyść pracowników.
Załoga nie będzie jednak bronić pracownika, który zawala pracę, sprawia wszystkim problemy. Jeśli tu ludzie solidarnościowo gotowi są protestować, to pokazuje to, że może pracodawca nie ma racji z tym zwolnieniem. Zwłaszcza, że nie podał konkretnej przyczyny. Dopiero później pojawia się wersja, że to przez „utratę zaufania” do pracownika, wynikającą ze złego „wykonywania obowiązków”. Jeśli to faktycznie prawda, to te problemy można rozwiązywać na różne sposoby. Nie trzeba od razu zwalniać, można upominać, wyznaczyć jakiś termin poprawy itd. Załoga powinna mieć prawo opiniować personalne decyzje właścicieli. Jeśli właściciel umie dobrze zarządzać ludźmi, potrafi skorzystać z takiej opinii, wycofać się, jeśli zrobi błąd.
Jedna z pracowniczek z Marszałkowskiej zarzuciła jednak protestującym z Hożej prywatę – wśród protestujących ma być dziewczyna zwolnionego, jego przyjaciel i jego partnerka.
To trzy osoby. Protestuje ponad 10. Więzy prywatne i zawodowe zawsze się mieszają w miejscu pracy.
W gastronomii nie ma dobrych warunków zatrudnienia. Plagą są umowy cywilne, tam gdzie powinny być umowy o pracę, niskie stawki, praca na czarno itd. Czy jest sens tworzyć ognisko sporu tam, gdzie relatywnie nie jest źle? Stawki, jakie za godzinę dostają pracownicy Krowarzyw, na tle branży są względnie wysokie. Ludzie mają płacone składki, mają ubezpieczenie zdrowotne itd. Co z osobami pracującymi na czarno, bez składek, za połowę tego?
Związek zawodowy nie działa tak, że patrzy, gdzie jest najgorzej i tam wszczyna strajk. To ludzie w Krowie uznali, że nie chcą działać w takich warunkach, zorganizowali się i przyszli do nas. Mieliśmy ich odesłać z kwitkiem dlatego, że inni mają gorzej? Tak się zresztą w ogóle w Polsce wycisza protesty pracownicze. Górnicy nie mają rzekomo prawa protestować, bo zarabiają za dużo. Pracownicy Amazona też, bo ten płaci najlepiej w branży. Nauczyciele – bo mają dwa miesiące wakacji.
Ale jak na wykształconych specjalistów zarabiają bardzo mało.
Co w takim razie z bardzo dobrze zarabiającymi kontrolerami lotu? Albo konsultantkami Aelii? W historii często tak bywa, że poprawę losu pracowników wywalczyć są w stanie te branże, w których jest względnie lepiej, niż w innych. Można o tym poczytać choćby w wydanej przez was Ludowej historii Stanów Zjednoczonych. Zresztą w walkach pracowniczych nie zawsze też chodzi wyłącznie o pieniądze, czasem o atmosferę w zakładzie pracy, o sposób zwracania się do pracowników, zarządzania nimi. O to chodziło w Aelii, o to w dużej mierze chodzi w Krowie.
W ramach eskalacji konfliktu zorganizowana została pikieta pod lokalem na Marszałkowskiej, padało wiele ostrych słów, między innymi pod adresem „łamistrajków” z tamtego lokalu. Czy język, jakim protestujący opisują swoje działania nie jest przeciwskuteczny? Czy nie pasuje raczej do stalowni Carnegiego w XIX wieku, niż do burgerowni zatrudniającej raptem kilkadziesiąt pracowników w XXI? Właściciele trzech restauracji z dość tanim żarciem rzadko też są wielkimi burżujami, po opłaceniu czynszu, pensji, kredytu, czy amortyzacji kapitału stałego, nie zostają jakieś straszne kokosy.
Tylko zachowanie właścicieli – lokaut, arogancja, brak liczenia się z załogą – żywcem przypomina zachowanie właściciela dziewiętnastowiecznej stalowni. Nie wiem, ile wyciągają właściciele Krowy. Ale te knajpy miały ostatnio naprawdę solidne, rosnące obroty. I wokół tego, jak te obroty mają być dzielone między pracowników a właścicieli, od jakiegoś czasu był spór.
Ile zakładów pracy w gastronomii ma załogi zrzeszone w IP?
Ta jest pierwsza. W ogóle w gastronomii poziom uzwiązkowienia wynosi 1-2%.
Jakich systemowych zmian w gastronomii chcielibyście, by pracownicy mogli skutecznie się organizować? Jakich zmian prawnych trzeba?
Gdybyśmy się trzymali kurczowo prawa, to nie powstałaby ta komisja, to nie powstałaby komisja pracowników NGO, czy pracowników sztuki, to nie zorganizowalibyśmy operatorów dźwigów. Przepisy mające wykonać wyrok Trybunału Konstytucyjnego z zeszłego roku, nakazujące ustawodawcy stworzyć ramy prawne dla związkowego zrzeszania się pracowników nie zatrudnionych na umowy o pracę, ciągle nie mogą powstać. My realizujemy ten wyrok w praktyce.
Dla nas kluczowe jest, by niezależnie od formy zatrudnienia, pracownicy mogli się zrzeszać i skutecznie egzekwować swoje prawa i interesy.
Możliwość zrzeszania się jest ważniejsza niż to, by każdy w gastronomii miał umowę o pracę?
Oczywiście, wszędzie tam, gdzie zachodzi stosunek pracy, powinna być umowa o pracę. Wynagrodzenie za pracę ma dwa składniki – indywidualny i społeczny. Ten drugi to wszystkie składki, jakie mają zapewnić pracownikowi ekonomiczną stabilność w wypadku choroby, wypadku, utraty pracy itd. Nie możemy się godzić, by pracownik pozbawiany był tego drugiego wymiaru zatrudnienia.
Z drugiej strony w gastronomii jest wiele małych i średnich firm, które – jak przynajmniej twierdzą ich właściciele – mają bardzo niewielki margines zysku, goni ich kredyt, koszty wynajmu i często umowa o pracę dla pracowników lub jej brak decydują o przetrwaniu biznesu.
To prawda, ale ciągle nie mamy dostatecznie dobrze tego zbadanego, by zobaczyć, jaka to jest skala. Czy faktycznie umowy o pracę oznaczają przetrwanie firmy, czy nieznaczne zmniejszenie zysku dla właścicieli? Umowa o pracę powinna być jednak standardem. Z drugiej strony, rozumiem pracowników, którzy godzą się na bardziej elastyczne umowy w zamian za wyższe wynagrodzenie netto.
Problemem jest też nieuczciwa konkurencja ze strony zatrudniających na czarno. Czy jako związek zgodzilibyście się na przykład na taką propozycję: pracodawcy zobowiązują się nie oszukiwać na umowach i składkach, związki godzą się na trochę bardziej elastyczne zatrudnienie w tej branży?
Trudno w tej chwili powiedzieć, Do tej pory było tak, że to pracownicy ustępowali pracodawcom, niewiele w zamian zyskując. Wiesz, jak wygląda dialog społeczny w Polsce.
Wróćmy do Krowarzyw. Co dalej? Nie boicie się scenariusza, że wszyscy pracownicy z Hożej stracą pracę albo, że firma zniszczona bojkotem konsumenckim padnie, ludzie zostaną bez pracy albo z pracą za gorsze stawki, a za wszystko zostanie obwiniony związek?
Jeśli tak się stanie, na pewno będą próby przerzucenia winy na związek. Tak jest w Polsce skonstruowana debata publiczna, że winę zrzuca się na stronę społeczną. Nie jest jednak tak, że udział w tym proteście zniszczy pracownikom życie. Wielu z nich ma inne propozycje pracy, za podobne stawki. Ale mają sentyment do tego miejsca, tworzyli je nieraz od początku, czują się tam u siebie. Są gotowi do ustępstw, są gotowi wrócić. Ale ważna jest dla nich także podstawowa solidarność. Będziemy dalej działać. Nie wyczerpaliśmy wszystkich środków działania, znacznie bardziej szkodliwych dla przedsiębiorstwa, niż pikiety. Jesteśmy jednak otwarci na porozumienie. Zależy ono jednak od postawy pracodawcy.
***
Jakub Grzegorczyk – członek OZZ Inicjatywa Pracownicza, obecnie w Krajowej Komisji Rewizyjnej Związku. Z wykształcenia socjolog, absolwent ISNS Uniwersytetu Warszawskiego. Publikował m.in. w „Le Monde diplomatique – edycja polska” i „Nowym Obywatelu”.
Czytaj także:
Kuchenne rewolucje? Potrzebne od zaraz
**Dziennik Opinii nr 178/2016 (1378)