W świecie, w którym zło jest wszechobecne, widać wyraźnie, ile jest możliwości czynienia dobra.
„Zawsze mam to w głowie. Nie daje mi to spać. Nieważne gdzie jestem i co robię, zawsze przychodzi mi na myśl coś, co jest z tym związane. To jest po prostu zawsze obecne. Bez przerwy o tym myślę” – to cytat z wypowiedzi uczestniczki badań psychologicznych przeprowadzonych przez Harolda A. Herzoga na początku lat 90. i opublikowanych w Journal of Social Issues. Tytuł publikacji brzmi: „The Movement Is My Life: The Psychology of Animal Rights Activism”.
Aktywizm. W przypadku praw zwierząt jest to próba podważenia, osłabienia i ostatecznie zniesienia systemowej eksploatacji zwierząt. Chodzi o zakończenie powszechnej, rutynowej, legalnej i gloryfikowanej wręcz przemocy wobec ogromnej liczby bezbronnych istot. To bardzo trudna tematyka. Każdy, kto się tym zajmuje, dotyka z konieczności spraw życia i śmierci. Naraża się na drastyczne obrazy. Pokpiwanie otoczenia. Wielu musi sobie dawać radę z poczuciem bezsilności i wypalenia. Traci wiarę w ludzi.
Jednocześnie każdy, dla kogo zabieganie o świat przychylniejszy wobec zwierząt jest naprawdę ważne, dostaje w nagrodę nieporównywalne z niczym innym poczucie satysfakcji w każdym momencie kontestacji złej normy społecznej. Nie tylko wtedy, kiedy z innymi wychodzi na ulicę krzyczeć i razem czują, że jest ich coraz więcej. I kiedy udaje się okpić system, coś wygrać. Nawet, jeśli jest to małe zwycięstwo w porównaniu z tym, ile na co dzień przegrywają zwierzęta. Nie tylko w momentach niezwykłych przełomów, ale codziennie.
W świecie, w którym zło jest wszechobecne, widać wyraźnie ile jest możliwości czynienia dobra. Okazuje się, że dobrego wyboru – niestety podobnie jak złego – można dokonać w prozaicznych sytuacjach życiowych, codziennie. W sklepie, w knajpie, w pracy, szkole, w autobusie i na spacerze z psem. W miejscach i momentach, które tylko z pozoru wydają się błahe i moralnie nieistotne. To, że takimi nie są, często okazuje się później. Na przykład kiedy analizuje się własną biografię.
Niedawno ktoś w komentarzu na Facebooku zwierzył się, że momentem zwrotnym w jego życiu była scena, która rozegrała się na peronie w oczekiwaniu na pociąg. Obok stała grupa młodych ludzi. Wywiązała się rozmowa, na pożegnanie człowiek został obdarowany ulotką. A może to była broszura? Nieważne. Nie wylądowała w koszu na śmieci. Minęło dwadzieścia lat i okazało się, że tamto przypadkowe spotkanie rozpoczęło trwałą i gruntowną zmianę czyjegoś nastawienia do zwierząt. Ludzie się nawzajem inspirują. I naśladują. Jedni zmieniają innych.
Słowniki synonimów wymieniają znamienny zestaw skojarzeń ze słowem aktywista. Wiele z nich odnosi się do polityki. Część z nich pewnie wydaje się niezrozumiała dla ludzi urodzonych w latach 90. Jest funkcjonariusz, jest aparatczyk, i jest towarzysz. Jest także społecznik i ideowiec. Jeden z tej listy synonimów wydaje się niezwykle ważny: jednostka. Podstawowy element każdej grupy społecznej, każdego ruchu społecznego i każdego społeczeństwa.
W wydanej w roku 2010 książce Small acts of resistance Steve Crawshaw i John Jackson podają wiele przykładów aktywizmu z całego świata. Działań, które bezpośrednio zmieniły lub pomagały zmieniać rzeczywistość społeczną. I nie mówimy tu wyłącznie o kosmetycznych zmianach. Czasem był to skuteczny protest odosobnionych jednostek. Innym razem była to suma stosunkowo niewielkich działań wielu. Po lekturze wraca poczucie, że jednostki się liczą.
W przedmowie do książki Vaclav Havel napisał: „Przez całe życie wielokrotnie widziałem, że małe akty oporu miały nieporównanie większy wpływ na rzeczywistość niż komukolwiek mogłoby się w danym momencie wydawać”. Mały aktywizm, tak bardzo potrzebny również w kwestii praw zwierząt.
Aktywizm czasem tak mały, jak przypięcie znaczka z hasłem do kurtki. Przestawienie w księgarni książki prozwierzęcej tak, żeby zamiast wyłącznie grzbietu widać było okładkę. Przecież im bardziej będzie się rzucać w oczy, tym większa szansa, że ktoś po nią sięgnie. Zerwanie – zwykle wieszanych nielegalnie – plakatów cyrków ze zwierzętami. Prośba o wprowadzenie wegańskich opcji w pobliskiej kawiarni. Przykłady można mnożyć niemal w nieskończoność.
Właściwie niemal każda rola i kontekst społeczny dają możliwość aktywizmu.
Zarówno bycie pracownikiem, jak i szefową. Producentem i konsumentką. Sąsiadem, członkiem rodziny, nauczycielką, bibliotekarzem, pacjentem i dziennikarką. Nie trzeba należeć do żadnej aktywistycznej elity. Ważne mogą okazać się również takie działania, które posądzane są o tak zwany slaktywizm (od angielskiego „slacker”, czyli obibok, nierób).
To słowo oznaczać ma pozorne, proste, łatwo dostępne, bezwysiłkowe działanie, dające samozadowolenie bez podstaw. Obdarzenie lajkiem na Facebooku, podpisanie petycji, wrzucenie drobnych do puszki organizacji pozarządowej. Czy na pewno są bezwartościowe? Przeciwnie. Bardzo dobrze, że te działania są możliwe do wykonania dla wielu. Z licznych badań psychologicznych wynika, że pierwsze, z pozoru nieznaczące gesty, bywają często przedsionkiem do większego zaangażowania. Ludzie lubią być konsekwentni i większość potrzebuje schodków, żeby wejść wysoko.
Z badań opinii społecznej wynika natomiast, że co prawda „80 procent Polek i Polaków podejmuje indywidualnie nieodpłatne działania na rzecz innych”, ale tylko 15 procent robi to wielokrotnie w ciągu roku w ramach organizacji pozarządowej, kościoła czy instytucji. Aktywizm zorganizowany rzadko bywa powszechny. Tylko 0,9 procent ogółu respondentów poświęca czas wolny na działalność w „towarzystwach przyjaciół zwierząt”.
Strategia ruchu prozwierzęcego powinna to uwzględniać podpowiadając zwykłym ludziom proste formy działania – codziennie i wszędzie. Szczególnie, że respondenci różnych badań podają podobne powody braku zaangażowania i aktywności społecznej. Powtarzają się odpowiedzi „nikt mnie o to nie prosił” i „nie sądzę, żebym miała coś do zaoferowania”.
Skojarzenie aktywizmu również z prostym działaniem zwykłych ludzi, niespecjalistów, jest dla niego nobilitacją. Absolutnie nie jest to dewaluacja pojęcia. Trzeba budować kulturę małego aktywizmu zwracając jednostkom poczucie sprawstwa. Ludzie czujący bezsilność nie sprowokują zmiany. Również ci, którzy nauczeni są, że będą wyręczani.
Oczywiście, są takie formy aktywizmu, które należy zostawić specjalistom. Zapewne nie każdy ma predyspozycje i wiedzę, żeby zrobić dobrze dokumentację warunków życia zwierząt w hodowli przemysłowej czy przekonująco wystąpić na żywo w telewizji. Widoczna profesjonalizacja ruchu prozwierzęcego bardzo cieszy.
Jednak oddanie aktywizmu wyłącznie czy głównie w ręce działaczy społecznych jest utratą ogromnego potencjału.
Ogromna rolę do odegrania ma tutaj promowanie weganizmu jako spójnej, osobistej postawy, która wyraża się w codziennych, niekonieczne spektakularnych, wyborach. I którą również można przyjąć stopniowo. Upowszechnienie i znormalizowanie takich wyborów byłoby ogromną dobroczynną siłą.
***
Tekst powstał w ramach projektu Stacje Pogody (Weather Stations) współtworzonego przez Krytykę Polityczną, który stawia literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. Organizacje z Berlina, Dublina, Londynu, Melbourne i Warszawy wybrały pięcioro pisarzy do programu rezydencyjnego. Dzięki niemu stworzono pisarzom okazje do wspólnej pracy i zbadania, jak literatura może inspirować nowe style życia w kontekście najbardziej fundamentalnego wyzwania, przed którym stoi dzisiaj ludzkość – zmieniającego się klimatu. Polskim pisarzem współtworzącym projekt jest Jaś Kapela.