Świat

Upadek Fernando Lugo, czyli klęska „drogi na skróty”

Jego zwycięstwo wyborcze w 2008 roku zakończyło sześć dekad rządów konserwatystów. W zeszłym tygodniu oskarżono go o destabilizację społeczną.

W Ameryce Łacińskiej historia nie chce się skończyć. Rozwiązania fundamentalnych problemów politycznych i społecznych regionu nie przyniósł ani koniec Zimnej Wojny, ani słynna „różowa fala”, która na początku XXI wieku w większości krajów regionu wyniosła do władzy przywódców lewicowych i centrolewicowych. Jej prawdziwe znaczenie dla historii kontynentu poznamy dopiero w przyszłości, gdy będzie można ocenić pełny dorobek rządów Hugo Cháveza w Wenezueli, Evo Moralesa w Boliwii czy założonej przez Luiza Inácio Lulę Partii Pracujących w Brazylii. Jest jednak jeden kraj, w którym przygoda z radykalnym liderem, rządzącym w imieniu najuboższych i marginalizowanych przez dekady, już się zakończyła. To Paragwaj, w którym w zeszłym tygodniu Senat odsunął od władzy prezydenta Fernando Lugo.

Lugo, podobnie jak robotnik Lula czy indiański plantator koki Morales, to postać oryginalna i barwna, odstająca od politycznej sceny Paragwaju. Przez 30 lat był duchownym Kościoła katolickiego (co nabrało szczególnie pikantnego kontekstu, gdy podczas prezydentury ujawniono fakt istnienia czwórki jego nieślubnych dzieci). Znany jako „biskup ubogich” z San Pedro, porzucił stan kapłański w 2005 roku, by podjąć polityczną walkę o interesy biednych w jednym z najuboższych i najbardziej nierównych społecznie państw regionu. Jego zwycięstwo wyborcze trzy lata później zakończyło sześć dekad rządów konserwatywnej Partii Colorado (w czasie zakończonej w 1989 roku, ponad czterdziestoletniej dyktatury generała Alfredo Stroessnera była to jedyna legalna w Paragwaju partia). Główną obietnicą kampanii Lugo było przeprowadzenie reformy rolnej. Hasło istotne w kraju, gdzie garstka właścicieli ziemskich kontroluje 80% ziemi uprawnej. Obietnicy tej nie udało mu się jednak dotrzymać. To właśnie problem reformy rolnej doprowadził do jego upadku.
Bezpośrednim pretekstem dla usunięcia Lugo były wydarzenia w północno-wschodniej części kraju, graniczącej z Brazylią. Dziesiątki uzbrojonych bezrolnych chłopów zajęły jeden z tamtejszych majątków ziemskich. Wezwana na pomoc policja próbowała usunąć ich siłą, co skończyło się 17 ofiarami śmiertelnymi po obu stronach.

Prawicowa opozycja, na czele z właścicielem zajętego majątku Blasem Riquelme – jednym z liderów Colorados – oskarżyła prezydenta o zdestabilizowanie kraju zapowiedziami zmian społecznych i podburzanie chłopów do przemocy, a nawet o organizowanie ich w „lewackie partyzantki”. Procedura impeachmentu, zarządzona przez Izbę Deputowanych i przeprowadzona przez Senat, trwała 24 godziny. Był on bardziej politycznym wotum nieufności dla Lugo, niż procesem mającym odnieść się do stawianych mu zarzutów. Sam Lugo i jego obrońcy z niemal wszystkich krajów regionu określili sytuację mianem „puczu parlamentarnego”. Argentyna, Boliwia, Ekwador i Dominikana odmówiły uznania nowego rządu; łącznie 11 krajów regionu wycofało swoich ambasadorów z Asuncion. Wspólny Rynek Południa (MERCOSUR), największy blok handlowy Ameryki Południowej, wspólną decyzją Brazylii, Argentyny i Urugwaju zawiesił członkostwo Paragwaju. Komisja Praw Człowieka Organizacji Państw Amerykańskich wyraziła wątpliwość, czy możliwe jest „usunięcie konstytucyjnej i demokratycznie wybranej głowy państwa w ciągu 24 godzin z jednoczesnym zachowaniem zasad rzetelnego procesu gwarantujących bezstronność procedury” i określiła impeachment „naruszeniem praworządności”. Z kolei członkowie Kongresu uzasadniali ekspresowe – tempo procesu obawą przed kolejnymi aktami przemocy ze strony zwolenników prezydenta.

Tymczasem gwałtowne protesty przeciw niesprawiedliwym stosunkom własnościowym na paragwajskiej wsi wcale nie zaczęły się wraz z rządami Lugo – trwają od dawna. Wzmacnia je fakt, że liczne wielkie majątków ziemskie powstały w wyniku konsolidacji działek wydzieranym chłopom przez dyktaturę Colorados i rozdawanej dygnitarzom reżimu. 

Współcześnie procesy koncentracji ziemi uprawnej dodatkowo wzmacnia „gorączka sojowa”, jaka ogarnęła Paragwaj na przełomie stuleci. Ma ona swoje źródło w Chinach, która ze względu na swój oszałamiający rozwój społeczny i gospodarczy w coraz większym stopniu zależne są od zagranicznej żywności i paszy. Soja, wcześniej praktycznie nieobecna w Ameryce Południowej, zaczęła być uprawiana na masową skalę, kosztem produkujących żywność głównie na własne potrzeby niewielkich gospodarstw chłopskich. Do północno-wschodniego Paragwaju, gdzie doszło do protestów, przyniosły ją korporacje rolne z sąsiedniej Brazylii. Dziś produkcja soi, stanowiąca 50% eksportu i 10% PKB Paragwaju, jest w ¾ w rękach zagranicznych właścicieli.

Przypadek Lugo przypomina wydarzenia z Hondurasu sprzed trzech lat. Tamtejszy prezydent, Manuel Zelaya, forsujący zmianę konstytucji (tak, by pozwoliła mu na na sprawowanie władzy przez kolejną kadencję) w drodze referendum, znalazł się w ostrym sporze z przeciwnym jego planom Sądem Najwyższym. Ostatecznie sąd wydał nakaz aresztowania Zelayi za zdradę i złamanie konstytucji. Decyzję sędziów w specyficzny sposób wykonali wojskowi, którzy wtargnęli wieczorem do pałacu prezydenckiego i umieścili wyciągniętego z łóżka prezydenta w samolocie w jedną stronę do Kostaryki.

Wypadki honduraskie, stanowiące pierwszy latynoamerykański pucz XXI wieku, z pozoru niewiele łączy z paragwajskim impeachmentem, dokonanym w parlamentarnym głosowaniu. W Asuncíon obyło się bez niepokojącego widoku wojska na ulicach i ofiar wśród manifestantów; do rozpędzenia demonstracji zwolenników Lugo wystarczyły armatki wodne i szarże policji konnej. Jednak wydarzenia w Hondurasie i Paragwaju są bardzo podobne: głowa państwa, opowiadając się za rozwiązaniem nabrzmiałych nierówności społecznych poprzez aktywną politykę redystrybucyjną państwa, gwałtownie traci poparcie tradycyjnych elit i zostaje zdjęta z urzędu.

Zelaya, wielki właściciel ziemski, został wybrany w 2005 roku jako kandydat jednej z dwóch głównych partii honduraskich. Jednak jako prezydent podjął szereg inicjatyw prospołecznych. Firmowane przez niego reformy zapewniły najbiedniejszym rodzinom darmową edukację i energię elektryczną. Jego administracja podniosła płacę minimalną o 60%, co oprotestowały środowiska przedsiębiorców. Podwyżka płacy minimalnej objęła nawet wszechobecne w Hondurasie maquiladoras (zagraniczne zakłady przemysłowe umieszczane w specjalnych strefach ekonomicznych dla wykorzystania taniej miejscowej siły roboczej). Ostatecznym dowodem na „populizm” Zelayi było udzielenie poparcia walczącym o odzyskanie ziemi ruchom chłopskim oraz przyłączenie się do stworzonego przez Wenezuelę i Kubę sojuszu ALBA – „Boliwariańskiej Alternatywy dla Ameryk”, która promuje integrację krajów latynoskich odrzucając model deregulacji i wolnego handlu oraz przywództwo polityczne Waszyngtonu. ALBA od momentu powstania uważana jest za próbę podważenia hegemonii USA w regionie. W rezultacie utracił poparcie tradycyjnych elit państwowych – generałów, sędziów Sądu Najwyższego, a nawet własnej Partii Liberalnej, która w Kongresie zagłosowała razem z tradycyjnymi rywalami z Partii Narodowej za uznaniem puczu i jednogłośnym przekazaniem prezydentury innemu liberałowi, Roberto Michelettiemu. 

Tym, co łączy oba przypadki – Lugo i Zelayi – jest fakt, że żadnemu z nich nie udało się stworzyć własnej siły politycznej. W wyborach do Kongresu Lugo firmował Patriotyczny Sojusz na rzecz Zmiany (APC) – nominalnie centrolewicową koalicję. W praktyce jej trzonem była partia liberalna, od 1989 roku dominująca na scenie politycznej kraju wspólnie z konserwatywną Partią Colorado. Ceną za ten sojusz było oddanie wiceprezydentury liberałowi Frederico Franco. Franco, podobnie jak jego partia, po roku porzucił APC i stał się jednym z głównych krytyków prezydenta. W rezultacie rządom Lugo towarzyszył stały opór złożonego niemal wyłącznie z antyprezydenckich partii Kongresu oraz kontrolowanej przez nie administracji i mediów, po dekadach wyłącznych rządów konserwatystów, także zdominowanych przez przeciwników prezydenta. Usunięcie Lugo z urzędu i oddanie władzy Franco głosami 39 senatorów, przy sprzeciwie zaledwie czterech, było tylko logiczną konsekwencją tej nierównowagi sił.

Zelaya i Lugo mimo szerokiego poparcia społecznego okazali się bezbronni wobec frontu tradycyjnych elit, zjednoczonych w celu usunięcia nadmiernie radykalnej głowy państwa.  Obaj działali w ramach starego układu partyjnego, niechętnego zmianom społecznym  Ich klęska pokazuje, że dla Ameryki Łacińskiej nie ma drogi na skróty.  Do autentycznej zmiany społecznej nie wystarczą charyzmatyczni, zdeterminowani i wrażliwi społecznie (lub „populistyczni”), ale samotni przywódcy. Walka o zmiany musi zacząć się od budowy siły politycznej, zdolnej politycznie zmobilizować milczącą, wykluczoną większość, zbudować trwałe, efektywne i cieszące się oddolną legitymacją instytucje (partie polityczne, ruchy społeczne). Ich budowa to długa, ciężka, zakrojona na dekady praca. Ale przypadek Lugo pokazuje, że nie ma drogi na skróty.

Mateusz Roczon – absolwent Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ oraz student Centrum Studiów Latynoamerykańskich UW.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij