Unia Europejska

Streeck: Czy każdy Europejczyk musi być Niemcem?

Europejska Unia Walutowa to nie jest „Europa”, z całym szacunkiem dla państwa Merkel i Habermasa.

Inaczej niż to przewidzieli w traktatach jej założyciele, unia walutowa okazała się wszystkim, tylko nie wehikułem do „coraz ściślejszej unii między narodami Europy”. Tak naprawdę „zjednoczona Europa” nigdy w całym półwieczu nie była tak bardzo podzielona jak dziś. Wzajemne obwinianie się państw i rządów łączy się dziś z odrodzeniem (często przerażającej) wrogości obywateli wobec siebie. Na poziomie aparatów państwowych proces akcesji utknął, Wielka Brytania pracuje nad rozluźnieniem swego członkostwa (o ile w ogóle nie nad jego zakończeniem), a Dania i Szwecja poza unią walutową pozostaną zapewne na zawsze. Na poziomie życia codziennego obywateli poszczególnych państw nacjonalistyczne stereotypy i narodowe identyfikacje powróciły z całą mocą, co tak jak kiedyś prowadzi do separacji i wzajemnej pogardy. To z kolei może zgotować koniec pokojowemu zrastaniu się form życia Europejczyków, którym tak długo mogliśmy się cieszyć.

Nie da się zaprzeczyć, że owe nacjonalistyczne stereotypy wymierzone są przede wszystkim w Niemców. Z oburzeniem muszą oni stwierdzać, że ta sama unia walutowa, którą ich rządy – niezależnie od politycznej barwy – sprzedawały im jako zwieńczenie procesu „westernizacji” (1), faktycznie coraz bardziej izoluje ich od sąsiadów.

Na wierzch wypłynęły znów stare, zdawało się dawno zapomniane, stereotypy – np. o Niemcach jako gnębiących ludzi belfrach, którzy nie potrafią cieszyć się życiem (2).

Tym bardziej dziwne musi się wydawać to, że rząd i opozycja w Niemczech, jednym chórem z przemysłem i związkami zawodowymi podnoszą dalsze trwanie unii walutowej do rangi świętego interesu narodowego i fanatycznie starają się wykluczyć z cywilizowanego spektrum Niemiec wszelkie głosy o demontażu euro, zarówno te z lewa, jak i z prawa. Towarzyszą temu mniej lub bardziej otwarcie wyrażane obietnice, że ta nowa izolacja Niemiec skończy się, jak już tylko „wyratujemy” innych –  za pomocą „programów prowzrostowych”, euroobligacji, sponsorowanych przez „nas” instrumentów przeciwdziałania bezrobociu młodych itp. – z czegoś, co rzekomo jest niczym więcej, jak tylko jednorazowym, wynikającym ze zbiegu nieszczęśliwych okoliczności, przejściowym „kryzysem”.

Wielkie złudzenie

To wszystko już wkrótce okaże się jednak złudzeniem. I to właśnie dlatego, że przyczyną dzisiejszych konfliktów, jak opisałem to w mojej książce i w innych miejscach (3), są wyraźne różnice w strukturze i w sposobie funkcjonowania na siłę złożonych w jedną całość gospodarek unii walutowej. To różnice nie tylko natury technicznej; to z dawna narosłe, politycznie dające się opanować jedynie przejściowo i w ograniczonym stopniu, różnice między strukturami społecznymi i sposobami życia (4). Unia walutowa – to bynajmniej nie tylko moja teza – narzuciła istniejącym obok siebie w Europie różnym sposobom gospodarowania jednolity porządek walutowy, w którym nie mogą one działać na równi dobrze (5). To, że mogły działać dobrze i że tego chciały – jeśli nie od zaraz, to przynajmniej w perspektywie paru lat – było i jest fundamentalnym kłamstwem europejskiej unii walutowej, które już wkrótce może się załamać – z nieprzewidywalnymi szkodami dla pokojowego i przyjaznego współżycia europejskich narodów.

Tym bardziej warto podkreślić, że Europejska Unia Walutowa to nie jest „Europa”, z całym szacunkiem dla państwa Merkel, Steinbrücka i Habermasa.

To po prostu międzypaństwowe porozumienie na temat wspólnej waluty i administrowania nią. Unia walutowa „jednoczy” Europę o tyle, o ile wszystkim uczestniczącym w niej państwom na równi odbiera możliwość prowadzenia własnej, dopasowanej do ich konkretnej sytuacji polityki pieniężnej. Przede wszystkim zaś powstrzymuje je przed wzajemną deprecjacją bądź aprecjacją ich walut. Tym samym na obszarze wewnętrznym unia walutowa prowadzi tak naprawdę do powrotu międzynarodowego standardu złota, jaki aż do lat 20. XX wieku – przynajmniej na papierze – obowiązywał w relacjach między mniej czy bardziej uprzemysłowionymi krajami.

Problemy z międzynarodowym standardem złota czy unią walutową występują zawsze wtedy, kiedy uczestniczące w nich państwa mają różną „konkurencyjność”. Na wspólnym rynku krajowi o niższej „konkurencyjności” grozi niebezpieczeństwo, że będzie coraz bardziej zostawał w tyle za krajami przodującymi, ponieważ ma zablokowaną możliwość dewaluacji swego pieniądza jako awaryjnego instrumentu poprawy swej pozycji. Chcąc uniknąć postępującego zubożenia, musi on zatem podwyższać w zamian swą produktywność poprzez dewaluację wewnętrzną – na krótką metę przez obniżanie kosztów, np. płac, emerytur czy wydatków publicznych, a na dłuższą metę przez dostosowanie swych instytucji gospodarczych i struktur społecznych do wymagań międzynarodowej konkurencji. Rządy, które podejmują się „reform” tego rodzaju, wystawiają się jednak na ryzyko, że przez swych obywateli uznane zostaną nie za obrońców ich interesów, lecz agentów interesów obcych – i zostaną przez nich odrzuceni. Jak wykazał to już Karl Polanyi, był to jeden z głównych powodów upadku państw demokratycznych w okresie międzywojennym, a także rezygnacji z międzynarodowego standardu złota w latach 20 (6).

Bynajmniej nie jest tak, żeby problemy wspólnej waluty dla gospodarek o różnej konkurencyjności nie były w czasie ustanawiania Europejskiej Unii Walutowej znane. Wielki socjolog i obyty w świecie homo politicus Ralf Dahrendorf, którego trudno podejrzewać o nostalgię za niemieckim państwem narodowym, już w 1995 roku wiedział, że unia walutowa okaże się „wielką pomyłką, awanturniczym, ryzykanckim i chybionym wyzwaniem, które nie zjednoczy, lecz podzieli Europę […], gdyż jej kultury gospodarcze nazbyt się różnią (7). Do licznych, częściowo zresztą sprzecznych motywów, jakie złożyły się na kompromisową formułę Traktatu o Europejskiej Unii Gospodarczej i Walutowej, należało życzenie Francji i krajów Morza Śródziemnego, aby niemiecki Bundesbank z jego twardą polityką pieniężną – którą pozostałe rządy europejskie, nie chcąc zostać zepchnięte na margines rynków kapitałowych, musiały mimo wysokiego ryzyka politycznego w sposób mniej lub bardziej mechaniczny naśladować – zastąpić ogólnoeuropejskim bankiem centralnym, którego polityka pieniężna lepiej służyłaby potrzebom ich własnych gospodarek. Było to dla nich na tyle ważne, że gotowe były podpisać podyktowane właśnie przez Bundesbank sformułowania Traktatu, ewidentnie w nadziei, że w późniejszych głosowaniach większościowych niekoniecznie będą musiały się ich trzymać.

Niemcom i innym krajom z nadwyżkami eksportowymi chodziło zaś przede wszystkim o to, żeby – poprzez zniesienie możliwości dewaluacji w relacjach z krajami strefy euro – nieodwracalnie zabezpieczyć swój poszerzony rynek wewnętrzny przed politycznymi instrumentami pogarszania ich terms of trade przez pozostałe państwa. Stąd też rząd Niemiec gotowy był uwspólnotowić Bundesbank i jego hegemonię polityki monetarnej w momencie, kiedy uznał, że mniej „konkurencyjne” kraje pod presją wspólnej waluty „odrabiać będą zadania domowe”, a tym samym spójność unii walutowej zagwarantowana będzie na warunkach korzystnych dla Niemiec. Na temat widoków na sukces Dahrendorf pisał w grudniu 1995 roku: „Projekt unii walutowej wychowuje różne kraje tak, by postępowały jak Niemcy, ale nie wszystkie kraje chcą postępować jak Niemcy. Dla Włoch okazjonalne dewaluacje są bardziej korzystne niż sztywne kursy wymiany, a we Francji wyższe wydatki publiczne są dużo bardziej sensowne niż uporczywe trzymanie się kryterium stabilności, które służy głównie Niemcom”.

przełożył Michał Sutowski

Fragment tekstu „Od nacjonalizmu marki do patriotyzmu euro. Całość w najnowszym numerze kwartalnika Krytyka Polityczna. Tytuł i skróty pochodzą od redakcji.

Przypisy:

(1) Anselm Doering-Manteuffel, Wie westlich sind die Deutschen? Amerikanisierung und Westernisierung im 20. Jahrhundert, Göttingen 1999.

(2) Od Jeana-Luca Mélenchona, współprzewodniczącego francuskiej Partii Lewicy można było np. usłyszeć takie słowa: „Ludzie, którzy cieszą się życiem, nie chcą być jak Niemcy […]. Nas zawsze cieszy posiadanie dzieci” (www.spiegel.de z 10 czerwca 2013).

(3) Wolfgang Streeck, Nach der Krise ist in der Krise: Aussichten auf die Innenpolitik des europäischen Binnenmarktstaats, [w:] „Leviathan”, 2/2013, s. 1–20.

(4) W tym przekonaniu nie jestem zapewne odosobniony, por. np. ważny esej Petera Halla, The Economics and Politics of the Euro Crisis, [w:] „German Politics”, 4/2012, s. 355–371.

(5) Najważniejsze diagnozy na ten temat są autorstwa Fritza Scharpfa. Por. ich podsumowanie: Fritz Scharpf, Solidarität statt Nibelungentreue, [w:] „Berliner Republik“, 3/2010; tenże, Mit dem Euro geht die Rechnung nicht auf, [w:] „MaxPlanckForschung”, 3/2011, s. 12–17; tenże, Rettet Europa vor dem Euro, [w:] „Berliner Republik”, 2/2012, s. 52–61. Zob. także: Martin S. Feldstein, The Euro and European Economic Conditions, National Bureau of Economic Research, Working Paper 17617, Cambridge/Mass. 2011. Oskar Lafontaine, Heiner Flassbeck i Sahra Wagenknecht niedawno również dołączyli się do tej argumentacji, jakkolwiek z nieco zmodyfikowanym uzasadnieniem (Lafontaine swój odwrót od euro tłumaczy brakiem skoordynowanej polityki płacowej – niezbędnej, jego zdaniem, dla dobrego funkcjonowania unii walutowej.)

(6) Por. Karl Polanyi, Wielka transformacja, przeł. Maria Zawadzka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011. Por. także: Mark Blyth, Austerity: The History of a Dangerous Idea, Oxford 2013, s. 184: „Nie da się utrzymać standardu złota w warunkach ademokracji“, z powołaniem się na: Barry Eichengreen, Golden Fetters: The Gold Standard and the Great Depression, 1919–1939, Oxford 1992.

(7) Por. wywiad z nim w „Spieglu” z 11 grudnia 1995.

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij