Kto się nie boi Ayn Rand?

Tajemnica literatury dla ludzi biorących sprawy w swoje ręce. Czy tysiące celebrytów, amerykańskich polityków i libertarian mogą się mylić?
Ayn Rand. Fot. andromeda.fandom.com

Nigdy nie myślałam o tym, żeby przeczytać którąś z powieści Rand, ale skoro przypadkiem ta wpadła mi w ręce, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć „sprawdzam”. Nawet jeśli to tylko książka celebrytka.

Ayn Rand, Źródło, przeł. Iwona Michałowska, Zysk i S-ka 2002

Howard Roark śmiał się.

Stał nagi na skraju urwiska, daleko w dole leżało jezioro. Zastygła eksplozja granitu wystrzelała w niebo ponad nieruchomą wodę. Woda zdawała się martwa – kamień żywy. Jego milczenie było napięte niczym cięciwa, słychać w nim było świst tysiąca strzał.

Ponad 40 lat po śmierci Ayn Rand pozostaje idolką amerykańskich konserwatystów, libertarian i Tea Party, ale w Polsce dopiero niedawno ludzie sukcesu zaczęli deklarować się jako wielbiciele jej twórczości – wcześniej do tej elitarnej grupy należał bodaj tylko Witold Gadomski. W Stanach jest ich mnóstwo. Jednym z nich był Alan Greenspan, późniejszy szef Rezerwy Federalnej, który należał do najbliższego kręgu intelektualnych przyjaciół Rand. Cenił ją Ronald Reagan, cenią Brad Pitt i Angelina Jolie. Źródło to książka, którą podobno przeczytał Donald Trump i nawet uznał, że przypomina jej głównego bohatera.

Czy porządek na Ziemi mogą zrobić tylko kosmici?

Kto zacz ta Rand? Urodziła się w 1909 w Rosji, w rodzinie żydowskiej, którą bolszewicy pozbawili apteki, czego nigdy im nie darowała. Wyemigrowała do Stanów. Pisała różne rzeczy, w tym sztuki i scenariusze. Sławę przyniosła jej powieść Źródło, którą zaczęła obmyślać w roku 1936 i która wydana została w 1943. To czasy dwóch kolektywizmów: sowieckiego i faszystowskiego, ale także – to ważne – New Dealu Roosevelta.

Książka do dziś dobrze się sprzedaje, w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Rand przy każdej okazji lubiła wspominać, że początkowo odrzuciło ją dwunastu wydawców. Potem zajęła się propagowaniem swoich idei i stworzyła filozoficzny, nieistotny w polu naukowym, koncept zwany „obiektywizmem”. Streszczając – obiektywnie istnieje świat materialny, a w nim obiektywnie istnieją ludzkie jednostki. Nie istnieje natomiast społeczeństwo. (Czy coś wam to przypomina?) Jednostki ludzkie pragną swego szczęścia i dobrobytu, więc z natury rzeczy są egoistami i to jest dobre. Indywidualizm jest dobry. Altruizm jest niedobry. Warunkami, które sprzyjają realizacji dobra, jest kapitalizm wolnorynkowy, leseferyzm. Państwo jest bardzo niedobre, zabiera podatki, a za co się weźmie, to popsuje. I tak nam dyktuje rozum.

I całe to ideolo znajdziemy w Źródle, często wyłożone wprost w długich tyradach bohaterów, ale w co to opakowała i czy opakowanie nie jest jednak istotną częścią tego towaru?

Nigdy nie myślałam o tym, żeby którąś z powieści Rand – druga, może nawet sławniejsza, to Atlas zbuntowany – przeczytać, ale skoro przypadkiem ta wpadła mi w ręce, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć „sprawdzam”. Nawet jeśli to tylko książka celebrytka, znana z tego, że jest znana, więc wciąż funkcjonuje napędzana własną sławą w kraju, w którym ją zdobyła i jest jedynie fenomenem amerykańskiej popkultury. Jednak od komiksów o Supermanie różni ją ranga kulturowa, którą jej się przypisuje. Czy coś w tej tysiącstronicowej cegle może się podobać? Raczej nie wartości literackie – uwznioślony kicz języka, zbyt jednoznaczne postacie, dłużyzny, przerysowania, które miały być zabawne, a nie są. Jednak w jakiś perwersyjny sposób ta lektura wciąga. Gdzie jest ten haczyk, na który Rand złowiła miliony czytelników?

Ludzka mierzwa

Zanim przejdziemy do bohaterów tej opowieści, przyjrzyjmy się tłu społecznemu. Zaczynając pracę nad powieścią w 1936 roku, Rand w swoich notatkach wspominała, że chce pokazać w niej społeczeństwo takie, jakie jest naprawdę. Pisząc przedmowę do kolejnego wydania Źródła, dwadzieścia pięć lat po premierze, narzekała, że była wówczas otoczona „szarą masą ludzi i zdarzeń, które budzą w niej jedynie wstręt i pogardę”.

Słuchaj podcastu „O książkach”:

Spreaker
Apple Podcasts

Ostatecznie to, co napisała, jest bardziej pamfletem niż krytyką społeczną. Biedni są biedni, bo głupi i niekompetentni, więc czemu mieliby lepiej zarabiać? Poza tym to pijacy albo dziecioroby. I do tego brzydcy. Religia, moraliści, intelektualni hochsztaplerzy mącą im głowach, dlatego czasem zakładają związki zawodowe. Artyści i inteligenci są sprzedajni. Bogacze odziedziczyli pieniądze i nie wiedzą, co z nimi zrobić.

Wszyscy razem to „powielacze”, nigdy nic tworzą, tylko korzystają z dorobku bardziej wartościowych jednostek. Jedyne, co ich obchodzi, to to, co inni o nich myślą, i cudze opinie, które powielają. Nie mają swego gustu, tylko taki, który im narzucono. Pragną tego, co brzydkie i głupie. Łatwo nimi manipulować. To mierzwa ludzka, płynna, o płynnych tożsamościach, plastycznych i dających się formować. (Drobne wyjątki od tej reguły to ci, którzy zawdzięczają sukces sami sobie, przeszli drogę od pucybuta do milionera. Albo dobry murarz, który potrafi docenić kompetencje swego szefa).

Kto chciałby być przedstawicielem takiego społeczeństwa? Nikt. Ayn Rand w jednym zdaniu potrafi pochwalić się popularnością swoich książek i napisać, że są one skierowane do nielicznych, którzy wyrastają ponad przeciętność. Każdy czytelnik może więc poczuć się tym wybranym, otoczonym masą głupców, którymi ma pełne prawo pogardzać.

Wielkie, samowystarczalne męskie EGO

Nadszedł więc czas, żeby przestawić wam głównego superbohatera. To Howard Roark – genialny architekt, który z powodów: patrz wyżej, musi walczyć z tym, że jego prace są niedoceniane. Świat nieustannie rzucał mu kłody pod nogi. Chłopak z ludu, który zawsze pracował, a ze studiów został usunięty tuż przed dyplomem za niepokorność. Wysoki, kanciasty, może niezbyt przystojny, ale emanujący męską siłą. (W filmie z 1949 roku grał go Gary Cooper). Bez względu na wszystko jest szczęśliwy, bo jest sobą, a świat jest piękny i służy temu, żeby człowiek pięknie go przekształcał. Za wszelką cenę chce zrealizować swoje wizje architektoniczne, bo wie bez żadnych wątpliwości, że są wspaniałe. Zawsze pracuje sam i nigdy nie ulega niczyim wpływom. Nawet w miłości. I jak wielka ta miłość by nie była, dla mężczyzny ważniejsza jest praca. W zasadzie nie potrzebuje przyjaciół. Nikt nie może go skrzywdzić ani naprawdę dotknąć, nigdy nie czuje się ofiarą – bycie męczennikiem byłoby hołdem składanym przeciwnikom. On nikomu hołdów nie składa. Porażki znosi z kamienną twarzą i bez emocji. Nigdy nie czuje lęku. Ból, jak mówi, odczuwa tylko do pewnej granicy i potrafi go lekceważyć. Wygląda na bezkompromisowego i prostolinijnego, ale jak trzeba, potrafi manipulować ludźmi.

Chłopcy Mentzena idą po Polskę. Czy zatęsknimy za Korwinem?

Wygląda na to, że jest utalentowanym, charyzmatycznym psychopatą. Jak wiadomo, bywają to ludzie bardzo atrakcyjni dla innych. To postać, która przez całą powieść się nie zmienia, to po prostu jedno wielkie, samowystarczalne męskie EGO. Nienawidzi ludzi, którzy jęczą, bo poszukują „siebie”, on nie musi – żadnych Freudów, terapii, rozterek. Wciąż czytamy o takich bohaterach i męczymy się razem z nimi. Po co? Czy nie lepiej pokochać Roarka?

Źródło: @aga_wozniak_starak/Instagram

Jego anty-ego jest Peter Keating, kolega ze studiów, mniej zdolny. Typowy przedstawiciel współczesnego społeczeństwa. Poświecił się karierze, bogaceniu i spełnianiu zachcianek bogaczy. Zdobył pieniądze, sławę, piękną żonę, a następnie wszystko stracił, łącznie z urodą. Szkoda słów…

Diament w gównie

Bliski ideału Roarka mógłby być Geil Wynand. Miliarder, który przeszedł drogę od pucybuta (tak, pracował m.in. jako pucybut) do miliardera. Jednak z twarzą i postawą patrycjusza. Magnat prasowy, właściciel nieruchomości i innych interesów, często brudnych, związanych z gangami. Jego najważniejsze dzieło to szmatławy brukowiec „Sztandar”. „Gazety Wynada nie miały innej polityki niż odzwierciedlanie największych uprzedzeń największej liczby osób, czego wynikiem było nastawienie niekonsekwentne, ale rozpoznawalne, na to, co niestałe, nieodpowiedzialne, wyświechtane, rzewne”. Kiedy lepsze gazety odwoływały się do tego, co ludzie uważają za słuszne, jego tytuły sięgały do najniższych instynktów. I konserwatyzmu – religia, świętość rodziny i sprowadzenie kobiet do ich tradycyjnych ról – zawsze były tam obecne obok zbrodni, plotek i sensacji. Czystej wody populizm.

Ideologia woke zakrada się do przekładów powieści Marcina Przybyłka

Pracował tam każdy, kto potrafił zadowolić czytelników. Oraz ludzie, których kupił, bo każdy jest na sprzedaż. Potem poetom kazał pisać o baseballu, socjalistom pochwalać kapitalizm, ateistom sławić religię. Dzięki pieniądzom zdobywa też kobiety uchodzące za nie do zdobycia, każdą na chwilę. I mimo że jego prasa atakuje Roarka, niespodziewanie zaprzyjaźnia się z nim.

Skąd ta wielka przyjaźń, czasem wręcz ocierająca się o homoseksualną fascynację? W głębi duszy Wynand jest taki jak Roark – to czysty diament, tylko unurzany w gównie. Jego celem jest przede wszystkim udowodnieniu światu, że mógł dzięki swojej sile wyjść ze skrajnej biedy, oraz zemsta na tych, którzy stali mu na przeszkodzie. Kocha Roarka, tak trzeba to nazwać, który jest jego „włosiennicą”, stale przypominając mu, kim mógłby się stać. Słuchając głosu mas, zbił fortunę, ale czy nie stracił duszy? Roark jedynie w nim znajduje prawdziwego partnera, tak samo widzą świat. Wydaje się oczywiste, że Wynand to kapitalistyczna kanalia, ale odniósł kolosalny sukces, no i jednak ma duszę, a jej odzwierciedleniem jest dom na dachu drapacza chmur, gdzie nie przyjmuje gości, i prywatna galeria wysmakowanych dzieł sztuki, do której nikogo nie wpuszcza. Jak czytelnicy, przynajmniej do czasu, mieliby go nie lubić? Chcieliby, żeby miał ciastko (nie stracił majątku) i zjadł ciastko (stał się taki jak Roark)? Jak myślicie, wzniesie się czy upadnie?

Czemu to nie jego wybrał sobie Trump na ulubionego bohatera? To i tak byłby niezasłużony komplement.

Socjalistyczna kanalia

Źródło: @aga_wozniak_starak/Instagram

Jednak najczarniejszym charakterem w Źródle jest Elsworth Monkton Toohey – to widać chyba od razu po tym pretensjonalnym imieniu i nazwisku. Kanalia socjalistyczna. Popintelektualista i intrygant. Mały i brzydki, wygląda jak świeżo wykluty kurczak. Od dzieciństwa potrafił wszystkim mydlić oczy swoją wyrachowaną szlachetnością. Słabość i nieatrakcyjność fizyczną kompensuje wpływem, jaki udaje mu się wywierać na ludzi. Typ intelektualisty-kaznodziei. Socjalista, radykał, wspierający wszelkie poczynania charytatywne, lubił, jak o nim mówiono – Człowiek Humanitarny. Zachwala altruizm, poświęcanie dla innych, rezygnację z własnego ego. Lubi rozprawiać o wspólnym dobru. Nigdy nie traci panowania nad sobą, ma dobre maniery, jest chłodny, protekcjonalny i jednocześnie zawsze z lekka rozbawiony. Popularny, wszędzie obecny, przyjaźń z nim to wyróżnienie, o które wszyscy zabiegają. Ma stałą rubrykę w „Sztandarze”, gdzie do pracy proteguje swoich ludzi, a potem stworzy związek zawodowy. Zakłada mnóstwo pozornie nieważnych stowarzyszeń opanowanych przez miernoty – architektów, malarzy, pisarzy. Wie, że kiedy ludzie praktyczni zajmują się kontami bankowymi, obligacjami, dywidendami, ważna jest też kultura, drobiazgi w rodzaju książek, filmów, edukacji. Jego celem jest władza, drogą do niej omamienie mas i zniszczenie wszystkiego, co wyjątkowe, perfekcyjne, wszelkich hierarchii. Rozumie, że dobry krytyk to nie ten, który napisze o arcydziele, tylko taki, który wypromuje miernotę i bełkot. Tak żeby ludzie nie odróżniali sztuki o miłości do piżmoszczura od Ibsena, zachwycali się takimi powieściami jak Uczuciowy kamień żółciowy. I udaje mu się to. To amerykański odpowiednik faszystów i bolszewików, tylko jeszcze bardziej zakłamany i przebiegły. Będzie konsekwentnie dążył do zniszczenia Roarka, między innymi promując Keatinga. Jako jeden z niewielu dostrzega wielkość Roarka – i właśnie dlatego musi go zniszczyć.

Stan Tymiński był Wokulskim transformacji. Warto przemyśleć jego klęskę

Żaden czytelnik nie da się nabrać na jego szlachetność, a przy okazji dowiaduje się, że altruizm, równość, opieka nad słabszymi, związki zawodowe, a także modna literatura i sztuka – wszystko to bullshit, oszustwo. A przecież nikt nie chce być oszukiwany.

I wreszcie gwoźdź programu – bo czy da się napisać poczytną powieść bez oszałamiająco pięknej, fascynującej kobiety, bez romansu, miłości i seksu? Odrobiny pornografii?

Rozkosz żywi się przemocą

Dominique Francon, najpierw kochanka Roarka, następnie żona Keatinga, potem Wynanda. Bogata z domu, przez chwilę dziennikarka w „Sztandarze”, zwolniona przez Wynanada, który jej nigdy nie widział na oczy, telegramem – „Zwolnić sukę!” – za obronę Roarka, którego ona nigdy nie widziała. Jej obsesją jest wolność – negatywna. Nie chce być od nikogo i niczego zależna, czasem objawia się to przekorą. Na zebraniu socjalistów obraża biednych, u przemysłowców bogatych. Po zwolnieniu ze „Sztandaru” oddala się do luksusowej posiadłości i zostaje pustelnicą, oczywiście obsługiwaną przez służbę. Podczas spaceru dociera do kamieniołomu granitu, rodzinnej własności, gdzie zwraca jej uwagę rudzielec lśniący od potu. Wymieniają spojrzenia, czasem spotyka go w lesie i iskrzy między nimi – prawie bez słów. Oczywiście to Roark, który po kolejnej aferze stracił wszystkie zamówienia i poszedł to pracy ciężkiej, lecz godnej prawdziwego mężczyzny. Ona jednak nie wie, kim on jest.

