Tuska wybrano na Przewodniczącego Rady Europejskiej, aby zapobiegł rozpadowi UE
Cezary Michalski: Nominacja Donalda Tuska na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej jest sukcesem Polski w obszarze polityki unijnej, jest jednocześnie ogromnym ryzykiem dla polityki krajowej. Zmiana całej struktury obozu władzy w roku wyborczym, podczas gdy prawicowa opozycja konsoliduje się według dotychczasowego „wodzowskiego” modelu wokół Jarosława Kaczyńskiego. Wyjątkowo ostry spór polityczny, w którym polityka europejska nie tylko przestała być osłaniana jakimkolwiek konsensusem, ale stała się główną osią konfliktu. Za rok możemy mieć drugi Budapeszt w Warszawie, destabilizujący nasz region bardziej, niż Budapeszt Orbana. Jak PO chce to ryzyko zminimalizować, także używając nowej pozycji Tuska?
Jan Olbrycht: Po pierwsze, sytuacja nie jest nowa, ponieważ scena polityczna w Polsce zaczęła się przekształcać już od pewnego czasu. Podążając zresztą w ślad za trendem widocznym w całej Europie. Klasyczne podziały, które funkcjonowały w przeszłości, np. podział postkomuniści kontra obóz postsolidarnościowy, który powoli przechodził w podział lewica-prawica; podział polityczny wyznaczany przez stosunek do gospodarki i państwa; podział wyznaczany przez stosunek do różnych systemów wartości…
Ale oprócz tego, polską i europejską politykę coraz silniej zaczęło porządkować zupełnie nowe kryterium: stosunek do Unii Europejskiej. Tego sporu nie można było uniknąć, także w polskiej polityce musieliśmy w tym obszarze utracić konsensus istniejący w dużym stopniu przez całą dekadę lat 90. i do momentu naszego wejścia do UE. Scena polityczna zaczyna się organizować wedle osi „proeuropejczycy”-„antyeuropejczycy” lub „eurosceptycy”. Oczywiście, wśród „proeuropejczyków” są więksi lub mniejsi entuzjaści integracji, są federaliści, są zwolennicy wzmocnienia instytucji wspólnotowych, ale bez federalizmu. Także wśród euroesceptyków są różne poziomy radykalizmu, ale zawsze oznacza to blokowanie mechanizmów wspólnotowych czy samego procesu integracji. Ten spór zaczyna być coraz bardziej istotny.
Tym bardziej Tusk idący do Brukseli w sytuacji, kiedy jego zniknięcie z polskiej polityki u progu sezonu wyborczego może doprowadzić do przejęcia władzy przez „eurosceptyków”, to ogromne ryzyko polityczne mogące zakwestionować pozytywny efekt jego nominacji.
Zanim odpowiem na pana wątpliwości, chciałem zwrócić uwagę, że niezależnie od sukcesu Polski mamy tutaj sytuację i decyzję personalną bardzo ciekawą, bo Rada Europejska wzmocniła się po traktacie lizbońskim, co jest najlepszym dowodem na to, że Unia jest dzisiaj bardziej międzyrządowa. A w dodatku szefem ciała, które najsilniej wyraża ten międzyrządowy charakter dzisiejszej Unii został polityk z naszego regionu Europy, reprezentujący środkowoeuropejską wrażliwość.
Niektórym „międzyrządowość” dzisiejszej Unii będzie się bardziej podobać, niektórym mniej. Nie wiem, czy wzmocnienie „międzyrządowości” wobec „instytucji wspólnotowych” jest sukcesem krajów takich jak Polska.
To jest temat do dyskusji, ale w każdym razie ci, którym się to powinno podobać, czyli zwolennicy silniejszego akcentowania faktu, że fundamentem Unii pozostają państwa, tego faktu nie zauważają albo nie chcą zauważać, bo to odebrałoby im ważny argument „eurosceptyczny”. Dziś główne skrzypce w UE gra Rada Europejska, co pokazuje, kto naprawdę reprezentuje narody w Unii Europejskiej. A są to rządy.
Jestem mniejszym niż pan poseł entuzjastą tego powrotu do „międzyrządowości”.
