Unia Europejska

Płonąca elektrownia i kolejki po płyn Lugola. „Rosja chce nas zastraszyć i zniechęcić do atomu”

Zajęcie elektrowni w Czarnobylu i pożar podczas rosyjskiego szturmu na elektrownię atomową w Zaporożu, drożyzna na stacjach paliw i kupowanie płynu Lugola. Na energetyczną dezinformację Rosji jesteśmy wyjątkowo podatni. Rozmawiamy z posłem Maciejem Koniecznym z partii Razem.

Dezinformacyjna wojna Kremla karmi teraz Rosjan kuriozalnymi pretekstami do rozpętania wojny w Ukrainie – rzekomym faszyzmem ukraińskich władz czy prześladowaniami rosyjskiej ludności we wschodnich regionach kraju. Dla zagranicy rosyjska propaganda ma jednak inne narracje.

W pierwszym tygodniu wojny Rosja próbowała wytworzyć przekonanie, że dla uzależnienia od najważniejszych produktów eksportowych Rosji – gazu i ropy naftowej – nie ma w Europie alternatywy. Straszenie energetyczną apokalipsą nie ograniczało się do wizji niedoborów na stacjach paliw. Zajęcie elektrowni w Czarnobylu i pożar podczas rosyjskiego szturmu na elektrownię atomową w Zaporożu okazały się mocno oddziałującymi na europejską wyobraźnię wydarzeniami. Niepotwierdzone ostatecznie informacje o wzroście promieniowania podawały nawet wiarygodne media.

O tym, dlaczego Rosji zależy na tym, by przez takie symbole podkopywać zaufanie do energii jądrowej, jak powinna zareagować Europa i jak wojna wpłynie jej na energetyczną transformację, rozmawiamy z posłem Maciejem Koniecznym z partii Razem.

Łukasz Łachecki: Już pierwszego dnia rosyjskiej agresji na Ukrainę z mediów dowiedzieliśmy się o przejęciu przez żołnierzy rosyjskich dawnej elektrowni w Czarnobylu. Pożar i zajęcie elektrowni w Zaporożu wzmocniło jeszcze niepokój związany z katastrofą jądrową – zwłaszcza na obszarach konfliktów zbrojnych. Mamy się czego bać?

Maciej Konieczny: Przede wszystkim trudno mówić o przypadku. Już w pierwszych dniach wojny obecność wojsk rosyjskich w znajdującym się po drodze do Kijowa Czarnobylu była ostentacyjna. Teraz zdobycie elektrowni w Zaporożu, która ma charakter strategiczny, a przede wszystkim ostrzelanie jej laboratorium, wywołały ogromny lęk na Zachodzie. Możemy tu mówić o celowej strategii wzbudzania strachu przez Kreml, która ma na celu zniechęcić nas do energetyki jądrowej, a tym samym odciąć nam drogę do uniezależnienia się od rosyjskiego gazu.

Kolejki na stacjach paliw i kupowanie płynu Lugola pokazują, że na energetyczną dezinformację jesteśmy wyjątkowo podatni.

maciej-konieczny
Maciej Konieczny, poseł partii Razem

Zniechęcanie do atomu wydaje się istotne w rosyjskiej strategii dezinformacyjnej. Jednak z perspektywy realnego bezpieczeństwa i możliwego sabotażu dużo większy niepokój powinno w nas wzbudzać przejęcie tamy na Dnieprze i elektrowni wodnej, która została już kiedyś wysadzona przez Stalina. Wysadzenie tej konstrukcji wiązałoby się z ogromnymi stratami ludzkimi, dziesiątkami, jeśli nie setkami tysięcy ofiar śmiertelnych.

Tymczasem jeśli chodzi o elektrownię jądrową, to nawet w przypadku celowego sabotażu awaria będzie miała charakter lokalny i nie będzie wiązała się z żadnym zagrożeniem związanym z promieniowaniem dla Polski. Wystarczy wspomnieć sytuację w Fukushimie, gdzie ogromna katastrofa, jaką było uderzenie tsunami, doprowadziła do bardzo poważnej awarii elektrowni jądrowej, ale ofiar śmiertelnych w wyniku promieniowania tak naprawdę nie było. Z perspektywy nauki i dotychczasowych doświadczeń z energetyką jądrową te obawy są przesadzone, jednak nieustannie podsycane – czasami z agendy politycznej, czasami z braku rozsądku, a czasem z uwagi na cele wojenne.

I padają na podatny grunt. Pojawiają się antyatomowe głosy przedstawicieli różnych formacji politycznych. Lewica czy rządy niektórych krajów europejskich też nie są od nich wolne.

W Europie kluczową rolę w ich podsycaniu odgrywały do tej pory niestety Niemcy. Teraz dochodzą do nas informacje, że władze niemieckie są gotowe zweryfikować swoje szkodliwe stanowisko odchodzenia od energetyki jądrowej.

Ale sprzeciw wobec atomu to długa tradycja niemieckich Zielonych, ruchów ekologicznych i pacyfistycznych. Zimnowojenny lęk wobec zagrożenia wojną nuklearną w irracjonalny sposób przerodził się w strach przed energetyką jądrową. To nadużywane skojarzenie mocno się zakorzeniło w umysłach ludzi, którzy często mylą realne zagrożenie – zwłaszcza w obecnej sytuacji – związane z użyciem broni nuklearnej z nieistniejącym tak naprawdę zagrożeniem związanym ze współczesną energetyką jądrową.

Energia drożeje, klimat w ruinie. Pora przeprosić się z atomem [rozmowa]

Komisja Europejska zaledwie miesiąc temu rozszerzyła unijną taksonomię zielonych źródeł energii o atom i gaz.

Europa ma teraz problem. Energetyka jądrowa nie tylko zapewniłaby nam niezależność energetyczną od Rosji, bezpieczeństwo energetyczne, ale także była i jest nam potrzebna do ochrony klimatu, co w obecnej sytuacji schodzi na dalszy plan, ale nie możemy o tym zapominać.

Wydaje się, że tak jak na militarną agresję Putina odpowiadamy wysyłaniem broni, tak jak na próbę złamania finansowego czy humanitarnego Ukrainy odpowiadamy wsparciem finansowym (my proponujemy także umorzenie ukraińskiego długu) – tak na ten szantaż energetyczny powinniśmy odpowiedzieć odwrotnie do oczekiwań Putina – poprzez europejski program energetyki jądrowej.

Niemcy muszą zrezygnować z zamykania elektrowni jądrowych, ale także przywrócić moc, którą da się przywrócić w tych elektrowniach, które niedawno zamknęli. To nie tylko kwestia elementarnego bezpieczeństwa energetycznego Europy, ale także kwestia ratowania klimatu.

Słychać głosy, że mimo prawdziwego przewrotu, jakiego dokonały Niemcy w zakresie zbrojeń, powrót do porzuconego programu atomowego wydaje się mało prawdopodobny.

Wiele rzeczy, które wydawały się mało prawdopodobne, właśnie się dzieje – także w przestrzeni energetycznej. Frans Timmermans powiedział, że węgiel musi przestać być chwilowo tabu w energetyce europejskiej. Musimy odejście od węgla opóźnić, ponieważ jest to warunek dopięcia miksu energetycznego w sytuacji konfliktu z Rosją, gdy gaz stał się bardzo problematyczny i może go po prostu zabraknąć.

Koniecznością jest także większa solidarność energetyczna na poziomie Europy. Korzystając z brutalnego przebudzenia Europy przez rosyjskie bomby spadające na Kijów, musimy wymyślić na nowo politykę energetyczną Unii Europejskiej, musi być ona w dużo większym stopniu skoordynowana i planowa, jeśli chodzi o zakup surowców czy strategiczne wybory. W wielu aspektach konieczne będzie odejście od rozwiązań rynkowych. Potrzebujemy solidarnej, planowej odpowiedzi.

Jej elementem musi być energetyka jądrowa, ale także odnawialne źródła energii.

Nie mam wątpliwości, że powinniśmy w największym możliwym stopniu inwestować w OZE, ale musimy mieć też świadomość, że to nie jest wystarczające w ramach obecnie dostępnych technologii, a w każdym razie jest wystarczające dla bardzo niewielkiej grupy krajów, które w szerszym zakresie korzystać mogą z elektrowni wodnych.

Wojna odbije się także na naszych zdolnościach rozwijania OZE.

Wiele niezbędnych do tego półproduktów czy minerałów będzie znacznie trudniej dostępnych, dlatego długotrwała wojna technologiczna i handlowa z Rosją odbije się nie tylko na dostawach gazu, ale także na naszej zdolności do inwestowania w OZE. Z tych powodów tak ważne będą skoordynowane, planowe działania i zakupy na poziomie europejskim. Jeżeli państwa europejskie zaczną sobie wyszarpywać nawzajem kurczące się zasoby niezbędne do stabilnego działania i rozwoju energetyki, to nie może skończyć się dobrze. Potrzebujemy europejskiej unii energetycznej na serio.

W Polsce, mimo tych działań dezinformacyjnych czy grup lobbujących za porzuceniem energetyki jądrowej, cieszy się ona wysokim, przekraczającym 60 proc. poparciem. W jakim stanie jest dziś polski program atomowy, co trzeba zmienić i przyspieszyć?

Optymistycznie można założyć, że jest na etapie wstawania z martwych, bo przez wiele lat nic się w tym zakresie nie działo. Gdyby słowa Donalda Tuska z początku pierwszej kadencji były prawdziwe, to mielibyśmy już pierwszy działający blok, ale jesteśmy niestety wciąż prawie w punkcie wyjścia, bo ta budowa jeszcze się nie zaczęła. Znamy lokalizację przyszłej elektrowni atomowej, jesteśmy blisko wyboru wykonawcy. To więcej niż do tej pory, ale wciąż zdecydowanie za mało.

Obecna sytuacja powinna być otrzeźwiająca, ale będziemy mierzyć się z tym wyzwaniem w znacznie trudniejszych warunkach gospodarczych niż dotychczas i to z pewnością nie będzie łatwe. Dlatego tym bardziej istotne jest przeniesienie kwestii bezpieczeństwa energetycznego na poziom europejski.

Zamknięcie Nord Stream 2 – miejmy nadzieję, że na stałe – jest informacją dla Europy, że nie może być dłużej tak, że każdy kraj dba o swój własny interes, bo od tego zależy elementarne bezpieczeństwo całej Europy. I to byłaby oczywiście rewolucja, ale rewolucja, której w tym momencie niezwykle potrzebujemy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij