Prawicowa koalicja rządowa przyjęła reformę zwiększającą autonomię włoskich regionów. Opozycja zarzuca Meloni, że dla zadowolenia koalicjantów poświęca biedne południe, któremu wskutek zmian grozi odcięcie od dodatkowych funduszy i popadnięcie w jeszcze większe zacofanie względem północnych Włoch. Czy nacjonaliści rozbiją jedność swojego kraju?
Pod koniec czerwca we włoskim parlamencie doszło do osobliwych scen. Deputowani lewicy zaprezentowali narodowe flagi i odśpiewali hymn, a w odpowiedzi prawica sięgnęła po sztandary regionalne. Jeden z polityków Ruchu 5 Gwiazd (M5S) został poturbowany przez członków koalicji rządowej po tym, jak podszedł do nich z flagą Włoch. Salę obrad opuścił na wózku, a nacjonalistyczna premierka Giorgia Meloni uznała cały incydent za „prowokację”.
czytaj także
Awanturę wywołało przeforsowanie rządowego projektu, który zwiększy autonomię regionów, dając im większą swobodę w dysponowaniu wpływami podatkowymi i osłabiając rządową kontrolę nad usługami publicznymi. Wydarzenia we Włoszech są o tyle ciekawe, że występują w kontrze do popularnej opinii, zgodnie z którą to raczej lewica broni autonomii regionalnej i wspiera decentralizację. Skąd takie odwrócenie ról i podnoszenie haseł jedności narodowej przez włoskich progresywistów?
Problem Mezzogiorno
Żeby to zrozumieć, trzeba przypomnieć sobie kilka faktów z historii Włoch. Do zjednoczenia kraju doszło stosunkowo późno, w drugiej połowie XIX wieku, a polegało ono w dużej mierze na podbiciu zacofanego południa (Mezzogiorno) przez nowocześniejszą północ. Od tego czasu do czołowych problemów Włoch należała przepaść ekonomiczna i społeczna, dzieląca państwo na pół. Różne rządy i różne reżimy polityczne mniej lub bardziej usiłowały temu zaradzić, ale z co najwyżej umiarkowanymi rezultatami.
Nie pomagało powszechne na północy traktowanie południowców z góry. Mieszkańców Mezzogiorno nazywano „Indianami Europy”, z natury leniwymi i brutalnymi, bliższymi Afryce niż światu zachodniemu. Takie (w gruncie rzeczy rasistowskie) postrzeganie rodaków prowadziło do tego, że jeszcze po II wojnie światowej imigranci z południa często doświadczali dyskryminacji po przybyciu na północ, napotykając trudności w znalezieniu pracy lub mieszkania, a firmy krajowe i zagraniczne mniej chętnie inwestowały w Kampanii czy Apulii niż Lombardii lub Emilii-Romanii.
czytaj także
Obecnie niechęć do południowców nie osiąga aż takich rozmiarów, ale wciąż pokutuje stereotyp, że są mniej pracowici i nie odpowiadają wymogom nowoczesnej gospodarki. Wysiłki państwa na rzecz wyrównania poziomu rozwoju różnych regionów Włoch, swoją drogą od lat 70. wyraźnie słabnące, przedstawiano często jako marnotrawienie wypracowywanego na północy bogactwa. Na takim resentymencie wyrosła Liga Północna, swego czasu domagająca się odłączenia Lombardii i Veneto od reszty kraju, a obecnie walcząca o jak największą autonomię regionalną.
Autonomia regionów za wszechwładztwo premiera
Jeszcze dziesięć lat temu Giorgia Meloni postulowała likwidację podziału kraju na 20 regionów, odpowiadających z grubsza krainom historycznym, oraz zastąpienie ich kilkudziesięcioma nowymi jednostkami administracyjnymi, co pozwoliłoby zrezygnować również z prowincji, czyli kolejnego szczebla organizacji terytorialnej Włoch. Miało to ograniczyć biurokrację, a jednocześnie wzmocnić władzę centralną i samorządy na poziomie lokalnym. Co wobec tego skłoniło narodowo-konserwatywnych Braci Włochów do poparcia większej autonomii regionalnej?
Doszło tutaj do prostej transakcji między Meloni a Salvinim, przywódcą Ligi, która usunęła przymiotnik „północna” z nazwy, ale nie porzuciła swojego regionalizmu. W zamian za spełnienie oczekiwań niegdysiejszych separatystów premierka Włoch otrzymała gwarancję ich poparcia dla swojej sztandarowej reformy: „Trzeciej Republiki” z wszechwładnym szefem rządu. Prawicowa koalicja forsuje w tym momencie zmianę konstytucyjną, w wyniku której premier byłby wybierany bezpośrednio, a po zwycięstwie nie dałoby się go usunąć lub pozbawić większości parlamentarnej (przynajmniej 55 proc. miejsc ma iść do partii lub koalicji z najlepszym wynikiem) bez przyspieszonych wyborów.
W UE wraca zaciskanie pasa. Jak długo można tkwić w błędzie?
czytaj także
Prowadzi to do osobliwej sytuacji, w której rząd jednocześnie dąży do wzmocnienia władzy wykonawczej i jej osłabienia. Radykalnej centralizacji ulegnie ona w wymiarze politycznym na szczeblu ogólnokrajowym, ale za to Rzym będzie miał mniej do powiedzenia w zarządzaniu regionami, a te nie będą musiały solidarnie dzielić się dochodami między sobą, co pogłębi przepaść dzielącą bogate i biedne części Włoch. Można więc powiedzieć, że Meloni swoje ciągoty autokratyczne postawiła ponad nacjonalizmem, który reprezentuje jej partia.
Regionalizmy czy egoizmy?
W tej sytuacji hasła obrony „jedności narodowej” podnosi lewica, co we Włoszech nie stanowi specjalnej nowości. Współcześni progresywiści odwołują się do Garibaldiego i innych socjalistów współodpowiedzialnych za zjednoczenie narodowe, a także do twórców powojennej Republiki, dla których rozwój Mezzogiorno był jednym z głównych celów nowych Włoch. Ambitne plany udało się jednak zrealizować tylko częściowo, do czego cegiełkę dołożyli regionaliści sprzeciwiający się szerszej redystrybucji środków pomiędzy prowincjami przez inwestujące w południe państwo. Lewica w związku z tym konsekwentnie pozycjonuje się po stronie narodowej solidarności, która w tym przypadku służy hamowaniu egoizmu ekonomicznego bogatych regionów, gotowych poświęcić rozwój całego kraju dla partykularnych korzyści.
Nie bez znaczenia jest również geografia elektoralna. O ile Partia Demokratyczna pozostaje silna głównie w dawnych komunistycznych bastionach na północy Włoch, o tyle M5S aktualnie reprezentuje przede wszystkim biedne Mezzogiorno, które najbardziej korzystało na polityce populistów w czasie ich rządów (m.in. dochód podstawowy i dopłaty do remontów domów). Partie prawicowe, nie licząc Ligi, również mają spore poparcie na południu, ale teraz ryzykują jego utratę, a opozycja oporem wobec nasilonej regionalizacji będzie usiłowała zmobilizować tamtejszych wyborców, tradycyjnie zaniżających ogólnokrajową frekwencję. Ewentualny sukces może przechylić szalę zwycięstwa na korzyść lewicy przy okazji referendum dotyczącego reformy konstytucyjnej Meloni lub w następnych wyborach, planowanych na 2027 rok.
Jednocześnie wydarzenia we Włoszech wpisują się w dotykającą wiele europejskich państw debatę na temat zasadności i słuszności różnych ruchów regionalistycznych lub separatystycznych. Jak często stoi za nimi obrona miejscowej kultury, a na ile motywuje je ekonomiczna chciwość? Ta ostatnia jest obecna chociażby w popularnym na lewicy katalońskim nacjonalizmie, podszytym niechęcią do składania się na biedaków z Andaluzji. Separatystyczni politycy wprost mówią o „suwerenności fiskalnej” i zachowaniu całości miejscowych dochodów, co dobrze wskazuje na ich motywacje. Osobom, którym bliskie są idee sprawiedliwości społecznej, powinna zapalać się czerwona lampka za każdym razem, gdy autonomii lub niepodległości domagają się bogate regiony – zbyt często za wzniosłymi hasłami skrywa się czysty egoizm.