Świat

Rosjanie się rozgościli, Gruzini ich nie chcą [reportaż z Tbilisi]

Tbilisi tonie w ukraińskich flagach i antyrosyjskim graffiti w stylu: „Ruzzians go home”. Kiedy Rosjanie ruszyli do stolicy Gruzji, gruziński Facebook huczał od przechwałek, kto wynajął mieszkanie Ruskiemu drożej, a kto wcale. Gruzini trollowali też Rosjan na grupach dla ekspatów. – Gdzie można zjeść świeże ostrygi? – W Mariupolu!

Seksimpreza zaczęła się w sobotę o dwudziestej drugiej. Gospodyni, Masza, oprowadza mnie po swoim apartamencie w prestiżowej dzielnicy Tbilisi, Wake. W pokojach na piętrze urządzono „trachodromy”, w wolnym tłumaczeniu – „ruchalnie”, do których wejść można tylko nago. Urządzony w stylu skandynawskim salon z kuchnią służy za pokój zapoznawczy, w którym można napić się drinka, zjeść sushi czy coś z deski przekąsek przygotowanej przez zaprzyjaźniony rosyjski sklepik. Jedzenia brakuje, bo hinduscy kurierzy Glovo dostarczają dziś ze sporym opóźnieniem.

W Gruzji też walczą z „ideologią LGBT”, atakują demonstracje i palą tęczowe flagi

Z Moskwy, Moskwy, Moskwy, Podmoskowia i z Petersburga – dowiaduję się ze small talków. Uczestnicy imprezy to Rosjanie, którzy osiedlili się w Gruzji po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Przeważają heteroseksualne pary, niemal wszyscy w dresach, bo dress code tekstylnej części imprezy to comfy chic. Mają po 30–40 lat, ale na twarzach wielu kobiet widać już ślady interwencji chirurga plastycznego.

Wyjechali, bo nie chcą żyć w putinowskiej Rosji. Nie chodziło nawet o mobilizację – wielkomiejska klasa średnia wyższa nie jest na nią szczególnie narażona. Przed wojną raczej nie interesowali się polityką i chcieli, by tak pozostało. Jedynie Masza opowiada o swoim zaangażowaniu społecznym: popołudniami zajmuje się dziećmi innych rosyjskich mam. Sama nie ma dzieci i nie pracuje. Jej mąż jest programistą.

Trwają protesty w Tbilisi. Dlaczego Gruzja zbliża się do Rosji? [wyjaśniamy]

Nie mieli wielu krajów do wyboru: poza Gruzją jeszcze na przykład Armenię, Kazachstan, Turcję i Tajlandię. Do Unii nie mają wstępu. W Gruzji mogą przebywać przez rok bez wizy, a potem wyjechać na kilka godzin i wrócić. Tbilisi to europejskie miasto, idzie się w nim dogadać po rosyjsku, ma korzystny klimat, bo jesienie są długie i ciepłe.

Ze strony Gruzinów – zapewnia Masza – nie spotkały ich jak dotąd żadne nieprzyjemności. Jednak z „sekswieczierinką” lepiej uważać, bo to bardzo konserwatywni ludzie. Zaproszenia rozsyłane są zaufanymi kanałami, a okna w całym mieszkaniu pozostają zamknięte na całą noc. „Lepiej, by nikt nic nie słyszał”.

Śmieję się w duchu, bo to zdanie brzmi dla mnie dwuznacznie. Gdyby otworzyć okno, do apartamentu Maszy dobiegłby z oddali hałas demonstracji – wuwuzele, gwizdy, toasty za Gruzję. Tego wieczoru na ulice Tbilisi wyszło nawet 300 tysięcy osób, schodzą się na plac Europy z czterech stron świata, zablokowali pół miasta. Protesty ciągną się już tygodniami, wywołała je wymierzona w społeczeństwo obywatelskie i media tzw. ustawa o zagranicznych agentach. Skonstruowana jest na wzór rosyjski, co nie podoba się demonstrantom. Domagają się, by Gruzja poszła europejską drogą.

Rosyjska mapa Tbilisi

Z ponad miliona Rosjan, którzy wjechali do Gruzji między marcem a listopadem 2022 roku, zostało dziś kilkadziesiąt tysięcy. Ci, którzy uciekali na oślep przed mobilizacją, w większości wrócili już do Rosji. Zostali ci, których na to stać. Statystyczny Rosjanin w Gruzji jest millenialsem i pracuje zdalnie w branży IT. Z dużym prawdopodobieństwem ma za sobą doświadczenie pracy zdalnej z Cypru lub Bali.