Ja nie jestem entuzjastą, widzę różne zalety i wady tej sytuacji, ale tak po prostu jest. I ci eurosceptycy umiarkowani, którzy bali się „rozpuszczenia swoich ojczyzn w Unii”, mobilizując w ten sposób opinię publiczną przeciwko UE, powinni zrozumieć, że wiele ich postulatów zostało spełnionych. Poprzez Radę Europejską wszyscy wszystkim przypominają, że członkami Unii Europejskiej są państwa. Nie regiony, nie jest też tak, że mieszkańcy naszego kontynentu reprezentowani przez posłów Parlamentu Europejskiego są członkami Unii bezpośrednio. Członkami tej organizacji są państwa. I to szefowie tych państw podejmują kluczowe decyzje polityczne, w dodatku w sposób jednomyślny. Mało tego, wszystkie obrady tego ciała reprezentującego faktycznych członków UE, czyli państwa, są kierowane przez jednego człowieka, który nadaje ton. Herman Van Rompuy był człowiekiem, który może mało widoczny, ale stał się niezwykle skuteczny jeśli chodzi o nadawanie Radzie pewnego charakteru, kierowanie uwagi Rady na pewne problemy, wyciszanie konfliktów.
I teraz na czele tej kluczowej dla Unii instytucji stanie Donald Tusk. Rozumiem, że to jest sposób wykorzystywania tej nominacji do przekonywania Polaków o sukcesie waszej polityki, do zmniejszania ryzyka wewnętrznego związanego z odejściem lidera obozu rządzącego?
Donalda Tuska wybrano na szefa tej kluczowej struktury Unii Europejskiej, bo taka osoba powinna być politykiem doświadczonym. A doświadczenie naszego premiera, zarówno w polityce krajowej, jak też europejskiej, zostało tu docenione. Zdecydowano się też na osobę ze wschodniej części Europy, a to dlatego, że jest ryzyko pęknięcia UE na strefę euro i kraje spoza strefy euro.
Wiele państw Europy wschodniej wybrało jak najszybsze wejście do strefy euro: kraje bałtyckie, Słowacja. Czechy porzucają wrogość wobec euro z czasów Klausa, Bułgaria i Rumunia chętnie by weszły, gdyby stan ich finansów, gospodarek i państw dziś na to pozwalał. Ostrożny stosunek Polski do euro wcale nie wyznacza wrażliwości państw naszego regionu. Podobnie jak stosunek Węgier.
Jednak wybór kogoś, kto jest spoza strefy euro, daje nadzieję, że konsolidacja i „naprawianie” strefy euro nie rozbije Unii. A wracając do polskiej sceny politycznej, ten stosunek do Unii Europejskiej, która się zmienia i to często na sposób, jakiego część polskich polityków prawicowych nie zauważa albo zauważyć nie chce, staje się osią politycznego sporu. Konsensusu już tu nie będzie. W tej sytuacji wybór premiera Tuska, a później wicepremier Bieńkowskiej, rzeczywiście oznacza, że do Brukseli przechodzą z rządu duże siły, co może być trudne dla sceny politycznej w Polsce. Ale najważniejsze pytanie brzmi: gdzie są priorytety?
Dla Platformy? Dla Donalda Tuska?
Dla naszego państwa. Otwiera się przecież dla Polski „okno możliwości”. I albo z tego skorzystamy, albo to zmarnujemy. To najlepiej widać stąd, z Brukseli. Gdyby Polska nie skorzystała z tej możliwości – a proszę pamiętać, że to Donalda Tuska proszono, a nie on chodził i prosił – zmarnowalibyśmy szansę na skokowo mocniejszą pozycję Polski w całej polityce europejskiej.
Ale to będzie „okno możliwości” tylko wówczas, jeśli nasza polityka krajowa nie odwróci się od Unii, nie rozpocznie demontażu Unii w Polsce i nie przyłączy się do demontażu Unii w całym naszym regionie.
To jest wyzwanie dla obozu rządzącego, który – tu się z panem nie do końca zgodzę – naprawdę nie jest partią jednej osoby, nawet jeśli Tusk był silnym liderem tego obozu. Musimy zebrać siły. Zawsze, kiedy jest szansa, jest także ryzyko. Ryzyko dla całej sceny politycznej w Polsce, że ona się zachwieje, że w przyszłorocznych wyborach wygrają eurosceptycy lub antyeuropejczycy.
Albo koalicja eurosceptyków i antyeuropejczyków.
I szef takiego eurosceptycznego polskiego rządu będzie przyjeżdżał na Radę Europejską, którą będzie prowadził Donald Tusk.
To może zadziałać miarkująco, ale może też zaostrzyć konflikt, w którym „Europa” w jeszcze większym stopniu niż dzisiaj będzie bronią partyjną. I to dla obu stron. Jak PO chce wykorzystać brukselską pozycję Tuska i Bieńkowskiej, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić?
Ja pytałem Portugalczyków, jaka była sytuacja Barroso, kiedy on odchodził z polityki portugalskiej i stawał się politykiem europejskim, szefem Komisji. Oni mi odpowiedzieli, że teksty, które tam się wówczas pojawiały, były dokładnym odbiciem tego, co czasem dziś słyszymy albo czytamy w Polsce. Że Barroso uciekł, zostawił kraj, że to jest ryzyko dla jego partii politycznej, która zresztą faktycznie miała rok później kłopoty. I teraz jest pytanie, czy Barroso udało się w tym czasie wpłynąć na politykę europejską tak, żeby to realizowało interesy Portugalii w sposób dla Portugalczyków zauważalny, politycznie brany pod uwagę? Oczywiście przy założeniu, że Przewodniczący Komisji czy Przewodniczący Rady Europejskiej to są stanowiska, na których trzeba dbać przede wszystkim o interes ogólnoeuropejski.
Jak to oceniali Portugalczycy?
Moi portugalscy rozmówcy mówią, że oczywiście na początku było oczywiste, że nominacja Barroso na szefa Komisji to największy sukces Portugalii w obszarze polityki europejskiej czy światowej w ciągu ostatnich paru wieków. Jednak po jakimś czasie Barroso przestał być w Portugalii odbierany jako element wewnętrznej sceny politycznej, partyjnej. Zaczął być odbierany – na dobre i złe – jako reprezentant Unii Europejskiej. Jednocześnie jednak, zarówno w przypadku Tuska jak i Bieńkowskiej, oni wchodzą w obszary, gdzie będzie trzeba nadać polityce europejskiej konkretny nowy kierunek. W przypadku Donalda Tuska to jest np. udział w wypracowaniu nowej spójnej postawy szefów wszystkich europejskich rządów wobec Rosji, żeby móc prowadzić konsekwentną europejską politykę wobec kryzysu ukraińskiego i jego długofalowych konsekwencji. Bardzo ważne jest to, kto w takiej sytuacji prowadzi obrady szefów rządów, w jaki sposób je prowadzi, jakie zadaje pytania, jak konstruuje kompromis. A wiemy, że Donald Tusk reprezentuje wrażliwość krajów naszej części Europy.
Polski i krajów Bałtyckich? Czech, Słowacji i Bułgarii? A może Węgier Orbana? Tu przecież nie ma regionalnej solidarności, podobnie jak w przypadku stosunku do euro. A jednocześnie jest gigantyczna różnica pomiędzy radykalnym stanowiskiem większości polskich mediów i części polskiej opinii publicznej, a pozycją mediów i opinii publicznej „starej Europy”, akceptujących bardziej tradycyjną politykę wschodnią, skupioną na uczynieniu z Rosji przynajmniej „zewnętrznego sojusznika Zachodu”.
Ale też nie jest to obraz biało-czarny, będą bardzo zniuansowane postawy, w zależności od tego, jak bardzo jest uwikłana gospodarka danego kraju w relacje z Rosją, jak bardzo dane państwo jest od Rosji zależne surowcowo. Będzie wymagało niezwykłej zręczności, żeby nie doszło do tego, by państwa wyjątkowo uwikłane w ogóle usunęły pewne tematy z obrad Rady Europejskiej.
Na Donalda Tuska liczą dzisiaj wszyscy. Niemcy mają nadzieję, że zaakceptuje szybszą i głębszą integrację strefy euro, Wielka Brytania, że będzie Unię „deregulował” i „trzymał nogę w drzwiach” nie pozwalając na całkowite wyodrębnienie się strefy euro od reszty UE. Nawet Orban liczy na to, że Tusk będzie Węgry osłaniał przed sankcjami analogicznymi do tych, jakie kiedyś spadły na Austrię współrządzoną przez Haidera, tak jak to zresztą państwo rzeczywiście wcześniej robili w ramach EPP. Dzięki tym sprzecznym oczekiwaniom kandydatura Donalda Tuska mogła liczyć na jednogłośne poparcie. Ma pan jakąś intuicję, jak Tusk zagra z tymi oczekiwaniami?
