On twierdzi, że jest niezrównoważona psychicznie, histeryzuje, ona jest coraz bardziej „nierównoważona”. Wszyscy to widzą – sympatyczny mężczyzna, urocze dziecko i ona, wariatka, zawsze skwaszona jędza. Jak się ta bajka kończy?
Hanna Nordenhök, Wonderland, przeł. Justyna Czechowska,Wyd. Pauza 2025
Stała na skraju lasu przy rowie, jak jakieś zwierzę albo stworzonko, które ktoś wygonił z norki, wciąż miała na sobie poncho, choć podarty materiał nie nadawał jako ochrona przed krótkimi gwałtownymi ulewami września.
To stworzonko to bezdomna kobieta, włócząca się gdzieś na wybrzeżach Pacyfiku, która udaje dużo młodszą niż jest i przyjmuje różne tożsamości. Gdy wpadnie, nie będzie dla niej litości.
To jedna z trzech przewijających się przez książkę historii. Poza tym przeczytacie o hiszpańskich dziennikarzach w Atenach, z których jeden chyba zmyśla swoje relacje. I o bogatej gospodyni domowej na szwedzkiej prowincji, która wypiera wiedzę dotycząca tego, co robi jej mąż. Nic tych osób nie łączy, ich drogi się nie przetną, ale temat jest ten sam – różne oszustwa i samooszustwa. A każda z nich to trzymający w napięciu mały thriller psychologiczny.
Ale to nie wszystko, bo są jeszcze przerywniki oddzielające kolejne odsłony głównych historii. Autorka nazywa je „studiami przypadków”. Kolejne miejsca na świecie i kolejne osoby oglądane w bardzo konkretnym momencie życia – walka MMA, polityk szkolony przed kampanią, aresztowanie znanej osoby, odbieranie ciała zmarłej w luksusowej rezydencji kobiety. Tu motywem przewodnim jest maska, za którą się ukrywamy, na którą często pracujemy całe życie. Gdzie jest nasza prawdziwa twarz, a co jest maską?
Mieszające się ze sobą historie, wielu bohaterów, a jednak nie mamy wątpliwości, że to jest powieść. Spójność stylistyczna, zgrabna konstrukcja i obracanie na różne sposoby jednego wiodącego tematu sprawiają, że ani na moment nie potykamy się w tej lekturze ani nie zatrzymujemy, bo naprawdę wciąga. Można powiedzieć, że tym tematem jest kłamstwo, oszustwo, ale ja bym dodała, że – i to jest istotą – chodzi o całe pole semantyczne, które można wokół tych pojęć zbudować. Jak wiadomo, może ono pomieścić rozległą mgławicę skojarzeń. W tym takich, które prowadzą do krainy czarów, także tych złych.
Nie przegapcie tej powieści!
Sarah Manguso, Kłamcy, przeł. Ewa Borówka, Filtry 2025
Na początku byłam sobą. Wszytko, co mnie spotyka, myślałam, jest moje i tylko moje.
Potem poślubiłam mężczyznę, jak to kobieta. Moje życie stało się archetypowe, zmieniło się w drag show stosunków rodzinnych według modelu nuklearnego. Dałam się wplatać w historię opowiedzianą już z dziesięć miliardów razy.
Sarah Manguso to amerykańska autorka mająca na koncie kilka książek. Po czternastu latach małżeństwa, z dnia na dzień, porzucił ją mąż, została z ośmioletnim synem. Miała już podpisaną umowę na inną książkę, ale usiadła do pisania Kłamców. Jak mówi – po to, żeby móc wyrazić swoją wściekłość.
Niby fikcja, ale pewno dużo w tym prawdy (jej prawdy). Fikcyjni Jane i John poznali się, pobrali, a potem rozstali. Natomiast wściekłość, złość, frustracja, ból, złośliwy, czasem autozłośliwy humor – te są na pewno prawdziwe. I chyba ten autentyzm decyduje o tym, że książka ta pisana jakby w pośpiechu, czasem nieskładnie, na jednym oddechu, wciąga i może budzić – obudziła – żywe reakcje. Na tak i na nie.
Znam to – tak piszą głównie kobiety. Ale inne i inni pytają, a gdzie perspektywa mężczyzny? Czy można wierzyć wściekłej kobiecie? I czy nie jest niesprawiedliwe, kiedy za wszystko obwinia męża? Mogła przecież dostrzec różne znaki ostrzegawcze i się z nim nie wiązać. Potem też mogła odejść, skoro ten związek był taki okropny. Mogła zacząć na siebie więcej zarabiać, a nie korzystać z wyższych zarobków męża… A w ogóle, powiedzmy szczerze, często naprawdę zachowywała się jak wariatka, więc sama sobie jest winna. Jednak mechanizm, który opisała i który zamienia małżeństwo w pułapkę, rozpoznało wiele kobiet, więc może rzeczywiście nie jest to jej jednostkowy przypadek.
Pamiętacie bajkę Ezopa, która ma też wiele późniejszych wersji, o koniku polnym i mrówce? Konik polny całe lato bawił się, a mrówka zbierała zapasy na zimę, kiedy zima przyszła, on musiał błagać ją o pomoc. A teraz wyobraźmy sobie, że ta para spotyka się, oczywiście latem, i postanawia związać ze sobą.
czytaj także
On przystojny, towarzyski, lubiany, pełen fantazji i planów. Chce być artystą, trochę mu to nie wychodzi, więc stara się przynajmniej dobrze zarabiać, zakłada firmę, jak zbankrutuje, znajdzie dobrą pracę, jak ta mu się znudzi, to dzięki swemu urokowi osobistemu znajdzie inwestorów dla następnego start-upu, może zwariowanego, ale dopóki i ten nie upadnie, będzie obracał milionami. Wiecznie zajęty, bo jednak nie chce rezygnować z ambicji artystycznych, więc weekendy spędza w pracowni. Nie przywiązuje wagi do drobiazgów, chyba że chodzi o drogie sery i wina. Interesujący, dobry w łóżku, kochający. Czasem narozrabia, upije się bez sensu, nie dotrzyma obietnicy, nawali w ważnej sprawie, nie ma głowy do takich drobiazgów jak podatki, sprawy urzędowe, przegląd samochodu, ale czasem bywa bardzo pomocny. I umie przepraszać, przynajmniej na początku. Nobody’s perfect. I jak tu takiego nie kochać?
Ona też lubi być konikiem polnym, ale jednak bardziej jest mrówką, powoli buduje swoją karierę – stypendium zagraniczne, pisanie tu i tam, czasem trochę wykłada, może nawet mogłaby dostać etat. Ale ilekroć jest blisko jakiejś stabilizacji, on wpada na nowy pomysł, a to za sobą pociąga przeprowadzkę. Ona stara się go wspierać, szczególnie, że on źle znosi jej sukcesy. Coraz bardziej utrwala się układ, w którym to ona go obsługuje (i czerpie profity z jego sukcesów) albo pociesza i wspiera, kiedy kolejny raz coś mu nie wyszło. Ma jednak nadal swoją pracę, własne życie i własne pieniądze. Oraz siłę przetargową – mogłaby też na jakiś czas zostać konikiem polnym i zobaczyć, czy on jest gotów być mrówką, zawalczyć o swoje. Jednak zbyt mało z tej siły korzysta, bo tak jak jest, jest czasem lepiej, czasem gorzej, ale czasem również cudownie z ukochanym mężczyzną.
czytaj także
Wtedy przychodzi na świat Dziecko i to oczywiście ona się nim musi zająć, ma coraz więcej obowiązków, mniej miejsca na swoją pracę, mniej pieniędzy. Jest coraz bardziej zależna i coraz bardziej zła. Kiedy zaczyna mu robić wyrzuty, on po prostu wychodzi. Potem to już nie wyrzuty, a awantury i płacz. On tym bardziej znika z domu. Ona stara się ratować małżeństwo, próbuje być dobrą żoną, która nie będzie na niego krzyczała, ale znowu wybucha, może nawet sięgnie do rękoczynów. On twierdzi, że jest niezrównoważona psychicznie, histeryzuje, ona jest coraz bardziej „nierównoważona”. Wszyscy to widzą – sympatyczny mężczyzna, urocze dziecko i ona, wariatka, zawsze skwaszona jędza.
Jak się ta bajka kończy? Tak jak zawsze – on romansuje na boku, odchodzi i okazuje się, że potrafi w swoim nowym domu posprzątać, zbudować półki, a nawet znajduje czas, żeby odebrać dziecko ze szkoły i być dobrym ojcem. To prawda, tę historię opowiedziano już milion razy, ale jak widać wciąż bywa aktualna.