Rosjanie stworzyli swoją mapę Tbilisi: rosyjskojęzyczne bary, przestrzenie coworkingowe, szkoły. Nadali miastu skandynawski sznyt, który jest w modzie w Moskwie i Petersburgu. Garbią się nad laptopami w sterylnych, minimalistycznych kawiarniach. A po pracy, z pomocą Telegrama, skrzykują się na rosyjskojęzyczną jogę, pub quizy czy stand-upy.

– Rosjanie i Gruzini żyją w Tbilisi w dwóch oddzielnych światach – wyjaśnia mi Elene Chaczapuridze, gruzińska dziennikarka. – Trudno mówić o jakiejkolwiek integracji. Wydawało im się, że jadą tu jak do siebie, że będziemy im tańczyć, śpiewać i częstować chaczapuri. Pomylili się.

Rosja chce kontroli nad Gruzją? Musi pokonać DżenZi i ich matki

Stosunek Gruzinów do swoich byłych kolonizatorów jest dość skomplikowany. Starsze pokolenia wspominają ZSRR z nostalgią, rosyjscy turyści zawsze byli raczej mile widziani. Jednak wojna z 2008 roku zostawiła trwały ślad w kolektywnej pamięci. Ranę tę rozjątrzyła pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę.

Dziś jedynie 19 proc. Rosjan badanych przez zespół badawczy Exodus22 uważa Gruzinów za przyjaznych. W innym badaniu tylko 4 proc. Gruzinów przyznaje, że cieszy się z przyjazdu Rosjan.

Wojenne emocje to jedno – a są chyba silniejsze niż w Polsce. Tbilisi tonie w ukraińskich flagach i antyrosyjskim graffiti w stylu: „Ruzzians go home”. Kiedy Rosjanie ruszyli do stolicy Gruzji, gruziński Facebook huczał od przechwałek, kto wynajął mieszkanie Ruskiemu drożej, a kto wcale. Gruzini trollowali też Rosjan na grupach dla ekspatów. – Gdzie można zjeść świeże ostrygi? – W Mariupolu!

Słuchaj podcastu „Blok wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

Do historii przeszła transmitowana online sprzeczka rosyjskiej celebrytki Kseni Sobczak z właścicielem baru Deda Ena. Ona mówiła po rosyjsku, on odpowiadał po angielsku. Po wybuchu pełnoskalowej wojny bar zaczął wydawać Rosjanom wizy, których warunkiem otrzymania było podpisanie formularza: „Krym to Ukraina”, „Putin jest dyktatorem”, „Sława Ukrainie” itd. „Gdyby wprowadził pan w Niemczech takie wizy dla Żydów, zamknęliby pana na następny dzień. Zostałoby to uznane za nazizm” – awanturowała się Sobczak.

– Na początku Rosjanie nawet nie pytali, czy znamy rosyjski, po prostu zwracali się do nas w swoim języku – wspomina Elene Chaczapuridze. – Irytowało to przede wszystkim młodych ludzi, bo już gruzińscy millenialsi słabo znają rosyjski, a zetki nie znają go wcale. Odnoszę jednak wrażenie, że Rosjanie nieco spokornieli po proteście przeciwko rosyjskiemu statkowi w Batumi.

„Prezes zarządu Gruzji” blokuje wejście kraju do UE

Latem 2023 roku do czarnomorskiego portu w Batumi zawinął rosyjski statek wycieczkowy Astoria Grande. Na jego pokładzie znajdowali się m.in. celebryci i dziennikarze wspierający tzw. specoperację w Ukrainie. Gruzini przywitali go unijnym flagami i klasycznym już hasłem o russkim wojennym korablu. Protesty były tak gwałtowne, że wycieczkowiec opuścił port dwa dni przed czasem.

Przyjazd Rosjan spowodował także dziki wzrost cen, szczególnie na rynku mieszkaniowym. – Przed wojną dwupokojowe mieszkanie w Tbilisi kosztowało 50 tys. dolarów, dziś trzeba wyłożyć 100 tys. – wyjaśnia Chaczapuridze. – Ceny wynajmu skoczyły nawet trzykrotnie. Studenci wrócili do miasta po pandemii i odkryli, że nie stać ich na mieszkanie. Coraz więcej ludzi przeprowadza się do Rustawi [miasto nieopodal Tbilisi – przyp. aut.] i dojeżdża do stolicy marszrutką.

Rosjanie poprzenosili do Gruzji swoje biznesy, ale kraj niezbyt na tym korzysta przez swoje liberalne przepisy – podatki są bardzo niskie, szczególnie dla jednoosobowych działalności gospodarczych typowych dla sfery IT. PKB kraju dumnie rośnie, ale jego mieszkańcy tego nie odczuwają, jeśli nie liczyć landlordów czy niektórych handlowców. Uzależniona od Rosji i turystyki Gruzja ma się z powodu pandemii i wojny w Ukrainie dosyć kiepsko. Pensje stoją, szaleje inflacja, w knajpach warszawskie ceny.

W Gruzji też walczą z „ideologią LGBT”, atakują demonstracje i palą tęczowe flagi

Jak nazwać proces osiedlania się Rosjan w Tbilisi? Elene mówi, że to przede wszystkim gentryfikacja. Giorgi Badridze, analityk z Gruzińskiej Fundacji Studiów Strategicznych i Międzynarodowych, nazywa go neokolonizacją. „Taką nietypową, bo nie przypominam sobie żadnego innego przypadku, w którym obywatele kraju, który okupuje drugi kraj, udają się do niego jako uchodźcy”. Od Rosjan najczęściej słyszy się o „relokacji”. To termin z korporacyjnej nowomowy, oznacza przenosiny pracownika do innego kraju. Nie da się ukryć – „relokant” brzmi lepiej niż „migrant”.

Wystarczy być Rosjaninem

Oczywiście nie jest tak, że wszyscy Rosjanie mają w nosie gruzińskie protesty. Na seksimprezę zorganizowaną w ich czasie wkręciłam się w celach retorycznych. Z badań OutRush wynika, że znaczna większość „relokantów” opuściła Rosję z powodu „politycznej i moralnej niezgody na działania rosyjskiego rządu”. To zazwyczaj dobrze wykształceni ludzie z wielkich miast. Oprócz „ajtiszników” sporo wśród nich aktywistów, artystek, akademików (co zresztą wyjaśnia, dlaczego jest to diaspora tak gruntownie zbadana). Wielu ma progresywne poglądy, niektórzy chodzą na gruzińskie protesty.

Na przykład Sasza Sofiejew, w dawnym rosyjskim życiu fotograf i aktywista Pussy Riot. Pierwszy raz aresztowali go w 2020 roku za powieszenie tęczowej flagi na Łubiance, czyli siedzibie FSB. Potem jeszcze trzy razy, w końcu miał dość. Zdecydował się na Gruzję, bo, jak mówi, wiedział, że Gruzini nie popierają Putina, więc myślał, że będzie mu tu wygodnie. To było jeszcze przed wojną.

24 lutego był szczęśliwy, że jest w Tbilisi, bo nie chciał widzieć niczego poza ukraińskimi flagami. Wraz z przyjaciółmi zaczął zbierać pieniądze na pomoc w ewakuacji Ukraińców. A potem przez rok prowadził ośrodek dla ukraińskich uchodźców. Obecnie pracuje we Frame – organizacji skupiającej rosyjskich aktywistów w Gruzji. W jego opinii każdy Rosjanin, który ma pieniądze, siłę i czas, powinien się angażować, by pomóc krajom, które cierpią z powodu rosyjskiego reżimu.

– Nie mogę powstrzymać łez, kiedy widzę, jak Gruzini cenią swoją wolność i są gotowi o nią walczyć – opowiada Sasza. – Mogliby uczyć cały świat, jak protestować. Natomiast w Rosji czułem tylko strach i ciągły niepokój związany z tym, że społeczeństwo się ze mną nie zgadza.

Nawet Gruzja ma legalną aborcję. Wpływowa Cerkiew jest bezradna

Na protesty chadza również Stasia Bielenko, dwudziestoparoletnia designerka i aktywistka z Moskwy. Kiedy jej miasto wypełniły złowieszcze litery „Z” i billboardy nawołujące do obrony ojczyzny, uznała się za pół-Ukrainkę – ostatecznie wychowywała się u babci na Krymie. Zaczęła działać w Feministycznym Ruchu Antywojennym, rozklejała po Moskwie naklejki „niet wojnie”. Antywojenne protesty były dla niej bolesnym doświadczeniem.

– Na ulice wychodziło tysiąc, maksymalnie dwa tysiące ludzi – wyjaśnia Stasia. – Z łatwością wszystkich zgarniali do suki.

We wrześniu 2022 roku została aresztowana na siedem dni. To był protest przeciwko mobilizacji. Łącznie zgarnęli piętnaście dziewczyn, w większości intelektualistki. Policjanci traktowali je całkiem miło, nie wyłączali im gorącej wody, choć teoretycznie miały mieć do niej dostęp raz na tydzień. Ciągle dopytywali, kto im płaci. Nie mogli uwierzyć, że protestują przeciwko władzy z własnej woli.

W areszcie zakochała się w dziewczynie i pojechała za nią do Gruzji. Tamta po tygodniu wróciła do Moskwy, bo poznała chłopaka, ale Stasia zdecydowała się zostać w Tbilisi. Uwielbia to miasto, bo może tu wyglądać, jak chce – nosić kolczyki, tatuaże, podarte spodnie – nikt nie zwraca na to uwagi. Zdalnie działa na rzecz inicjatyw, które zostały w Rosji – robi merch dla lesbijskiej grupy Cheersqueers i współtworzy aplikację, która ma pomóc kobietom unikać niebezpiecznych sytuacji na ulicach.

Na gruzińskich protestach czasem się zjawia – ale tylko jako sojuszniczka, nie przedstawia żadnych postulatów. Jak mi tłumaczy, w przeciwieństwie do Ukraińców i Białorusinów Rosjanie nie mogą występować na gruzińskich protestach ze swoją flagą, nawet tą alternatywną, biało-niebiesko-białą. Na jednym z protestów było jej przykro, bo usłyszała, jak Gruzini wykrzykują hasło: „jebać rosyjskie matki!”.

– Wśród Rosjan dominuje opinia, że nie powinniśmy się mieszać w gruzińską politykę, bo tylko irytujemy tym Gruzinów – wyjaśnia mi Katia Czigaleiczik, antropolożka społeczna z zespołu Exodus22. – W 2022 roku organizowaliśmy antywojenne protesty, ale wielu uważało je za bezcelowe. Jaki to ma sens, krzyczeć, że Putin to chuj? Do kogo my właściwie krzyczymy, że jesteśmy przeciwko wojnie? Tym bardziej że Gruzini patrzyli na to wszystko krytycznie.

– Niech jadą do Rosji i tam to wszystko krzyczą – słyszę od Gruzinów. – Wyszłoby nam to wszystkim na dobre.

Pytam moich rozmówców, jak to jest, że w Rosji przemoc ze strony aparatu władzy budzi strach, a w Gruzji mobilizację. Protesty przeciwko tzw. ustawie o zagranicznych agentach trwają mimo aresztowań, gazu pieprzowego, gumowych kul i armatek.

Sasza uważa, że po rozpadzie Związku Radzieckiego niektóre kraje – jak Gruzja czy Ukraina – rozwinęły swoją tożsamość narodową w opozycji do dawnego kolonizatora. W Rosji nowa tożsamość nie powstała, wskrzeszano za to duchy sowieckiej i imperialnej przeszłości. – Moskwa nie próbowała się od siebie uwolnić.

Stasia sądzi, że znaczenie ma wielkość kraju: – Nawet jeśli w Moskwie wyszłoby sporo ludzi, niczego nie zmieniłoby to w skali kraju.

Zauważa, że w Gruzji więzi rodzinne i przyjacielskie są znacznie silniejsze niż w Rosji. – Rosja jest zatomizowanym krajem, którego obywatele czują, że są nikim – mówi.

Katia uważa, że Rosjanie, w przeciwieństwie do Gruzinów czy Ukraińców, nie znają walki, która może skończyć się sukcesem. Wciąż żywe jest za to wykształcone w Związku Radzieckim przekonanie, że lepiej siedzieć cicho.

Gruzja ku demokracji, Rosja w objęciach putinizmu

Po powrocie z Gruzji zadaję to samo pytanie Siergiejowi Miedwiediewowi, autorowi książki Wojna „made in Russia”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej. Odpowiada, że współczesna Rosja to kraj totalitarny, a Rosjanie nie mogą zbuntować się przeciwko Putinowi, tak jak nie było to możliwe w czasach Stalina lub w III Rzeszy. To mocny argument, ale nie w pełni mnie przekonuje. Więźniowie polityczni liczeni w tysiącach wypadają blado w obliczu milionów ofiar wielkiego terroru.

