Obrona argentyńskich uniwersytetów przed libertariańską piłą łańcuchową

Prawie milion osób protestowało pod koniec kwietnia, w trakcie prawdopodobnie największej demonstracji w historii kraju, w obronie fundamentalnego i konstytucyjnego prawa do darmowej nauki.
Dominik Sipiński
Demonstracja przeciwko polityce prezydenta Javiera Mileia w Buenos Aires. Fot. Santiago Sito/flickr.com

Darmowe, dobre, inkluzywne i raczej lewicowe uczelnie reprezentują to wszystko, czego nienawidzi ultralibertariański prezydent Argentyny Javier Milei. Miliony osób bronią przed nim uniwersytetów.

Na amerykańskich i europejskich uniwersytetach trwa walka o wolność wypowiedzi, protestów i nauki, ale w Argentynie uczelnie wyższe wylądowały w centrum polityki krajowej. Prawie milion osób protestowało pod koniec kwietnia, w trakcie prawdopodobnie największej demonstracji w historii kraju, w obronie fundamentalnego i konstytucyjnego prawa do darmowej nauki. Prawa, które może paść poboczną ofiarą walki radykalnie prawicowego prezydenta Javiera Mileia z „socjalizmem” – tym finansowym i tym ideologicznym.

Największy niespłacalny dług w historii ludzkości

Ale Argentynki i Argentyńczycy nie oddadzą uniwersytetów bez walki. To symbole tego wszystkiego, czego Milei nienawidzi – wyrównywania szans, otwartości na migrantów z biedniejszych państw kontynentu, krytycznego myślenia. Logiem polityki prezydenta jest piła łańcuchowa, bo Milei zapowiadał, że będzie ciął wydatki i instytucje państwa bez litości, ale jak na razie obrońcy uniwersytetów wymusili drobne ustępstwa.

O jedno cięcie za dużo

W ciągu ostatniego roku ceny w Argentynie wzrosły o niemal 290 proc. Miesięczna inflacja co prawda spada, ale w kwietniu nadal wynosiła 8,8 proc. Ponad połowa społeczeństwa żyje w biedzie, a jedna szósta w skrajnej biedzie. Kraj jest w recesji, PKB w 2024 roku spadnie o kilka procent, zdecydowana większość firm nie zamierza w tym roku inwestować, produkcja przemysłowa leci na łeb, na szyję. A na to nałożyła się najgorsza w historii kraju epidemia gorączki denga, bo okazało się, że wolna ręka rynku nieszczególnie radzi sobie w obliczu cięć budżetu ochrony zdrowia i rozmontowywania struktur państwa.

Peronizm kontra wolnościowcy, czyli wyborcza dogrywka w Argentynie

Od objęcia w grudniu 2023 roku władzy przez Mileia – anarchokapitalistę, który uważa w zasadzie wszystkich innych światowych przywódców za lewaków opętanych idiotycznymi ideami o powszechnym dobrobycie – Argentynkom i Argentyńczykom nie brakuje powodów do protestu. Więc, jak mówi doktorka Magdalena Lisińska z UJ, demonstracje w kraju są teraz na porządku dziennym.

Tylko w tym roku odbyły się już dwa strajki generalne – 24 stycznia i 9 maja. Będzie zapewne więcej, bo silne w Argentynie związki zawodowe i lewicowa opozycja spod szyldu ruchu peronizmu-kirchneryzmu nie zamierzają Mileiowi odpuścić, a sam prezydent zdążył się skłócić także z własną wiceprezydentką, apologetką junty z lat 80. Victorią Villaruel, która buduje własne stronnictwo w Senacie, i mającymi dużą władzę gubernatorami prowincji, którzy blokują jego deregulacyjne ustawy.

Dlaczego więc w tej biedzie, chaosie i otwartej wojnie prezydenta z pracowniczkami i zwykłymi mieszkankami Argentyny największy (dotychczas) protest wcale nie dotyczył bezpośrednio gospodarki, ale zamachu Milei na uniwersytety?

– Chodzi o zebrane wszystkie problemy rządów Milei, ale też o same uczelnie – mówi dra Lisińska. – Kluczem jest to, jak sami Argentyńczycy patrzą na edukację publiczną. W Argentynie darmowa edukacja jest traktowana jako pewna zdobycz socjalna związana z kształtowaniem narodu, podobna do pięciodniowego dnia pracy, i nacisk na to jest dużo silniejszy niż w Europie.

Uczelnie bez pieniędzy

Oddając Mileiowi sprawiedliwość, kryzys uniwersytetów to raczej efekt poboczny jego topornej polityki cięcia wszystkiego na oślep. Co prawda uważa uczelnie publiczne za wylęgarnię wszelkiego rodzaju marksistów, socjalistów i innych demonów (szczególnie nauki społeczne, choć sam jest absolwentem ekonomii, czyli jednej z takich nauk), ale nigdy nie planował ich zamykać. Po prostu nie zwiększył państwowej dotacji na ten rok w porównaniu do roku 2023, co zresztą jest jego standardową polityką wobec usług publicznych w kraju. Już wcześniej ograniczył finansowanie narodowego instytutu badań CONICET.

– To jest działanie w sposób nieco bardziej zawoalowany. Milei nie będzie zamykał publicznych instytucji, tylko obetnie im finansowanie i pozwoli, żeby same się wykrwawiły – wyjaśnia dra Lisińska.

Uczelnie publiczne są całkowicie finansowane przez państwo, a szalejąca w kraju inflacja oznacza, że budżet wyliczony według cen w 2023 roku ma się nijak do obecnych kosztów funkcjonowania. Przez to największy i najlepszy w kraju Uniwersytet Buenos Aires (UBA) na początku kwietnia ogłosił stan kryzysu finansowego i ostrzegł, że w ciągu dwóch miesięcy po prostu zabraknie mu pieniędzy na funkcjonowanie. Na innych uczelniach jest równie źle.

Dra Lisińska zwraca uwagę, że wszyscy o tym wiedzieli. Był to temat już w trakcie zeszłorocznej kampanii wyborczej. Więc choć Milei niby nie chce likwidować państwowych uczelni, to jednak trudno zakładać, by nie był świadomy skutków swoich działań. Do kwietnia nie pomogły jednak ani apele, ani nawet to, że niektóre z wydziałów otwarcie popierają prezydenta.

Koronacud w Argentynie

Nauka na uniwersytetach w Argentynie jest darmowa od 1949 roku, gdy zadekretował to prezydent Juan Domingo Perón. To on stworzył Narodowy Uniwersytet Robotników, którego celem było zapewnienie wyższego wykształcenia klasie pracującej. Prawicy nigdy się to nie podobało – junty, które rządziły krajem od 1976 do 1983 roku, zniosły ten przywilej. Po powrocie demokracji, w 1994 roku, darmowe uniwersytety zostały wpisane do konstytucji (tą samą poprawką, która dopisała do ustawy zasadniczej argentyńską suwerenność nad Malwinami/Falklandami). Teraz uniwersytety są darmowe nie tylko dla Argentyńczyków, ale i dla obcokrajowców, co przyciąga rzesze studentów z całej Ameryki Łacińskiej i nie tylko. Kraj wyróżnia się na tle regionu, szczególnie sąsiedniego Chile, gdzie uniwersytety są płatne i w zasadzie z definicji przeznaczone dla zamożnych elit. Lewicowe rządy tworzyły uniwersytety publiczne także poza metropolią Buenos Aires, często w małych miejscowościach, co dało realne szanse na awans społeczny osobom, którymi Milei nawet nie udaje, że się przejmuje.

Represje i wstrząs w gospodarce. Pierwszy miesiąc rządów nieobliczalnego radykała

Argentyńskie uczelnie są też po prostu dobre, zwłaszcza UBA, który w ostatnim rankingu QS zajął 95. miejsce na świecie, wyprzedzając m.in. Freie Universität w Berlinie czy uniwersytety w Kopenhadze i Oslo.

– To jest ważne dla Argentyńczyków zarówno w sensie materialnym, gdyż uczelnie naprawdę wyrównują szanse, jak i w sensie symbolicznym – podkreśla dra Lisińska. – Takie tłumy nie wyszłyby protestować przeciwko brakowi finansowania Aerolineas Argentinas czy instytucji kultury, ale uniwersytety są inaczej traktowane.

Ochłapy dla UBA

Milei ma mentalność politycznego trolla i zwykle traktuje protesty społeczne jako zachętę do dalszych cięć.

– Milei się protestami nie przejmuje, zawsze może obwinić o nie jakichś lewaków. Do tego badania pokazują, że wśród jego wyborców, którzy wcześniej często po prostu byli przeciw starej władzy, ale niekoniecznie „za” Mileiem, rośnie poparcie dla jego działań – przestrzega dra Lisińska.

Ale jednak po kwietniowych protestach w obronie uczelni coś w polityce prezydenta drgnęło – bardziej niż choćby po dwóch strajkach generalnych.

Jego administracja zapewniała, że nie zamierza zamykać publicznych uczelni, szybko zaprosiła rektora UBA na spotkanie. W końcu 15 maja rząd zgodził się zwiększyć o 270 proc. tegoroczny budżet operacyjny UBA (300 proc. dla sześciu uniwersyteckich szpitali), przez co uczelnia odwołała stan kryzysu budżetowego.

To jednak żadne rozwiązanie. Narodowa Rada Międzyuczelniana (CIN) od razu nazwała to działanie „niedopuszczalnym i prowokacyjnym”, bo dodatkowe środki dostał tylko jeden z 60 uniwersytetów. Wicerektor UBA Emiliano Yacobitti – zresztą były poseł centroprawicowej i luźno należącej do koalicji rządzącej partii UCR, więc żaden radykalny komunista – powiedział, że uczelnia będzie nadal wspierała żądania pozostałych. Zresztą nawet dla samego UBA dodatkowe środki to kropla w morzu potrzeb, bo dotyczą jedynie wydatków operacyjnych – ogrzewania, światła, sprzątania – a nie płac, które stanowią prawie 90 proc. kosztów.

Wydarzenia z ostatnich tygodni pokazują jednak, jak ważna dla zwykłych ludzi jest powszechna edukacja, w tym wyższa. A także to, że tysiące osób jest gotowych bronić tego przywileju przed zakusami ultraprawicowego populisty.

**

Dominik Sipiński – dziennikarz zajmujący się sprawami międzynarodowymi i środowiskowymi, szczególnie w regionach Azji-Pacyfiku i Ameryki Łacińskiej. Doktorant stosunków międzynarodowych na Central European University w Wiedniu, bada secesjonizmy, nacjonalizmy i kwestie dotyczące suwerenności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij