Film

Triumf powtarzalności

„Shazam!” pozwala zrozumieć, czemu historie o superbohaterach cieszą się taką popularnością.

Stworzony przez Colina Morrisa program SongSim opracowuje graficzne reprezentacje tekstów w popularnych piosenkach. Narzędzie wyłapuje powtarzające się słowa, a następnie grupuje je, dając obraz dominujących obecnie gustów muzycznych. Jak można się domyśleć, są one całkowicie podporządkowane popowej powtarzalności; zaskakujące jest jednak, że powtarzalności przeciętny odbiorca szuka także w pojedynczej piosence.

 

Potencjalne hity zbudowane są z minirefrenów, które odwracają uwagę słuchacza od rzeczy nieistotnych – jak tekst – a kierują ją na rytm i zapętloną linię melodyczną. Trzymają się tego szablonu, dzięki czemu łatwiej wpadają w ucho, można je w całości śpiewać pod prysznicem czy na karaoke, kiedy zlewające się literki na ekranie utrudniają epickie wykonanie utworu.

Shazam! jest jak taki popowy przebój – powtarzalny do bólu (szczególnie na początku) i przewidywalny, jednak zaskakująco chwytliwy i porywający. Repetycja nie polega jedynie na tym, że to kolejna rodzinna, a więc miejscami przesadzona i przesłodzona historia o wyrzutku, który uczy się doceniać bliskich. Nie chodzi też o nawiązania do gier (Watch Dogs czy Street Fighter) i innych filmów, zarówno tych z uniwersum DC, jak i takich klasyków jak Rocky (miejscem akcji jest Filadelfia) i Duży z Tomem Hanksem, gdzie bohater również jest nastolatkiem w ciele dorosłego.

Zagraj to jeszcze raz

Powtórzenia pojawiają się również w samym filmie. Bohater nieustannie krąży między światem realnym, codziennym, gdzie jest szukającym matki czternastolatkiem, a tym „superbohaterskim”, który oczywiście też jest realny, tylko że w nim jest dorosłym mężczyzną obdarzonym nadprzyrodzonymi mocami. Nastoletnie problemy przenoszą się razem z nim do „dorosłości”, bo przecież w środku nadal jest dzieciakiem.

To samo można powiedzieć o jego antagoniście, który nigdy nie porzucił dzieciństwa – wyśmiewany przez ojca i brata doktor Thaddeus Sivana (Mark Strong) poświęcił całe życie, by wrócić do jednego momentu, który zdeterminował jego los. Doświadczenie odrzucenia wpływa na wszystkie życiowe decyzje Thada. To właśnie jego „geneza” otwiera film, co pokazuje, jak ważny jest jego wątek dla całego obrazu.

Pewnego dnia młody Thad został wezwany przed oblicze ostatniego z Rady Czarodziejów, by dostąpić zaszczytu obrony świata przed złem. Miał otrzymać ogromną moc, jednak nie przeszedł decydującej próby i został odesłany do naszego wymiaru. Czarodziej chroni świat przed Siedmioma Grzechami Głównymi, ale ponieważ jego moce słabną, szuka następcy. Jedynie ktoś o szlachetnym i czystym sercu może zostać obrońcą. Doktor Sivana okazał się zbyt podatny na pokusy. Zwycięża czternastoletni Billy Batson (Asher Angel) obdarzony szybkością Hermesa i siłą Herkulesa. Na pytanie: „jak chrześcijaństwo ma się do greckiej mitologii?”, pozwolę sobie odpowiedzieć innym pytaniem: a kto by się takimi głupotami przejmował?

Wspomniany czarodziej nazywa się Shazam, a bohater, który również funkcjonuje pod tym pseudonimem w komiksach, w filmie nigdy nie używa tego imienia, mówiąc o sobie. Zamiast tego, jak to dzieciak, nie może się zdecydować, jak inni mają się do niego zwracać. Superbohater wchodzi w dorosłość błyskawicznie, dzięki magicznemu hasłu (tytułowemu „shazam”), i przez to nie może przepracować traumy wywołanej porzuceniem przez matkę.

Wyrosnąć z superbohaterów

Billy nie jest pierwszym wyborem czarodzieja, ale czas nagli, a świat sam się nie uratuje. Chłopak bywa zwyczajnym dupkiem, ucieka z kolejnych rodzin zastępczych i rani tych, którym na nim zależy. Trudno nazwać go sympatycznym czy szczególnie otwartym, a mimo tego ludzie wciąż w niego wierzą. Jak na gnojka, który włamuje się do radiowozów i okrada współlokatorów, Billy jest całkiem lubiany.

Poza dwójką wyrozumiałych rodziców w nowym domu czeka na Billy’ego też pięcioro fajnego przyszywanego rodzeństwa. Najbardziej urocza jest wrażliwa i prawdziwie dobra Darla, co każe zadać pytanie: czemu to nie ona zwróciła uwagę czarodzieja? W całej rodzinie zastępczej głównego bohatera on sam najmniej nadaje się na obrońcę. Nawet Freddy (Jack Dylan Grazer), z którym Billy dzieli pokój, rozumie na czym polega prawdziwe bohaterstwo. Głównie dzięki lekturze komiksów.

Dotknięcie queerowej różdżki

Można tak wyliczać kolejne nieścisłości, niedociągnięcia i komunały, ale kiedy na ekranie pojawia się Zachary Levi jako „dorosły” Billy, wszystko przestaje mieć znaczenie. Levi perfekcyjnie przedstawia dziecko w ciele dorosłego. Mimika oddaje dziecięcy zachwyt, a przesadzona, „nadmuchana” budowa i strój (czerwone wdzianko, biała peleryna, wielka błyskawica na torsie) wydają się spójne z wyobrażeniem o superbohaterskim wyglądzie, jakie może mieć przeciętny nastolatek. Jest w tym naturalny i w niewymuszony sposób zabawny, zwłaszcza w interakcjach z Freddym.

Po dosyć poważnym wstępie film przestaje traktować siebie poważnie, przełamując żartami nawet najbardziej pompatyczne sceny. Nie jest to kolejny mroczny obraz z uniwersum DC.

Prawdziwi bohaterowie kierują się emocjami

Dorosnąć do (super)bohaterstwa

W przeciwieństwie do Supermana czy Batmana Shazam ciągle ryzykuje. Clark Kent jest doskonale oswojonym ze swoją mocą, dojrzałym superbohaterem. Billy Batson tak naprawdę nie wie, gdzie leży kres jego możliwości, ciągle się ich uczy – Freddy wrzuca na Youtube’a filmiki z kolejnymi próbami swoich mocy. O Kencie piszę tu nieprzypadkowo, nie tylko dlatego, że on i Batson reprezentują najbliższych typowym nerdom bohaterów DC.

W przeciwieństwie do majętnych, przystojnych i inteligentnych Batmana czy Aquamana, Superman i Shazam w „życiu prywatnym” są nieśmiali, niedopasowani, często ignorowani przez resztę społeczeństwa. To właśnie tacy bohaterowie leżą u korzeni komiksowego fandomu, którego owocem są współczesne blockbustery. To w nich zaczytujący się w ilustrowanych historiach geecy widzieli siebie.

W przeciwieństwie do majętnych, przystojnych i inteligentnych Batmana czy Aquamana, Superman i Shazam w „życiu prywatnym” są nieśmiali, niedopasowani, często ignorowani przez resztę społeczeństwa.

Shazam! to uwspółcześniona wersja komiksów ze złotej ery tego medium, gdzie nie ma miejsca na bardziej zniuansowane ujęcia kwestii dobra i zła. W latach 1930–1950 rysunkowe historie o superbohaterach przedostały się do masowej świadomości, stając się rozrywką tyle popularną, ile marginalizowaną. To właśnie w tamtym czasie nakładem Fawcett Comics ukazał się Shazam!, znany początkowo jako… Kapitan Marvel. Jego głównym rywalem w pojedynku o serca nastolatków był Superman. Podobieństwa między obydwoma bohaterami były tak wyraźne, że National Comics (ówczesne DC) zaskarżyło wydawcę Kapitana Marvela. Ostatecznie, pod zmienionym pseudonimem, Billy Batson odnalazł nową rodzinę w domu, który pomógł zbudować jego rywal („the house that Batman built”) – DC Comics.

Przerysowany wygląd superbohatera można również odczytywać jako oczko puszczone do tych pierwszych fanów, którzy szukali w komiksach ucieczki od rzeczywistości. Przecież właśnie tak większość współczesnych czternastoletnich chłopców wyobraża sobie siebie jako superbohaterów: przystojnych i napakowanych. I zapewne też pożytkowaliby swoje supermoce na różne głupoty, jak ładowanie telefonów przypadkowym przechodniom czy niszczenie podręczników szkolnych, ale z czasem nauczyliby się odróżniać rzeczy ważne od tych trywialnych, stając się godnymi swoich mocy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Muniowski
Łukasz Muniowski
Amerykanista
Adiunkt w Instytucie Literatury i Nowych Mediów na Uniwersytecie Szczecińskim. Autor i tłumacz książek o sporcie.
Zamknij