„Tańczyliśmy, walczyliśmy, jemy. I to jest właśnie Gruzja”

Niemniej prawdą jest, że Gruzja po rozpadzie ZSRR w 1991 roku stała się w porównaniu z Rosją krajem demokratycznym. Nigdy nie było idealnie – pokojowe przekazanie władzy udało się od tamtej pory tylko raz, a co wybory słychać o nieprawidłowościach w stylu kupowania głosów czy „zachęcania” pracowników budżetówki do zakreślenia odpowiedniego kandydata. Jednak kiedy Rosja osuwała się w kolejne etapy putinizmu, Gruzja budowała silne społeczeństwo obywatelskie i niezależne media, wdrażała mniej lub bardziej udane demokratyczne reformy, dorastały kolejne pokolenia o prozachodnich poglądach. Dziś cała ta spuścizna wisi na włosku.

Gruziński rząd się uparł – tzw. ustawa o zagranicznych agentach wejdzie w życie i już. Jest ponoć potrzebna, żeby obronić Gruzję przed „globalną partią wojny”, która chce wciągnąć kraj w konflikt z Rosją. Finansowani ze zgniłego Zachodu wrogowie narodu zostaną ukarani. Na razie są uciszani metodami znanymi z Rosji – bici przez nieznanych sprawców, zastraszani i publicznie oczerniani.

Tego w Gruzji wcześniej nie było. Rząd od lat lawirował między UE a Rosją, nie posuwał się jednak do takich zagrywek. Słuchał też społeczeństwa obywatelskiego. Protesty przeciwko rosyjskim wpływom ciągną się od 2019 roku, demonstrantom zawsze udawało się coś wywalczyć. Wiele wskazuje na to, że decyzję o przywróceniu Gruzji na łono „russkiego mira” podjął Kreml. A Zachód, pochłonięty swoimi problemami, nie kiwnie w tej sprawie palcem.

Jest jeszcze szansa, że protestujący przekują swoją bezprecedensową energię (300 tys. ludzi na proteście to prawie 10 proc. populacji Gruzji) w polityczną siłę i zwyciężą prorosyjską władzę w październikowych wyborach parlamentarnych. Być może jednak jest już na to za późno, a Gruzję czekają długie lata w roli zakneblowanego rosyjskiego wasala.

Znajome gruzińskie media i NGO-sy nie mają zamiaru podporządkować się nowej ustawie. Nie zapiszą się do rejestru „zagranicznych agentów”, przyjdzie im zamknąć działalność lub przenieść ją za granicę. Na razie planują kontynuować walkę na ulicach.

A jak podchodzą do tego Rosjanie?

Sasza stara się uzyskać wizę humanitarną, która pozwoli mu przeprowadzić się do Polski. Do jego znajomych dzwonili już z pogróżkami, a jednego Rosjanina aresztowali i pobili po proteście. Żal mu patrzeć, „jak zabierają przyszłość tak wspaniałym ludziom”.

Stasia też myśli o wyjeździe, ale raczej z powodów formalnych – niejasny status migracyjny w Gruzji nie pozwala jej planować przyszłości. Chciałaby żyć w kraju, w którym policja nie będzie jej zatrzymywała za posiadanie opinii. Byłoby super zamieszkać we Francji, jako artystka ma szansę na „wizę dla międzynarodowych talentów”.

Robią muzykę, prowadzą kluby, zmieniają Gruzję

Katia będzie kontynuować swoją pracę ze stygmatem „zagranicznego agenta”. To dla niej nic nowego – organizacja, z którą współpracowała w Rosji, miała taki status od 2015 roku. Kolejne restrykcje pojawiły się z czasem, aż wreszcie sparaliżowano jej działalność. – Będziemy pracować dalej. Co innego moglibyśmy zrobić? – pyta retorycznie.

O protesty i „rusyfikację” Gruzji pytałam też na seksimprezie. Odpowiedziały mi wymijające uśmiechy, ktoś bąknął, że w lokalne sprawy lepiej się nie mieszać. Stanowisko zajęła tylko jedna dziewczyna z głową w dredach. – Wolałabym, żeby Gruzja nie wchodziła do Unii. Jeśli to się stanie, wszystkich nas stąd wyrzucą.

**

Imię jednego z bohaterów zostało zmienione.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij