Na naszych oczach wali się wizerunek Kazachstanu, który na świecie sprzedawała jego elita polityczna. To wizerunek stabilnego i superrozwiniętego kraju, w którego stolicy rosną szklane wieżowce. Rozdźwięk między oficjalną propagandą a poziomem życia zwykłych ludzi stał się tak wielki, że wyszli na ulice – mówi socjolożka i reporterka Ludwika Włodek.
Całkiem niedawno czytałam artykuł rosyjskiego eksperta Władisława Inoziemcewa, w którym porównywał osiągnięcia 30 lat niepodległości Ukrainy i Kazachstanu. I to właśnie o Kazachstanie wypowiadał się pochlebnie – że elity rządzące postawiły na polityczny pragmatyzm i rozwój gospodarczy, kwestie kulturowe zostawiono na potem. Może i Kazachstan był daleki od demokracji i rządzony twardą ręką Nursułtana Nazarbajewa, ale rzeczywiście zyskał opinię państwa stabilnego, rozwijającego się, prowadzącego wielowektorową politykę zagraniczną. Co się stało, że w tym stabilnym Kazachstanie od kilku dni trwają tak ostre protesty?
Ludwika Włodek: Kazachstan wcale nie był taki stabilny. W 2011 roku strajkowali pracownicy sektora gazowego, największej firmy wydobywczej KazMunayGaz, ponieważ uważali, że niesprawiedliwie naliczano im wynagrodzenie za nadgodziny. Na głównym placu miasta Żangaözen w obwodzie mangystauskim trwał strajk okupacyjny, były mitingi, ludzie nocowali w namiotach, przyjeżdżali do nich tam aktywiści, obrońcy praw człowieka, dziennikarze.
To trwało przez wiele miesięcy, aż niemal równo dekadę temu, w Dzień Niepodległości Kazachstanu 16 grudnia 2011 roku te protesty zostały krwawo rozpędzone. Do uczestników strzelano z ostrej amunicji. Według oficjalnych danych zginęło wtedy kilkanaście osób, ale świadkowie i niezależne od władzy źródła twierdzą, że było ich kilka razy więcej. Mocodawców w zasadzie nie rozliczono. Pułkownik policji to była najwyższa ranga osoby skazanej za te wydarzenia. Spośród elit rządzących nikt nie poniósł odpowiedzialności.
W ciągu minionej dekady fala protestów nawracała. Były między innymi protesty antychińskie, które dotyczyły ustępstw terytorialnych Kazachstanu na rzecz Chin i generalnie polityki wobec tego sąsiada, a trzeba pamiętać, że Chiny finansują wiele inwestycji w infrastrukturę i przemysł wydobywczy w Kazachstanie, były protesty dotyczące własności ziemskiej, dostrzeżony także za granicą protest młodzieży w 2019 roku.
Dużym rozczarowaniem dla kazachskiego społeczeństwa była też pandemia, bo okazało się, że państwo, które na każdym kroku oczekuje wyrazów lojalności i przedstawia się jako silne i bogate, nie było w stanie zapewnić podstawowych lekarstw, miejsc w szpitalach. Więc społeczne niepokoje tliły się od dawna.
Jaka jest przyczyna protestów, które zaczęły się zaledwie kilka dni temu?
Protesty się zaczęły 2 stycznia w miastach w zachodnich regionach kraju – w Żangaözenie, Aktobe, w Aktau. Zachodnia część Kazachstanu to regiony ropo- i gazonośne, ich gospodarka jest w pełni podporządkowana przemysłowi wydobywczemu. Mimo że w tym sektorze są dość wysokie wynagrodzenia, na pewno lepsze niż w każdym innym sektorze kazachskiej gospodarki, to mieszkańcy tych zachodnich regionów mają poczucie niesprawiedliwości.
Rozwój społeczny regionu nie odpowiada jego gospodarczej wadze dla kraju. Wytwarzają znaczną część dochodów Kazachstanu, ale ich poziom życia nie rośnie, są zaniedbywani przez władzę. Pieniądze, które wypracowują, idą na upiększanie stolicy, jakieś inne ostentacyjne symbole władzy.
Punktem zapalnym stały się dotkliwe podwyżki cen ciekłego gazu. Ponieważ przez lata był bardzo tani, to prawie wszystkie samochody używają go jako paliwa. A wiadomo, że jak ceny gazu rosną, to za nimi rosną ceny wszystkich podstawowych produktów. A i bez tego Kazachstan boryka się z dość wysoką inflacją.
Powodem wybuchu tych protestów są więc kwestie ekonomiczne. To nie tylko ceny gazu, ale też kwestia ustawy o bankructwie osób fizycznych, która do tej pory nie została uchwalona, bo jest niekorzystna dla kierujących bankami oligarchów powiązanych z władzą. A przez inflację i spadek wartości waluty coraz więcej ludzi w Kazachstanie ma problem ze spłatą zobowiązań. Pod naciskiem protestujących padły już deklaracje, że ta ustawa zostanie przyjęta, a ceny gazu obniżone, ale to już za późno. Żądania eskalują.
Nie da się chyba jednak oddzielić gospodarki od polityki, zwłaszcza że protestujący we wznoszonych hasłach domagają się odejścia Nazarbajewa, który właściwie już odszedł w 2019 roku.
Odszedł, ale nie ma wątpliwości, że wciąż jest najbardziej wpływową osobą w kraju, stara się rządzić z tylnego fotela. Rzeczywiście za postulatami ekonomicznymi od razu poszły żądania polityczne, by reżim ustąpił, a Nazarbajew faktycznie wycofał się z polityki.
Protesty, które zaczęły się na zachodzie, bardzo szybko rozlały się na cały kraj, zorganizowano wiece poparcia na jego drugim końcu, w Ałmaty, w Karagandzie. Bo każdy ma świadomość, że nie chodzi tylko o ceny gazu, tym bardziej że rząd zaczął w tej kwestii ustępować.
Co ciekawe, widać, że ludzie przestali się bać. Są na tyle zdesperowani, że nie przestraszyli się ani wojska sprowadzonego do tych miast, ani ogromnych kordonów wszystkich służb porządkowych. Pewnie nie bez znaczenia jest to, że dzieje się to po ustąpieniu Nazarbajewa ze stanowiska prezydenta, bo niezależnie od głosów krytyki, cieszył się pewnym autorytetem. A Tokajew, obecny prezydent namaszczony przez Nazarbajewa, jest powszechnie postrzegany jako marionetka, mówi się nawet o nim, że jest półprezydentem. Pewnie trochę łatwiej wystąpić przeciwko władzy, która nie cieszy się szacunkiem.
Ważną polityczną kwestią są też wybory akimów, czyli lokalnych reprezentantów organów wykonawczych władzy. W 2001 roku były nawet wybory powszechne akimów, ale tylko we wsiach. Ci, którzy stoją na czele miast lub regionów, cały czas są naznaczani. Kazachscy obywatele chcieliby ich wybierać, chcieliby więcej decentralizacji, więcej realnej reprezentacji politycznej.
Czy za tymi protestami, które właśnie obserwujemy, stoi jakaś siła polityczna? Albo czy może powstać za ich sprawą, bo w tym ustroju politycznym, który wytworzył się w Kazachstanie, trudno chyba mówić o opozycji?
Jest trochę opozycji, ale jest bardzo słaba. Problem jest taki, że wszystkie te instytucje, które mogłyby być przeciwwagą dla władzy, były tępione. Legalnie nie działała żadna partia, która byłaby faktycznie opozycją. Są niezależne media, ale podobnie jak w Rosji one mają niewielki odbiór, takie wentyle bezpieczeństwa, które śledzi pewnie kilka tysięcy inteligentów, ale nie docierają do większości społeczeństwa.
Jest opozycja związana z oligarchą na emigracji, za którym władze Kazachstanu wystawiły list gończy, Muchtarem Abliazowem. To były minister gospodarki i bankier, który w 2009 roku skonfliktował się z Nazarbajewem po tym, jak państwo próbowało przejąć jego bank. Od dawna mieszka na Zachodzie, ale ma trochę zwolenników w Kazachstanie, sponsoruje niektóre media prywatne.
czytaj także
Kazachska opozycja ma raczej charakter kanapowy, to małe kręgi, wśród nich trochę inteligencji, trochę byłych urzędników reżimu, którzy na pewnym etapie postanowili z nim zerwać. Ale te protesty nie wyszły od nich. To jest taki ludowy bunt, który ma znacznie większy zasięg niż cała opozycja. Wiadomo, że z takich buntów wykluwają się liderzy i nowe siły polityczne.
Obrazy, które widzimy w mediach, zaskakują skalą i tempem rozwoju wydarzeń. Rząd podał się do dymisji, tłumy protestujących przejmują budynki lokalnych administracji, na filmikach widzimy pożary. Według najnowszych doniesień prezydent Tokajew usunął Nazarbajewa ze stanowiska szefa Rady Bezpieczeństwa, protestujący zajęli lotnisko w Ałmaty, są informacje o ofiarach, zarówno wśród protestujących, jak i służb. Możliwe, że zanim ten wywiad dotrze do czytelników, Nazarbajew ucieknie z kraju, bo już chodzą takie pogłoski, że wybiera się za granicę na leczenie. Co z tego wszystkiego wyniknie?
Trudno mi cokolwiek prorokować. Mamy do czynienia z problemem, który dotyczy wszystkich autorytarnych krajów, gdzie nagle zrywają się masowe protesty. Jest moment wielkiej euforii, podniecenia. Ale budowanie realnego planu politycznego, który pozwoli coś zmienić, jest bardzo utrudnione w kraju, w którym jest słaba opozycja, słabe społeczeństwo obywatelskie, nieprzyzwyczajone do demokratycznych procedur. Jest na pewno marzenie o reformach, o zmianie na lepsze, ale nie będzie łatwo nadać mu kształt.
Na pewno na naszych oczach wali się wizerunek Kazachstanu, który na świecie sprzedawała jego elita polityczna. To wizerunek takiego stabilnego i superrozwiniętego kraju, w którego stolicy rosną szklane wieżowce projektowane przez najlepsze biura architektoniczne świata, to budowle na pokaz, jak największy meczet czy największa sala konferencyjna. Ale wystarczy wyjechać z Nur-Sułtanu, by zobaczyć, że ludzie mają płoty zrobione z podwozi zezłomowanych samochodów, że drogi są dziurawe, że powietrze jest zatrute. Karaganda jest bodaj w pierwszej dziesiątce miast świata z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem. Na tym tle bogactwo stolicy to wyraz arogancji władzy. Rozdźwięk między oficjalną propagandą a poziomem życia zwykłych ludzi stał się tak wielki, że wyszli na ulice.
Chociaż warto dodać, że Kazachstan to najbogatszy kraj Azji Środkowej, można nawet mówić o względnym dobrobycie. Nie ma tutaj takiej skrajnej biedy i bezrobocia, które Uzbeków i Tadżyków zmuszają do wyjazdu do pracy do Rosji, bo inaczej ich rodziny by nie miały z czego żyć. Ale wiemy też, że według dziejowych prawił to dopiero osiągnięcie pewnego poziomu rozwoju pozwala na myślenie o kolejnych, wyższych celach.
Trudno dyskutować o kraju postsowieckim zupełnie bez kontekstu Rosji. Czy kwestie kulturowe i antyrosyjski sentyment odgrywają jeszcze istotną rolę w Kazachstanie?
Raczej nie. Nie zauważyłam w trwających protestach, by kwestie etniczne odgrywały w nich jakąkolwiek rolę. Na przestrzeni lat Kazachstan się stopniowo skazachizował i też te protesty w zachodnich regionach toczą się po kazachsku. Hasła są po kazachsku, ludzie krzyczą po kazachsku. Trochę inaczej to wygląda w Ałmaty, która jest bardziej zrusyfikowana. Niewątpliwie rosną kolejne pokolenia, urodzone już w niepodległym Kazachstanie, one są o wiele bardziej kazachskie, zmieniła się proporcja ludności. Ludności kazachskojęzycznej jest coraz więcej, z jednej strony przez dzietność, z drugiej przez to, że wielu rosyjskojęzycznych obywateli wyjeżdża. Ale nie ma to już politycznego znaczenia.
Kazachstan jest obok Rosji i Białorusi członkiem Unii Eurazjatyckiej, chociaż w jej ramach opiera się rosyjskim zakusom integracji politycznej. W Rosji przyglądano się też uważnie „tranzytowi”, czyli odejściu po 28 latach Nazarbajewa ze stanowiska prezydenta. Rzekomy – choć jak teraz widzimy, raczej pozorny – sukces tej politycznej operacji uważano za dobry przykład, jak Rosja mogłaby sobie w przyszłości poradzić z odejściem Putina. Czy teraz na Kremlu otwierają szampana, czy obgryzają paznokcie z nerwów?
Myślę, że bardzo się denerwują. Obecny reżim jest prorosyjski, ale ścisły sojusz z Rosją nie opłaca się tak bardzo Kazachstanowi, co jego elitom. Więc gdyby ta władza została obalona, to będzie to dla Rosji wyzwaniem. Na pewno Kremlowi nie są na rękę żadne niepokoje przy południowych granicach Rosji. A do tego sytuację obserwują też zwykli Rosjanie, wyciągają z niej swoje wnioski.
**
Ludwika Włodek – socjolożka i wykładowczyni na Wydziale Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, reporterka. Autorka książek: Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów, Wystarczy przejść przez rzekę, Cztery sztandary, jeden adres. Historie ze Spisza oraz Gorsze dzieci Republiki.