Te oczekiwania są bardzo różne, a pan premier nauczył nas dynamiczności, reagowania na zmieniającą się sytuację. Wypracowywania stanowiska negocjacyjnego, ale nie poprzez bezbarwność, lecz poprzez ostre wchodzenie w najtrudniejsze nawet problemy. Ja obserwowałem Donalda Tuska na spotkaniach EPP, gdzie on występował w ostatnich miesiącach zawsze obok Angeli Merkel, jako jeden z dwóch najważniejszych polityków Europejskiej Partii Ludowej, bo taka jest dziś jego ranga…
…którą uzyskał dzięki zagwarantowaniu przez siedem lat stabilnej sytuacji politycznej w Polsce, a przez to także w całym regionie.
Pewni politycy mają tendencję do „zagadywania” problemów, on mówił krótko, bardzo konkretnie i zdecydowanie.
Jak konkretnie i zdecydowanie negocjować stanowiska „bardzo różne”, a dla mnie sprzeczne: Niemiec i Południa Europy w kwestii „polityki oszczędności”, Wielkiej Brytanii i krajów strefy euro w kwestii „deregulacji”, krajów bałtyckich i Węgier w kwestii Rosji?
Mówiąc najbardziej generalnie: Donald Tusk uważa i wierzy w to, że UE jest dobrym rozwiązaniem dla wszystkich krajów i wszystkich tych różnorodnych interesów. Celem podstawowym będzie dla niego zachowanie jedności i spójności całej UE. Będzie np. robił wszystko, żeby Wielka Brytania z Unii nie wyszła. Polityk, dla którego Unia jest wartością – także z perspektywy polskiej, jako jedna z podstawowych gwarancji naszego rozwoju i bezpieczeństwa, jako nasza racja stanu – jest gotów na kompromisy i rozmowy, ale także na „stawianie się” i ostry spór, ale po to, żeby zachować jedność UE. Tusk będzie robił wszystko, żeby się Unia wewnętrznie „nie rozjechała”, zatem gotów jest także do rozmów bardzo trudnych, z tematami i wrażliwościami, których wielu polityków zachodnioeuropejskich nie chciałoby brać pod uwagę, gdyż oni woleliby raczej przemilczać czy pacyfikować lęki, interesy „nowej Europy”. Pod przewodnictwem Tuska to się nie da zrobić. Perspektywa krajów naszego regionu….
To jest: różne perspektywy, czasem zupełnie sprzeczne.
Różne perspektywy, różne wątpliwości, będą dzięki niemu obecne w głównym nurcie prac Rady Europejskiej i wszystkich instytucji UE. Ale nie po to, by rozbijać jedność Unii, ale by zostać „przepracowane” przez wszystkich, by się stać częścią stanowiska całej UE.
Rozumiem, że to także jest argument, który możecie jako PO wprowadzić do dyskusji politycznej w Polsce, aby osłaniać ten „sukces Tuska” przed ryzykiem porażki PO w polskiej polityce wewnętrznej, która by ten sukces zniweczyła i to z ogromną nawiązką.
By to osłaniać przed ryzykiem porażki całej sensownej polityki europejskiej, bo to się nie ogranicza do samej tylko PO. Za chwilę Donald Tusk stanie np. przed sytuacją, w której jakieś państwa członkowskie strefy euro wysuną propozycje ułożenia specjalnego budżetu dla strefy euro.
Być może także odrębnego zgromadzenia parlamentarnego.
Takie propozycje już były wysuwane. I to stanie na Radzie Europejskiej.
I co zrobi Donald Tusk, spróbuje zablokować głębszą integrację strefy euro, ryzykując w ten sposób rozpad rdzenia UE?
On nie będzie blokował unii fiskalnej, bankowej, głębszej integracji strefy euro w tych obszarach, gdzie działania naprawcze muszą być zrealizowane, żeby strefę euro ocalić. Ale będzie negocjował te działania, które być może nie są konieczne dla uratowania euro, a tworzyłyby Unię dwóch prędkości, izolowałyby ponownie kraje, które pozostały poza strefą euro.
Na własne żądanie, tak jak Polska, która do strefy euro była i jest zapraszana, ale nasza polityka wewnętrzna nie pozwala podjąć takiej decyzji.
Wybranie Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej dowodzi, że wszystkie strony tych dyskusji, mając różne oczekiwania, zaufały jego wizerunkowi, modelowi jego zachowań politycznych obserwowanych tutaj zarówno przez pryzmat Brukseli, jak też przez pryzmat Warszawy. Dynamiczne wchodzenie w spory, pragmatyczne dopasowywanie się do sytuacji, ale z perspektywą zachowania spójności całej UE jako wartością nadrzędną. Dynamiczny, a nie oportunistyczny. Tak go widzą w Brukseli i dlatego przekonywali go do przyjęcia tej funkcji.
Jak by pan w analogiczny sposób, także na potrzeby polityki krajowej, definiował ważność nominacji Elżbiety Bieńkowskiej na stanowisko Komisarza ds. Rynku Wewnętrznego?
Od dłuższego czasu trwała dyskusja, o jaki pakiet stanowisk unijnych będzie się starała Polska, o jaką tekę. Była rozmowa na temat Wysokiego Przedstawiciela ds. Zewnętrznych, ale w kontekście wyników wyborów do europarlamentu, z których z kolei wynikała obsada Przewodniczącego Komisji i polityczny układ innych nominacji, a później także w konsekwencji wyboru Donalda Tuska, to przestało być aktualne. Polskę w tym nowym rozdaniu interesowały kwestie gospodarcze: energia, przemysł… Oczywiście pojawiło się pytanie, czy w tej nowej konstrukcji z wiceprzewodniczącymi Komisji, którzy są „bez teki”, Polski nie osłabia to, że Bieńkowska nie otrzymała jednej z takich funkcji. Jednak wiceprzewodniczący Komisji nie mają jeszcze wyraźnie zdefiniowanych kompetencji, podczas gdy ona otrzymała twardą odpowiedzialność za „resort”. I jest to „resort” bardzo ciekawy z punktu widzenia Polski. Jego kompetencje są zmienione w stosunku do poprzedniej kadencji. Mamy tu cały obszar rynku wewnętrznego, kształtowania prawa definiującego kształt tego jednolitego europejskiego rynku, określającego warunki dostępu do tego rynku, także dla polskich średnich i małych przedsiębiorstw. Mamy kwestie podatkowe, kwestie przepływów towarów i usług, wyrównywania szans poszczególnych krajów członkowskich i ich gospodarek.
I to ciekawszego wyrównywania, nie tylko od strony tych grubych transferów finansowych, ale od strony uczestnictwa w ogólnoeuropejskiej „gospodarce realnej”.
Te duże środki budżetowe już zostały poszczególnym krajom przyznane, mamy te pieniądze dla Polski, chodzi o to, żeby one były dobrze wykorzystywane i żeby kolejne budżety Unii były wysokie. Ale teraz ważniejsze jest uczestnictwo polskich przedsiębiorstw w tym podstawowym europejskim podziale pracy. To są warunki działania, to są programy pomocy i wsparcia dla małych i średnich przedsiębiorstw, choćby program COSME. W poprzedniej kadencji staraliśmy się przekonać UE, że jesteśmy właściwym krajem do inwestowania gigantycznych środków europejskich. To się udało i dlatego nasze priorytety uległy zmianie. Będziemy wykorzystywać te środki europejskie, ale priorytetem stało się budowanie wspólnego europejskiego rynku na dłuższą metę. Bieńkowska do tej pory mówiła, ile dostaliśmy pieniędzy europejskich i na co je wydajemy. Teraz będzie tworzyła prawo gospodarcze dla całego kontynentu.
Stawiając na Bieńkowską zamiast Hübner czy Lewandowskiego Donald Tusk, podobnie jak to wcześniej robił w polityce krajowej, wybrał poczucie bezpieczeństwa zamiast realnego partnerstwa. Stawiając na kogoś lojalnego, całkowicie politycznie zależnego od siebie, ale bez doświadczenia w instytucjach unijnych, nie zdecydował się na akumulowanie kompetencji. Niemcy czy Francuzi robią inaczej.
Ja tak nie myślę, oczywiście PO ma kłopot z nadmiarem dobrych kandydatów.
Hübner i Lewandowski są rozgoryczeni zastosowaniem tej metody przez Donalda Tuska.
Pan premier wyraźnie dał do zrozumienia, że myśli w kategoriach zadaniowych. Z każdą z tych osób już pracował, to są wybitni ekonomiści, ludzie, którzy lata w tych sprawach siedzieli. Ale tu jest inne podejście: niech przyjeżdża teraz z Polski ktoś, kto ma doświadczenie w zarządzaniu, ale jest nowy w polityce unijnej. Jeśli zbuduje kompetencje europejskie, poszerzy pulę polskich polityków, którzy takie wyjątkowe i cenne kompetencje posiadają. Już nie mówiąc o tym, że na dodatek jest kobietą, co ułatwia wewnętrzną układankę w Komisji.
Wiem, że oficjalna linia Platformy jest inna, ale wydaje się, że Donald Tusk, poprzez ostatnie ruchy kadrowe, na które jeszcze ma wpływ, próbuje zachować minimalny choćby pakiet kontrolny w rządzie i partii. Czy to jest w ogóle możliwe? I czy możliwe jest pokazanie go nie jako sterującego z tylnego siedzenia ekipą PO, bo to się Polakom nie spodoba, ale jako kogoś, kto do tej ekipy ciągle należy, jest jej poważnym atutem – obok prezydenta Komorowskiego, obok nowej pani premier, obok różnych liderów partyjnych?
Na ile znam pana premiera, to jest dla niego ważny dylemat: jak wyjść, żeby pozostać. To jest przecież postać, która zostaje w polskiej polityce. A czy jako postać fizyczna, czy jako punkt odniesienia? Raczej to drugie. Jako autorytet, który będzie się w pewnych sprawach wypowiadał. Tusk będzie ogromnie zajęty, krajowej polityki partyjnej nie da się robić z Brukseli, z takiego stanowiska, które naprawdę wymaga ciągłej politycznej uwagi i aktywności, ale w sprawach kluczowych będzie się wypowiadał.
Również w kampaniach wyborczych?
Bezpośrednio nie, ale on będzie otoczony polskimi dziennikarzami, każda jego deklaracja będzie wracała do Polski i będzie bardzo nagłośniona. Mówiliśmy o analogii do Barroso, ale jest też analogia do Van Rompuya, który brał udział – już jako szef Komisji Europejskiej – nie w doraźnej belgijskiej polityce partyjnej, ale w negocjacjach łagodzących konflikty pomiędzy Flamandami i Walonami, grożące rozpadem państwa. W przypadku najważniejszych wydarzeń politycznych, najdramatyczniejszych konfliktów, Tusk też będzie w polskiej polityce obecny. Poza tym polskie media będą obserwować wszystkie zachowania, sukcesy i porażki pana premiera w Radzie Europejskiej. To także będzie wpływało na dynamikę życia politycznego w Polsce.
Jeszcze jedna kwestia, już nie dotycząca polskiej polityki. W składzie nowej Komisji znalazł się niespodziewanie lord Jonathan Hill, polityk Torysów, który będzie komisarzem odpowiedzialnym za rynki i usługi finansowe. Czy to kapitulacja Junckera wobec londyńskiego City, czy też dobra zagrywka Przewodniczącego Komisji, po którym wszyscy się spodziewali radykalizowania konfliktu z Cameronem, żeby jednak nie przeszkadzać brytyjskiemu premierowi w walce o pozostanie Wielkiej Brytanii w UE? A jednocześnie mieć w Komisji kogoś, kto zostałby użyty do negocjacji z City tak, aby jakiś poziom regulacji jednak wprowadzić.
Proszę popatrzeć na kontekst. To była decyzja podjęta przed referendum w Szkocji, którego wynik wpływa na szanse pozostania lub wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Jesteśmy w trudnym i ciekawym momencie. Z drugiej strony mamy nominację o wiele bardziej kontrowersyjną, czyli funkcję, jaką Juncker powierzył Pierre Moskoviciemu. Kontrowersje wokół tego były ogromne. Powiem szczerze, że dla mnie nominacja Francuza jest bardziej kontrowersyjna, niż nominacja Brytyjczyka.
Może z punktu widzenia bardziej neoliberalnej chadecji wschodnioeuropejskiej. Socjaliści i chadecja zachodnioeuropejska są bardziej etatystyczne.
Jednak Moscovici odchodzi z polityki francuskiej bez poczucia zwycięstwa. W tej chwili pozycja Torysów jest w brytyjskiej polityce bez porównanie bardziej stabilna, niż pozycja socjalistów we Francji. Ale nominacja Hilla jest bez wątpienia ważnym gestem Junckera, którego sens jest oczywisty: „jestem gotów do negocjacji, które miałyby pomóc utrzymać Wielką Brytanię w Unii”.
Jan Olbrycht – ur. 1952, socjolog, samorządowiec, polityk. Od 2004 roku jest europosłem Platformy Obywatelskiej specjalizującym się min. w kwestiach rozwoju regionalnego, transportu, polityki spójności, budżetu UE, w 2014 został wybrany posłem PE na kolejną kadencję i jest szefem polskiej grupy we frakcji Europejskiej Partii Ludowej, składającej się z posłów PO i PSL.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych