Dwadzieścia lat minęło. Nie powiem, że jak jeden dzień, a jeżeli – to dość meczący. W każdym razie dwadzieścia lat temu wprowadzono ustawę antyaborcyjną. A kilka lat wcześniej, szybko i bez zbędnych ceregieli, odbyła się rewolucja ustrojowa, czyli reforma Balcerowicza. I to są dwa kamienie węgielne III RP: niespołeczna gospodarka rynkowa i konserwatyzm obyczajowy. Trzeba przyznać, że w wersji łagodnej: są kraje bardziej gospodarczo liberalne od Polski i obyczajowo bardziej konserwatywne. Z ekonomią może nie dało się całkiem inaczej – nacisk zewnętrzny na takie rozwiązania był zbyt silny, otoczenie nie sprzyjało eksperymentom, a trzeciej drogi nie da się zbudować w oderwaniu od globalnej sytuacji. Można pewno było to zrobić nieco inaczej, od początku inaczej myśleć, nie odurzać się neoliberalnymi dogmatami, przynajmniej w sferze projektu budować wizję państwa bardziej opiekuńczego i sprawiedliwego. Może mielibyśmy dziś przynajmniej więcej kapitału społecznego, a mniej sytuacji, w której „każdy trzyma swój interes we własnym ręku” – pozwolę sobie przypomnieć nieocenioną frazę Lecha Wałęsy. Naprawdę, czasem brakuje mi jego językowej dezynwoltury.
A czy druga, konserwatywna noga, była równie trudna do uniknięcia? Silny Kościół, tradycyjnie religijne społeczeństwo, elity bez wyobraźni za to bardzo z siebie zadowolone… Może też tak musiało być. Nie był to jednak determinizm zewnętrzny.
Kiedy powtarzamy jak mantrę, że lewica ma być i ekonomiczna, i kulturowa – warto o tym rozróżnieniu pamiętać. Nawet w takiej Polsce, jaka jest, nawet w kryzysie, można i trzeba walczyć o bardziej socjalne państwo. I korekty są możliwe, ale radykalna zmiana logiki działania UE, świata, jeśli nastąpi, to nie za naszą sprawą. Jesteśmy krajem peryferyjnym i niewiele z tym możemy zrobić. Natomiast zmiana kulturowa – chociaż też niełatwa – jest w naszych rękach.
Nieustanne i budzące we mnie odruch ziewania napominanie lewicy, że ma się zajmować ekonomią, a nie jakimiś fanaberiami, osłabiają nas na tym polu, gdzie nasza sprawczość, przynajmniej potencjalnie, jest większa. A szkody wyrządzane przez zgodę na konserwatywny dyskurs w jego tutejszym, wulgarnym wydaniu sięgają dużo dalej niż, powiedzmy, zakaz aborcji i jego społeczne skutki.
Jest to, na przykład, zgoda na to, żeby brak wiedzy nazywać światopoglądem albo opinią.
Dobrze, jeśli felieton zahacza o aktualności, sięgam więc do internetu i natychmiast znajduję wyimki z programu Lisa, w którym, podobno, stale występuje niejaki Terlikowski. Magda Środa domagała się kiedyś, aby nie zapraszać go do żadnych programów i dostało jej się za wykluczanie osób o innych poglądach.
No to zobaczmy te poglądy. Terlikowski, jeśli wierzyć sprawozdaniu, kilkakrotnie powtarza określenie „ideologia gender”. Gender to termin opisowy, płeć społeczno-kulturowa. Istnieje obok oraz w związku z płcią biologiczną i łatwo ją zaobserwować. Wystarczy postawić obok siebie mieszkankę Arabii Saudyjskiej i Hannę Gronkiewicz-Waltz. Widać, że w różnych kulturach kobiety wyglądają inaczej, zachowują się inaczej, mają inne prawa. Upraszczam, ale wiadomo, o co chodzi. Przyjęcie do wiadomości faktu istnienia płci kulturowej nie jest niczym więcej niż przyjecie do wiadomości, że chociaż wszyscy jesteśmy ludźmi, żyjemy w rozmaitych kulturach, które kształtują nasze zachowania. To, że zaczynamy dostrzegać i nazywać jakieś zjawiska ma zapewne swój wymiar światopoglądowy, nie jest jednak ideologią. Z tego, że istnieje nosorożec nie wynika, że istnieje „ideologia nosorożec”. (Nie wiem dlaczego, ale kiedy widzę Terlikowskiego, przypomina mi się Ionesco.)
Największym zagrożeniem ze strony „ideologii gender”, wieszczonym przez Terlikowskiego, jest akceptowanie korekty płci, np. w przypadku Anny Grodzkiej, która jest mężczyzną, bo ludzie są albo mężczyznami, albo kobietami. Niestety teza, że wszyscy jesteśmy kobietami albo mężczyznami nie przechodzi testu empirii. A korekta płci polega na dostosowaniu cech fizycznych do odczuwanej tożsamości płciowej (też istnieje), kategorii w tym wypadku dużo ważniejszej niż gender. Rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana niż się wydaje Terlikowskiemu, i daje się pojąć oraz opisać.
Ruchy emancypacyjne mogą czynić z tej wiedzy użytek ideologiczny, w tym sensie, że używają jej do uzasadniania rozmaitych postulatów politycznych. Jednak gender, w przeciwieństwie do Pana Boga, istnieje.
Prawdy te są łatwo dostępne, powtarzane też wielokrotnie w obecności Terlikowskiego, który powinien przyjąć je do wiadomości, bo są. Skoro przez lata tego nie zrobił, zapewne jest to związane z jakimiś deficytami intelektu lub osobowości.
Nie powinno to być powodem dyskryminacji czy braku szacunku, jednak zapraszanie do komentowania czegokolwiek osoby, która nie jest w stanie opanować podstawowych faktów wiążących się z omawianym problemem, jest nadużyciem wobec widzów.
Jest to tylko drobny przykład skutków uznawania prymitywnego konserwatyzmu za pełnoprawne poglądy. I nie ma co potem narzekać na nie dość nowoczesną mentalność Polaków.
Przyznaję, mam więcej zaufania do logiki niż do psychoanalizy. I gdybyśmy mieli wziąć swój interes kulturowy we własne ręce, zaczęłabym od oczyszczenia pola z oczywistej głupoty. Czy to nie piękne zadanie dla lewicy?