Finansowanie badań naukowych przede wszystkim z grantów oznacza wzięcie naukowców na smycz i to bardzo krótką.
Tomasz Stawiszyński: Głośno było jakiś czas temu o upadającym Instytucie Filozofii w Białymstoku. Czy akcja obrony przyniosła jakikolwiek skutek?
Aleksander Temkin: Bezpośrednie skutki? Nic, zupełnie nic. Minister nauki powołała się na autonomię uczelni, uczelnia z kolei stwierdziła, że nic nie może zrobić, ze względu na ramy prawne, w których funkcjonuje. Sposób finansowania nauki. Trochę to prawda, te ramy są fatalne, ale uczelnie też mają jakieś instrumenty po swojej stronie. To pokazuje, że środowisko naukowe musi walczyć co najmniej na dwie strony. Rektorzy nie odgrywają tu jakiejś bardzo pięknej roli. Na przykład KRASP (Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich) mówi jednym głosem z minister, że nie ma kryzysu w humanistyce, mimo wystąpienia 42 rad naukowych, które mówią, że jest. Albo rektor UJ – wprowadził niedawno autonomię finansową instytutów. W efekcie na 653-lecie uczelni zapewne padnie tam filologia klasyczna. I wiele innych instytutów, rzecz jasna. Filologię klasyczną wymieniam ze względu na szczególny smaczek tej likwidacji w macierzy polskich uniwersytetów. Ciekawe, czy ten zapis pozostawiający mniejsze wydziały samym sobie został przegłosowany na 650-lecie. Bardzo by to było ładne.
Problem polega na tym, że dzisiejsi rektorzy są jutrzejszymi senatorami, więc nic dla humanistyki nie zrobią. Ale też na tym, jak łatwo przedstawiciele środowisk naukowych alienują się od swoich środowisk, jak – wbrew pozorom – niewiele jest tu lojalności. Co do Białegostoku – kierunek na razie istnieje, wygaszanie go zostało rozłożone w czasie. Tak jest czyściej, zawsze można powiedzieć, że niczego nie likwidujemy, tylko zawieszamy studia pierwszego stopnia. Zapewne następne instytuty też będą tak likwidowane.
Akcja w ogóle nie przyniosła skutków?
Przyniosła, i to gigantyczne. Po pierwsze została ujawniona skala kryzysu. Po drugie udało się przełamać wiele przesądów i lęków środowiskowych. Przede wszystkim uczucia takiego starego zwierzęcia – chęć cichego, spokojnego odejścia. Udało nam się – Komitetowi Kryzysowemu Humanistyki Polskiej – doprowadzić nie tylko do artykulacji i desperacji, i diagnozy, ale również do wstępnej organizacji środowiska. Wystąpienie 42 rad naukowych jeszcze pół roku temu było nie do pomyślenia.
Humanistyka jest więc pogrążona w kryzysie. Jakie są najbardziej podstawowe powody tego stanu rzeczy?
O, to jest prawdziwe gniazdo problemów. Ostatnio napisałem do „Forum Akademickiego” tekst o trzech kryzysach humanistyki. Pierwszy to kryzys finansowy. To wynika z fatalnego sposobu finansowania uczelni, który wiąże dotację w istotnym wymiarze z liczbą studentów. O tym już dużo powiedziano. To się przyczyniło nie tylko do zapaści finansowej mniejszych i nie wielkomiejskich jednostek, ale i do obniżania poziomu, i do wszystkich niepięknych zjawisk, typu tolerowanie plagiatów, przepuszczanie wszystkich, jak leci itd. Gazety są tego pełne. Ale to nie tylko sprawa dotacji. To jest cały splot problemów. Nie najmniej ważnym z nich jest przeprowadzana w ostatnich latach nagonka gazetowa. Właściwie zgodnie przeprowadzana przez ministerstwo i przez różnych pracodawców-rekinów, rugających uniwersytety, że się jeszcze w pełni nie dopasowały. Ale przede wszystkim jest sprawa forsowanego modelu nauki, neoliberalnego modelu uniwersytetu.
Humanistyka – ale zaraz potem nauki podstawowe – szczególnie źle odnajduje się w tym reżimie efektywności.
Ważnym elementem tego reżimu jest przeniesienie ciężaru finansowania nauki ze stałych źródeł na system grantowy. Mnóstwo osób się nim zachłysnęło. Nie będę tu przeprowadzał jakiejś wielkiej krytyki, ograniczę się do jednego: finansowanie badań naukowych przede wszystkim z grantów oznacza wzięcie naukowców na smycz i to bardzo krótką. Dla socjologów i nauk społecznych oznacza to kolonizację przez zamówienia firm. Dla filozofów oznacza to po prostu brak pieniędzy, bo mało jest grantów, pod które mogą się podczepić. Dla wszystkich oznacza to niepewność przyszłości, koniec wolności naukowej, uzależnienie od zamówienia, zewnętrzne wyznaczanie obszaru badań. To jest rozejście się nauki i Oświecenia. I uśmieciowienie uniwersytetu. Bo to jest odpowiednik umów śmieciowych.
A dlaczego właściwie w nauce nie powinna działać „naturalna selekcja”? Skoro idzie niż, skoro mniej ludzi wybiera studia humanistyczne, skoro – wreszcie – nie dają one realnych kompetencji przydatnych na rynku pracy, to dlaczego miałyby być dotowane równie hojnie co wydziały kształcące inżynierów, którzy zatrudnienie znajdą być może już na ostatnich latach studiów?
No cóż, dobrze byłoby, żeby więcej nie zadawać takich niby-prowokacyjnych pytań, bez urazy, za dużo jest ich w prasie, to nie powinien być oczywisty dla wszystkich punkt wyjścia, który dopiero potem trzeba przekroczyć. Ale co do rynku pracy – to już nawet Henryka Bochniarz powiedziała, że nie sposób przewidzieć potrzeb rynku za lat siedem. Jak więc można przygotować kogoś do tego, czego nie da się przewidzieć? Zresztą jaki jest ten rynek pracy? Naprawdę ktoś inny niż folwarczni panowie-pracodawcy z ZPP chciałby, żebyśmy przystosowali uniwersytety do wymogów naszego peryferyjnego rynku pracy, z jego 13 -procentowym bezrobociem i 3 milionami Polaków na emigracji? Masz ci los. Uniwersytet powinien być – oczywiście nie jest – laboratorium społecznym, a nie – zgodnie ze słowami Andrzeja Mencwela – szkółką produkującą rekrutów dla wojska i robotników dla fabryki. Mamy złe uniwersytety, a zaraz nie będziemy mieć żadnych.
W postulatach programowych Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej domagacie się m.in. demokratyzacji uniwersytetu. Czy nieprzejrzysty i niedemokratyczny sposób zarządzania uczelniami wyższymi przyczynił się w jakimś stopniu do diagnozowanego przez was kryzysu?
Tak, o tym już trochę mówiłem. Problem polega też na tym, że dotychczas wszystkim bardziej opłacało się jakieś dorobienie na boku, dogadanie się z systemem, obejście go jakąś furteczką, np. wieloetatowością. Ale teraz to okazuje się niemożliwe. Wielkim problemem jest brak legitymizacji ciał zarządzających polską nauką. Nie mówię tylko o ministerstwie, ale i o działających przy nim ciałach. Szczególnie niepięknym ciałem jest tutaj KEJN, czyli Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych. Można powiedzieć, że jest to komórka zajmująca się określaniem, czym ma być uprawianie nauki w Polsce. I członkowie Komitetu za bardzo nie kryją, że nie widzą sensu uprawiania filozofii w języku polskim. Po polsku jest sens pisać podręczniki, omówienia, prace wtórne, ale myśleć? Żadną miarą. Zainteresowanych odsyłam do artykułów profesor Marii Lewickiej, formułowała to w nich wielokrotnie, w bardziej lub mniej dosadnej formie – zależnie od audytorium – można to łatwo odnaleźć. Szokująca jest nie tylko ta wizja, szokujące jest to, że są to pomysły zupełnie oderwane nie tylko od codziennej praktyki naukowej, ale również od woli i wystąpień środowiska. Komisje działające przy ministerstwie po prostu lewitują w powietrzu.
Wielokrotnie już środowiska humanistyczne (i nauki społeczne też) naciskały, by wprowadzono rożne modele oceniania dla poszczególnych dyscyplin. I nic. Traktowano je albo jak wywrotowców, albo ignorantów, których klepie się po plecach, żeby lepiej już poszli spać. Myślę tu o ignorowaniu wystąpień Andrzeja Walickiego, Karola Modzelewskiego czy Wydziału Nauk Humanistycznych PAN. Więc jednym słowem – środowisko nie ma żadnego przełożenia na funkcjonowanie tych ciał. To jest prawdziwy kryzys legitymizacji. Nawet głos dyrektorów ośrodków jest zupełnie ignorowany – tak na poziomie ministerstwa, ciał przy nim działających, jak i KRASP. Trzeba im zaśpiewać „O część wam panowie magnaci”. A gdzie są w tym wszystkim jeszcze doktoranci?
Jakie działania planujecie jeszcze podjąć? Jak wygląda praktyczna strona waszej działalności – i jakie są widoki na wcielenie waszych postulatów w życie?
Jesteśmy po dużym sukcesie – zebraliśmy poparcie 42 rad naukowych dla naszego wniosku do Rzecznika Praw Obywatelskich, aby prof. Lipowicz zaskarżyła do Trybunału Konstytucyjnego odpłatność za drugi kierunek studiów. To był kawał ciężkiej roboty. Dzwonienie i dzwonienie, przypominanie, dobijanie się do dyżurujących dyrektorów. Ale sukces wielki. Ministerstwo jednak idzie w zaparte. Tego samego dnia minister powiedziała, że kryzysu w humanistyce nie ma. Na zebraniu komisji sejmowej było jeszcze weselej, bo wiceminister nazwała stanowisko 42 rad nierozumnym i wyraziła żal z jego powodu. Ale tymczasem na uniwersytecie sporo się zmieniło, takie aroganckie wystąpienia są już nieco śmieszne. Jestem dobrej myśli.
Musimy teraz podbić stawkę. Organizujemy środowisko wokół postulatu o zmianie sposobu finansowania jednostek naukowych, tak aby uniezależnić je od demografii. Jesteśmy w trakcie dość zaawansowanych rozmów ze związkami zawodowymi z obu stron sceny politycznej. Jeżeli uda się pokonać jeszcze parę zakrętów w rozmowach, będziemy dysponować znacznie większą polityczną powagą. Zobaczymy.
Jest rok wyborczy. Napięcie na uniwersytetach będziemy stopniowo rosło. Jestem przekonany, że nie obędzie się bez protestów. Ewentualna współpraca ze związkami będzie bardzo ważna do ich przeprowadzenia.
Nieśmiało zaczęliśmy też szukać sprzymierzeńców za granicą. Chcemy zeuropeizować sprawę, znaleźć krajowych i zagranicznych aliantów, z którymi wspólnie wystąpimy m.in. do Komisji Europejskiej. W ostatnich dniach poparło nas APA – amerykańskie towarzystwo filozoficzne. Będziemy pracować nad tym dalej. Bo sprawa niewątpliwie ma wymiar europejski. Szkoda, ęe właściwie nie zaistniała w eurowyborach.
Na pewno wciąż jest nas za mało. Na początku jechałem właściwie tylko na swoim popędzie śmierci, bo było to w zasadzie działanie w pojedynkę. Teraz od paru miesięcy działa już całkiem sporo osób; doktorów, doktorantek, studentów, profesorów, związanych z różnymi środowiskami, i lewicowymi, i konserwatywnymi. Za dużo jest wśród nas filozofów, to pewne. W każdym razie gorąco zachęcamy do współpracy wszystkich zainteresowanych – i profesorów, i studentów. Musimy się na pewno jeszcze bardzo dużo nauczyć. Jeśli teraz nie uda się doprowadzić do przełamania – a jest ono możliwe, zarówno ze względu na dotychczasowe sukcesy, jak i na kalendarium wyborcze – to za dwa, trzy lata nie będzie żadnego okopu do obrony.
Czytaj także:
Bez filozofii uniwersytet to zawodówka dla stażystów [list otwarty]