Mimo plagi zakażeń koronawirusem i przetrzebionego składu piłkarze Belenenses wyszli na boisko. W dziewiątkę. Władze ligi bronią się i zwalają winę na klub, który nie złożył wniosku o przełożenie meczu.
„Co to ma być? Czy jestem jedyną osobą, która nie rozumie, dlaczego ten mecz jest kontynuowany?” – tweetował zdenerwowany Bernardo Silva, portugalski zawodnik Manchesteru City.
I nie był on jedyną osobą, która nie rozumiała, dlaczego mecz Belenenses SAD – Benfica w ogóle się odbył. Nikt nie jest tego w stanie sensownie wyjaśnić. Teraz cała portugalska liga piłkarska mierzy się z krytyką. Belenenses wyszło na murawę na mecz z Benficą… w dziewiątkę. I z dwoma bramkarzami.
Siła złego na dziewięciu
Kolejne zakażenia koronawirusem i kontuzje w drużynie Belenenses sprawiły, że trener Filipe Cândido przed meczem z Benficą Lizbona miał do dyspozycji zaledwie dziewięciu zawodników, w tym dwóch bramkarzy. Większość z nich stanowili powołani naprędce do składu zawodnicy młodzieżowych drużyn. Jedynym piłkarzem z pola, który występuje na stałe w pierwszej jedenastce, był obrońca Diogo Calila. Media w Portugalii podawały, że zespół stracił 14 zawodników pierwszego składu, a także kilku członków sztabu.
Broniący się przed spadkiem piłkarze Belenenses wyszli jednak na boisko i z jedną z najlepszych drużyn w lidze zagrali… w dziewięciu. Nie mieli żadnego rezerwowego.
Po pierwszej połowie zawodnicy Benfiki prowadzili już siedmioma bramkami. Pierwsza padła po golu samobójczym.
Po przerwie na boisko wróciło… siedmiu zawodników Belenenses. Diogo Calila i António Montez z powodu kontuzji zostali w szatni. Ale mecz mógł trwać, bo zgodnie z przepisami FIFA siedmioosobowy skład to minimalna liczba zawodników, którą zespół może wystawić w rywalizacji, żeby spotkanie mogło się odbyć. Ale druga połowa nie zdążyła się nawet rozkręcić, gdy Joao Monteiro usiadł na boisku z powodu kontuzji. Mecz został przez sędziego Manuela Motę przerwany.
Jak się okazało w poniedziałek, o czym poinformował portugalski resort zdrowia, wszyscy zakażeni z klubu Belenenses SAD mają wariant Omikron.
Czarny dzień ligi
– Żałuję tego, co się dziś stało, to ciemny rozdział w historii portugalskiego futbolu – mówił Rui Costa, prezes Benfiki. Podkreślał, że jego drużyna została „zmuszona” do gry.
Oświadczenie w tej sprawie wydał także Sporting Lizbona, jeden z największych rywali Benfiki. „Portugalski futbol jako całość został dziś poważnie skrzywdzony. To, co się wydarzyło, niesie poważne konsekwencje dla wiarygodności tych mistrzostw oraz instytucji, które je regulują. Sytuacja zasługuje na głęboką refleksję tych, którzy chcą bronić sportowej prawdy”.
Klub z Lizbony dodał, że o meczu już teraz mówi się na całym świecie i wyznacza on „ponury roczny epizod w portugalskim futbolu”.
Dziennik „A Bola” powołuje się na źródła związane z władzami ligi. Te bronią swojej decyzji o organizacji meczu i twierdzą, że to klub Belenenses nie złożył wniosku o przełożenie spotkania.
Władze klubu odpierają zarzuty. Twierdzą, że sygnalizowały problem i czekały na decyzję ligi lub dyrekcji generalnej ds. zdrowia.
czytaj także
Prezes Belenenses Rui Pedro Soares po meczu bronił „dziewiątki”, która wyszła na boisko.
„To wstyd dla wszystkich poza tymi zawodnikami, którzy pojawili się na murawie – cytują jego słowa portugalskie media. – To, co się tu wydarzyło, było wielkim wstydem. Nie ma przepisu, który by to uzasadnił”.
Głos w sprawie zabrali sami piłkarze Belenenses. Wydali oni oświadczenie, które opublikowali w mediach społecznościowych.
„Piłka nożna ma sens tylko wtedy, kiedy jest w niej współzawodnictwo. Piłka nożna ma serce tylko wtedy, gdy jest naprawdę sportowa. Piłka nożna ma serce tylko wtedy, gdy jest przykładem dla zdrowia publicznego. Dziś piłka nożna straciła swoje serce” – piszą zawodnicy.
Nie strzelił karnego, ale ogrywa premiera. Marcus Rashford, bohater ludu
czytaj także
Drużyna najlepsza ze zdrowych
Mimo trwającej już blisko dwa lata pandemii koronawirusa to pierwsza aż tak niedorzeczna sytuacja w profesjonalnym sporcie. Choć nie pierwsza, w której zespoły były zmuszone do gry zawodnikami z rezerw, bo zakażenia koronawirusem sprawiały, że na boisku zamiast najlepszych 11 zawodników wychodziło po prostu 11 zdrowych.
W listopadzie ubiegłego roku piłkarze Dynama Kijów na mecz z Barceloną polecieli bez 11 zawodników.
Kilka dni wcześniej podobny problem miał inny ukraiński klub Szachtar Donieck, który szykował się do pojedynku także z hiszpańskim klubem Real Madryt. Trener drużyny, która obecnie ma swoją siedzibę w Charkowie, żalił się wówczas mediom, że przez kolejne zakażenia koronawirusem w ostatnich spotkaniach jego zespół stanowili w większości młodzieżowcy, a skład zmieniał się z meczu na mecz.
– Nie było wiadomo, z kim będziemy grali ani kto będzie mógł u nas zagrać. W takim chaosie jeszcze nie pracowałem – mówił w rozmowie z hiszpańskim dziennikiem „Marca”.
Ale sytuacja przed meczem z zespołem stolicy Hiszpanii była do końca wielką niewiadomą. Istniało prawdopodobieństwo, że drużyna w ogóle nie poleci na Półwysep Iberyjski. Jednak udało się, przetrzebiony skład Szachtara dotarł na mecz. Ale jak podkreślał trener Górników, większość piłkarzy nie była gotowa na więcej niż 25 minut gry.
Mimo wszystko Ukraińcy… pokonali wtedy Real Madryt 3–2.
Futbol czasów zarazy
To oczywiście niejedyne przypadki, a media co chwila donoszą o kolejnych zakażeniach w drużynach z całej Europy.
Mimo to zawody nie są regularnie odwoływane. Jednym z powodów jest zapewne brak terminów. Drużyny z „topu” grają dwa mecze w tygodniu, w ligach krajowych i pucharach, a ich terminarz pęka w szwach. A jeśli nie rywalizują akurat kluby, to piłkarze jadą na mecze reprezentacji narodowych. Każde przesuniecie spotkania na inny termin to nie lada wyzwanie logistyczne dla władz ligi.
czytaj także
Oczekiwania mają zapewne także sponsorzy i telewizje, które płacą ogromne pieniądze za możliwość transmisji rozgrywek. Czy to europejskich, czy krajowych.
Ale dla władz piłki często nawet ekstremalne przypadki nie są powodem do przesunięcia meczu. W 2017 roku doszło do zamachu bombowego na autokar niemieckiej Borussii Dortmund. Zdetonowano wówczas ładunki wybuchowe w lesie obok przejeżdżającego obok pojazdu z zawodnikami, tylko cudem nikt nie zginął. Był wtorek. Zszokowani tymi wydarzeniami zawodnicy dostali niespełna dobę na otrząśnięcie się i ponowne przystąpienie do sportowej rywalizacji.
Show must go on.