Unia Europejska

Sutowski o Grexit: Samobójstwo z rozsądku

Angela Merkel ma wielką szansę przejść do historii – albo jako odnowicielka Europy, albo ta, która pogrzebała jej spójność i solidarność.

„Żądania Europy – mające rzekomo sprawić, że Grecja będzie w stanie obsłużyć swój dług zagraniczny – są żałosne, naiwne i generalnie autodestrukcyjne. Odrzucając je, Grecy nie rozgrywają żadnych gier; próbują tylko utrzymać się przy życiu”. To sam ojciec polskiej terapii szokowej, Jeffrey Sachs, mówi nam jak jest. Tylko czy grecka walka o życie ma szanse powodzenia? Na powrót do stołu rozmów namawia Angelę Merkel prezydent Obama, a jego sekretarz skarbu naciska na anulowanie Grekom istotnej części długu; nawet wolnorynkowiec Guy Verhofstadt wskazuje, że wyjście (wyrzucenie?) Grecji ze strefy euro to gra o sumie ujemnej, gdzie przegrywają wszyscy. Alexis Tsipras zagrał va banque, delegując decyzję o przyjęciu pakietu wymaganych przez eurogrupę i MFW reform na społeczeństwo – w niedzielę przeprowadzone zostanie w Grecji pierwsze od 1974 roku referendum. Problem w tym, że „demokracja jest rozwiązaniem” tylko na dłuższą metę. Bo na krótką, jak wskazuje komentatorka „Guardiana”, „niedzielny wybór dokona się między cięciami bez końca i natychmiastowym chaosem. Jakkolwiek wygodnie jest z boku argumentować, że może wyjście Grecji ze strefy euro nie będzie w średniej perspektywie aż tak bolesne, jak 30 lat tłamszenia wzrostu spłatami długu, nikt normalny nie może chcieć ani jednego, ani drugiego”.

Ten „natychmiastowy chaos” to problem nie tylko dla nieszczęsnych Greków – i nie tylko dla panikujących na wszystkich giełdach świata inwestorów. Cytowanemu już Sachsowi przypomina się nonszalancja decydentów sprzed dziesięciu lat: „niektóre państwa europejskie mają chyba ochotę zmusić Grecję do otwartego bankructwa i spowodować jej wyjście ze strefy euro. Wierzą, że jego efekty uboczne da się powstrzymać, unikając paniki i efektu domina. To dość typowe wśród polityków myślenie życzeniowe. Podobna dezynwoltura kazała amerykańskiemu sekretarzowi skarbu Hankowi Paulsonowi dopuścić do upadku Lehman Brothers we wrześniu 2008 roku, rzekomo po to, by dać rynkom «nauczkę». Cóż, do dziś próbujemy się z monumentalnej pomyłki Paulsona wygrzebać”. Inni komentatorzy sięgają po analogie wręcz apokaliptyczne, np. Larry Elliot przywołuje Sarajewo: „jeśli Grecja opuści strefę euro, idea jego nieodwracalności się załamie. Każdy rząd, który w przyszłości popadnie w kłopoty, jako alternatywę dla niekończących się cięć będzie miał opcję dewaluacji. Co najważniejsze, wiedziałyby o tym rynki finansowe, które wzmacniałyby presję na kraje sprawiające wrażenie zagrożonych. Dlatego właśnie Grecja stanowi kryzys egzystencjalny dla strefy euro. Niektórzy powiedzą, że Grecja to mały, nieznaczący kraj, a do tego unia walutowa ma do dyspozycji lepsze zabezpieczenia, niż posiadała w czasie ostatniego ostrego kryzysu latem 2012 roku. Dyplomaci europejskich stolic myśleli bardzo podobnie pod koniec czerwca 1914”.

Za podsumowanie stanu rzeczy niech posłuży kilka danych – 5 lat po rozpoczęciu kryzysu i 2,5 roku od wdrożenia radykalnych programów oszczędnościowych, bezrobocie w Grecji wynosi 26 procent, a wśród młodzieży niemal 50 procent, do tego 40 procent dzieci żyje poniżej progu ubóstwa. Radykalne wyrzeczenia (zwłaszcza obniżki emerytur i płac w sektorze publicznym, jak również wyprzedaż istotnej części aktywów sektora publicznego) nie przyniosły ani ożywienia gospodarczego, ani redukcji długu publicznego – w ciągu ostatnich pięciu lat wzrósł on z poziomu 145 do ponad 170 procent PKB; jednocześnie cała gospodarka grecka zanotowała spadek aż o 1/4, co pozwala porównywać głębokość recesji w tym kraju z doświadczeniem Niemiec weimarskich w latach 1929-1932. Oferta negocjacyjna, tzn. warunki, jakie Grecji zaproponowano w zamian za dalsze refinansowanie (a nie anulowanie!) długu w MFW i EBC, okazały się nie do przyjęcia. Nie dlatego, że się Grekom w głowach poprzewracało od dobrobytu, ale dlatego, że – jak pisze Paul Krugman – „Trojka żąda tak naprawdę kontynuacji w nieskończoność polityki z ostatnich pięciu lat”. Obok gwałtownego podwyższenia wieku emerytalnego oraz wyprzedaży majątku publicznego (dodajmy, za bezcen, jak to bywa przy każdej wyprzedaży gwałtownej i przymusowej) obejmującej m.in. regionalne lotniska, a także porty w Pireusie i Salonikach, Grecy byliby zobowiązani do podwyżek VAT-u, które uderzają w najuboższych, a przede wszystkim do utrzymywania „recesyjnego” budżetu przez kolejne lata. Służąca spłacie długów nadwyżka pierwotna – horrendalnie wysoka w warunkach kryzysu – miałaby wynosić, wedle opublikowanego przez „Financial Times” zapisu oferty dla Greków – odpowiednio 1, 2, 3 i 3.5 procenta PKB odpowiednio w latach 2015, 2016, 2017 i 2018. W kontekście dotychczasowych skutków polityki cięć oraz kształtu oferty („więcej tego samego”), jak ponury żart brzmi oświadczenie członków Eurogrupy z dnia 27 czerwca, w którym wyrażają oni żal z powodu „jednostronnego odrzucenia” propozycji przez Greków, deklarując jednocześnie, że sama „Eurogrupa była do ostatniej chwili gotowa wesprzeć naród grecki w kontynuowaniu zorientowanego na wzrost programu”.

Radykalna zmiana kursu ekonomicznego, która uwzględniałaby realne doświadczenie – w miejsce ideologicznej narracji – polityki oszczędnościowej i jej skutków, wydaje się wciąż mało prawdopodobna. Trudno wyobrazić sobie niemieckiego ministra finansów, który ogłasza miastu i światu, że polityka cięć to jednak ślepy zaułek. Zwłaszcza, że za coraz mniej wiarygodną – przynajmniej dla ekonomistów i publicystów – opowieścią o gospodarczych walorach redukowania (zwłaszcza greckiego) państwa idzie niezwykle silna i chwytliwa dla wyborców Północy opowieść moralna. W wersji hard, reprezentowanej przez niemieckie tabloidy, mówi ona, że to Niemcy swą ciężką krwawicą podtrzymują przy życiu nieporadnych, nonszalanckich, a przy tym aroganckich Południowców. Wersję soft – zawierającą skądinąd racjonalne jądro, bo zamożniejsi Grecy faktycznie podatków nie płacą – sformułowała w wywiadzie z 2012 roku Christine Lagarde. Szefowa MFW powiedziała wówczas, że „jeśli chodzi o Grecję, myślę o tych wszystkich, którzy wciąż próbują uniknąć płacenia podatków. Wszystkich tych Grekach, którzy próbują od nich uciec. I myślę sobie, że powinni również sami sobie pomóc”.

Kłopot w tym, że akurat ci, którzy w wyniku narzuconych przez Trojkę cięć cierpią najbardziej, mają najmniej do opodatkowania – i z pewnością najmniejsze szanse na ucieczkę z pieniędzmi na Kajmany.

Konkurencyjną narrację moralną próbował wypowiedzieć sam Alexis Tsipras: sprawnie grając na greckich resentymentach, ale tragicznie na nastrojach reszty Europy, domagał się od Niemiec… zaległych rzekomo reparacji wojennych. Był to strzał fatalny o tyle, że niemal pod ręką Grecy mają inną opowieść, odwołującą się do europejskiego poczucia solidarności i bardziej optymistycznej wizji sprawiedliwości historycznej: „zacząć na nowo z czystym kontem”, tak jak Niemcy po II wojnie światowej. Thomas Piketty w niedawnym wywiadzie udzielonym „Die Zeit” przypomina o londyńskiej konferencji oddłużeniowej z 1953 roku, kiedy to Niemcom „na dobry początek” cudu gospodarczego anulowano 60 procent (wynoszącego jeszcze w 1945 roku 200 procent PKB!) zadłużenia zagranicznego i zrestrukturyzowano zadłużenie wewnętrzne. „Kiedy słyszę, jak Niemcy mówią, że drogie jest im moralne podejście do zadłużenia i że wierzą mocno w konieczność spłacania długów, myślę sobie: to jakiś żart! To właśnie Niemcy są przecież krajem, który nigdy nie spłacił swoich długów”. Przypomina też, że długi spłacać można na różne sposoby. „Historia uczy, że wysoko zadłużone państwo ma dwie możliwości spłacenia należności. Jedną wykorzystało Królestwo Brytyjskie po drogich wojnach napoleońskich w XIX wieku: to powolna metoda, którą dziś poleca się również Grecji. Królestwo oszczędzało wówczas na spłatę długów dzięki rygorystycznej polityce budżetowej – to zadziałało, ale trwało strasznie długo. Przez ponad 100 lat Brytyjczycy wydawali dwa do trzech procent swego produktu narodowego na uregulowanie długu, czyli więcej niż na szkoły i całą oświatę. Tak być nie musiało i nie jest to konieczne dziś. Bo druga metoda jest dużo szybsza. Wypróbowały ją właśnie Niemcy w XX wieku. Zasadniczo składa się z trzech komponentów: inflacji, nadzwyczajnego podatku i anulowania części długów”.

Piketty od narracji historyczno-moralnej gładko przechodzi do twardej ekonomii: to, co historycznie sprawiedliwe („gdybyśmy w latach 50. mówili Niemcom, że nie dość odkupili swe winy, do dzisiaj pewnie spłacaliby swe długi”) jest również wskazane z punktu widzenia zwyczajnego realizmu (wiarę, że Grecja wypracuje nadwyżki budżetowe rzędu 4 procent PKB autor Kapitału w XXI wieku określa mianem „szaleństwa”). A co to konkretnie znaczy w dzisiejszych warunkach? Zdaniem Piketty’ego konieczna jest nowa, europejska konferencja oddłużeniowa – nie tylko dla Grecji. Restrukturyzacja długów także innych krajów Europy wiązałaby się z ustaleniem górnej granicy dopuszczalnego zadłużenia przez jakieś demokratyczne ciało (np. reprezentację parlamentów strefy euro) i umożliwiła wszystkim „świeży start”.

Pomysł Piketty’ego z pewnością spotka się z zarzutami o kreowanie „pokusy nadużycia” dla niefrasobliwych rządów państw. Warto jednak przypomnieć, że wobec banków argument ten okazał się niewystarczający; poza tym „redukcja długu” nastąpi tak czy inaczej. Wolfgang Münchau, komentator „Spiegla” i „Financial Times” pisał niecałe dwa tygodnie temu : „Kiedy wszystko wskazuje na to, że nadchodzi moment niewypłacalności dłużnika, wówczas wierzyciel działa racjonalnie, jeśli rezygnuje z części pieniędzy i w ten sposób unika niewypłacalności – i tym samym całkowitej utraty swych wierzytelności. Czy odbywa się to poprzez wydłużenie terminu spłaty, odpisanie części długu czy inne sztuczki finansowe – zasadniczo nie robi różnicy. Kiedy wierzyciele i dłużnicy działają racjonalnie, porozumienie zawsze jest możliwe. Jeśli nie mogą się porozumieć, to wówczas, kiedy nieracjonalnie działa przynajmniej jedna strona. Bo jaki wierzyciel chciałby ryzykować całość sumy, kiedy może uratować część swojego długu?” Zdaniem Münchaua za nieracjonalnością stoją „kłamliwe bajki”: że euro jest równie silne jak niemiecka marka, że unia walutowa bez wspólnego budżetu jest możliwa, wreszcie że Grecy będą w stanie cały dług spłacić. Czy ktoś zatem może powstrzymać bankructwo Grecji?

Europejska polityka jest dziś trującą miksturą narodowych egoizmów na krótką metę („dlaczego Północ ma wciąż łożyć na Południe”), spychologii stosowanej („niech sprawę załatwi EBC”) i sztucznego odpolitycznienia. Jak ujął to największy chyba z żyjących autorytetów Niemiec: „Angela Merkel od samego początku swych wątpliwych akcji ratunkowych wciągnęła na pokład Międzynarodowy Fundusz Walutowy […]. Jako członkowie Trojki także i europejskie instytucje stapiają się w jedno z tym aktorem, przez co politycy wypełniający tu swe funkcje mogą się wycofać do roli ściśle trzymających się reguł aktorów o niepodważalnych kompetencjach. To rozpuszczenie polityki w rynkowym konformizmie tłumaczy zapewne hucpę, w ramach której reprezentanci niemieckiego rządu, bez wyjątku ludzie prawi, zaprzeczają własnej współodpowiedzialności za katastrofalne skutki społeczne, które brali przecież pod uwagę jako wprowadzający neoliberalne programy oszczędnościowe liderzy opinii w Radzie Europejskiej”.

W 2012 roku Mario Draghi swą deklaracją o skupie rządowych papierów dłużnych na rynku wtórnym przedłużył istnienie strefy euro i „uspokoił rynki”, a nawet ulżył nieco obciążonym długiem krajom. Dziś może utrzymywać pod respiratorem grecki system bankowy, ale na dłuższą metę kwestii długu Południa nie rozwiąże. Europa stoi przed alternatywą: odciążenie zadłużonych i polityka trwałego wzrostu albo bankructwo Grecji, a potem być może kolejnych państw.

W tej sytuacji tak naprawdę już tylko Angela Merkel ma wielką szansę przejść do historii – albo jako odnowicielka Europy, albo ta, która pogrzebała jej spójność i solidarność.

Może wystąpić w roli liderki kontynentu i ogłosić – mimo greckich „błędów i wypaczeń” – wielki solidarnościowy projekt, dzięki któremu „nad czystym rachunkiem ekonomicznym zwycięży jedność i spójność Europy”. Albo coś w tym stylu – byle wilk („moralne zwycięstwo Niemiec” i honor Wolfganga Schäuble) był syty i owca („zjednoczona Europa”) cała.

Alternatywą dla oddłużenia i budowy pełnej unii walutowej (z uwspólnotowieniem długów i wspólnym nadzorem bankowym i finansowym) jest dezintegracja. Szybka, jeśli Grexit wywoła panikę inwestorów, a fala spekulacji zmiecie kolejnych południowców z rynku, bądź powolna – jeśli kolejne kraje, „odzyskawszy suwerenność”, zaczną przyjmować rolę chińskich i rosyjskich lotniskowców na Morzu Śródziemnym (co przy koniecznej dewaluacji własnego pieniądza i uzależnieniu od importu surowców jest więcej niż prawdopodobne).

Ostatnie dwieście lat historii uczy, że postęp zachodzi wówczas, kiedy na demokratyczny nacisk od dołu odpowie rozumna frakcja dotychczasowych elit. Wątpliwe, czy zwołane na niedzielę referendum w czymkolwiek tu pomoże, bo przy obecnej ofercie Brukseli „moralne zwycięstwo” Syrizy to Grecja poza strefą euro, zaś „rozsądny wybór” Greków to zapewne powrót do samobójczej na dłuższą metę polityki cięć. Chyba że zmieni się na rozsądną europejska oferta, a grecki tandem gotów będzie wziąć za decyzję odpowiedzialność. Tak czy inaczej – na dziś piłka jest po stronie możnych.

 

**Dziennik Opinii 180/2015 (964)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij