Unia Europejska

Włoskie władze entuzjastycznie witały chińskie samoloty z maseczkami. „Mieliśmy do czynienia z iluzją”

Samolot z pomocą dla Włoch. Fot. IFRC/twitter.com

Jednym z najbardziej uderzających obrazów, jakie obiegły świat w szczycie kryzysu COVID-19, była przylatująca do Włoch pomoc medyczna z Rosji, Chin i Kuby. Włoski rząd witał ją z otwartymi rękami, a media ustawiały się w kolejce na lotnisku. Czy solidarność europejska rzeczywiście zawiodła i Włochy szykują się do odwrócenia sojuszy?

Odkąd w Europie pojawił się koronawirus, jedną z głównych, przewidywalnych reakcji politycznych tak lewicy, jak i prawicy jest nasilenie nastrojów antyunijnych. Wiele osób przekonuje, że instytucje UE zareagowały zbyt wolno i wykazały się zbyt skromną solidarnością wobec tej części kontynentu, która ucierpiała najbardziej. W takiej sytuacji znalazły się Włochy. By porozmawiać o słabościach i mocnych punktach działań, które podjęła Europa w związku z pandemią koronawirusa, zadzwoniłem do europosła Sandra Goziego.

Gozi to europarlamentarzysta i zagorzały zwolennik europejskiego federalizmu. Jest przekonany, że najlepszym rozwiązaniem kryzysu COVID-19 jest współpraca międzynarodowa w ramach UE. Gozi działał w centrolewicowej włoskiej Partii Demokratycznej, ale w 2018 roku przeniósł się do Francji, gdzie dołączył do ruchu En Marche Emmanuela Macrona. W maju 2019 roku wygrał wybory do Parlamentu Europejskiego, startując jako jeden z kandydatów ponadnarodowego ruchu „renesansu”.

Poniżej znajduje się zredagowany zapis naszej rozmowy.

Jamie Mackay: Cofnijmy się trochę w czasie i wróćmy do szczytowego momentu kryzysu COVID-19 na południu Europy. Włochy przyjęły nieproporcjonalnie silny cios, a wielu ma poczucie, że wsparcie dla nich od europejskich sąsiadów było – łagodnie mówiąc – mało adekwatne. Czy to przekonanie uzasadnione?

Sandro Gozi. Włoski polityk, poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia francuskiej partii En Marche.

Sandro Gozi: Jak najbardziej. Na początku kryzysu wszyscy, Unia Europejska także, nie doszacowali powagi sytuacji i potrzeby solidarnych działań. Zwłaszcza w Niemczech i Holandii rządy oraz część prasy zachowywały się, jakbyśmy znów byli w trakcie kryzysu finansowego z 2008 roku. Ich podejście sprowadzało się do hasła „nie będziemy płacić za Włochów”, co w kontekście COVID-19 jest całkowicie oderwaną od rzeczywistości logiką. Dziś jest jasne, że wirus stanowi zagrożenie ponadnarodowe, atakuje wszystkich i jesteśmy dopiero na początku kryzysu ekonomicznego rozprzestrzeniającego się na całym świecie. Sama Unia Europejska też nie zaczęła działać wystarczająco szybko.

Popełniono błędy w komunikacji. Początkowo Christine Lagarde powiedziała, że spready – czyli dodatkowy zarobek, jakiego żądają inwestorzy, kupujący 10-letnie obligacje włoskie w porównaniu z niemieckimi – nie są problemem Europejskiego Banku Centralnego. Kiedy Mediolan i Lombardia były już ośrodkami kryzysu, Ursula von der Leyen opublikowała w „Corriere della Sera” artykuł, w którym ani razu nie wspomniała o koronawirusie. Kiedy Włochy poprosiły o uruchomienie unijnego mechanizmu ochrony ludności, nikt nie odpowiedział na apel. Tak więc zgoda – na samym początku Unia robiła błędy w komunikacji i działała zbyt opieszale.

Jednym z najbardziej uderzających obrazów, jakie obiegły w tym okresie świat, była przylatująca do Włoch pomoc z Rosji, Chin i Kuby. Włoski rząd witał ją z otwartymi rękami, a media z fotoreporterami na lotnisku. Do jakiego stopnia możemy mówić o tym, że był to przykład próby gry globalnych mocarstw na podziały w UE?

Chiny, ale przede wszystkim Rosja, próbowały wykorzystać tę okazję i wpłynąć na opinię publiczną we Włoszech oraz w innych krajach. Myślę, że premier Giuseppe Conte popełnił błąd, zabiegając o tę strategię. Włoskie władze witały pomoc z kamerami telewizyjnymi i pompatycznymi deklaracjami. Prezentowali to jako dar z Chin. Mieliśmy do czynienia z iluzją.

Bo?

Ten sprzęt był zrobiony w Chinach, ale przez włoskie firmy. Władze w Rzymie zapłaciły im, a także zapłaciły państwu chińskiemu, za transport własnymi samolotami. To dziwny paradoks. Luigi Di Maio, minister spraw zagranicznych w rządzącym Ruchu Pięciu Gwiazd, jest nacjonalistą, ale nie podkreślał wielkiej roli włoskich firm za granicą, tylko ją ukrywał i zamiast tego wychwalał Chiny oraz rząd w Pekinie.

Po co im to było? Czy to był tylko taktyczny blef, mający na celu przyciągnięcie uwagi ministrów finansów państw północy? Czy też wskazywało na rzeczywistą chęć rządu włoskiego do osłabienia UE i do zbliżenia relacji z innymi potęgami międzynarodowymi?

Myślę, że znaczna część Ruchu Pięciu Gwiazd ma głęboko nacjonalistyczne przekonania: chcą realizować nacjonalistyczną agendę i zbudować bliskie związki z Chinami. Alessandro Di Battista, jeden z czołowych polityków Ruchu, powiedział w dwóch wywiadach, że Włochy powinny zagrozić wyjściem z Unii Europejskiej.

Premierowi Contemu brakuje zaś doświadczenia politycznego i nie stanął na wysokości zadania zarządzania obecną sytuacją. Udramatyzował kryzys, który był wystarczająco dramatyczny sam w sobie. Próbował rozegrać politycznie UE, zależało mu, żeby włoska opinia publiczna uwierzyła w inscenizację, w której wrogami są Francja i Niemcy, a przyjaciółmi Chiny i Rosja. To wcale nie pomogło, a tylko pogorszyło sytuację.

Teraz włoski rząd orientuje się, że ta strategia była pomyłką, ale już ma ograniczony wpływ na toczące się dziś w Europie dyskusje. Przez ostatnie dni włoscy ministrowie gorączkowo próbowali naprawić błędy. Najwyżsi dygnitarze powtarzają, że Włochy chcą pozostać w sojuszu z NATO i w Unii Europejskiej, co powinno być oczywiste. Myślę, że Conte nie docenił, jak duży wpływ tego rodzaju zachowanie będzie miało na opinię publiczną. Jak dla mnie to wystawia ocenę jego zdolnościom do rządzenia krajem.

Włoskie małżeństwo z rozsądku

czytaj także

Włoskie małżeństwo z rozsądku

Tobias Mörschel, Michael Braun

W całej Europie wielu dziennikarzy i polityków porównuje obecną sytuację z latami 2008–2010, a zwłaszcza kryzysem zadłużenia publicznego. Czy uważa pan, że jest w tym jakaś prawda?

Tym razem kryzys jest znacznie poważniejszy. W 2010 roku skutki kryzysu finansowego bardzo mocno i nierówno uderzyły w niektórych członków strefy euro, zwłaszcza w Grecję. Uważano to jednak za konsekwencję błędów popełnionych w zarządzaniu gospodarką poszczególnych krajów. Przypomnijmy, że wtedy też zagrożenie polegało na rozlaniu się kryzysu z Grecji, Włoch, Portugalii czy Irlandii na resztę strefy euro.

Dziś mierzymy się z zupełnie inną sytuacją. Kryzys COVID-19 uderzył w całą Europę i w całą strefę euro. Doprowadzi do radykalnego spadku PKB wszystkich państw UE. Zaatakuje serce europejskiej gospodarki, czyli Niemcy, a więc będziemy mieli do czynienia z kryzysem całego kontynentu. To jeden z powodów, dla których wspomniane przeze mnie na początku reakcje Niemiec i Holandii były zupełnie nietrafne. Tym razem wszyscy mierzymy się z tym samym kryzysem – nie można przekonywać, że jest on skutkiem błędów w zarządzaniu tym czy innym krajem.

Czy Włosi oddadzą kraj w łapy faszystów?

Inną różnicą w porównaniu z tamtym okresem jest też skala wydatków potrzebnych do utrzymania na powierzchni przedsiębiorstw i pojedynczych obywateli. Niektórzy twierdzą, że to preludium do jakiegoś szerszego, „socjalistycznego” podejścia. Inni zaś, że to tylko krótkoterminowa, bezpłatna pożyczka dla potężnych firm i że skończy się to zaciskaniem pasa i obcinaniem wydatków publicznych. Co pan o tym sądzi?

Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z pilną potrzebą interwencji publicznej w gospodarkę na gigantyczną skalę: zarówno na poziomie krajowym, jak i europejskim. Musimy wstrzyknąć w system gospodarczy płynność, żeby odbudować straty tak szybko, jak się tylko da. Powinniśmy dać pieniądze drobnym przedsiębiorcom i wspierać te sektory, gdzie kryzys poczynił największe szkody, np. turystykę. Tego zadania nie można pozostawiać sektorowi prywatnemu. Tu potrzeba planu inwestycyjnego, ale także planu socjalnego, bo w nadchodzących miesiącach będziemy się mierzyć z poważnymi problemami i niepokojami społecznymi.

Po początkowych zaniechaniach Europa zaczęła reagować na COVID-19 we właściwy sposób. Nauczyliśmy się, jak lepiej wykorzystywać narzędzia, które mamy do dyspozycji. Zawiesiliśmy Pakt Stabilności i Wzrostu [porozumienie wprowadzające m.in. możliwość nakładania kar na państwa członkowskie UE, które przekraczają ustalone poziomy deficytu budżetowego – przyp. tłum.] i zmodyfikowaliśmy zasady pomocy publicznej, wprowadzając do nich znacznie więcej elastyczności, by rządy mogły zwiększać płynność gospodarek w swoich państwach.

Zdecydowaliśmy o powierzeniu wszystkim państwom możliwości skorzystania z Europejskiego Mechanizmu Stabilności w celu pokrycia wydatków na ochronę zdrowia. Uwolniliśmy możliwości pożyczkowe Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Przeznaczyliśmy miliardy euro na stosunkowo elastyczne wydatki dla regionów. To są wszystko kroki w dobrym kierunku.

To ma sens w kategoriach bezpośredniego kryzysu, ale będzie kosztować niesłychanie dużo pieniędzy. Co z kolejnymi krokami, co z perspektywą średnioterminową? Co z potrzebą jakiegoś planu wydatków oraz mechanizmu zarządzania zadłużeniem?

Ten kryzys jest wyjątkowy, więc potrzebujemy nowych narzędzi. Potrzeba świeżych pieniędzy, by stały się paliwem dla prawdziwego, skutecznego planu gospodarczego. Powinniśmy celować w kwotę 2 bilionów euro. Absolutne minimum to 1 bilion.

Od początku kryzysu promowałem pomysł wprowadzenia obligacji na odbudowę gospodarki, tzw. recovery bonds. Zależało mi na tym, żeby właśnie ta nazwa się przyjęła. Dużo mówiło się o „euroobligacjach” i „koronaobligacjach”. Ale kiedy mówi się takim językiem z Niemcami lub Holendrami, to wysyła się ogólne przesłanie, że niemieccy lub holenderscy podatnicy będą zmuszeni, by płacić za włoskie lub francuskie długi. To po prostu nigdy tam nie przejdzie. Stąd „obligacje na odbudowę”, które biorą pod uwagę specyfikę trudności, z jakimi w tej konkretnej sytuacji mierzą się niektóre kraje.

W ramach grupy europosłów postulujących „renesans” UE pracujemy nad propozycją, by nie patrzeć na przeszłość, nie patrzeć na istniejące teraz długi poszczególnych państw. Wykorzystamy budżet europejski jako gwarancję dla stworzenia nowych, wspólnych europejskich obligacji, które posłużą realizacji nowego wspólnego planu inwestycyjnego.

Euroobligacje lekarstwem na kryzys? [wyjaśniamy]

Będziemy mogli wprowadzić na rynek papiery wartościowe z bardzo niskim oprocentowaniem i to pozwoli nam udzielać pożyczek oraz grantów tym krajom, które najbardziej ucierpią wskutek kryzysu. Trzeba pamiętać, że długi publiczne nie są wszędzie takie same. Długi, które finansują korupcję, złą administrację i złe zarządzanie krajem, są oczywiście złe. Długi na opiekę zdrowotną albo ochronę środowiska są dobre, bo poprawiają stan społeczeństwa w przyszłości i w dłuższym terminie wspierają rozwój gospodarczy. Musimy stworzyć nowe podejście do wydatków publicznych dla osiągnięcia wspólnego celu: chcemy zielonego ładu, chcemy transformacji ekologicznej. By przeprowadzić skuteczne działania na rzecz odbudowy, musimy rozwijać wspólne inicjatywy na poziomie ponadnarodowym. Istnieje silny związek między odbudową gospodarczą oraz społeczną a nowym etapem instytucjonalnej i politycznej integracji Unii Europejskiej.

Co to konkretnie miałoby oznaczać dla służby zdrowia? Jak ponadnarodowe podejście może pomóc takim problemom i nierównościom, jakie widzimy dzisiaj?

Musimy wprowadzić bardziej wiążące i efektywne mechanizmy kooperacji w sytuacji kryzysów zdrowotnych. Jeśli kryzys uderzy w jakiś region Europy tak mocno, że zabraknie tam łóżek szpitalnych, to pacjenci powinni być automatycznie transferowani do innych regionów i innych państw. W tym roku widzieliśmy coś takiego w małej skali, ale należy wprowadzić ogólne zasady i protokoły takich działań. Potrzebujemy bardziej wiążących i transparentnych mechanizmów.

Następną kwestią jest jeszcze zagadnienie suwerenności. Jeden kluczowy sektor – mówię tu o sektorze farmaceutycznym – opiera się na produkcji w innych częściach świata. W tym przypadku branża w znacznym stopniu przeniosła się do Chin. Tu i w innych sektorach musimy odzyskać strategiczną autonomię, bo taka zależność jest niebezpieczna z punktu widzenia geopolityki – nie tylko dla zdrowia.

Moi przyjaciele z Bergamo

czytaj także

Moi przyjaciele z Bergamo

Marta Abramowicz

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Musimy sobie zadać pytanie: dlaczego branża farmaceutyczna wyniosła się tak bardzo z Włoch i Niemiec do Chin? Jeśli chcemy przyciągnąć zdelokalizowany przemysł z powrotem, to mamy do przemyślenia rozmaite kwestie strukturalne, gospodarcze i dotyczące rynku pracy. To powinien być nasz priorytet. To powinno być zadanie, nad którym będziemy pracować w europarlamencie przez całą kadencję, czyli do 2024 roku. To wymaga nowych bodźców dla przemysłu, nowych regulacji dla wspólnego rynku i zmniejszenia biurokracji. Częścią tych aspektów trzeba się będzie zająć na poziomie UE, ale na poziomie państw narodowych też jest dużo do zrobienia, nim wspólny rynek stanie się znów atrakcyjny.

Warufakis: Europa potrzebuje czegoś innego niż solidarności

Opinia mieszkańców na temat UE spada w wielu regionach kontynentu i dzieje się tak nieprzerwanie od ponad dekady. Wiele różnych projektów politycznych, np. DiEM25 Janisa Warufakisa, próbowało przekonywać do stworzenia bardziej zintegrowanej Europy, ale wszystkie niezmiennie spotykały się ze ścianą. Jak pańskim zdaniem będzie zmieniać się ta sytuacja?

Europa będzie się liczyć, kiedy pokaże, że naprawdę umie stanąć na wysokości zadania, jeśli chodzi o odbudowę ekonomiczną i społeczną, a także, że potrafi zostać liderem ekologicznej przemiany gospodarczej. Dotyczy to zwłaszcza młodego pokolenia. Przewiduję, że nacjonaliści będą bardzo sprzeciwiać się zielonemu ładowi oraz ekologicznym przemianom gospodarczym. Polityka się zmienia. Poważne linie podziału dotyczą tego, jak zarządzamy cyfrowymi innowacjami, co robimy ze zmianami klimatycznymi, co robimy z praworządnością. Odpowiedź na odbudowę gospodarki to szansa, by pokazać, że Europa jest w czołówce innowacji socjalnych, służących bardziej sprawiedliwym i równym społeczeństwom.

Częścią odbudowy musi być odbudowa demokracji. Hasło brexitowców o „odzyskaniu kontroli” było oparte na problemie, który jest realny. Tylko że ich odpowiedź była błędna. Rozwiązanie nie polega na powrocie do nacjonalizmu i polityki krajowej. Musi ono oznaczać odbudowanie demokracji na ponadnarodowym poziomie. Obywatele Europy muszą mieć poczucie, że jeśli ich rząd łamie fundamentalne zasady praworządności, to mają obok siebie jeszcze inny poziom, który ich ochroni. Mieszkańcy UE są obywatelami nie tylko Włoch czy Polski, ale także Europy. I Unia musi robić więcej, by chronić ich podstawowe swobody.

**
Przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jamie Mackay
Jamie Mackay
Reporter, korespondent Krytyki Politycznej
Dziennikarz, reporter, pisarz i tłumacz. Publikuje regularnie w magazynie Freize, portalu TLS i piśmie Internazionale. Jest autorem książki „The Invention of Sicily” poświęconej kulturowej historii Sycylii, która wyjdzie nakładem wydawnictwa Verso. Mieszka we Włoszech.
Zamknij