Roark którejś nocy pojawia się w jej domu i ją gwałci. (Przedtem nigdy nie uprawiała seksu). „Akt władcy biorącego ją w posiadanie w haniebny, pogardliwy sposób był właśnie tą rozkoszą, której pragnęła”. Ale w jakimś sensie był to akt konsensualny – pragnęła go, wiedziała, że tak będzie, zanim przyszedł, a on wiedział, że ona wie, inaczej by tego nie zrobił. Wielka miłość nie potrzebuje słów, nawet poznania imienia kochanka. A w wypadku tak silnych osobowości dopiero prawdziwy opór – naprawdę się broniła – czyni ten akt pełnym. Ich seks był „pełen napięcia, jest woda przemocą okiełznana przez tamę i zamieniona w prąd”. Jej wolność wreszcie nie jest pusta, ma swój cel w życiu, to ten mężczyzna!

Dominique wraca do miasta, on też w końcu dostaje tam pracę, ona na jakimś przyjęciu odkrywa wreszcie, że ten mężczyzna z kilofem to był Roark, czasem spotykają się na seks, ale nigdy nie umawiają się z wyprzedzeniem. Ona, w ramach podnoszenia temperatury związku, zapowiada mu, że będzie mu szkodziła i starała się sabotować każdy jego kontrakt – i tak robi. Taka gra miłosna. Oraz wychodzi za Keatinga – skoro nie ma odwagi być taka jak Roark, chce w akcie masochizmu zostać idealną mieszczką. I staje się taka, jak lalka, robot, pewno nieustannie dysocjując, także w łóżku, gdzie spełnia obowiązek małżeński, leżąc jak kłoda.

Kiedy Toohey, który zawsze popiera miernoty, postanawia załatwić Keatingowi ogromne publiczne zamówienie na budowę niskoczynszowego osiedla dla biednych, potrzebuje wsparcia Wynanda. Wysyła mu posąg nagiej Dominique, żeby zgodził się ją przyjąć i wysłuchać. To działa. Ona proponuje mu seks w zamian za kontrakt dla męża. On się zgadza, zgadza się na to też Keating. Potem płyną w rejs jego luksusowym jachtem, ale seksu nie będzie, bo Wynanad się w niej zakochał. A ona go bardzo polubiła, choć wciąż kocha tylko Roarka. Wynand proponuje jej szybki rozwód i ślub. Ona się zgadza. Seks jest dobry, ale ona powstrzymuje rozkosz. Jej mąż przyjaźni się z Roarkiem, więc spotkają się i będą udawali, że wcześniej się nie znali. Potem jeszcze nieraz będą spędzali czas we troje, bo Wynand zamawia u Roarka domek na wsi, który ma być świątynią i więzieniem jego żony – nie lubi, gdy ktoś inny na nią patrzy, to zaburza jego pozycję właściciela, w końcu przecież ją sobie po prostu kupił. Dzięki miłości do Roarka Wynand jeszcze bardziej kocha Dominique. (Skoro nie może się z nim przespać, to właściwie zrozumiałe).

Źródło: @aga_wozniak_starak/Instagram

Rand była zwolenniczką wolności seksualnej i prawa do aborcji, przez długi czas miała o dwadzieścia pięć lat młodszego od siebie kochanka, za zgodą współmałżonków obojga.

Oraz zadeklarowaną ateistką. Jak z tym radzą sobie jej konserwatywni fani? Pomijają. Albo mogą powołać się na powtarzające się w powieści zdanie – „miłość polega na robieniu wyjątków”. Wyjątkowi ludzie mają prawo do wyjątków, prawda? Może nie tylko w miłości.

Połączenie seksu z przemocą jest atrakcją wielu mniej lub bardziej pornograficznych utworów, ale w tym wypadku gra ma też inną stawkę. Dominique jest nie tylko piękna, jest też mądra, mogłaby osiągnąć sukces w każdej dziedzinie – gdyby tego chciała. Jest wyjątkowo silną indywidualnością, niezależną od nikogo i wszystkie decyzje podejmuje świadomie i samodzielnie.

Trump z dupą na zbyt wielu weselach

Spójrzmy na ich rezultaty: gwałt, skrywany romans z kapryśnie pojawiającym się seksem, małżeństwo z człowiekiem, którym gardzi, seks małżeński przypominający gwałt, małżeństwo-kontrakt, w którym jest własnością męża, ale przynajmniej go szanuje i lubi, jest on jednak tylko ersatzem ukochanego. I sama tego chciała, miała wolny wybór. Nie ma mowy o krzywdzie czy byciu ofiarą. I niech feministki nie narzekają. Kobiety chcą prawdziwego mężczyzny, który je okiełzna, dla mężczyzn to dobra nowina, a przynajmniej lubią w to wierzyć. A dla kobiet niezła racjonalizacja. Dla konserwatystów pociecha – dziwne poglądy miała ta Rand, ale ostatecznie wiedziała, gdzie jest miejsce kobiety. Nawet jeśli ta kobieta biega z giwerą, rządzi i wcale nie wygląda na słodką mamuśkę.

Koniec i bomba

Nie streszczę wam wszystkich perypetii bohaterów, ale opowiem, jak się to skończyło, bo może jesteście ciekawi.

Przypomnę, Dominique załatwiła Keatingowi ogromne publiczne zamówienie na niskoczynszowe osiedla dla biednych. Oczywiście on nie umie tego zrobić, więc prosi o pomoc kolegę ze studiów Roarka. Jego projekt wygrywa, jednak architekt stawia warunki – nie chce pieniędzy ani sławy, ale nie wolno w tym projekcie wprowadzać żadnych zmian, bo jest idealny, i tego ma dopilnować Keating. Roark chce stworzyć wspaniałe dzieło, nie obchodzą go ubodzy. Uważa za szkodliwe, że z podatków średniobogatych finansuje się coś dla biednych i niekompetentnych, przez co średniobogaci też staną się biedni. Poza tym państwo jest nieefektywne i na pewno będzie chciało popsuć projekt. Rzecz jasna ma rację, Keatingowi zostaną narzuceni współpracownicy, zarządzający projektem będą wprowadzali szkodliwe zmiany i ostatecznie powstanie brzydkie osiedle.

Roark postanawia wysadzić je w powietrze, a o pomoc prosi Dominique, która potem ma udawać jedną z ofiar wybuchu. Żeby wypaść wiarygodnie, sama tnie się rozbitym szkłem, aż przetnie sobie tętnicę i prawie umiera. Po wyzdrowieniu wraca do Wynanda. Roark, który od początku przyznaje się do swego czynu, staje się wrogiem publicznym, atakują go wszyscy poza imperium prasowym Wynanda. „Sztandarowi” z tego powodu katastrofalnie spada nakład, jest powszechnie atakowany i bojkotowany, znajduje się na progu upadku. Wynand pęka i zgadza się na powrót do dawnej linii pisma. Dominique porzuca go, jedzie do Roarka i ujawnia prasie ich romans.

Odbywa się proces Roarka. Ława przysięgłych złożona z prawdziwych Amerykanów, po tym, jak wygłasza wielką mowę obrończą, uniewinnia go.

Panowie spotkają się jeszcze tylko raz, kiedy Wynand zamawia u Roarka – koszty nie grają roli, ma całkowicie wolną rękę, jeśli chodzi o projekt – budowę najwyższego wieżowca w Nowym Jorku. „Proszę wybudować pomnik ducha, który jest pańskim, a mógł być moim”. To będzie ostatni drapacz chmur, który stanie w NY, bo nadeszła epoka osiedli. Następna będzie epoka jaskiń.

Taka dobra literatura, a taki banalny wniosek?

Budynek powstaje, Dominique należy do właściwego mężczyzny. „Zobaczyła go, stojącego ponad nią, na najwyższym poziomie Budynku Wynanda. […] Dalej był tylko ocean, niebo i postać Howarda Roarka”. Happy, happy end. Chyba nie obawialiście się, że Roark przegra?

Mam nadzieję, że udało mi się zaspokoić ciekawość wszystkich, którzy chcieli wiedzieć, o czym właściwie jest to Źródło. A sama autorka? Na starość Ayn Rand korzystała z opieki społecznej i narzekała na jej jakość.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij