Rozmowa z brazylijskim filozofem i ministrem.
Mateusz Krauze: Jest pan znany z krytyki, jakiej poddaje pan współczesną lewicę, a zwłaszcza lewicowe partie polityczne bogatych państw północnego Atlantyku. Jakie są najpoważniejsze problemy trapiące dzisiejsze ruchy progresywne w Stanach Zjednoczonych i w Europie?
Roberto Mangabeira Unger: Dzisiejsza lewica zajmuje się głównie minimalizacją szkód wyrządzanych przez rzekomo nieuniknione procesy zmian społecznych i ekonomicznych, zwłaszcza zaś te spod znaku there is no alternative. Brak jej jakiegokolwiek pozytywnego programu, nigdzie nie występuje z oryginalną inicjatywą. Lewicowe manifesty to tak naprawdę konserwatywne programy z „ludzką twarzą”. We wszystkich debatach lewica reprezentuje instytucjonalny konserwatyzm, to znaczy nie jest w stanie zaproponować zmiany wykraczającej poza istniejące uwarunkowania instytucjonalne.
Socjaldemokraci nie wierzą już w postęp?
Socjaldemokracja to, w najbardziej podstawowym wymiarze, rodzaj wymiany. Dawniej postępowe siły ścierały się z konserwatywnymi, aby zmienić strukturę władzy i organizację środków produkcji. Dziś jednak postępowa lewica odrzuciła to wyzwanie i pozwoliła, aby państwo przejęło ścisłą kontrolę nad regulacją gospodarki. Zgodnie z lewicowym paradygmatem państwo powinno nią zarządzać antycyklicznie i kompensować nierówności generowane przez rynek za pośrednictwem redystrybucji dochodów poprzez podatki i świadczenia socjalne. Niestety, nie da się rozwiązać problemów społeczeństw Europy ani Stanów Zjednoczonych w ramach tak rozumianego ustroju socjaldemokratycznego.
Jednak patrząc z perspektywy postępu, jakiego udało się dokonać w świecie zachodnim na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, czy nie ocenia pan lewicy zbyt surowo?
Jednym z najważniejszych obszarów, na którym ruchy progresywne zawiodły, jest obecny kształt gospodarki rynkowej, która musi przejść fundamentalną reorganizacje, zarówno na poziomie narodowym, jak i globalnym; musi zmienić się jej paradygmat. Przez ponad dwieście lat debata ideologiczna funkcjonowała w ramach modelu opartego na opozycji pomiędzy państwem i rynkiem. Więcej rynku, mniej państwa. Lub na odwrót. Jednym z założeń, które legło u podstaw tego swoiście hydraulicznego modelu, jest przekonanie, iż istnieje tylko jedna, naturalna i konieczna forma rynku i gospodarki na nim opartej. Pytanie brzmi jednak: o jakim rynku mówimy? To pytanie jest szczególnie istotne w kontekście schyłku modelu produkcji masowej i zastąpienia go przez produkcję, którą charakteryzuje nieustająca innowacja.
No bo kto będzie szedł w awangardzie tego modelu permanentnej innowacji? Przecież olbrzymia większość ludzi, nawet w najbardziej zaawansowanych gospodarkach, będzie z tej awangardy wykluczona.
Czy to wykluczenie wiąże się tylko z brakiem określonych umiejętności lub wiedzy, koniecznych do funkcjonowania w gospodarce nastawionej na innowację, czy też powodem są uwarunkowania strukturalne, które uniemożliwiają albo utrudniają nabycie tych umiejętności?
Umiejętności nie są wystarczającym warunkiem uczestnictwa w awangardzie postępu gospodarczego, choć są oczywiście warunkiem koniecznym. Na świecie istnieje tendencja, aby implementować rozmaite innowacyjne rozwiązania w sposób, który najmniej szkodzi dominującym paradygmatom i interesom; jest to implementacja po linii najmniejszego oporu. Postępowa lewica powinna stworzyć alternatywę dla tej ścieżki implementacji. Powinna zaproponować stworzenie nowych form gospodarczej awangardy, które będą inkluzywne, a nie wykluczające. To zadanie wymaga jednak fundamentalnej zmiany relacji pomiędzy państwem i sektorem prywatnym, a także zmiany systemu edukacji i sposobu kształcenia obywateli.
W jaki sposób mamy więc wyzwolić się z tego dominującego modelu gospodarczego? Co jest warunkiem przejścia do innego systemu?
Obecnie na świecie funkcjonują dwa dominujące modele gospodarcze – model amerykański, w ramach którego relacje pomiędzy państwem a sektorem prywatnym budowane są na warunkach rynkowych (arm’s length), oraz model, który funkcjonuje w północnowschodniej Azji, gdzie założenia polityki handlowej oraz gospodarczej określane są najpierw przez państwo, a następnie stopniowo wdrażane na coraz niższych szczeblach aparatu administracyjnego. Potrzebujemy jednak dużo większej różnorodności form strategicznej współpracy pomiędzy rządem i sektorem prywatnym, zwłaszcza zaś z małymi i średnimi przedsiębiorstwami, tak aby umożliwić rozpowszechnienie procesów innowacji we wszystkich sektorach gospodarki.
Musimy jednak pamiętać, że taka zmiana sama w sobie nie będzie wystarczająca. Niezbędnym, choć wciąż niewystarczającym, warunkiem osłabienia hierarchicznych podziałów w krajach wysokorozwiniętych jest rewolucja w edukacji. Celem tej rewolucji powinna być zmiana sposobu nauczania, tak aby rozwijać umiejętności analityczne, a nie skupiać się na gromadzeniu informacji. Większy nacisk powinien zostać położony na pogłębianie wiedzy z wybranych obszarów niż na encyklopedyczną powierzchowność. Przy czym należy zaznaczyć, że nie chodzi tu w żadnym razie o wprowadzanie jakiejś formy edukacji ogólnej dla elit rozumianej jako przeciwieństwo technicznego szkolenia dla mas. Ta nowa formuła edukacyjna może i powinna zostać zaimplementowana na wszystkich poziomach i we wszystkich obszarach kształcenia.
Czy to znaczy, że powinniśmy porzucić obowiązujące sposoby nauczania przedmiotów takich jak ekonomia, socjologia czy historia?
Uważam, że tak. Główną cechą tej nowej formy edukacji powinno być dialektyczne podejście do wszystkich dziedzin wiedzy. Niestety, istniejący system kształcenia opiera się na dogmatycznym i przypadkowym połączeniu przedmiotów i metod. Powinniśmy go porzucić i zamiast tego nauczać każdego przedmiotu co najmniej dwa razy, za każdym razem z innego, przeciwstawnego punktu widzenia. Informacja sama w sobie jest bez znaczenia, chodzi tu przede wszystkim o rozwój umiejętności krytycznej analizy. Należy poświęcić miraż encyklopedyczności na rzecz wzmocnienia potęgi umysłu.
Czy ten program zmiany dotyczy również wiodących uniwersytetów, takich jak np. Harvard?
Jednym z najważniejszych zadań, które powinien realizować każdy uniwersytet, jest pogłębienie rozumienia rzeczywistości poprzez poszerzenie przestrzeni zakreślającej granice tego, co możliwe do wyobrażenia.
Wiele uniwersytetów, w tym Harvard, zdradziło tę misję, ponieważ są zbyt blisko związane z establishmentem. Nie stanowią nawet przeciwwagi dla interesów, które na ich terytorium próbują realizować przedstawiciele świata biznesu.
Praktycznie wszystkie dominujące obecnie w naukach społecznych nurty zaakceptowały kształt istniejących struktur społeczno-ekonomicznych. W „twardych” naukach społecznych, takich jak ekonomia, nastąpiło to poprzez racjonalizację tych struktur oraz próbę objaśnienia powszechności ich występowania jako rezultatu nieuchronności i wyższości tych struktur nad innymi systemami. W naukach o charakterze normatywnym, takich jak filozofia polityczna czy teoria prawa, próbuje się nadać tym strukturom ludzką twarz, ale próby te nie są niczym więcej niż pseudofilozoficznymi namiastkami. Natomiast w humanistyce przeważa tendencja subiektywistyczna, która dla mnie jest pewnego rodzaju eskapizmem. Wszystkim tym prądom naukowym brakuje szerszego spojrzenia na okoliczności sprzyjające zmianie i transformacji, brakuje im wyobraźni strukturalnej, są pewnego rodzaju mistyfikacją. I nie chodzi tu o rozgrywki polityczne na poziomie uniwersyteckim. To jest zasadnicza kwestia dotycząca sytuacji, w jakiej znajduje się szeroko pojęta myśl naukowa. Rozumieć coś, to znaczy rozumieć, czym to coś może się stać. Tego zrozumienia brakuje m.in. w naukach ekonomicznych, które mają tak przemożny wpływ na kształt współczesnego świata. Nawet najlepsze uniwersytety niestety nie uczą w ten sposób.
Niedawno publicznie wyrażał pan nadzieję, że globalny kryzys finansowy to szansa dla europejskiej lewicy, by przeprowadzić gruntowne zmiany w systemie nauczania i ekonomii. Od upadku Lehman Brothers minęło prawie siedem lat – czy szansa została zmarnowana?
Kryzys pozostaje niestety wciąż niewykorzystaną szansą na zmianę paradygmatu gospodarki rynkowej w państwach wysoko uprzemysłowionych. Debata, która przetoczyła się w ostatnich latach przez media głównego nurtu na Zachodzie, rzadko kiedy poruszała dwa niezwykle ważne imperatywy: sprawienia, aby sektor finansowy zaczął służyć potrzebom „prawdziwej” gospodarki (real economy) oraz ograniczenia destrukcyjnego wpływu, który nierówności ekonomiczne mają na wzrost gospodarczy. Dyskurs na temat kryzysu został zdominowany przez spór między zwolennikami teorii zwulgaryzowanego keynesizmu, zgodnie z którą odpowiedzią jest pobudzenie gospodarki za pomocą zwiększonych wydatków ze strony państwa, a z drugiej strony zwolennikami polityki oszczędności (austerity).
Otóż rzadko pamięta się o tym, iż gospodarka rynkowa funkcjonuje w ramach uwarunkowań instytucjonalnych, które nie są jej wytworem, tworzone są bowiem w ramach procesu politycznego, często zdominowanego przez grupy wpływu, a ostateczną formę nadają im przepisy prawa. Powstają zatem w sposób, który ma niewiele wspólnego z zasadami głoszonymi przed ideologów wolnego rynku. Ruchy i partie lewicowe głównego nurtu nie zaproponowały niestety żadnych rozwiązań, które pozwoliłyby chociażby na wyobrażeniowe propozycje nowego ładu instytucjonalnego i zmianę paradygmatu gospodarki rynkowej.
Czym spowodowana jest ta bezsilność współczesnej lewicy europejskiej?
Państwa europejskie mają pewną skazę – są demokracjami o niskim poziomie energii, w których możliwość zmiany wciąż pozostaje uwarunkowana kryzysem. Jest to jeden z problemów, który sprawił, że ostatni kryzys był zmarnowaną okazją i nie wygenerował żadnej ze zmian, o których mówimy. Aby je wprowadzić, potrzebujemy demokracji o dużo wyższym poziomie energii niż obecnie. Demokracji promującej wysoki poziom zaangażowania w życie publiczne. Dopiero wtedy proces polityczny dozna przyspieszenia, podniesie się temperatura debaty politycznej, a poprzez plebiscyty i referenda możliwe będzie wprowadzenie daleko idących zmian.
Polityczny mechanizm Unii Europejskiej jest bardzo odległy od modelu, który pan opisuje. Większość decyzji zapada w zaciszach gabinetów zdominowanych przez technokratów, a jedyny element demokracji bezpośredniej, wybory do Parlamentu Europejskiego, trudno określić mianem wysokoenergetycznej demokracji.
Rozwój Unii Europejskiej odbywa się zgodnie z zasadą, w myśl której formy organizacji społecznej i gospodarczej dozwolone przez prawo stają się coraz bardziej scentralizowane na poziomie władz Unii. Natomiast kwestia wykształcenia obywateli oraz polityka socjalna pozostają w kompetencji państw członkowskich. Z punktu widzenia programu zmian, o którym mówimy, potrzebujemy czegoś dokładnie przeciwnego. Musimy odwrócić tę zasadę. Głównym zadaniem Unii powinno być dbanie o rozwój umiejętności i gwarancja praw jej obywateli przy jednoczesnym pozostawieniu swobody na eksperymenty na poziomie narodowym i lokalnym, w tym na eksperymenty z różnymi formami gospodarki rynkowej.
Unia potrzebuje strukturalnych alternatyw, które nie będą wiązały się z koniecznością uprzedniego zaakceptowania istniejących już form gospodarki rynkowej i demokracji.
Rządzący obecnie Unią bezrefleksyjnie przyjmują zastane struktury i pozwalają, by to one wyznaczały granicę dla naszej wyobraźni.
Muszą ich zastąpić ludzie myślący w sposób bardziej postępowy, którzy będą stawiać wyzwania i zmieniać elementy tej struktury.
Taka transformacja będzie miała szczególne znaczenie dla gospodarek państw Europy Wschodniej i Południowej. Jeżeli te kraje nie zaczną wprowadzać zmian w swoich systemach gospodarczych i systemach kształcenia, to pozostaną podporządkowane gospodarczo pozostałym państwom Unii. W interesie peryferyjnych państw Południa i Wschodu Europy leży wspólne działanie z progresywnymi siłami z unijnego centrum, aby wspólnie wyznaczyć kierunek, w którym powinna zmierzać Unia.
Polska znajduje się w podobnej sytuacji, na pograniczu między centrum a peryferiami.
Największym niebezpieczeństwem dla Polski jest to, że stanie się imitacją Niemiec, w pewnym sensie ich kolonią, nie tylko pod względem ekonomicznym, ale i w wymiarze niematerialnym, a jednocześnie wzrost gospodarczy pozostanie ograniczony do nielicznych enklaw dobrobytu. Obecnie Polska wykonuje dużo pracy w zakresie outsourcingu, będąc podwykonawcą dla bardziej rozwiniętych gospodarczo państwo Europy Zachodniej, zwłaszcza zaś dla Niemiec. Oczywiście Polacy mogą dzięki temu znaleźć pracę i się wzbogacić, ale to nie jest optymalne rozwiązanie dla polskiego społeczeństwa. Polska, podobnie jak Hiszpania czy Włochy, jest zdecentralizowana gospodarczo, z dużą liczbą małych przedsiębiorstw w sektorze rolnym i sektorze usług. Te przedsiębiorstwa pozostają jednak zamknięte w ariergardzie, wśród niedokapitalizowanych sektorów produkcji. Energia, która istnieje na tym poziomie gospodarki, powinna zostać skanalizowana poprzez dokapitalizowanie i przesunięcie bliżej granicy postępu technologicznego. Nie tylko za pośrednictwem transferów państwowych – np. w formie dopłat dla gospodarstw rolnych – ale również w taki sposób, aby poszerzyć zakres dostępnych możliwości, ułatwić nabywanie niezbędnych umiejętności. Aby ten proces się powiódł, konieczne jest przeprowadzenie inicjatyw, o których wspomniałem wcześniej.
Polska potrzebuje też postępowych sił ze strukturalną wizją rozwoju, które nie będą jedynie polską wersją zdemoralizowanej niemieckiej socjaldemokracji. Musi powstać siła polityczna, która nie istnieje jeszcze ani w Niemczech, ani we Francji.
Roberto Mangabeira Unger (ur. 24 marca 1947 r.) – brazylijski filozof i polityk, profesor prawa na Uniwersytecie Harvarda. W swojej pracy naukowej profesor Unger zajmuje się zagadnieniami z dziedziny filozofii, teorii społecznej, teorii prawa i ekonomii. Wiele z jego publikacji poświęconych jest lewicowej krytyce zarówno ruchów neoliberalnych, jak i socjaldemokratycznych w Stanach Zjeodnoczonych, Ameryce Łacińskiej oraz w Europie. W latach 70. był, wraz z Duncanem Kennedym, jednym z pionierów ruchu studiów krytycznych nad prawem (critical legal studies), który doprowadził do metodologicznego przełomu w nauczaniu prawa na amerykańskich uniwersytetach. W latach 2007-2009 pełnił w rządzie Luíza Inácio da Silva funkcję ministra ds. strategicznych. Podobną pozycję objął w lutym 2015 r. w rządzie Dilmy Rousseff. Jego najnowsza książka, Religion of The Future, poświęcona jest rozważaniom na temat religii przyszłości, w tym poszukiwaniom alternatywy dla głównych religii monoteistycznych, hinduizmu oraz buddyzmu.
Czytaj także
Michał Sutowski: Nie ma zbawienia poza Europą
Jakub Majmurek: Koniec z paradą Schumana
**Dziennik Opinii nr 224/2015 (1008)